To co wydarzyło się było ekstremalnie dziwne. Romantyczne, krwawe do bólu i plugawe.
Zacznę od początku.
Warncholio schował się na cztery dni. Był nieosiągalny. Piątego dnia w chwili, gdy przyglądałem się obliczu nowego Premiera RP profesora Glińskiego, aby znaleźć w nim ślady zdrowego rozsądku, wysłał do mnie esa tej treści – „ Zachowaj spokój. Drugi kilometr. Środa wieczorem”.
Po tym esie nie udało mi się zachować spokoju, bo wprawdzie zrozumiałem co oznacza drugi kilometr ( jest to przesieka leśna między Chechłem a Opatowicami, na której wczesną jesienią odstawiamy auta, żeby wyruszyć na grzyby), ale co może oznaczać środa? - bo dzisiaj była środa, i co może oznaczać wieczór? Skoro wieczór już zapadał i chylił się ku nocy. Dlatego odesłałem mu esa – „ o której?”. Odesłał – „ 18:22”. Na co ja – „ Dzisiaj?”. A on – „ A kiedy”.
Poczułem się dziwnie. Przeszedł mnie jeden dreszcz i drugi jeszcze większy , gdy przelotnie zerknąłem na zegar. Była 18:01. Wskoczyłem do mojego Fiata Uno i ruszyłem z kopyta.
Przed przesieką zwolniłem. Przejechałem punkt docelowy, wyprężając oczy na przesiekę. Przesieka wydała mi się pusta, co mnie zastanowiło, bo była już „18:23” według podświetlonego samochodowego czasomierza. Trzy drogi strażackie dalej zawróciłem, żeby powrócić do punktu A, czyli do rzeczonej przesieki. Punkt A przejechałem ponownie na zwolnionych obrotach. I nic. Przesieka jak przesieka. Cholera mnie wzięła, na środku ulicy zrobiłem zwrot z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Poczułem się znacznie lepiej, wjechałem w przesiekę i czekałem niecierpliwie z zapalonym silnikiem. Wiatr romantycznie głaskał wierzchołki sosen, świerków i brzózek.
O osiemnastej trzydzieści z lasu wyłonił się motocyklista na Harleju. Przy szlabanie zagradzającym wejście do lasu podniósł przyłbicę kasku. Wtedy przeszedł mnie dreszcz po raz trzeci tego wieczora. Warncholio zachował podwójne środki ostrożności. Na oczach miał jeszcze okulary chromatyczne.
Podjechał do prawego okna mojego fiuno. Wyprężając się otworzyłem okno i zakrzyknąłem cicho „ to ty?”.
- Zawsze... dochowuję... swoich obietnic – powiedział jakimś takim dla mnie nieznanym tembrem.
- Ty...?
- Jutro w tym samym miejscu i o tej samej porze – i wrzucił mi na fotel pendreava. Podniósł chromy, żeby ocenić gdzie wrzuca i wtedy w tym ułamku sekundy zobaczyłem jego oczy, które wiele mi powiedziały...! Wsiadł i odjechał z podniesionym przednim kołem... Jego oczy...
Wróciłem do domu zaintrygowany.
Włączyłem radioodbiornik, w którym męczył instrument jakiś kultowy dj. Chciałem zebrać myśli... Nigdy nie widziałem takich oczu... Poczułem się samotny. Pies musiał wyczuć mój stan ducha. Usiadł mi na nodze. I zaraz po tym popłynęła mi krew z czoła, gdy walnąłem o blat zrywając się na równe nogi z dywanu, na który przed chwilą położyłem się. Zabolało. Własna reakcja na własną krew zaskoczyła mnie samego. Wstałem, zacharczałem i wygenerowałem plwocinę, po czym splunąłem nią przez otwarte drzwi na ogród...
Przed podjęciem decyzji o odsłuchaniu nagrania z akcji z Lavender France dręczyć zaczęła mnie myśl, o której jutro mamy mieć rendez-vous? Czy o pierwotnej 18:22, czy o 18:30 jak to miało faktycznie miejsce? Postanowiłem pojawić się o 18:14.
Najpierw odsłuchałem nagranie z klopa dotyczącego gastrycznych problemów. Opis Warncholio był niepełny. Dodałbym do niego odgłosy krótkotrwałej wichury, westchnięć i cierpień młodego Wertera. Pomyślałem, że w sam raz to nagranie nadaje się jako sample do aranżu muzycznego przebojów hiphopowców lub raperowców na całym świecie. To zapewniło by im nagrodę Grammy.
Rozmowy przy stoliku były na poziomie. Wpierw dwoje księgowych rozmawiało o tym jak zbilansować bilans przenosząc część niezaksięgowanych dochodów na całość niedoszacowanych wydatków. Zgodzili się do tego, żeby w następnym roku obrachunkowym pozostawić udział wydatków stałych, zmniejszyć budżet lokalny, zwiększyć centralny i przeprowadzić akcję reklamową na platformach największych graczy na rynku medialnym.
To była rozmowa zupełnie bez znaczenia. Zauważyłem tylko, że wiatry pojawiały się po słowach „budżet” i „media”.
Musiałem przewijać do przodu, bo większość czasu nagranie dotyczyło niezidentyfikowanego szumu, trzaskających filiżanek o talerzyki, sztućców o talerze do zupy i drugiego dania.
Potem wciągnęła mnie rozmowa o cellulitisie i traumie towarzyszącej tej przypadłości w kontekście plaż tureckich w Antalii.
Po kilku godzinach odsłuchu poczułem się tak jakbym oglądnął film, gdzie pociąg stoi, a stacja kolejowa odjeżdża...
Ale ciągle miałem przed oczami jego oczy... Nie dawało mi to spokoju...
Wreszcie rozpoznałem głos Lucynki... Była w towarzystwie Agatki i Elżbietki. Spotkanie rozpoczęło się od krzyżowego bełkotu głosów trzech pań, które ustalały miejsce przy stoliku.. Potem nastąpiło „ Kochanie jak pięknie wyglądasz”, „Lucynko, kochanie”, „ Ależ kochanie”, „Jakie to ładne, kochana Elu”. Skąś to znałem. Wiedziałem, że to potrwa jeszcze kilka minut, dlatego udałem się do klopa, żeby się odsikać. Po moim powrocie z toalety rozmowa pań zeszła na Agatkę. Dowiedziałem się z niej, że słusznie porzuciła „tego” niegodziwca i „tego” szowinistę. I, żeby następnym razem Agatka pamiętała co stało się z Kasią Figurą.
Nie wiedziałem co stało się z Katarzyną Figurą, ale zrobiło mi się żal Kasi i Agatki.
- Musisz coś zrobić – rozpoznałem Lucynkę.
- Ja już zupełnie nie wiem co zrobić... – to chyba powiedziała Agatka.
- Kochanie, zrób to co radzi ci Lucynka – po dłuższej chwili ciszy powiedziała Ela. Ta wypowiedż wywołała u mnie dysonans poznawczy, bo padła po powrocie pań z toalety w celu poprawienia makijażu. Przez chwilę pożałowałem, że Zosia dogadała się z Warncholio. Słuchałem jednak dalej i uszy dosłownie zaczęły stawać mi dęba.
Lucynka - Wiesz kochana... W twojej sytuacji...Jest przystojny, ma wprawdzie swoje dziwactwa...
Aga - A kim on jest?
Ela – Jest przystojny...
Lucynka – To przyjaciel Warncholio.
Aga – Ty to z nim masz dobrze. Zazdroszczę ci. Naprawdę, kochanie.
Lucynka – Dobrze? Warncholio to skąpiec. Witek da ci co chcesz.
Ela – Jest przystojny...
Aga – Powiedz mi o nim coś więcej.
Lucynka – Kochanie, ma piękny domek z ogrodem, szasta pięniędzmi na lewo i prawo.
Ela – I jest przystojny i dobrze zbudowany.
Lucynka – Lekko szpakowaty i łysiejący na czubku głowy, ale odziedziczył pieniądze po wujostwie z Ameryki.
Ela – To dodaje mu uroku. Kochanie, a czy jest dobrze zbudowany?
Lucynka – Ela, kochanie...
Wszystko zgadzało się ogólnie.
Myśli zaczęły kotłować się we mnie.
Pozostałem w samozadowoleniu do czwartku.
W nocy męczyły mnie jego niewytłumaczalne dla mnie ...oczy...
O tym co wtedy zaczęło się w czwartek opowiem wam póżniej. Dodam tylko, że stanąłem na krawędzi życia i śmierci.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Warncholio · dnia 14.10.2012 19:42 · Czytań: 602 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: