Moje życie w PRL-u III - FRIDA
Proza » Inne » Moje życie w PRL-u III
A A A
Po świętach był „Sylwester”- wtedy o godzinie 24,00 wychodziliśmy na ulicę. Stawaliśmy koło naszej bramki, bowiem z tamtego miejsca najlepiej było widać jak w mieście puszczano petardy. Snopy kolorowych świateł wzbijały się w niebo a potem topiły w rzece Gwdzie.To było przepiękne widowisko. Na ulicy życie toczyło się swoim torem i rządziło swoimi prawami. Co niektórzy szaleli i malowali sąsiadom płoty na głupie kolory, inni wyjmowali z zawiasów bramki i je chowali. Wszystko dla jaj. Ale na naszej ulicy prym wiodła Bronia, mama Alki. Potrafiła się wygłupiać - któregoś roku na Sylwestra wysmarowała się cała czarną pastą do obuwia i udawała diabła. Śmiechu było z tego co nie miara, bardzo ją lubiliśmy.

Lata leciały bardzo szybko, z moich sióstr porobiły się dorodne dziewczyny, tylko ze mnie dalej był „wypiardek mamuta”- byłam dopiero w siódmej klasie. Postanowiłam zapisać się do harcerstwa. To jednak nie było takie proste w naszej rodzinie, to był nowy nie przewidziany wydatek: trzeba było kupić fartuch, pas, finkę i furażerkę. Ja upierałam się, że chociaż to mnie się należy. Zawsze uważałam, że jestem pokrzywdzona przez los, bo to ja nosiłam wszystkie ciuchy po siostrach, to ja chodziłam co miesiąc do sąsiadki i pożyczałam sto złotych do 10-go. Do sklepu po zakupy zawsze tylko ja. Kiedyś też tak poszłam i w wielkim pośpiechu wrzucałam do siatki wszystkie wiktuały jak popadnie, nawet nie zauważyłam, że margaryna była miękka i przywaliłam ją czymś ciężkim. Jak doszłam do domu to z niej zrobił się placek.
- Daj jej tą margaryną w pysk- krzyczał ojciec - może wtedy pomyśli co robi. No i pomyślałam - miękkie na wierzch, albo mieć ten cały sklep w wielkim poważaniu. Wracając do harcerstwa to muszę powiedzieć, że było fajnie. Organizowano zbiórki, alerty, ogniska i rajdy. Właśnie ogłoszono że będzie rajd rowerowy. Oczywistym było, że chciałam w nim uczestniczyć, ale były dwie poważne przeszkody: po pierwsze - nie umiałam jeździć na rowerze, po drugie - nie miałam roweru. Kolega Romana Zyguch miał wiśniową „Damkę, więc pożyczyłam od niego rower i przez cały dzień uczyłam się jeździć. Zapisałam się na ten rajd, ale okazało się że to był koszmar. Myślałam, że jak mi tak dobrze szło na ulicy to tam też mnie się uda. Nic bardziej mylnego, tam trzeba było jechać jeden za drugim, koło za kołem. Ja nie miałam tego wyczucia i nie chcąc nikogo najechać robiłam sobie wywrotki. Kolana miałam całe poranione. Cieszyłam się tylko tym, że Zyguchowi roweru nie rozwaliłam. Bardzo lubiłam harcerskie piosenki a tę najbardziej:
„Mówiłaś druhno Komendantko
Że zaufanie do nas masz,
Że wierzysz w nasze szczere chęci,
Wszak Ty harcerskie serca znasz
Siedzą harcerze przy płomieniach
Ciepły blask ognia skupia je
Wszystko co złe to szuka cienia
Do światła dobro garnie się...”

Renia tymczasem ukończyła Liceum Pedagogiczne i jako pierwsza przygotowywała się do opuszczenia rodzinnego gniazda i szukała pracy w Bydgoszczy. A ja, jakby to było dziś pamiętam jak wybierała się na "studniówkę". Była pierwszą w naszej rodzinie, która dostąpiła tego zaszczytu. Ubrana była w czarną obcisłą sukienkę
z białym kołnierzykiem, na nogach wysokie szpileczki, włos natapirowany zgodnie z modą. Ślicznie wyglądała nasza filigranowa siostrzyczka. Życzyliśmy jej dobrej zabawy a tata mądry człowiek dla przyzwoitości dodał, że ma wrócić o odpowiedniej godzinie. Co miała oznaczać odpowiednia godzina nikt nie jarzył a ona na odczepnego powiedziała, żeby tata dał jej zegarek, to będzie w lepszym kontakcie z czasem. Ładny to był zegarek, taki z zielonym, fosforyzowanym cyferblatem. Piszę że był, bo był i się zmył. Nasza siostra wróciła do domu o dużo za późno jak się tata spodziewał no i jeszcze bez zegarka.To opóźnienie by jeszcze jakoś przełknął, ale brak zegarka?
- Mam za to ładny ręcznik frotte - wołała z uśmiechem i machała przed oczami jakąś różową chińską szmatką w kwiatki.
- W dupę go sobie wsadź - sierdził się tata, bo dobrze wiedział, że na drugi zegarek nie będzie go stać. Krzyk ojca na Renię w ogóle nie działał. Uśmiechała się jakoś dziwnie, podrygiwała ramionami i robiła dziwne miny a kątem oka tylko patrzyła jak czmychnąć do łóżka. Po przespaniu się ojcu wszystko rozeszło się po kościach i więcej do tego tematu nie wracał.

Dalej się działo jak działo. Z koleżankami dostawałam małpiego węchu i zaczynałyśmy rozglądać się za chłopakami. Zawsze trafialiśmy na jakichś dupków.To, że mieli ładne oczy niczego nie załatwiało - kończyło się niesmakiem. Doszłyśmy z dziewczynami do wniosku, że trzeba to odłożyć na dalszy plan. Najlepiej czułyśmy się w swoim towarzystwie. Skumplowałyśmy się bardziej z Jadźką. Znałyśmy się wprawdzie już dobrych parę lat, bo chodziłyśmy do tej samej klasy szkoły podstawowej. Wcześniej nie dostrzegałyśmy jej walorów, ale potem to przyszło samo. Ona potrzebowała nas a my jej. Bo było to tak - Jadźka mieszkała z rodzicami w starym domu przeznaczonym do rozbiórki. By dostać nowe mieszkanie trzeba było wytrwać w starej chałupie do samego rozbioru. Jej rodzice musieli wyprowadzić się do Ptuszy a ona sama musiała zostać jak kapitan na tonącym statku, by nabyć prawa do nowego mieszkania. Miało to nastąpić bardzo szybko, bo obok budowano już Technikum Naftowe i internaty dla chłopców. Cieszyłyśmy się bardzo, że na tym naszym zadupiu zrobi się trochę więcej atrakcji. My też w swojej starej chałupinie czekaliśmy na szybki cud, ale póki co radowało nas wszystko to co działo się wokół. Jednak dla Jadźki to była cała wieczność. Sama musiała palić w piecu, sprzątać i gotować - a przecież była jeszcze małą podfruwajką. Najgorsze miała noce. Spała z siekierą pod poduszką, bo jej drzwi to były takie, że wystarczyło się o nie mocniej oprzeć a one już stawały otworem. Ale póki co to miałyśmy raj dla ubogich. Było gdzie się wspólnie spotkać i odreagować sprawy rodzinne. Właśnie w tym byłyśmy jej pomocne, pomagałyśmy jej przetrwać te ciężkie chwile. Nie powiem, że to było przykre zadanie - wręcz przeciwnie. Chętnie dotrzymywałyśmy jej towarzystwa a że byłyśmy deko ześwirowane to do głów przychodziły nam różne pomysły. Dziewczyny uczyły mnie palić papierosy:
- Wciągnij dym i powiedz „ jedzie pociąg do Berlina i wypuszcza dym z komina”
- potem wydmuchnij dymek. Łatwo powiedzieć a gorzej wykonać. Po którymś tam razie miałam cholerny niesmak w gębie, bolała mnie głowa ale przecież widziałam te wpatrzone we mnie oczy i oczekiwanie, że sprostam zadaniu. Nie mogłam zawieść moich koleżanek. Latem, blisko Jadźki domu ustawiało się „Wesołe Miasteczko”. Z głośników leciała fajna muzyka, wkoło pachniało watą cukrową i kręciło się dużo chłopaków, którzy przy strzelnicach próbowali swoich sił. Chcieli dla swoich dziewczyn ustrzelić kwiatka z kolorowych piórek lub piłeczkę na gumce. Najwięcej emocji wyzwalała jazda na dużej karuzeli. Siadało się na siodełkach zaczepionych na długich łańcuchach. Zanim karuzela ruszyła to układało się już w pary.Ten co siedział jako drugi łapał siodełko przed sobą i z nim zakręcał się łańcuchami. Potem, przy najlepszych obrotach karuzeli puszczaliśmy się i nasze krzesełka frunęły do nieba. Niektórym byty spadały a mniej odporni dostawali torsji. Z chłopakami dalej nam się nie układało. Zawsze podobali się nam jacyś tacy deko szemrani. Alce podobał się czarnowłosy Sasza, który kiblował w ósmej klasie już ze dwa lata, mnie podobał się niejaki Bodzio o niebieskich oczętach a wszystko tępe było... Szczęśliwie zakończyłyśmy edukację w szkole podstawowej i zaczynał się nowy etap w naszym życiu.

Przyszedł czas wyboru nowej szkoły. Ja wybrałam sobie ZSZ Mechaniczną. No w sumie to jest pytanie czy ja ją wybrałam, czy też ona została mi jako ostatnia deska ratunku. To była szkoła przy ul.Teatralnej. Jak już wybór szkoły padł to przyszedł czas zawierania nowych znajomości. W klasie było więcej chłopaków, ale za to z małej ilości dziewczyn były same okazy. Czesia miała takiego przygarbionego nochala, że najgorszemu oprychowi on by nie pasował a jej było z nim do twarzy. Do wygłupów była pierwsza. Była jeszcze Ela i Teresa. Teresa jak się śmiała to robiła się cała czerwona, z oczu powstawały szparki i sikała w gacie. Naukę w szkole mieliśmy trzy dni w tygodniu, reszta to były praktyki. Początkowo, gdy nasza szkoła mieściła się przy ul.Teatralnej to praktyki odbywały się w Fabryce Żarówek, później już w nowo wybudowanej szkole im. Pawła Findera wszystko mieliśmy na miejscu. Ponieważ była to szkoła mechaniczna dawali nam rożne zadania do wykonywania np. z kostki metalu mieliśmy zrobić jakieś błyszczące cacko z otworkami na wymiar. Która z nas potrafiła by to zrobić? Dzięki Bogu mieliśmy kochanych tatusiów, którzy pomagali nam przez to przebrnąć. Mimo wszystko każdy uczeń musiał przejść poszczególną komórkę na praktykach tj. ślusarstwo, tokarstwo, kowalstwo.To kowalstwo było najgorszą zmorą dziewczyn. Ten palant kowal kazał nam walić wielkim młotem, w kołowrotku kruszyć węgiel by było czym podsycać ogień w palenisku. Gorąco było jak w piekle a czarno jak w dupie. Miałam cholerne bąble na dłoniach i wszystkiego dosyć. Trzeba było jednak to dźwignąć. Znając swoją małą chęć do nauki a większą do występów artystycznych, zaczęłam oglądać się za zespołem muzycznym. Śpiewanie pomagało mi w podstawówce to dlaczego teraz miało by być inaczej. Chciałam pokazać, że mogę być użyteczna. Jak były akademie patriotyczne to śpiewałam „Bój to jest nasz ostatni, krwawy skończy się trud ...”. Na „Dzień Nauczyciela” śpiewałam już to co chciałam np. o profesorze z repertuaru „Filipinek”, potem „Dom Rodzinny”- Sośnickiej. Bili takie brawa, że się rozochociłam i śpiewałam wszystkie cygańskie które znałam. Na sam koniec poszła ballada o Cyganie który zbałamucił młodą dziewczynę, zrobił jej dziecko, porzucił ją a ona dalej go kochała. Nauczyciele nie chcieli dalej ryzykować, bo nie wiedzieli co ja jeszcze wymyślę. Zakończyłam występ piosenką z repertuaru T.Rossa„ Kto nas pokocha”. Po tych moich występach zainteresowali się moim głosem koledzy ze starszych klas, którzy już mieli swój zespół muzyczny. Podobały mnie się te wszystkie próby i śpiewanie przy konkretnych instrumentach. Zainspirowały mnie piosenki Miry Kubasińskiej i Ady Rusowicz. Wychodziło nam całkiem dobrze, zapraszano nas do innych szkół średnich na występy. Pamiętam jak Alka była zachwycona, że może mnie oglądać u siebie w „Ogólniaku” na imprezie szkolnej. Szło nam bardzo dobrze, były też propozycje z różnych kawiarenek. Najbardziej pamiętam tę z „ Teatralnej” - śpiewanie na dansingach. Pieniądze miały być bardzo dobre. Chłopaki już kończyli Technikum więc im to pasowało. Namawiali mnie na to ostro. Kasa kusiła, ale ja nie mogłam się zgodzić, byłam dopiero w przedbiegach do średniego wykształcenia. Po zakończeniu zawodówki kontynuowałam naukę w Technikum Mechanicznym dla Pracujących i jednocześnie zaczęłam pracę w Fabryce Żarówek. Tu dopiero zaczął się kołowrotek. Do 14,00 praca a od 16,00 do 21,00 szkoła. Było się co uwijać i nie było czasu na głupie myśli. W pracy stopniowo przechodziłam poszczególne stanowiska. Pierwsze było na taśmie, później była skrętkarka. Do tego trzeba było mieć dużo wprawy i spokojne nerwy. Był to bowiem taki interes, gdzie na rowkowany wałek, który obracał się na przyspieszonych obrotach, trzeba było nakładać małe trzęsoce się pierdutki, które wcześniej trzeba było wydobyć pensetą ze szklanej cienkiej fiolki, gdzie tych francowatych niteczek było w pip.To był czysty obłęd. Zanim się zdążyło capnąć jedną niteczkę to wałek zdążył się już obrócić ileś razy pusty. Przez to nasze niedoświadczenie powstawały braki a baby, które tam pracowały na akord darły gęby. Potem były jeszcze inne stanowiska na produkcji i w końcu dali mi w opiekę magazyn z balonami szklanymi. Pracowaliśmy na trzy zmiany. Nocki były najbardziej luzackie i gdyby przyszła mi ochota na naukę to naprawdę warunki były sprzyjające. Dobrze powiedziane „gdyby przyszła ochota”, ale ona jak zwykle nie przychodziła. Najważniejsze dla mnie było to, że już miałam swoją kasę. Za pierwsze pieniądze kupiłam sobie zegarek ze srebrną bransoletką, żółte buciki i srebrne koła - bransolety. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Ubrałam swoje żółte buciki i przeszłam przez całe miasto, żeby kupić sobie loda ”Bambino” o smaku czekoladowym.

W normalne dni, kiedy wracałam o późnej porze ze szkoły to jeszcze trzeba było się trochę pouczyć. Więc kładłam się z książką na kanapę i próbowałam, ale Bóg jeden wie jaka byłam zmęczona i naprawdę mało co z tego wychodziło. Zasypiałam bardzo szybko i podobno przez sen kartkowałam strony. Potem jak już wiedziałam, że w takim szybkim tempie zasypiam, to musiałam jeszcze chować swoje papierosy pod poduszkę, bo moje rodzeństwo czatowało i podprowadzało moje dobra. Wtedy miałam takie wyczucie, że jak ktoś mi łapkę wkładał pod poduszkę to moje oczy robiły się wielkie jak dorodne cebule. W ogóle miałam wielki niesmak, bo przecież zarabiali dużo więcej kasy a jeszcze chcieli na mnie żerować. Potem weszła we mnie jakaś hardość i nie przebierałam w słowach. Klęłam jak „szewc". Sprawdzało się przysłowie „Z kim przystajesz, takim się stajesz” a mamusia nade mną załamywała ręce. - Boże, co z tej Mirki wyrośnie? Siostry nauczycielki może myślały, że taki przypadek jak mój trzeba poprowadzić jakoś inaczej, jednak Roman się ze mną nie patyczkował. Powiedział parę ostrych słów, przemówił do rozumu, że robię mamusi największą krzywdę takim zachowaniem. I jak ręką odjął, zmieniłam się na lepsze.

W szkole zaczęły się schody. Zapomniałam powiedzieć, że teraz w klasie byłyśmy tylko dwie dziewczyny: Marylka i ja. Chłopakom mechaniczna nauka jakoś lepiej wchodziła, dla nas to była czarna magia. Schematy maszyn, pieców brrr! Jeszcze na nas wyżywał się niejaki profesor S. Jak była klasówka to aż rzucał się na naszą ławkę i sprawdzał czy mamy ściągę pod kartką. Ja swoją miałam na krześle pomiędzy nogami, no tam już się nie ośmielił zaglądać. Jak brał mnie do odpowiedzi przy tablicy to mówił „ no Mirka, u mnie będzie bez akompaniamentu”. Po swojemu jakoś nas lubił, bo jednak ocena końcowa zawsze była w miarę przyzwoita a wiedzy w temacie był chroniczny brak. Doczekałam się w końcu samodzielnego stanowiska w biurze, byłam teraz taką personalną na duży dział. Miedzy innymi obliczałam pensje pracownikom fizycznym i wypłacałam im pieniądze. Na początku stare wygi myśleli, że jak na mnie naskoczą z gębą to im pieniędzy przybędzie. Ja jednak byłam bardzo pewna swojej pracy, bo jeśli chodziło o czyjeś pieniądze to wolałam pięć razy sprawdzić niż jeden raz się pomylić. Mieliśmy świetnego szefa. Jak dla mnie wtedy, to był facet w podeszłym wieku. On mógł wtedy dobijać do pięćdziesiątki a ja miałam dopiero dwadzieścia lat. Był naprawdę bardzo fajny. Kiedy trzeba było pracować to twardo wymagał, jeśli była potrzeba, by komuś pomóc to walczył jak lew o swoich pracowników. Bawić też się potrafił. Kiedyś z Dorotą przygotowałyśmy dla niego krzesełko z przylepcem. Jak z niego wstał to na tyłku miał zakręcony ogonek jak u świnki. Innym razem w jego szafie pancernej znalazłyśmy butelkę wódki. Pod jego nieobecność nakleiłyśmy na nią odręcznie zrobioną etykietkę z kostuchą. Jak to zobaczył zaśmiewał się do bólu, potem zaprosił nas na delikatne spożycie, mówił że sam„ dykty” nie będzie pił. A pić to potrafił, bo z niego był kawał rasowego, chłopa. Opowiadali co niektórzy, że któregoś razu jak już był zalany jak Atlantyda a oni chcieli odstawić go do domu to był duży problem. Chłop duży to i problem musiał być wielki. Jak go wkładali jednymi drzwiami do „Żuka” to drugimi wypadał - taki był sztywny. Kolegę w dziale też mieliśmy udanego do wygłupów. Miał dosyć długie włosy więc czesałyśmy go w kitki. Był właśnie w takim błogim, rozbawionym stanie, gdzie co chwilę zaglądał do lusterka i trącał swoje kucyki. W tym właśnie momencie zadzwonił telefon i on go odebrał. Przeciągłym Lolitowatym głosem powiedział -„słuchaaam”…?
-To ja was słucham panie … - powiedział dyrektor, który był na linii. Nasz kolega szybko wrócił do pionu i zaczął zrywać czerwone kokardki włosów. Ja z Dorotą leżałam na biurku i brakowało nam tchu, tak mocno się zaśmiewałyśmy. Mieliśmy tak fajnie w pracy, że jakby ktoś kazał pracować cały tydzień łącznie z niedzielą to nie było by dla nas krzywdą.

W domu tymczasem trochę się polepszyło, bo każdy już zarabiał jakieś pieniądze. Dużo rzeczy nam jeszcze brakowało w gospodarstwie domowym, ale te treściwsze kupowaliśmy na raty. Tak w nasze posiadanie wszedł adapter „Bambino” i telewizor „ Opal”. Kupowaliśmy płyty pocztówkowe z fajnymi nagraniami. Pierwszymi nagraniami, które pamiętam na małych czarnych krążkach to piosenki tyrolskie i utwór Cz.Niemena „Pamiętam ten dzień”. Maryla potem dokupiła magnetofon szpulowy. Ile było nagrywania a przede wszystkim czatowania nocą na stacji Luksemburg, gdzie leciały najładniejsze piosenki. Nieraz stacja nam zanikała w najważniejszych momentach, albo odchodziły jakieś trzaski, ale my byłyśmy bardzo wytrwałe. Co nie udało się w danym dniu było robione w następnym. Nasza Mania to była bardzo artystyczna dusza, wielki talent do śpiewu i tańca. Dostała się do zespołu artystycznego i często wyjeżdżała na koncerty. W domu też potrafiła odstawiać niezłe popisy. Przy tych swoich głupotach trzymała nas nieraz przez pół nocy, gdzie bawiliśmy się wesoło. Nam było radośnie a tata z czeluści sypialni krzyczał, że ma być już cicho, bo przecież musi się wyspać przed pójściem do pracy. Chwilę po tym krzyku było spokojnie a potem znowu wielkie salwy śmiechu. Tata musiał do tego przywyknąć tak jak my do jego chrapania. Maryla była super, ale miała jednak dwie twarze - ta druga nie była już taka przyjazna - moja siostra była trochę chciwa. Chociaż ładnych ciuchów miała dużo to dzielić się dobrowolnie tym nie potrafiła. Trzeba było używać na nią sposobu i pomagać jej w spełnianiu dobrych uczynków. Ona bowiem zamykała swoje skarby w komodzie i kluczyk zabierała do pracy. Dzięki Bogu moja szuflada znajdowała się tuż nad jej królestwem. W potrzebie wyjmowałam szufladkę i całą moją głowę ładowałam w powstałą dziurę, by wypatrzyć ciuch dla siebie. Nie było to proste, więc co chwilę doskonaliłam swoje metody. Dzień wcześniej upatrzone cacko kładłam bliżej mojej dziury, tak na wyciągnięcie ręki. No nieraz ona sama mi go sprzątnęła z przed nosa ale raczej metoda się sprawdzała. Mania była atrakcyjną dziewczyną i adoratorów jej nigdy nie brakowało. Co chwilę chodziła na jakieś imprezy no i były z nią wtedy trzy światy. Kiedyś wróciła lekko wstawiona, a że dalej musiałam z nią spać na jednym tapczanie to przeżywałam lekki horror. Walnęła się na wznak i niby już spała, ale jednak cały czas przełykała głośno ślinę. Myślałam wtedy, że po prostu będzie haftowała i przez to nie mogłam spokojnie oka zmrużyć. Zawsze była zła jak jej później opowiadaliśmy co robiła. Nas to na nowo bawiło a ona się miotała w swojej złości. Kiedyś ciężko było ją obudzić do pracy, gadała coś że nie musi iść bo przecież jest niedziela - a niestety był to środek tygodnia. Nie dawaliśmy za wygraną i dalej chcieliśmy przebić się do rozumu. W końcu zwlekała się z tego wyrka, ale była strasznie podminowana. Zaczynała się nerwowo ubierać. Miała granatową, szydełkowaną sukienkę i ubrała ją na lewą stronę.
- Źle się ubrałaś, masz sukienkę na lewej stronie - mówiła spokojnie mamusia.
- Wiem, ale mnie się tak podoba - zgrzytała zębami. Potem do tej sukni narzuciła korale, ta dłuższa część zawisła jej na plecach. Bardzo zabawnie to wyglądało, ale właśnie tak nasza złośnica wychodziła z domu.

Teraz muszę powiedzieć, że nasz sąsiad „dziadek” z parteru kupił sobie dorodnego kabana. Jak przychodziła pora naszego wychodzenia do pracy to on wypuszczał swoją świnkę na spacerek. Ten umorusany prosiak latał jak wściekły z wielkim kwikiem od podwórka do bramki. My wychodzące w stylonowych pończoszkach, szpileczkach i w miniówkach nie miałyśmy szans przejść nie uszkodzone. Ja już nie raz oczami wyobraźni widziałam siebie na jej grzbiecie, jak pędzę na przyspieszonych obrotach do bramki umorusana tak jak ona. Świnka zawsze wyglądała na bardzo radosną i chętną do wygłupów. Parę razy korzystałyśmy z wyjścia awaryjnego, przez dziurę w płocie w naszym drugim ogrodzie, ale to było bardzo uciążliwe i ryzykowne dla naszego ubioru, bowiem druty z siatki mógły nam uszkodzić pończoszki. Wysłałyśmy więc do dziadka naszego mediatora tzn. mamuśkę, by mu trochę naświetliła problem. Po uzgodnieniach świnka już nam nie przeszkadzała, oczywiście poza smrodem i kwikiem.

Nadszedł w końcu czas, kiedy Jadzia dostała upragnione mieszkanie. Mieściło się nad kawiarnią „Kosmos”. Miała dwa pokoje, kuchnię i łazienkę. Z tej łazienki prawie nie wyłaziła, chciała nadrobić zaległości i pławiła się w wannie przez całe godziny. Ja oczywiście jej tego bardzo zazdrościłam, bo u mnie dalej była jeszcze tylko zimna woda w kranie.
W szkole nadszedł czas pisania pracy dyplomowej. Nasi klasowi koledzy pozbijali się w męskie grupki, bo były z nich niezłe dupki. Jakby nie patrzeć to ja z Marylką zostałyśmy same jak sieroty i trzeba było szybko myśleć, kto by mógł nam pomóc. Nasze szczere chęci to było stanowczo za mało. Chodziłyśmy do kawiarni „Teatralnej” rozmyślać. Po jednym kieliszku winka nic nam nie przychodziło do głowy. Faceci w kawiarni trochę nas rozpraszali, bo co jakiś czas kelnerka stawiała nam kieliszki wina i pokazywała od jakich panów pochodzi. Nagle Maryla dostała olśnienia. Przypomniała sobie, że zna takiego jednego inżynierka. To była tylko iskierka nadziei, ale my już tę myśl zaczęłyśmy pielęgnować by światełko nam za szybko nie zgasło a wręcz przeciwnie, by ta iskierka roznieciła się w duży ogień. Facet o którym mowa był starym kawalerem więc dostęp do niego nie był utrudniony. Po paru warowaniach pod jego drzwiami nareszcie szczęście się do nas uśmiechnęło. Przyjął nas bardzo elegancko, cierpliwie wysłuchał, ale oznak radości nie było widać - ogonek mu nie merdał. Marylka wachlowała czarnymi rzęsami na przyspieszonych obrotach, by tylko go jakoś zachęcić, by za szybko nas nie spławił. Wtedy było by już po zawodach a tak jeszcze światełko tliło się w tunelu. Po tych wszystkich umizgach i kadzeniach z naszej strony facet w końcu się zgodził. Trafiło mu się jak ślepej kurze ziarno. Nagle dwie dziewczyny kręciły się koło niego i o coś zabiegały. W końcu wyszło tak, że nic dla nas nie zrobił. W tym czasie tylko mu się na amory zbierało. Przyłaził do mojego domu i wypytywał czy jestem. Czekał w jednym ogrodzie a ja drugim wyjściem awaryjnym przez dziurę w płocie wychodziłam do Jadźki. Daleko szukałyśmy tego kto nam pomoże a on prawie był w moim domu. Pomógł nam Alek, mój przyszły szwagier. Wszystko załatwił od A do Z. My miałyśmy się tylko tego nauczyć i obronić pracę. Wszystko się pięknie zakończyło.
Nastała codzienność, zrobiło się jakoś tak dużo wolnego czasu i zawiało nudą. Pomyślałyśmy sobie z Jadźką, że wieczór trzeba jakoś urozmaicić. Plan był taki, kupujemy sobie jakieś tanie winko, gramy w szachy no i oczywiście zostaję u niej na noc. W sklepie szukałyśmy wina na naszą kieszeń. Wypadło na „Pusztę”. Już po pierwszym łyku nas odrzuciło, zajzajer jakich mało.
- Pij jak lekarstwo - komenderowała moja koleżanka i zatykając nos opróżniła szklankę, pokazując mi jak to się robi. Bardziej skupiłyśmy naszą uwagę na tych szklankach niż na graniu. Na drugi dzień Jadźka mówiła: - Wiesz co, w tej niebieskiej, nocnej koszulce wyglądałaś jak aniołek, ale zapierdalałaś do tego kibla rzygać, że hej. Ja oczywiście też. Kurewskie było to wino, łeb mi napierdala.

Zapomniałam powiedzieć, że jeszcze trochę wcześniej jak wracałam kiedyś późnym wieczorem, po lekcjach z klasowym kolegą Andrzejem, wtedy wpadł mi do głowy pomysł, że warto było by jego zapoznać z Jadźką. Ona sama, on sam - mieszkali blisko siebie - czemu nie. Zaproponowałam tak niby od niechcenia, by wpadł ze mną na chwilę do mojej koleżanki. Nie miał żadnych oporów. Czas pokazał, że przypadli sobie do gustu i często się potem spotykali. Na jakiś tam inny wieczór Andrzej przyprowadził swoich kolegów. Byli to dwaj bracia, jeden jasnowłosy Mirek a drugi ciemny Krzyś. Biały „Amorek” przypadł mi do serca. U Jadźki odbywały się najlepsze prywatki. Duży pokój był zupełnie pusty i tam przez okno wpadało tylko czerwone światło od neonu kawiarni. Robił się odlotowy Kosmos.To tam nabierałyśmy smaku i uczyłyśmy się czerpania przyjemności z przytulania i całowania się z chłopakami. Nareszcie...

Jadźka tymczasem chcąc podreperować swój marny budżet postanowiła przyjąć na pokój lokatorkę. Trochę przebierała w chętnych aż w końcu zdecydowała się na Lońkę, która pracowała jako konduktorka w PKS-ie. Ta dopiero zrobiła z jej mieszkania domek towarzyski. „Lolita”- bo tak chciała, by do niej mówiono bardzo lubiła męskie towarzystwo. Była bardzo ładną dziewczyną. Jej oczy miały kolor jasnego nieba, włos był długi, tleniony blond, kształty ciała pełne, bardzo kobiece. Rozmowa jej zawsze była krótka, najczęściej mówiła „tak” - mowa ciała to uzupełniała. Jej chłopak niestety był żonaty i mało ostrożny, gdzieś pozostawiał swój ślad. Po węchu szła żonka i któregoś dnia zapukała do drzwi. W takich momentach Lonia otwierała okno i wypuszczała lubego na dach kawiarni - to było ulubione wyjście awaryjne. Żonka mogła szafy sprawdzać, łazienkę a mężusia i tak nie znajdowała, bo on akurat stał na dachu za kominem a Lonia stała przy zamkniętym oknie z wyzywającym uśmiechem.
Czas robił swoje, z moich obserwacji Jadźki i Andrzeja nasuwał się jeden wniosek - oni już za długo razem nie pociągną. Coraz częściej się kłócili bez przyczyny a to zapowiadało koniec znajomości. Jakby nie patrzeć to szukali cały czas dziury w całym.

Alka natomiast ponownie skupiła swoje uczucia na Tadeuszu. Poznała go już bardzo dawno, jeszcze jak bywała u swojej cioci na wakacjach. Tadeusz dawno wiedział czego chce, pierścionek dał jej już wtedy, kiedy Alka była jeszcze w podstawówce. Pamiętam, jak specjalnie chodziłyśmy pod naszą lampę na ulicy, żeby podziwiać blaski kamuszków w tym pierścionku. Wtedy Tadeusz dla niej jeszcze nic nie znaczył, bo była za młoda, ale on był cierpliwy i czekał. Alka wróciła do niego po wielu latach, jak skończyła studia.
Ja natomiast dalej byłam zauroczona Mirkiem. Któregoś razu zaprosił mnie do swoich rodziców na kolację. Boże, ja taka nieśmiała a on mnie wprowadził do domu, gdzie było tyle obcych ludzi - jego rodzina była równie liczna jak i moja. Wszyscy byli bardzo mili, ale ja i tak czułam się skrępowana. To był ciężki wieczór i chciałam z całego serca, by jak najszybciej się zakończył. Rekompensata za to była urocza jak Mirek odprowadzał mnie do domu. Było biało, mroźno, księżyc okrągły jak bania przyglądał nam się z wysoka a my oparci o drewniany parkanik całowaliśmy się namiętnie. Było przeuroczo. Nieuchronnie zbliżał się czas rozstania Jadźki z Andrzejem. Wieczór zaczynał się całkiem normalnie, siedziałyśmy same spokojnie w domku i dziergałyśmy coś na drutach. Nagle pojawił się Andrzej z butelką czerwonego wina i z pieczonym kurczaczkiem. Robiło się już milutko, aż tu nagle ni z gruchy ni z pietruchy znowu zaczęli się kłócić. Szło tak od słowa do słowa i nagle nastąpił wybuch ze strony Jadźki: - No nie, tego już za dużo, wypierdalaj z mojego domu - wrzeszczała.
- Licz się ze słowami, bo możesz tego gorzko pożałować - wpadał w jej słowa.
A ona już latała jak torpeda po mieszkaniu, zbierała rzeczy pozostawiane przez niego w łazience, darła się przy tym niemiłosiernie i klęła jak ”szewc”.
Andrzej był w wielkim szoku, jak już stał w drzwiach to jeszcze jęknął:
- Oddaj mi moją kurę.
- No kurwa, może indyka co cię pobzyka. Spierdalaj. Zatrzasnęła za nim drzwi i już było po Andrzejku. My potem z tej kury miałyśmy niezły ubaw. Cała ta sytuacja nie przeszkodziła nam w dokończeniu smakowitego jedzonka. Dopiłyśmy słodkie winko i potem nam odbiło na wesoło.Te większe kosteczki od kurczaka przewiązałyśmy czerwoną wstążką i powiesiłyśmy Andrzejowi na klamce u jego drzwi z bilecikiem „Twoja kurrra”. Radości było przy tym dużo. No i taki był koniec ich krótkiej znajomości.

Jak ta nasza szkoła się skończyła i została tylko sama praca to nagle zaczęło się robić bardzo, bardzo nudno. Przychodziły do głowy same głupoty. Wymyśliłyśmy z koleżanką Krysią, że udamy się do najlepszej wróżki w mieście. Same jaja były żeby się do niej dostać. Zanim otworzyła drzwi to pytała o hasło. Byłyśmy na to przygotowane - „HALINA” - padł odzew z naszej strony. Już przy tym haśle rozrywało nas ze śmiechu. Była to stara babinka a karty miała jeszcze starsze od siebie, jakieś malowane z księżycami. Mówiła mi, że mam rodzinę w Bydgoszczy, że niedługo będzie wesele w rodzinie, że szukamy brata mojej mamy, który zaginął w czasie wojny. Zapewniała, że będą o nim dobre wieści. Do tej pory wszystko mi pasowało, ale potem wróżenie przeszło w etap przyszłości : - Ten blondyneczek nie jest dla ciebie, mówiła - ty poznasz „tatusia”. W ogóle nie wiedziałam o czym ona gada, tylko wkurzało mnie to, że Miruś niby nie jest dla mnie. Wtedy w to nie wierzyłam, ale po czasie miało się to okazać prawdą. Opowiedziałam mamusi o tej wróżce, co mówiła o jej zaginionym bracie. Bardzo się rozochociła i postanowiła też tam się udać ze swoją przyjaciółką Magdaleną. No właśnie, zapomniałam napisać, że przyjaciółki od serca spotkały się po wielu latach i znowu zamieszkały w jednym mieście. Znały się od zarania, urodziły się w tej samej miejscowości w Osiu. Wojna je rozdzieliła a potem znowu po wielu latach złączyła. Mój tata nie lubił Magdaleny, bo mama u niej za długo przesiadywała. Nie dziwiłam się temu, one po prostu nigdy nie mogły się nagadać. Mama już potem nie mówiła tacie całej prawdy, tłumaczyła że była na zakupach. Można by było pomyśleć, że miała pieniędzy w pip jak tak przez pół dnia albo i dłużej robiła te zakupy a potem do domu wracała z „pietruchą”.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
FRIDA · dnia 07.10.2012 09:08 · Czytań: 748 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 7
Komentarze
zajacanka dnia 07.10.2012 22:38 Ocena: Przeciętne
wydatek:trzeba było kupić fartuch, pas, finkę i furażerkę – no, prosze Cię: fartuch?! Jako była harcerka głośno protestuję: to był MUNDUR, niezależnie, czy długi dla dziewczat, czy tylko bluza do spódnicy, ale MUNDUR! Poza tym brak spacji po dwukropku.

„Mówiłaś druhno Komendantko 
Że zaufanie do nas masz
– pamietam tę piosenkę, ale dopiero teraz zauważyłam jej prawdziwy wydźwięk. Ślepą niemal miłość do komendantki, autorytetu... Nieco jednak przestarzałe wartości, jak się przyjrzeć z perspektywy czasu. Jakbym widziała moją mamę, młodziutką uczennicę na pensji Panny X, zapatrzoną w liderkę, przewodniczkę (zapatrzenie graniczyło z uwielbieniem, zakochaniem, niemal...)

a tata domyślałwiedział się,
- zdecyduj się ;)


Zawsze trafialiśmy na jakichś dupków.Toże mieli ładne  - brak spacji po kropce I dalej: to(,) że... To tylko przykład. Dużo tego rodzaju potyczek.

 z oczu powstawały szparki i sikała w gacie. - no, cóż. Bardzo obrazowo napisane, ale mocno niesmaczne.

 Która z nas potrafiła by to zrobić? - potrafiłaby razem. Przejrzyj pod tym kątem cały tekst.

 Gorąco było jak w piekle a czarno jak w dupie. - po piekle przecinek. Zresztą interpunkcja w całym tekście leży I kwiczy. - jak w dupie – mocno potoczyte określenie wywołujące lekki niesmak. W tekstach literackich, które zamieszczamy na PP I mamy nadzieję, że to takich będą pretendowac można wykorzystać język potoczny, ale w umiejetny sposób: jako cytat, wypowiedź bohatera, ale nie w narracji.

Podobały mnie się te wszystkie próby i śpiewanie przy konkretnych instrumentach – znaczy jakich? A inne nie były konkretne? :)

 Było się co uwijać i nie było czasu na głupie myśli. - bardzo niezgrabne zdanie. Może: trzeba było się uwijać...

 Chociaż ładnych ciuchów miała dużo to dzielić się dobrowolnie tym nie potrafiła – a to mnie zawsze brzydziło: nigdy nie nosiłam ciuchów starszych sióstr/koleżanek. Brrryyy...

Ja już nie raz oczami wyobraźni  - oczyma

męskie grupki, bo były z nich niezłe dupk
i – rym sie wdał. Unikamy tego w tekstach.

No, cóż. Dziś bardzo osobiste wspominki. Jak piszesz ogólnikowo, czytelnik znajduje coś dla siebie z dawnych czasów, dziś nieco inny mam odbiór Twojego tekstu. Gdyby był dobrze napisany, może łyknęłoby się gładko, ale tak nie jest.
FRIDA dnia 08.10.2012 09:11
WIELKIE czepianko - od razu widać, że nie żyłaś w tamtych czasach. Wtedy nie nosilo sie ciuchów po kimś z przyjemności tylko z musu. Jeżeli chodzi o piosenkę, to nie komendatka jest ważna a czyste, młode, harcerskie serca. Nie nadajemy na tej samej fali i chyba zrozumiałe, że bliżej mi do Twojej mamusi - jak sama sugerujesz. Nie rób przekładu moich myśli na swoje . Za pozostałe uwagi dziękuję. Pozdrawiam.
al-szamanka dnia 12.10.2012 12:21
Obiecałam, że przeczytam i przeczytałam. Robisz błędy, ale staram się ich nie widzieć, bo fascynuje mnie treść. Ubawiłam się. Wspominki prawdziwego życia:)
FRIDA dnia 13.10.2012 19:33
Bardzo się cieszę,że się ubawiłaś.Taki właśnie jest sens tych wspomnień. Trudne czasy a mimo wszystko wyłuskanie fajnych chwil. Pozdrawiam i zapraszam do dalszej wędrówki ze mną.
FRIDA dnia 13.10.2012 21:16
Jeszcze raz do "zajacanki"- w pierwszych tekstach jak kropkowałam brzydkie słowa, to było w komentarzach, że tak się nie robi, że trzeba pisać dokładnie to co się czuje.
Pytasz o instrumenty? - no to chyba normalne, że w podstawówce była tylko Wiolina- i to też wtedy był szał. W szkole średniej elektryczne gitary i perkusja.
Co do reszty Twojej wypowiedzi,że to są osobiste wspominki - od samego początku do samego końca są i będą dalej moje wspomnienia. Mnie to bawi, dlatego o tym piszę.Pozdrawiam.
mike17 dnia 13.10.2012 21:33 Ocena: Świetne!
Ja kupuję wszystko, co napisałaś.
Z tymi brzydkimi słowami, bo sam je często wypowiadam.
Niezwykłe.

FRIDO!

Czy będziesz nadal tak pisać?
Nadal zabierać nas w swoją podróż?

Bo jeśli tak, to ja pierwszy pasażer!
Pisz, proszę, wspominaj, i daj nam to, co wszyscy przeżyliśmy i chcielibyśmy cofnąć czas.

Dla mnie PRL to lata nastoletnie, ale już wtedy poznałem życie: pana Janka, dziewczyny i alkohol.
I jak już wcześniej pisałem, niczego nie żałuję ani niczego się nie wstydzę.

To, co jest teraz, to kicha, a nie Polska, i wstyd mi, że żyję w takim kraju.

Ahoy!
FRIDA dnia 14.10.2012 17:27
Bardzo lubię Twoje komentarze, czuje się pokrewną duszę. Zapraszam do dalszej wędrówki ze mną.Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty