Rejterada znad jeziora (IV) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Rejterada znad jeziora (IV)
A A A
- Witam panią prezes! Albo prezeskę, jak ktoś woli. Już pani odjeżdża?
- Pani właśnie przyjechała. I kiedy zobaczyła pana Tomka, wędrującego z głową między obłokami, postanowiła poczekać, żeby powiedzieć mu parę słów w cztery oczy.
- A cóż za tajemnice masz do mnie?
- Siadaj tu obok mnie i nie dyskutuj!
Wzruszyłem ramionami i zająłem miejsce w aucie. Lidka zamknęła swoje drzwi i nie traciła już czasu na zbędne podchody.
- Nie będę ciebie o nic pytać, żebyś nie musiał kłamać, ale niedobrze, że nie wróciliście wczoraj do nas. To wszystkim rzuciło się w oczy.
- I co z tego? Siedzieliśmy w kuchni z Heleną, wysuszając jej nalewki. Przecież nie ma chyba przymusu spędzania wieczorów pod wiatą! – powiedziałem, z niecierpliwością w głosie. – A poza tym, pod wiatą nie ma klimatyzacji!
- Nie krzycz na mnie! – przerwała mi spokojnie. – I nie musisz się tłumaczyć, bo ja nie chcę niczego wiedzieć. Ale nie zapominaj też, że jestem waszym sprzymierzeńcem.
Umilkła na chwilę, po czym odezwała się, o wiele weselszym głosem.
- Wczoraj trafiłam, jak w totolotka. Kiedy zbytnio się wami zainteresowano, a mój personel aż strzygł uszami, łapiąc wszelkie dowcipne uwagi na wasz temat, po północy zadzwoniłam do recepcji, żeby zawiadomili Helenę, bo mam dla niej pilne wiadomości na jutro. No i okazało się, że Heleny nie ma w pokoju. Czyli była w domu. Dzięki temu dali wam spokój.
- Tak właśnie było! Dokładnie tak! Helena poszła grubo po pierwszej, Dorotka spała w sypialni sama, a ja w gabinecie. Helena sama mi tam pościeliła, twierdząc, że powinienem zostać, bo ktoś musi zadbać o bezpieczeństwo dzieci.
- Znaczy, zdążyłeś przekonałeś do siebie nawet Helenę… – westchnęła. – No, no! Masz rzadki talent! To się nieczęsto zdarza! Tym bardziej Helenie. Ale to dobrze. Może i bardzo dobrze! Co teraz będziesz robił? – zmieniła nagle temat.
- Idę do pokoju, bo mam tam telefon. Muszę zadzwonić do kilku klientów.
- To załatwiaj te sprawy i przyjdź do jadalni.
- Ale jestem już po śniadaniu…
- Ja ci nie każę jeść, tylko wiesz, te historyjki o was lepiej rozładować wcześniej, zanim John przyjedzie. Ci jego znajomi dość dobrze mówią po polsku.
- A Romek jest?
- Jest, jego samochód stoi tutaj – pokazała wzrokiem na parking. – Przyjechał trochę wcześniej, bo ma jechać z Pawłem do Warszawy. Więc pośpiesz się i nie każ długo na siebie czekać.
- Dobrze, a ty jakie masz plany?
- Idę z tobą – oświadczyła nieoczekiwanie.
Wyszliśmy z samochodu i rozstaliśmy się dopiero przed recepcją. Na wesoło, robiąc pokaz dla personelu i kilku zaciekawionych hotelowych gości.

Mój pokój był sterylnie posprzątany. Wręcz wzorcowy. Ale nie to zaprzątało moją uwagę. Na telefonie było kilkanaście nieodebranych połączeń. Należało więc przestawić swoją uwagę na zupełnie inną tematykę.
Muszę przyznać, że szło mi to kiepsko. Nie umiałem, albo nie chciałem podjąć jednoznacznej decyzji i powiedzieć moim klientom, że nasza współpraca się kończy. Tłumaczyłem tylko, że jestem na Mazurach, więc i tak w tym tygodniu nie zdążę wrócić, dlatego muszą poczekać na mnie do poniedziałku. W końcu dzisiaj był piątek. Nie powiem też, żeby moje tłumaczenia spotykały się z zachwytem. W kilku przypadkach, niedwuznacznie mi sugerowano, że nie życzą sobie takich niespodzianek i następne takie zdarzenie zakończy współpracę. Dobrze, że nie widzieli jak pokazywałem im język, bo nie poczekaliby do następnego razu.
W końcu też, udało mi się też skontaktować z Joasią. Była zaskoczona, ale nie tłumaczyłem jej niczego. Powiedziałem tylko, że ma przyjechać do domu i wszystko ode mnie usłyszy. A kiedy dokładnie, to ją powiadomię. Prawdopodobnie w poniedziałek, bo na dłuższy pobyt tutaj nie liczyłem. Na razie ma załatwić sobie kilka dni wolnego i to wszystko.
Zadzwoniłem też do Marty. Informację o tym, że nasz pobyt ze Stefanem się przedłuża, przyjęła dość obojętnie, tak samo jak moje tłumaczenia, że Stefanowi proponują sprzedaż działki i nie wie co ma zrobić. „Bawcie się dobrze” – powiedziała nieoczekiwanie i przerwała rozmowę. Byłem ciekaw, czy wyłączyła też telefon, ale nie sprawdziłem tego. Natomiast wyłączyłem go ja. Nie jestem dostępny i już!

W jadalni było znacznie więcej osób niż wczoraj. Najwyraźniej hotel się zapełniał. Przy „naszym” stole byli niemal wszyscy, brakowało tylko Diany i Marka. Po powitaniach, od razu o niego zapytałem.
- Ty lepiej wyskocz gdzieś po butelkę – odpowiedział mi Stefan. – I idź mu złożyć gratulacje!
- A z jakiej to okazji?
- Bo od dzisiaj, pan Marek, jest pełnoprawnym dyrektorem hotelu! – oświadczyła Lidka. A widząc moją zdumioną mnę, kontynuowała. – Widzisz? Przez cały czas był tylko p.o. Bo czekałam na ciebie! Ale skoro nie wykazałeś zainteresowania… Nie mogę dłużej trwać w niepewności. Dlatego wczoraj wieczór podjęłam decyzję, a dzisiaj wręczyłam mu nominację!
- Mogłaś mnie przynajmniej uprzedzić, że masz dla mnie fuchę – mruknąłem beznamiętnie. – Jak mam się rozpychać, skoro pierwszy raz o tym słyszę, że na mnie czekałaś…
- Zawsze na ciebie czekam! A ty chyba jesteś jednak przereklamowany, jeśli tego dotąd nie zauważyłeś!
Romek tylko pokiwał głową. – Tomek, nie masz czego żałować! Tutaj lepiej być gościem, niż dyrektorem, uwierz mi! Szczególnie wtedy, kiedy nie musi się za nic płacić!
Roześmiałem się. – A wiesz, że mam podobne zdanie na ten temat?
- Tak, tylko że wtedy ja muszę za ciebie płacić! – Lidka pieszczotliwym gestem schwyciła Romka za policzek. – I za wszystkie twoje piwa też! A ty za to dmuchasz mi później w nos swoimi wyziewami…
- To nie możesz dla mnie załatwić jakiejś skrzynki tak… na lewo? – zapytał Romek z udaną naiwnością. – Paweł by załatwił jej ochronę przed dyrektorem… – spojrzał w stronę Dedejki. – I byłoby dla nas znacznie taniej! Może wreszcie wtedy coś byśmy w życiu zaoszczędzili – dokończył.
- To faktycznie sporo, biorąc pod uwagę fakt, że wypijasz chyba nie więcej niż sto butelek w ciągu roku! – zauważył Dedejko. – Możesz uważać, że dwieście złotych przybędzie ci na koncie w bilansie roku. Ja ci to załatwię!
- Zawsze to coś! – zachwycił się Romek.

Śniadanie mijało nam na takich i podobnych żartach. Żeby nie odróżniać się zbytnio od innych, wypiłem szklankę pomarańczowego soku, oraz zjadłem wymyślną, mikroskopijną kanapkę z łososiem w roli głównej. Chociażby dlatego, że dziewczyny z personelu, nakręcane pewnie obecnością Lidki, wychodziły ze skóry, żeby niczego nam nie brakowało.
Lidka natomiast, szybko porzuciła nasze żarty, kilkakrotnie rozmawiała przy stole przez telefon, ale nie słuchałem jej. Wolałem się wygłupiać w naszym męskim towarzystwie, wliczając w nie obecność Anny. Bo skromniutka Anna została jako jedyna, damskim obiektem naszych żartów, ale znosiła to dzielnie i z dużym wdziękiem. Nie była już taka sztywna, jak pierwszego dnia, co też nie było dziwne. W końcu z Romkiem i Dedejką, znali się od lat.
Do naszej, wieczornej nieobecności z Dorotką, nikt nie nawiązał. Dopiero kiedy śniadanie wyraźnie się kończyło i miałem zamiar opuścić jadalnię, Lidka spojrzała na mnie uważnie.
- Ty się gdzieś wybierasz?
- Owszem, obiecałem Dorotce, że zorganizuję chłopakom jakąś wycieczkę.
- Poczekaj jeszcze chwilę, bo mam do ciebie romans.
Obrzuciła potem wszystkich takim spojrzeniem, że Anna natychmiast wstała i podziękowała nam za towarzystwo, a i Dedejko podniósł się z miejsca.
- Ja też muszę wyjść? – zapytał Romek.
- Nie musisz, ciebie to wprawdzie nie dotyczy, ale słuchać możesz – odpowiedziała spokojnie. – Ty, Paweł, też możesz zostać.
- A ja? – przytomnie zapytał Stefan.
- Zostań! Przecież nie przeszkadzasz…
- Stało się coś? – zapytałem zniecierpliwiony. Obiecałem przecież Dorotce, że niedługo się u niej zjawię, a tu takie przeszkody…
Romek z Dedejką chyba wymienili jakieś spojrzenia, bo nagle obydwaj wstali.
- W takim razie my was, przynajmniej na razie, opuszczamy! – oświadczył Romek. – Bawcie się sami! Mamy w planie ciekawsze zajęcia!
- Romek! – Lidka spojrzała na niego krzywo. – Wiesz, że powinieneś być w Warszawie?
- Wiem, mój skarbie! – oświadczył dobitnie. – Ale jechać w piątek do Warszawy? Mam to gdzieś! Jadę z Pawłem do Czyżyn, zajmować się dziećmi! Naszymi dziećmi, mówi ci to coś?
Lidka oklapła na krześle, niczym przekłuty balon.
- Nie wierzę… normalnie nie wierzę!... Romek… ty to mówisz poważnie?
- Jak najbardziej!
Podszedł do niej i taką zaskoczoną, pocałował w policzek, po czym kontynuował.
- Tomek jest takim troskliwym tatą, że aż mnie zawstydził! – spojrzał na mnie. – Muszę się poprawić, bo opieka nad dziećmi będzie chyba teraz modna!
Roześmiał się, a za nim również Dedejko. Lidka złapała się za głowę.
- O, mamo! Tomek, jeśli to będzie prawdą, to masz moją dozgonną wdzięczność! Ja chyba nigdy ci się nie wypłacę za taką inspirację!
- Nie przesadzaj! Wszystkie dzieci są nasze! – roześmiałem się. – Jeśli Romek nie będzie chciał ich bawić, to ja sam przyjadę, żeby ci pomóc! Wprawdzie z tobą nigdy nie spałem, ale co tam! Może byłaś wiatropylna i to też są moje… Teoretycznie jest to możliwe!
- To musiałby pan mieć niezłe wiatry! – zauważył Dedejko, nie mrugnąwszy nawet powieką.
Bardzo skromnie to zauważył. Ale i tak rozbawił nas do łez.

Zaraz po ich wyjściu, do jadalni weszła Dorota i lekki gwar przy stołach ucichł jak na komendę. Jak to robiła – nie miałem pojęcia, ale mimo tego, że wszystkim się ukłoniła, obdarzając też miłym uśmiechem, nie było wątpliwości, że teraz przyszedł ktoś ważny.
Ale ten uśmiech zgasł, kiedy usiadła przy stole i zwróciła się do Lidki.
- Lidka, wymyśl coś, bo ja się załamałam! Masz jakieś rezerwy w hotelu?
- Co się stało? Jakie rezerwy?
- Wolne miejsca!
- Oczywiście, że są. Te zarezerwowane dla Johna.
- Ile?
- Cztery, tak jak się umawialiśmy – wzruszyła ramionami. – W tym dwa apartamenty.
- John zadzwonił, że przyjeżdża dwanaście osób dorosłych i czwórka dzieci.
- Ile??? A gdzie będą spać? On chyba zwariował!
- No właśnie… Zadzwonił i spokojnie mi mówi, że właśnie wyjeżdżają. Pięć małżeństw w tym dwa z dziećmi i dwóch panów samotnych.
- Dorka… ja cię nie chcę straszyć, ale chyba nie ma więcej wolnych miejsc… Pani Lucyno! – zawołała w stronę jednej z dziewcząt. – Proszę odnaleźć pana Marka i poprosić go tutaj. Bardzo pilnie!
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, które znowu przerwała Lidka.
- Nie mógł wcześniej zadzwonić? Kto takie sprawy zostawia na ostatnią chwilę?
- To samo mu powiedziałam! – wybuchnęła Dorota. – To mi tłumaczył, że sam nie wiedział i tak wyszło, że nie mógł nikomu odmówić.
- A kto to jest? - zapytałem. Odwróciła głowę w moją stronę.
- Pracownicy ambasady. John umawiał się na golfa wcześniej, ale to miały być cztery osoby, ewentualnie dwóch miało przyjechać z żonami. I dla nich miejsca są zarezerwowane. Ale ponoć dzisiaj rano akces zgłosił też ten wysłannik, z którym wczoraj debatowali, sekretarz ambasady i któryś z konsulów. I żeby nie mieć rodzinnych problemów, to zabierają też żony i dzieci. A że ja mam teraz problem, to się nie zmartwił! – zakończyła sarkastycznie.
- A jaki ty masz problem? Bo to teraz Lidka się martwi!
- Tomek, ja przyjeżdżam tutaj wypocząć i zajmować się dziećmi, a nie zabawiać amerykańskie matrony – tłumaczyła. – Mam ich po uszy przez cały rok! I chociaż John doskonale o tym wie, to postawił mnie teraz w sytuacji bez wyjścia. Będę musiała zabawiać panie, kiedy panowie pójdą sobie poćwiczyć uderzenia kijem. Jestem po prostu wściekła!
- Dorka, a co z kuchnią? Przecież u siebie nie zrobisz obiadu na dwadzieścia osób! – zauważyła przytomnie Lidka.
- To też! Będziemy musieli jadać w hotelu i to w godzinach, które mi nie odpowiadają. No i jedzenie ma być po amerykańsku. Wprawdzie przyjeżdża do kuchni pan Wojtek, bo John go ściągnął, ale Marek musi zmobilizować dziewczyny, bo pory posiłków się nie pokrywają. Będą mieć ciężki weekend.
- Pani Lucyno, jeszcze Basię poproszę! – Lidka znowu zwróciła się do dziewczyny, a do nas cicho mruknęła. – Ciekawe, czy Baśka ma jakieś zapasy na dziś! Jeśli nie ma, to dostaną chleb ze smalcem!
- Bardzo dobre jedzenie! – wtrącił, milczący dotąd Stefan.
Do jadalni wszedł pan Marek. Przywitał się, po czym zwrócił się do Lidki. – Jestem, pani prezes!
- Panie Marku, ile ma pan wolnych miejsc?
- Tylko rezerwacje dla pani Doroty – pokręcił głową. – Wszystkie pozostałe obłożone.
- Za trzy godziny będziemy mieć dwanaście osób i czwórkę dzieci. Razem szesnaście.
Kręcił głową przecząco, ale zacisnął wargi i milczał.
- Kiedy się coś zwalnia? – Lidka nie dawała mu spokoju. W międzyczasie podeszła Barbara. Lidka wskazała jej krzesło, więc usiadła i przysłuchiwała się rozmowie.
- Najwcześniej dwa numery w niedzielę. Ale od poniedziałku też mają rezerwację. I to wczoraj potwierdzoną. Jest też dwa pokoje służbowe…
- I co my zrobimy? – Lidka zwróciła się do Doroty. – Przecież nie wyślę ich do Czyżyn! Basiu, za trzy godziny będzie tu kilkanaście osób. Masz coś na amerykański lunch dla nich?
- Znajdę! – skinęła głową. – A jak długo będą?
- Do niedzieli włącznie – odpowiedziała Dorota. – Ale przyjeżdża też pan Wojtek do kuchni.
- To dobrze, bo w takiej sytuacji trochę czasu zajmie mi uzgadnianie dostaw, bo rozumiem, że mrożonki wykluczamy?
- Czyli jeden pokój służbowy już odpada – zauważyła Lidka. Ale Dorota odpowiadała Baśce.
- Oczywiście! I mało tego. My też będziemy tutaj jadać.
- A ma pani jakieś życzenia?
- To już uzgadniajcie obydwie z Heleną, ja i tak mam urwanie głowy.
- Lidka! – odezwał się Stefan. – Przecież my z Tomkiem możemy zwolnić swoje pokoje. Pojedziemy do domu i już! Tomek zresztą i tak rzadko w swoim bywa, to po co ma go trzymać?
Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, aż mi się głupio zrobiło. Lidka jednak udała, że nie usłyszała drugiej części tej wypowiedzi.
- Tak? Ty chcesz, żeby mi Dorka wymówiła kredyt? Ja nie mam zwyczaju wyrzucania czyichś gości na bruk! Tym bardziej gości zaproszonych!
- Pani Lidko, domyślam się, że są problemy z pokojami, tak? – zapytała Barbara.
- Owszem, są.
- Więc jakby pani Dorota pozwoliła, to ja zaproszę pana Tomka i pana Stefana do siebie. Mogą przenieść się nawet zaraz i być jak długo zechcą.
- Baśka! – Lidka aż zakrzyknęła, nie kryjąc zaskoczenia. – Przecież mówiłaś kiedyś, że nikogo do swojego domu nie wpuszczasz!
- Ale dla panów Tomka i Stefana zrobię wyjątek. Jeśli oczywiście nie pogardzą moim skromnym domem, a pani pozwoli.
Propozycja była kusząca, bo zrozumiałem, że obaj ze Stefanem, naprawdę musimy zwolnić pokoje w hotelu, a na kolejną noc u Dorotki liczyć nie mogłem. Pozostałoby mi faktycznie spanie w samochodzie albo definitywny odjazd do domu. A tak tego jeszcze nie chciałem… Odjazd oznaczał rozstanie z Dorotką nie wiadomo na jak długo. Pewnie na cały rok!
- Pani Basiu, ja tu nie mam nic do pozwalania! Jeśli przyjmą pani zaproszenie, to mogę tylko pani podziękować! – oświadczyła Dorota.
- Ja bardzo chętnie z niego skorzystam! – odezwał się Stefan.
- Pani Basiu, a grilla można u pani rozpalić? – spojrzałem na nią znacząco. Uśmiechnęła się.
- Ależ oczywiście! Zaraz zamarynuję żeberka…
- Ale ja muszę za nie zapłacić! – przypomniałem.
- Nic podobnego! – wtrąciła się Lidka. – Basiu, będziesz tych ancymonków karmić z hotelowej kuchni, dobrze?
- Ale za żeberka ja zapłacę, bo kiedyś to pani Basi obiecałem! – upierałem się.
- Dobrze, zapłacisz, ale pod warunkiem, że będą też i dla mnie! – zgodziła się Dorota. – Przyjdę do was wieczorem, to mnie poczęstujecie.
- Ależ z przyjemnością! Zapraszam panią! – uśmiechała się Barbara. I dodała: – Jeśli nie jestem dłużej potrzebna, to pójdę przynieść klucze, bo mam je w torebce i zajmę się przygotowaniami.
- Nie, nie jesteś! Dziękuję ci Basiu! – odpowiedziała jej Lidka. – Myślę, że teraz już sobie poradzimy. Uratowałaś mnie, a właściwie to hotel, przed kompromitacją! Oczywiście, wszystkie koszty z tym związane ja ci zwrócę!
- O tym nie może być nawet mowy! – Barbara odwróciła się w jej stronę. – Żadnych kosztów nie ma i nie będzie! Oprócz kosztów żeberek, rzecz jasna, ale to jest już problem pana Tomka! – roześmiała się, rzucając mi jeszcze spojrzenie.
- Pani Basiu, ale na razie nie potrzeba kluczy! – odparłem. – Bagaże włożymy do samochodu Stefana, dużo ich zresztą nie ma. A do domu pójdziemy dopiero wieczór, kiedy pani będzie już po pracy, dobrze?
- Dobrze! – westchnęła. – Chociaż dzisiaj, to kończę dość późno. Więc jakby któryś z panów jednak zmienił zdanie, to ja będę w kuchni! – skłoniła się i odeszła.
- Panie Marku! – Lidka wracała do podstawowego problemu. – Czyli mamy już sześć pokoi, prawda? Poradzi sobie pan?
- Spróbuję, ale musiałbym wiedzieć kto jest z dziećmi, bo najlepiej byłoby ulokować te rodziny w apartamentach. Tylko dwa jest do dyspozycji.
Dorota podniosła się z krzesła. – Lidka, zadzwoń do Johna sama i uzgodnijcie wszystko, a ja zabieram Tomka i nie będziemy wam przeszkadzać. Będziesz dzisiaj na miejscu, czy gdzieś wyjeżdżasz? Jeśli możesz, to zostań do ich przyjazdu…
- A gdzie się wybieracie? – zapytał Stefan. – Przecież Tomek ma opuścić pokój!
- Idziemy do siebie! – odparła Dorota, nie zwracając uwagi na zdumienie, odmalowujące się na twarzy Marka. – To znaczy ja do siebie a Tomek też do siebie. Po bagaże! – dodała ze śmiechem.
- Będę, nie martw się – rzuciła Lidka i pogrążyła się w rozmowie z Markiem. A my we trójkę wyszliśmy z jadalni.

- To co teraz? – zapytałem Dorotę jeszcze w hallu. – Pójdziesz ze mną na górę?
- Ale masz pomysły! – roześmiała się. – Jeszcze tylko tego mi brakowało! Ty sobie najpierw przyprowadź samochód, po co masz to wszystko dźwigać!
- A co z naszą wyprawą?
- Nic z tego, muszę być na miejscu. I cholera mnie bierze!
- Słoneczko! Takie słowa…
- O jakiej wyprawie mówicie? – zainteresował się Stefan?
- Wyjdźmy na zewnątrz! – zaproponowała Dorota. – Zaczynają się nami interesować.
Przystanęliśmy na parkingu, dość daleko od najbliższych samochodów. Dorota zwróciła się do Stefana.
- Planowaliśmy pojechać gdzieś razem z dziećmi. Na taką zwykłą, krajoznawczą wycieczkę, po najbliższej okolicy, ale bez konkretnego celu. Tak, jak kiedyś jeździliśmy we dwoje, motocyklem Lidki. No i klops! John załatwił mi gości i teraz muszę być na miejscu, nie chcąc stawiać go w niemiłym położeniu.
- Ale przecież sam cię pozostawił pod „opieką” Tomka!
- Tak, ale to wie John! Goście nie wiedzą. Wyobrażasz sobie jaki byłby obciach, że on nie wie, gdzie ja jestem? A potem nagle przyjeżdżam z Tomkiem! Gdyby przyjechał sam, to nie byłoby problemu. Ale służbowi znajomi nie mają prawa natknąć się na coś takiego! Obydwoje, mówiąc po chińsku, stracilibyśmy twarz! Dlatego jestem uziemiona. W dodatku, panowie pójdą później grać w golfa, a ja będę musiała zająć czymś panie, a tego bardzo nie lubię! Bo to są przeważnie kobiety na poziomie gospodyń domowych, ale z pieniędzmi i uważają się za Bóg wie co. Wróć! Co ja mówię! Nawet nie gospodyń, bo dla mojej Heleny takie określenie byłoby bardzo obraźliwe. Helena przerasta je o kilka klas! Ale będą nią gardzić, bo nie zna angielskiego...
- Dorota… – przerwał jej Stefan. – Jeśli się zgodzisz, to ja mogę pojechać z Tomkiem. Znam takie fajne miejsce, gdzie na skraju polany jest ambona myśliwska, wokół piękny las, dobra droga dojazdowa… Weźmiemy ze sobą sprzęt do obserwacji, chłopaki już mnie znają…
- A co za to zechcesz? – zapytałem.
- Dobrze, że mi przypomniałeś, bo bym zapomniał! W jedną stronę prowadzę samochód ja, a w drugą ty. Dobrze? Bo pojedziemy jeepem, mam nadzieję?
- To niedrogo, możemy jechać! Co ty na to, Słoneczko?
- Tomek… Nie to, żebym wam nie ufała, ale wolałabym, żebyście zabrali jeszcze Dianę. Na wszelki wypadek. Lepiej zna chłopców, więc będą spokojniejsi w jej towarzystwie. Czy może tak być? Jeśli ją bierzecie, to nie mam nic przeciwko temu.
- Ja się zgadzam, ale rozmawiał z nią nie będę. Zostawiam to Stefanowi! – zastrzegłem twardo. Roześmieli się obydwoje i wiedziałem już, że wycieczka jest uzgodniona.

cdn.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 02.10.2012 19:43 · Czytań: 537 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
zajacanka dnia 02.10.2012 22:32
-A cóż za tajemnice masz do mnie?
- Siadaj tu obok mnie i nie dyskutuj!
  - - dla mnie chyba. Drugie mnie do kosza.

powiedziałem, z niecierpliwością – uważam, że przecinek jest niepotrzebny. Wtedy dopowiedzenie jest bardziej dynamiczne.

Nie krzycz na mnie! – przerwała mi spokojnie. - jeśli spokojnie, to wykrzyknik jest zbędny.


 Dobrze, że nie widzieli jak pokazywałem im język, bo nie poczekaliby do następnego razu. - a to dość infantylne. Usuń to, bo facet zaczyna wyglądać, jak d... wołowa.

W końcu też, udało mi się też skontaktować z Joasią. - też, też

z łososiem w roli głównej – to sformuowanie zapachniało mi moją plażą w niedawnym tekście ;)


Jest też dwa pokoje służbowe… - Są też...

to pójdę przynieść klucze, - wiadomo, o co chodzi, ale niezgrabnie. Pójdę po klucze będzie lepiej;

 Tylko dwa jest do dyspozycji – tylko dwa są

Troszkę niezgrabnie/ za szybko, a może to ja dziś mam wyostrzone oko.
Pozdrawiam, nieodmiennie czekając na ukochany ciąg dalszy... :)
wykrot dnia 03.10.2012 09:59
Mam nauczkę na zaś. Tak się właśnie kończą próby korekty na chybcika, bez powtórnej analizy całego tekstu. Zmieniałem w tej części niektóre stwierdzenia no i wyszło co wyszło. Nieskompensowane zaburzenie równowagi w jednym miejscu powoduje wybrzuszenia w innym, czasem dość odległym od miejsca nacisku. Jak się coś dodaje lub zmienia, należy sprawdzić, czy obok nie idą bańki... A ja tego nie zrobiłem :(

Dzięki serdeczne, dalej jest w poczekalni.
Jeszcze dalej miało byc wczoraj, ale mi neta wyłączyli...
Wasinka dnia 04.10.2012 14:55
Trochę farfocli jest, bywają i po poprawkach poprawek, ale zawsze to do nadrobienia jest...
Idę dalej...
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty