W moim pokoju lampa na suficie jest kloszem. Kloszem chropowatym, nędznie imitującym słońce.
W środku istniejącym na wzór menisku wklęsłego leży kilka much i chyba jedna biedronka.
Umierają w nocy, gdy leżę w łóżku i czytam, a żarówka wypełnia swoim ciepłem przestrzeń niemalże hermetyczną. Zdychają z gorąca, z duchoty i ja to rozumiem. W kloszu gniją więc wysuszone na wiór drobne truchła.
Wleciała dziś doń kolejna mucha. Nie cierpię jej, bo ostatnie dni latała bezczelnie po moim pokoju, arogancko siadając na przedmiotach, które zapewne, w wielkiej nieświadomości chwytałam. I wlazła w swojej głupocie, i miota się teraz straszliwie. Przed godziną była jeszcze dość spokojna, w tej chwili tłucze się i bzyczy głośno, za co dodatkowo nienawidzę jeszcze bardziej. Irytuje mnie, że w swoim bezeceństwie obija się o pozostałych denatów. Kretynka. Dolatuje do bezpiecznej krawędzi, między „in”, a „out”, wraca do centrum. Jest niesamowicie głupia, czy zawodzi ją instynkt samoocalenia? Obserwuję, muszę tylko od czasu do czasu zmrużyć oczy, gdyż pod powiekami fosforyzuje mi plamiasta ektoplazma żółtego światła. Jestem zniecierpliwiona, nie pstryknę w wyłącznik, póki nie przestanie wiercić się; gdy spokornieje, będę wiedziała, że umiera, czekam na jej agonię. Po raz ostatni porwała się ku granicy i – jestem zdziwiona – wyleciała na zewnątrz. Zdenerwowałam się. Jakaś naćpana, chwiejna, czyżby udar słoneczny? 40 sekund później rozpieprzyłam ją kapciem o podłogę. Wyjątkowo jej nie lubiłam.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Persona Non Grata · dnia 30.08.2012 08:46 · Czytań: 583 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: