Wyrwane z kontekstu. - Reginald Mills
Proza » Humoreska » Wyrwane z kontekstu.
A A A
Turystyka miejska.

To było wiosną. Dzień był bardzo ciepły i słoneczny. Wyszedłem z samego rana, elegancko ubrany: dżinsy, koszula i marynarka. Wziąłem ze sobą podstawowe wyposażenie współczesnego człowieka z miasta: przenośny telefon, zwany w naszych szerokościach geograficznych komórkowym. W dawnych, dziecinnych latach, takie urządzenie pojawiało się wyłącznie na ekranach telewizyjnych i filmowych, w filmach określanych z angielska science-fiction, czyli kosmicznych, z przyszłości i stanowiło obiekt marzeń każdego dziecka. A teraz proszę: niemal każdy smarkacz, ledwo odrośnie od ziemi, już trzyma przy uchu komórkę, coś tam mówi, coś odbiera, wysyła i nadaje wiadomości. Maluch jest w siódmym niebie, jego matka też, bo w każdej chwili może się ze swoją pociechą połączyć i dowiedzieć, co się z nim dzieje. W dodatku ta telemania dotyczy niemal wszystkich. Nawet starsze pokolenia, które niechętnie akceptują nowości, jej ulegają.
Tak więc wychodzę z domu i idę załatwić urzędowo-papierkową sprawę. W urzędach, jak ogólnie wiadomo, panuje ogólna niemoc i na ogół petent jest traktowany z góry. Konkretnie i w miarę szybko są załatwiane tylko standardowe sprawy. Na szczęście moja sprawa jest standardowa. Trzeba tylko zachować odpowiednią procedurę: pobrać odpowiedni numerek do odpowiedniego okienka, pobrać i wypełnić odpowiedni druczek, zaczekać na swoją kolej, potem do kasy - uiścić opłatę, z powrotem do okienka i gotowe. Niby szybko i bez bólu, ale jakoś organicznie nie cierpię urzędów.
Nareszcie opuszczam urzędowy gmach i mam spokój. Postanawiam przejść się trochę po mieście. Pogoda w sam raz na takie wycieczki. Idę niespiesznie przez miasto w kierunku jego zabytkowo-reprezentacyjnej części. Mijam po drodze wystawy sklepowe, ale jakoś nie mam ochoty na żadne tam zakupy. Nawet nie wchodzę do księgarni.
Wreszcie docieram do celu. To zamek. Główna atrakcja zabytkowej zabudowy. Przechodzę przez główną bramę, przez mniejszy dziedziniec, potem przez łukowato sklepiony tunel i już jestem na zalanym słonecznym światłem głównym dziedzińcu. Prostokątny plac, krużganki, wieża z zegarem. Południową część dziedzińca zajmuje zbita z desek scena, na której odbywają się rozmaite występy i festyny ludowe, przed nią zaś stoją w równych rzędach ławki. Siadam więc sobie w jednej z ostatnich i wystawiam się do słońca. Wokół raczej pustawo, w sensie, że nie ma ludzi. No i dobrze, chociaż akurat miałbym ochotę z kimś zamienić parę słów.
W pewnej chwili dostrzegam jakąś dziewczynę. Przygląda się zabytkowym murom, czyli prawdopodobnie turystka. Postanawiam ją zagadnąć. Podchodzę i pytam o godzinę. Niezbyt wyszukany pomysł, ale przy obopólnych dobrych chęciach, którymi brukowane jest piekło, bywa skuteczny. Dziewczyna w pierwszej chwili nic nie odpowiada, bo ma zatkane uszy słuchawkami odtwarzacza muzyki. Wyciąga je, a ja ponawiam pytanie.
- Przepraszam bardzo, która może być teraz godzina ?
Dziewczyna grzebie w torbie, wyciąga telefon i odcyfrowuje mi godzinę.
No dobrze. Teraz, w ramach żartu, zadzieram wysoko nos i patrzę na tarczę wieży zegarowej.
- Nawet dobrze chodzi - mówię.
Teraz obowiązkowe przedstawienie się. Koleżanka ma na imię Magdalena i nie lubi, jak się na nią mówi: Magda. Ma być Magdalena i koniec.
- A Lena może być? - pytam niewinnie. Nie, nie może. Okazuje się, że przyjechała wczoraj z Poznania, gdzie studiuje i zostanie do jutra w mieście.
- Świetnie. Wobec tego możemy zwiedzić troszkę miasto. -proponuję. Magdalena wyraża zgodę. Idziemy więc w kierunku tarasu widokowego, który znajduje się obok zamku, na zamkowym wzgórzu. Stąd widać panoramę miasta, nabrzeże portowe i rzekę.
- Ja to w ogóle mam szczęście do ludzi. Wczoraj spotkałam po przyjeździe taką sympatyczną parę. Pomogli mi znaleźć hotel i pokazali trochę miasto.
- Mhm. - mruczę.
- A dzisiaj spotykam z kolei ciebie.
- No tak. Ale że się nie boisz tak sama w obcym mieście? - żartuję.
- Mówiłam ci już, że mam szczęście.
- No to w porządku. - odpowiadam.
Kontemplujemy jeszcze chwilę widoki rozpościerające się przed nami w dole.
- Idziemy dalej? - pytam.
- Chodźmy, mam jeszcze dużo czasu.
- Pokażę ci jeszcze jedno reprezentacyjne miejsce w mieście.
Idziemy powoli wzdłuż północnej ściany zamku i kierujemy się w stronę nabrzeża i jego starej zabudowy. Po drodze pokazuję, co ciekawsze miejsca i opowiadam coś o nich na tyle, na ile pozwala mi moja skromna wiedza. Tu się mieści filologia uniwersytetu, tu masz klub jazzowy, tu zabytkowa brama miejska - obecnie kawiarnia. Magdalena wyraźnie zainteresowała się klubem jazzowym. Okazuje się, że przyjechała specjalnie na koncert jazzowy, który ma się odbyć dziś wieczorem w zamku.
- Jesteś taką fanką jazzu ? - pytam.
- Tak.
- Ja niespecjalnie. - mówię.
- Ale może miałbyś ochotę przyjść na koncert ?
- Skoro nalegasz…
Idziemy dalej. W końcu docieramy do wysokiej skarpy nad brzegiem rzeki. W dole rozpościera się szeroko rzeka, a nad nami zabytkowe budowle.
- To jest gmach szkoły morskiej. - wskazuję na pierwszy okazały budynek. - Chociaż, dla ścisłości, powinienem powiedzieć akademii.
- Uhm.
- Dalej masz teatr i muzeum morskie.
Jeszcze trochę i będę mógł oprowadzać wycieczki po mieście. Zatrzymujemy się na chwilę i podziwiamy widoki bliższe i dalsze. Za rzeką widać dźwigi i zabudowania portowe, a jeszcze dalej porośnięte lasami wzgórza.
- Lubię taką otwartą przestrzeń. -mówię. - Dużo światła, powietrza. To jest jak namiastka pełnej wolności.
- Ale się rozmarzyłeś!
- No nie?
Dla zrównoważenia romantyczności, pokazuję rzecz realistyczną.
- Widzisz ten biało-niebieski statek przy nabrzeżu? Ten z obracającą się anteną radaru?
- No.
- To statek szkoły morskiej.
Na pokładzie statku kręcą się postacie w granatowych mundurach.
- Nieźle by było popłynąć gdzieś daleko takim okrętem.
- Owszem. - odpowiada. - Pływałeś już czymś takim ?
- Takim nie. Ale pływałem.
- A jakim?
- Jachtem, promem. - odpowiadam nieprecyzyjnie. - A ty?
- Ja jeszcze nie.
No tak. Jest młodsza ode mnie o jakieś dziesięć lat. Ma czas.
- Idziemy na nabrzeże ?
- Chodźmy. - odpowiada zgodnie.
Schodzimy po szerokich kamiennych schodach na rozległy taras obramowany masywną balustradą. Odwracamy się jeszcze na chwilę, żeby kontemplować z tej perspektywy zabytkową zabudowę.
Potem następne schody i jesteśmy już u stóp skarpy, gdzie znajduje się spora, niewidoczna z góry, fontanna. Przechodzimy szybko przez szeroką i ruchliwą jezdnię i już jesteśmy nad brzegiem rzeki. W powietrzu unosi się portowo-szlamowa woń, którą tak bardzo lubię. Pusto, prawie nikogo nie ma. Przy nabrzeżu stoi kilka barek, statek wycieczkowy, statek-restauracja, który stoi tu na stałe. Siadamy na chwilę na ławce przy kapitanacie portu.
- Stąd startują wodoloty do Świnoujścia. - mówię.
- Jakoś ich nie widać.
- Bo to jest, zdaje się, jeden wodolot. Radzieckiej zresztą produkcji, czyli niezatapialny.
- Niezatapialny?
- No - nie. Bo gdyby miał zatonąć, to by już dawno to zrobił. A on pływa i pływa. Znaczy - niezatapialny.
- Acha… W ten sposób.
- Właśnie. No więc jedyny ten w swoim rodzaju wodolot wypływa stąd o dziewiątej rano i po jakimś czasie jest nad morzem.
- Po jakim czasie?
- Pewnym. To zależy. Zdarza się, że nawali coś w maszynie i obsługa wydaje pasażerom pagaje.
- A co to takiego?
- Takie wiosła. To powoduje zwykle nieznaczne wydłużenie czasu rejsu.
- Ha ha ha - bardzo śmieszne.
- Masz rację. Nie śmieszne. - przyznaję.
- To co w końcu z tym rejsem dalekomorskim?
- No dobrze. A więc od momentu, kiedy nasz śmigacz odcumuje od nabrzeża, po niesłychanie brawurowym manewrze, w środkowym nurcie rzeki, obróci się dziobem w kierunku północnym, odpali silniki i wystartuje, do momentu osiągnięcia celu wyprawy, mija około…- tu zawieszam głos.
- No ile?
- …koło dwóch godzin.
- Mhm. To jednak trochę trwa.
- Ale jakie widoki!
- Tak?
- No tak. Ale i tak już odpłynął i prawdopodobnie specjalnie po nas nie zawróci. Chociaż kto wie? Dziś wszystko jest możliwe…
- Jak to dziś?
- Dziś w sensie: w dzisiejszych czasach. Przykładowo: idziesz teraz tu obok, do kapitanatu portu i składasz finansową propozycję nie do odrzucenia. Bosman łączy się przez radio albo komórkę z kapitanem wodolotu i każe zawracać. Kapitan mówi pasażerom, że muszą wrócić z powodu awarii i gotowe.
- Ciekawe, jak wysoka musiałaby to być propozycja. - zastanawia się Magdalena.
- Trudno powiedzieć. Dziesięć tysięcy?
- Tylko tyle?
- Tylko. Zresztą może więcej. Kto to może wiedzieć. - mówię.
- Trzeba by pójść i zapytać. - uśmiecha się. - Ale ja na pewno nie pójdę.
- Ja może bym i poszedł, ale nie mam przy sobie takiej sumy. Oni się namęczą, sprowadzą wodolot i co? Głupia sytuacja.
- No!
- To już chyba lepiej byłoby wynająć jakąś motorówkę. Sensowniej i taniej. - brnę dalej w tej konwencji. - O, tu pływa taki mały stateczek na tę wyspę i z powrotem. Rodzaj promu, powiedziałbym.
- A co jest takiego na tej wyspie?
- A jakieś ogródki działkowe, zdaje się. - odpowiadam - No więc może szyper tej jednostki pływającej zgodziłby się na taki rejs.
- Jaka szkoda że nie mam tyle czasu.
- Musisz iść na ten koncert, tak?
- Muszę, specjalnie po to przyjechałam.
- Aha. A co to, mniej więcej, będzie? - pytam uprzejmie.
- Taki koncert międzynarodowej orkiestry jazzowej. Mają tournee po całej Europie. Jutro jadą do Pragi.
- Taka świetna ta orkiestra?
- Nie o to chodzi. Znam tam jednego z muzyków.
- Narzeczony?
Nie odpowiada wprost na to proste pytanie. Chyba jestem zbyt bezpośredni.
- Mieszka w Nowym Jorku, a pochodzi z Rumunii. Gra na trąbce.
- Aha. - mówię bez entuzjazmu, w przeciwieństwie do niej.
Wszystko jasne. Magdalena z Poznania przyjechała na koncert jazzowy nie dlatego, że jest jakąś fanką jazzu, ale dlatego, że jest fanką jednego z muzyków. No tak. Bywa. Siedzimy jeszcze trochę na ławce, a potem kierujemy się wzdłuż nabrzeża, w kierunku południowym, czyli niejako w górę rzeki. Nabrzeże, wyłożone kamiennymi płytami, stanowi wspaniałe miejsce do spacerowania. Można podziwiać widoki bliższe i dalsze. Zwykle nie ma tu tłoku, za to niemal zawsze, bez względu na pogodę, siedzą wędkarze. Sam tu niejednokrotnie łowiłem ryby w dziecięcych latach. Wędkarze są zazwyczaj skupieni wyłącznie na swoim zajęciu, ale oprócz pilnowania spławików i wędek, rzucają zawsze baczne spojrzenia na przechodzących. Łowią zapewne bez karty wędkarskiej i obawiają się kontroli. Karty wędkarskie! Niedługo do zbierania grzybów w lesie będzie potrzebna karta grzybiarza. Chociaż to akurat miałoby większy sens. Bo rybą zatruć się nie można, w sensie zatrucia definitywnego, a grzybem owszem, jak najbardziej. Ale nie będę przecież z turystką jazzową rozmawiał o rybach.
- Ładna pogoda, jak na kwiecień. - rzucam. Rzeczywiście słońce nieżle przygrzewa, na pokrytej drobnymi falami powierzchni rzeki pojawiają się oślepiające refleksy.
- Aha.
- Wiesz, że tu kręcili film z Fraszyńską i Żmijewskim? Tytuł: “Ławeczka”, czy jakoś tak.
- Nie wiedziałam.
- Nie widziałem filmu, ale jest w nim nawet rejs statkiem po rzece.
- To musi być świetny. - żartuje. - Coś jak “Rejs” Piwowskiego.
- No nie?
Przechodzimy pod gigantycznymi betonowymi filarami estakady, potem mostu, łączących prawy i lewy brzeg rzeki. Nad nami suną samochody, tramwaje, autobusy. Idziemy dalej nabrzeżem w kierunku dworca kolejowego. Magdalena chce się dowiedzieć o połączenia z Poznaniem.
No dobrze. Teraz idziemy pod mostem kolejowym, jeszcze trochę i z nabrzeża przechodzimy na drugą stronę ulicy, która biegnie równolegle do rzeki. Tup tup tup - po schodkach i już jesteśmy przed głównym wejściem dworca. Wchodzimy. Na wprost, przed nami, znajduje się punkt informacyjny pociągów inter city.
- Dzień dobry! - zwracam się grzecznie do miłej pani w pierwszym z trzech stanowisk. - Czy mogłaby nam pani wydrukować listę wszystkich połączeń z Poznaniem?
- Wszystkich?
- Tak. Pospieszne, osobowe, jak leci.
Pani drukuje. Czekamy, trwa to chwilę, ale siedzimy sobie wygodnie. Magdalena bierze kartki, dziękujemy i wychodzimy. Teraz studiujemy połączenia. Jest w czym wybierać.
- I jak? - pytam.
- W porządku.
- To co teraz robimy?
- Zostawiłam rzeczy w przechowalni w centrum handlowym, chciałabym je odebrać i zostawić na dworcu.
- Aha.
Idziemy wobec tego na peron pierwszy dworca, potem wzdłuż peronu, aż do miejsca, gdzie kończy się zadaszenie, i dalej do kładki nad torami. Przechodzimy nad peronami. Nagle coś zakwiliło. Okazuje się, że to telefon Magdaleny odebrał wiadomość tekstową. Od pana muzyka z New Yorku.
- Coś ważnego? - pytam niewinnie.
- O siedemnastej będą w hotelu. - informuje zaaferowana teraz studentka.
- To mamy jeszcze trochę czasu.
- Ze dwie godziny. Ale jestem głodna! Macie tu gdzieś jakiś dobry kebab, albo coś w tym stylu?
- Jasne. - odpowiadam. - Chodźmy.
Opuszczamy dworcowe rejony.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Reginald Mills · dnia 19.10.2012 18:48 · Czytań: 637 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
al-szamanka dnia 21.10.2012 16:50
Tytuł doskonale dopasowany do treści:)
Wycinek z wlokącej się codzienności, bez wzlotów i upadków, bez akcentów. Akcja wałęsa się zupełnie tak, jak para bohaterów.
Ale i tak bywa w życiu. Najczęściej właśnie tak:)
Witam :)
zajacanka dnia 22.10.2012 12:01
Pospacerowałam z bohaterami po mieście, ale jakoś nic mnie nie zachwyciło w tekście, ani - tym bardziej - nie zmusiło do uśmiechu.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty