Coraz mniej wyczuwam gdzie kończę się ja, a zaczyna Bóg.
Wczorajsze jutro dokonało się, zgaszony dzień to produkt uboczny upadku.
Sen szeleści w objęciach jawy i znika. Ostatnim pomrukiwaniem, daje za wygraną
wystukując melodię wyrzutów sumienia. Dryfuję wtedy w odwrotną stronę,
nie żebym się buntował, ja tylko wracam do siebie coraz częściej. Siadam
opierając się o ścianę niemożności. Boje się ciemnych zakamarków wtedy
zaciskam powieki do bólu i widzę swoje oczy, zawsze kurczowo otwarte na ciebie.
W środku znajomości zaczęliśmy planować włamanie do nieba. Nadal powoduje
mną dotyk utrzymany w poetyce minionych epok, gdy nocą z szeptanych do ucha
nadziei układam wiersze, rozbijam poezję na słowa-oddechy, tak cicho,
w zamyśleniu z palcem przyłożonym do ust. Niebo zakryte rzęsami
podaje kolejne okazje zbyt twarde dla nas. Rozpraszamy naszą nieobecnością
spojrzenia, budzimy lodowce.Konsekwentnie przechodzimy ulicami udając,
że wracamy do domu wierząc, że dwa centymetry bliżej nieba wystarczy na jutro.
Codzienność najwyraźniej nie wyszła, uwiera jak ciasny kołnierzyk przy koszuli,
zadusza bezsilnością. W dobie kryzysu milczenia tyle ciszy teraz.
Dopijam wieczór, jeszcze tylko pozbieram to co po nas zostało.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
bosski_diabel · dnia 01.09.2012 19:00 · Czytań: 592 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: