Płaski świat.
Siedzę w centrum handlowym w takiej jakby-kawiarni przy papierowym kubku wypełnionym kawą z mlekiem. Zagraniczny ten wynalazek - oryginalny produkt w oryginalnym opakowaniu - bardziej przypomina deser, niż kawę, ale może to i dobrze. Nadmiar kofeiny, szczególnie w wydaniu kawy po polsku, czyli sypanej szczodrze zalewajki, nie sprzyja zdrowiu. A tutaj proszę bardzo: prawie półlitrowy kubas rozmleczonej słodkiej kawy.
I kawy się można napić do oporu i nie zaszkodzi, a chyba nawet pomoże. Bo przecież więcej w tym mleka. A mleko jakie zdrowe. Niedługo pewnie i dla niemowlaków coś takiego wymyślą. Ach, ci jankesi! Co nie wynajdą, to cały świat się tym zachwyca. Jak to się dzieje? Nie wiem. Zapewne wszystko przez te ich filmy. Ludzie sami taszczą do domów coraz większe i bardziej płaskie (taka moda, poza tym innych nie ma) telewizory. W nich coraz więcej bardziej płaskich filmów. To i się napatrzą. A od patrzenia - wiadomo - chęć ich wzbiera, żeby za naśladownictwo się brać. Ach! Pracować w wielkiej korporacji, w wielkim szklanym biurowcu, jeździć klocowatym dżipem, do tego domek na przedmieściach i wreszcie pić tę ich kawę. A co jeśli z korporacji, biurowca i domku - nici? To przynajmniej kawa. Różne rodzaje, różne smaki! Taka śmaka i owaka. Nazewnictwo, dla lepszego efektu, obowiązuje włoskie. No i co - kto by się nie skusił? A to, że scenografia bierze się z baru mlecznego, tego nikt nie widzi. A co może nie? Przecież trzeba stanąć w kolejce, obowiązuje samoobsługa, płaci się z góry przy kasie, kawę dają w kubkach, stoliki na widoku. Z tradycyjną kawiarnią niewiele ma to wspólnego. Już więcej z barem mlecznym. A i kawa mleczna.
No ale ja też tu siedzę. Widocznie już tak musi być. Przecież nie będę biegał po całym mieście i szukał porządnej kawiarni, kiedy ten lokal jest pod ręką.
Nie ma co grymasić. I tak z trudnością znalazłem wolny stolik. Siedzę sobie i obserwuję, jak dookoła biegają ludzie. Bo mam widok na cały parter centrum handlowego. Chodzą, krążą, oglądają, kupują. Co oni robili kiedyś, dawno temu, kiedy nie było tego wszystkiego? Nie wiadomo.
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? - jakiś głos wyrywa mnie z zamyślenia.
- Tak. - odpowiadam nieopatrznie.
Jakaś obładowana torbami pani, trzymając swój kubek i rozmawiając jednocześnie przez telefon, pcha się między stolikami i zajmuje wreszcie wolne miejsce. Nie przeszkadza jej to wszystko w komórkowej rozmowie. Tu kupuje, tam zamawia, tu gdzieś idzie, do telefonu mówi. Wielozadaniowa i kompatybilna. Jak ona to robi? Że też musiała siąść przy moim stoliku (jeśli chodzi o ścisłość - stoliczku, bo mały jest). Teraz będzie gadać i gadać do siebie, czy tam do telefonu, co na jedno wychodzi. A ja jej mówiłam, a ona mi powiedziała, a ten nic nie powiedział i tak w kółko. Terroryzm dźwiękowy. Zawłaszczenie audio-przestrzeni. Trzeba ratować spokój i ciszę! Spokój i cisza są w niebezpieczeństwie!
- Przepraszam bardzo, czy pani mogłaby przestać?
Nie słyszy. Ponawiam pytanie. Patrzy zdziwiona, ale dalej robi swoje. I co tu począć? Gdyby to był tradycyjny telefon… Byłoby kilka możliwości. Mógłbym przegryźć kabel albo wyrwać go z gniazdka. W ostateczności mógłbym spróbować przerwać połączenie albo przynajmniej je zakłócić poprzez manipulacje przy tarczy aparatu albo przez rytmiczne naciskanie na widełki. Bo wyrywanie słuchawki za pomocą ciągnięcia za sznur łączący ją z aparatem z góry odrzucam jako nieeleganckie…
Wreszcie skończyła. Teraz pracowicie naciska guziczki telefonu, coś tam ogląda i wreszcie chowa do torebki. Patrzę na nią z wyrzutem, ale ona nic sobie z tego nie robi. Widocznie ma już takie sytuacje przećwiczone, a może w ogóle nie rozumie, o co tu chodzi. Chociaż nie - nie wygląda na taką. Po prostu jest pewna siebie, swoich konstytucyjnych praw i obowiązków, walczy prawdopodobnie o równouprawnienie kobiet i mężczyzn, ze specjalnym uwzględnieniem kobiet i dalej w tym sensie. Może by tak spróbować nieco zbić ją z tropu? Ale czy to możliwe?
- Czy musiała pani tak długo rozmawiać przez telefon?
- A co? Nie podoba się panu? - kontratakuje.
- Wszystko mi się podoba. Tylko nie podoba mi się, że pani nie pomyślała o mnie. Może mam chore uszy?
- To niech pan idzie do lekarza.
- Dziękuję za troskę. Ale do lekarza trudno się dostać albo drogo kosztuje. Wolę zostać tutaj.
- W takim razie niech pan zostaje.
- Jestem wdzięczny za pozwolenie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Reginald Mills · dnia 28.10.2012 07:30 · Czytań: 570 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: