Bardzo, bardzo dawno temu, gdy sporo niemowląt miało zwyczaj przychodzić na
świat w czepku, a przynajmniej jedno na sto tysięcy ze złotą łyżeczką w buzi, nikt się nie dziwił, że opuszczone przez sowy dziuple, natychmiast zajmowane były przez emerytowane wiedźmy, a plemię wodnika podtrzymywało wiekową tradycję i przeganiając mrozy przeraźliwym dźwiękiem wierzbowych fujarek, wywoływało wiosenne roztopy.
Świat był wtedy jeszcze w powijakach i prosty jak drut. Porządek dnia dyktowało słońce, rozkazy ojców i pianie koguta, i nikt nawet nie podejrzewał, że mogłoby to kiedykolwiek ulec zmianie. Aż do tego szczególnego dnia, gdy Sobierad przemoczył nogi podczas wyjątkowo obfitych roztopów, dostał katar i pomiędzy kolejnymi, potężnymi jak z miecha kichami,
doznał olśnienia.
"Do diaska" - zawołał sam do siebie - zbuduję to coś!"
Oczywiście nie powiedział co, ponieważ dla tego czegoś nie istniała jeszcze nazwa. Dopiero po kilku dniach pracy w pocie czoła, rąbania, przycinania i walenia młotem, stanął naprzeciw swojego dzieła i opierając się ciężko na drzewcu topora, wykrzyczał uroczyście na bory i lasy:
"Ta rzecz ma w sobie coś!"
Po chwili namysłu odrzucił "rzecz" i "w sobie coś" i ogłosił tonem odkrywcy:
"Ta-ma, tama!"
I stało się, że za przyczyną jego wynalazku, wiosenne roztopy przesunęły się na pole sąsiada Swarlika, który, jak przystało na właściciela takiego imienia, natychmiast rozpoczął swary. Bardzo skuteczne, gdyż poparła go cała osada, nie mówiąc o plemieniu wodnika, które od tej pory zakłócało noce nie tylko grą na fujarkach, ale i wyjątkowo nieapetycznymi dźwiękami, ubijanego drewnianymi kijankami, błota.
Sobierad okazał się okropnym uparciuchem, nie ustępował i pilnował swojej tamy z
narażeniem życia. Nie ugiął się pod abrakadabrami emerytowanych wiedźm, ani przed atakiem latających ryb i śmiał się głośno z mających wyprowadzić go na manowce błędnych ogników. Być może opadłby w końcu z sił, być może poddałby się wdziękom zalotnych rusałek, gdyby nie rzepa. Zmarniała na wszystkich okolicznych polach, a widmo głodu nachalnie zajrzało w oczy sąsiadów. Tylko na jego ziemiach wybujała niebywale, tak wielka,
że nikt ze śmiertelników czegoś takiego nigdy nie widział. Jako pierwszy zaczął go poklepywać po plecach Swarlik, a wynagrodzony kopczykiem dorodnej rzepy, poprzysiągł mu braterstwo krwi na wieki i rękę najmłodszej córki. Na to jednak Sobierad nie przystał, gdyż jak wieść niosła, mówiła przez sen i z racji zeza spoglądała nie wiadomo gdzie.
Nie potrzebował też już pilnować swojej tamy. Robili to za niego inni, nawet z większym narażeniem życia niż on sam i z większym zacietrzewieniem.
A po rzepę ustawiała się coraz dłuższa kolejka. Nikt nie chciał zrezygnować z
jej zalet; właściwości przywracania zdrowia, siły przetrwania i smaku. I każdy dawał
za to, co miał najcenniejszego. Piwnica Sobierada pękała w szwach. Czego tam nie
było; dzidy z najtwardszego drzewa, topory z najprzedniejszego krzemienia, jaja
przepiórek, gliniane dzbany pełne topionego sadła, suszona ryba, pęki rzemieni i
lisich ogonów, zdarzały się nawet suchary importowane z pobliskiej Kniei.
Sobierad stał się sławny i bardzo bogaty, wszyscy byli na jego usługach, wykonywali każdy
rozkaz. W ten to sposób, przy pomocy innych, wykurzył z lasu wiedźmy, które
pozbawione wygodnych dziupli marniały powoli w przytułku dla czarownic, gdzieś
za siódmą górą.
Ciężkiego losu doznało także plemię wodnika. Początkowo zdumione obrotem sprawy, później coraz to bardziej ciche, słabe i od-zielenione.
Aż pozostał po nich tylko dźwięk w wierzbowych fujarkach.
A w pokoleniu Sobierada zaczęły się rodzić dzieci ze złotą łyżeczką w buzi i tak
trwa po dzień dzisiejszy.
Ponoć Paris Hilton prawie się taką łyżeczką podczas porodu udławiła.
--
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
al-szamanka · dnia 01.11.2012 08:32 · Czytań: 709 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: