Zaczynała się długa styczniowa noc - granat
Proza » Inne » Zaczynała się długa styczniowa noc
A A A
Zaczynała się długa styczniowa noc…
Dzień, który minął spędziłem jak wiele poprzednich. Pełnia twórczej aktywności, mnóstwo różnorodnych działań a wszystko po to by zdobyć pieniądze – jak najwięcej pieniędzy – na amfetaminę. Mieć jej tyle by nie myśleć o jutrze. Żeby jej brak na poranny strzał nie zmuszał do niecierpliwego oczekiwania na otwarcie pierwszych sklepów. Wszystkie te osiedlowe samy, z zaspanymi jeszcze ekspedientkami, z minimalną obsadą personelu, dawały możliwość niewielkiego ale szybkiego zarobku. Na gram czy choćby pół grama – dobry początek dnia.
Dziś rano właśnie tak rozpocząłem dzień.
Przed sklepem byłem kilkanaście minut przed jego otwarciem. Kilkanaście minut! Stulecie gdy w perspektywie jest najpierw konieczność wzięcia z półek tego co można sprzedać o tak wczesnej porze, a dopiero potem kupno towaru.
W takiej sytuacji widzi się więcej, ostrzej, wyraźniej…
Spasione psisko srające na ośnieżonym trawniku przed blokiem i jego pan w firmowym dresie. Sportowiec z psem na spacerze. Zaraz wróci do domu na gorącą kawę i śniadanie. Potem odwiezie dzieci do szkoły, solidnie przepracuje dzień. Po południu odwiedzi matkę, pójdzie do siłowni. Takie fajne poukładane życie.
Kobieta wioząca na sankach opatulone kocem dziecko. Podniszczony paltocik, szybki krok… Zaczął się kierat codziennych obowiązków. Dziecko do przedszkola, autobus i praca. Codzienna porcja narzekań wymienionych z koleżankami. Te same twarze, takie same czynności. Przerwa śniadaniowa: kanapki z wędliną i porem słodka herbata. W piątek bułki z serem albo wędzona makrela jedzona na pół z koleżanką. W niedzielę rodzinny obiad u jej lub męża rodziców. Parę razy w roku są jeszcze święta, raz w roku serial. Zbyt mało atrakcji? Nie, bo serial w telewizji jest codziennie. Czy właśnie w tym kierunku wieziesz to dziecko?
Fajny ten dzieciak! W kokonie z koca zobaczyłem tylko oczy, ale jakbym widział wszystko. Jego niewinne zaciekawienie światem i mój żal kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Wspomnienia przychodzą niespodziewanie. Niektóre chwytają za gardło. Kurwa , żebym chociaż miał papierosa. Zrobić cokolwiek, żeby nie myśleć o córce, którą też kiedyś woziłem na sankach…
Tamtej zimy miałaś trzy lata. Ubieraliśmy cię w jaskrawoczerwony kombinezon, czerwoną czapkę, rękawiczki i szalik w tym samym kolorze. Kiedy bawiłaś się na śniegu zrobiłem ci cykl zdjęć. Na tych zdjęciach jest najpierw twoja radość, twoja beztroska zabawa a dopiero potem wyjątkowo pięknie oszronione drzewa i czysta biel śniegu. Twoja radość i beztroska zostały już tylko na fotografiach. Ciekawe czy czasem jeszcze je oglądasz? Po co patrzeć na świat, którego nie ma? Teraz masz dość problemów na miarę swojego jedenastoletniego życia. Zgorzkniała matka i ojciec, który zniknął z twego życia. Jak sobie radzisz z tą ogromną potrzebą akceptacji? Z tą otchłanią braku miłości. Jakie kłamstwa wymyślasz opowiadając rówieśnikom o mamie i tacie? Jak spędziłaś święta kiedy mimo twoich próśb i moich zapewnień nie przyszedłem na wigilię? Jak bardzo cię cieszyły prezenty, które dostałaś od matki i dziadków?...
Kolejny przechodzień. Wygląda na kogoś kto pali papierosy. Kilka kroków w jego stronę. Patrzę mu prosto w oczy. Trzeba go zaintrygować. Niech zastanawia się dlaczego tak mu się przypatruję. Niech się nawet speszy, wtedy szansa na papierosa rośnie.
- Dzień dobry! - mówię niemal wesoło – Czy może mnie pan poczęstować papierosem? Sklep jeszcze zamknięty… - dodaję jakbym miał za co kupić papierosy, ale urywam bo sięga do kieszeni i wyjmuje z niej papierosy. Bez słowa częstuje mnie.
Teraz nie muszę być już oficjalny, wystarczy swojskie:
- Dzięki –
Na jego odpowiedź:
- Nie ma za co –
Myślę: jest za co. Żebyś wiedział jak bardzo jest za co. Za to, że zobaczyłem szansę na papierosa i z chęci zdobycia go, sprężyłem się do odegrania krótkiej roli, dzięki czemu oderwałem się od wspomnień. Już nie ma tych obrazów. Jest papieros, który smakuje wyjątkowo dobrze. Mała namiastka luksusu. Nie jest ze mną tak źle. Palę papierosa, otwierają sklep.
W chwili wejścia do sklepu mały skok adrenaliny. Dobrze to otwiera oczy, sprzyja sprawności ruchów. Kurwa, co tu robi ochroniarz o tak wczesnej porze? Nie, to nie ochroniarz, bo do koszyka wkłada jakieś zakupy. Ale się facet ubrał. Gościu, nie wkładaj tego uniformu bo jakiś uczciwy złodziej będzie miał przez ciebie zawał!
Stoisko z kawą, herbatą, słodyczami. To łatwo sprzedać. Słoiki z kawą są zbyt duże żeby schować je pod kurtką. Biorę więc z półki kilka dużych czekolad, które wkładam za pasek od spodni, pod bluzę. Są po 7,99 zł pójdą po 5. Ale to za mało. Paczkowane wędliny. Na to zawsze jest zbyt. Ludzie dziwnie uzależnili się od jedzenia. Jakby nie było przyjemniejszych używek! Kobieto, bierz to mleko i do kasy! Tu się pracuje! Czy nie za mocno wypchałem sobie kurtkę tym dobrem? No, tak tu mi wyraźnie odstaje. Przy półkach z mąką i makaronem ( tego towaru nikt nie pilnuje) poprawiam ułożenie tego co wziąłem. Teraz do wyjścia. Może coś kupić? W jakim celu przychodzi do sklepu ktoś kto niczego w nim nie kupuje? To naraża na dociekliwość ekspedientek. Woda mineralna. Mała butelka 90 gr. Tyle jeszcze mam. Facet przychodzi rano do sklepu i kupuje wodę mineralną bo ma kaca. Bardzo dobre wytłumaczenie.
Przy kasie nie patrzę na ekspedientkę. Stawiam wodę, niedbałym ruchem rzucam złotówkę. Nie czekam na resztę. Przecież mam kaca, chce mi się pić. Jeszcze w sklepie odkręcam butelkę i idąc do wyjścia wypijam kilka łyków. Konsekwentna kontynuacja wymyślonej historii. Bo jeśli nie dziś następnym razem mógłbym być obserwowany a wtedy zarobek byłby niemożliwy.
Po wyjściu ze sklepu czuję odprężenie i zadowolenie. Znowu chce mi się palić. Papierosy i amfetamina już niedługo. Teraz rajd między blokami. Dobrze znane ścieżki. Do meliny w kamienicy po drugiej stronie osiedla. W głowie pobieżna kalkulacja. Sześć czekolad po 5 zł, osiem opakowań krakowskiej suchej po 3,50, jedno opakowanie kabanosów – 5 zł. Razem nieco ponad 60 zł. Jest dobrze. Jeszcze tylko przez ulicę, obskurne podwórko i już jestem na miejscu. Pukam, nie czekając na zaproszenie wchodzę. Dziś przyjmuje Szefowa. Tęgawa pięćdziesięciolatka, która próbuje się upiększać. Nie znałem jej ani jej męża zanim zaczęli sprzedawać rozrabiany ruski spirytus i papierosy z przemytu. Ale jestem pewien, że nowe meble w kuchni, dobrej klasy lodówka i mikrofalówka to efekt ich działalności w branży. Podobnie jak makijaż ( mimo wczesnej pory pani Teresa – Szefowa jest umalowana ) i jej fryzura. Pewnie wśród klientów Szefowej i Edwarda ( mąż Teresy nazywany Ślepym z powodu bielma na prawym oku ) są tacy, na których Terenia robi wrażenie. Może nawet z niektórymi z nich Szefowa idzie w tango, bo Ślepy Edek wigor stracił już dawno. Jeżeli go w ogóle miał. Miał. Na przynajmniej dwie upojne noce. Szefowa i Ślepy mają dwie córki. Dziewczyny dwudziestokilkuletnie. Może nawet i ładne ale zupełnie bez gustu. Ubierają się jak kurwy, malują podobnie. Zdarzyło mi się „ rozmawiać” z jedną z nich. Przyszedłem z towarem a Ślepego i Szefowej nie było w domu. Pamiętam, że po tej wymianie zdań zastanawiałem się o czym ona rozmawia z koleżankami albo chłopakiem. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Na większość wypowiadanych przeze mnie zdań odpowiadała: „ no” i mimo kilku prób wciągnięcia jej w rozmowę nie usłyszałem od niej jednego sensownego zdania poza stwierdzeniem „ Pan zaczeka, zaraz wrócą”. Może – wiedząc z czym przychodzę – traktowała mnie z góry stąd jej zdawkowość i wyczuwalna niechęć. Dla niej byłem drobnym złodziejem. A ponieważ ja postrzegałem ją jak niedorozwiniętą kurwę więc wszystko było w porządku. Suma wzajemnej wzgardy pozostawała constans.
Na moje „ Dzień dobry” Szefowa odpowiedziała kiwnięciem głowy znad szklanki z kawą wypuszczając jednocześnie dym z papierosa, którego paliła. Z jej strony to nawet nie jest lekceważenie. Tak przywykła do złodziei, którzy przynoszą jej sklepowy towar po pół ceny, do klientów, którzy za litr wódki oddają czasem naprawdę cenne rzeczy, że nawet pierścionek z brylantem nie zrobił by na niej wrażenia.
Wykładam na stół przyniesione rzeczy.
- Wędliny to wezmę, ale czekolady?... Już po świętach, komu to teraz potrzebne?- Pierwszy zgrzyt ( jeśli wszystkiego nie sprzedam zabraknie mi na proszek) i natychmiastowa mobilizacja.
- Szefowo – mówię z przesadnym zdziwieniem – Czekolada to teraz taki luksus jak kiedyś lizak. Pewnie, że znajdzie się chętny na kupno. Zresztą to duże milki z orzechami i bakaliami. Po piątaku za sztukę trzeba brać bez zastanowienia.
- One w sklepie po osiem to jak po piątaku? Jak kupię – niepokojąco mocno akcentuje te słowa – to po cztery.
- Ale to spożywka, towar luksusowy, chodzi drożej niż po pół ceny.
- Wezmę po cztery i wędliny też po pół ceny – dodaje kończąc targowanie się.
Kurwa, co za złodziejstwo! Jak można okradać złodzieja!
- Dobrze, czekolady oddam po cztery. Ale za wędliny muszę wziąć jak trzeba. Kabanosy za piątkę, kiełbasę po trzy pięćdziesiąt, razem…
- Jakie trzy pięćdziesiąt? – Nie daje mi skończyć – Ona jest po pięć pięćdziesiąt w „ Biedronce”.
- Ale nie taka. Ja przyniosłem suchą krakowską z „Morlin” lepsza firma, lepsza jakość – drożej. Ale warto bo to prawdziwa sucha a nie jakieś biedronkowe podróby.
- Taka sama jest. Widziałam. Po trzy zapłacę.
Znam ją i wiem, że to jej ostatnie słowo. Teraz gdybym nie zdecydował się zostawić po cenach, które proponuje Szefowa to bujałbym się z całym towarem do dziewiątej, aż inne klientki otworzą kwiaciarnię. Tam wszystko poszłoby po moich cenach. Ale czekać ponad dwie godziny…
- Niech będzie. To wyjątkowy rabat dla stałej klientki – mówię by zachować twarz – Ale do tego co wyjdzie dorzuci Szefowa paczkę papierosów.
- Nie dorzucę ale sprzedam za trzy złote. Też za pół ceny. – To zdanie kończy chichotem.
Bez słowa kiwam głową potakując. Wziąć pieniądze i wyjść. Przegrać z taką… Szefową! Ona wie, że potrzebuję pieniędzy w tej chwili. Z precyzją zawodowej straganiarki wykorzystuje to, żeby zedrzeć ze mnie jak najwięcej. Konsekwencja w „handlu” przynosi pieniądze. A ja zamiast zgarnąć ze stołu cały towar i sprzedać wszystko za normalną kasę, zgadzam się na jej warunki. Tylko co zrobiłbym z czasem, który pozostał do otwarcia kwiaciarni. Dwugodzinny spacer styczniowym porankiem?...
No i mam, kurwa, pięć dych, zamiast sześćdziesięciu złotych. Niby niewielka różnica ale teraz jeżeli kupię gram amfetaminy zostanę bez kasy. Nie mam nawet na sprzęt. Strzykawka i igła kosztują pięćdziesiąt groszy, ale nie zostanie mi nawet tyle. Zresztą nie lubię kupować sprzętu na sztuki. W aptece patrzą na mnie wtedy jak na ćpuna. Kurwa przecież jestem narkomanem. Co za różnica jak na mnie patrzą? Ale zostać zupełnie bez kasy? Przejebane. Podam sobie amfę i nie zostanie mi nawet na herbatę czy piwo. A trzeba gdzieś spędzić czas, który pozostał do otwarcia sklepów. Jeżeli kupię pół grama to będzie zbyt mało na cały dzień zanim zarobię konkretnie. Na takich rozmyślaniach minęła mi droga do Rudego. To jedyny diler, który nie wywali mnie na zbity pysk o tak wczesnej porze. Trzy krótkie sygnały domofonem – umówiony kod. Po chwili słyszę:
- Wejdź na samą górę i czekaj przy suszarni.
Potem szczęk otwieranych drzwi. Człapię po schodach jak emeryt. Czuję się otumaniony i zmęczony. Ile czasu spałem dziś w nocy? Pół godziny? W ogóle nie spałem. Na klatce bloku, w którym spędziłem noc było zimno. Od ostatniego strzału minęło sześć, siedem godzin. Mam prawo czuć się wymięty i śpiący. Gdy wchodzę na poddasze, siadam pod drzwiami suszarni. Tu przynajmniej jest ciepło. Zapalam papierosa i czekam. Wiem, że to potrwa. Rudy będzie się teraz gapił w okno, żeby zobaczyć czy nikt nie wchodzi za mną albo nie obserwuje wejścia. Ostatnio stał się bardzo nerwowy. Ma chłop dylemat: zostawić ten dochodowy interes czy trzepać kasę i w co drugim facecie widzieć policyjnego tajniaka. To się zaczęło gdy zaczął brać…
Czuję kilka szturchnięć w stopę. Nade mną stoi Rudy. Zasnąłem czekając.
- Co jest, kurwa? – mówi cicho ale dobitnie – Miałeś czekać a nie kimać. Zaraz ci doliczę za nocleg w klasie intercontinental.
Wiem, że to jego typowy żarcik.
- Siema. Sprzedaż gieta za cztery dychy? – Mówiąc to wstaję i otrzepuję spodnie.
- Ciebie to chyba pojebało, Rudy nie robi promocji. – Od kiedy zaczął mówić o sobie w trzeciej osobie?
- Ale oddam ci wieczorem. Potrzebuję calaczka bo na cały dzień jadę na sklepy. Na połówce nie wyrobię. Zresztą nic ci nie wiszę a jak byłem coś winny to zawsze ci oddawałem. Pamiętasz?
Rudy zastanawia się, a ja po jego minie widzę, że będzie dodrze.
- No, dam ci gram ale tylko dlatego, że dla połowy to mi się nie opłacało wybijać z chaty. Tylko wiesz co będzie, jak nie oddasz wieczorem?
- Oddam ci na sto procent…
- To bierz i spadówa. Do wieczora.
Daję pieniądze, biorę torebkę i wychodzę z bloku.
Teraz kiedy mam już towar muszę znaleźć aptekę. Przy parku zamknięta. Tam jednak dowiaduję się, że dyżuruje apteka przy Wojska Polskiego. To blisko, kilka minut drogi. Kiedy mam już sprzęt idę do „ Książęcego”. Całodobowa pijalnia piwa. Znam większość przychodzących tu osób. Można tu sprzedać, tanio kupić trefny towar. Kiedy jestem przy forsie często tu przesiaduję. Kiedyś trafiła mi się wyjątkowa okazja. Było po północy. Dwaj małolaci chcieli sprzedać telefon. Dobrej klasy, jak nowy. Zaczęli od dwóch i pół stówy, ale nikt nie miał takiej kasy. Stopniowo obniżali cenę. W końcu kupiłem go za dziewięćdziesiąt złotych. Następnego dnia tyle, że w innym mieście, sprzedałem go za trzy i pół stówy. Od tego dnia wciąż liczę, że powtórzy się taka okazja.
W knajpie widzę Sławka i Nitka i dwóch nieznajomych. Gestem dłoni witam dwóch pierwszych i idę do toalety. Teraz kolejne czynności, które tak dobrze znam. Z torebki odsypuję trzecią część amfetaminy do strzykawki, wkładam tłok, nabieram cztery mililitry wody, w której rozpuszczam amfetaminę. Na strzykawkę z rozpuszczonym proszkiem nakładam igłę. Zdejmuję kurtkę trzymając strzykawkę w ustach. W tym syfie nie położę jej przecież na zlewie. Podwijam rękaw. Szukam żyły i po chwili wbijam igłę w wybrane miejsce. W dzióbku strzykawki pojawia się krew. Lekko odciągam tłok żeby sprawdzić czy nie wyszedłem z żyły. Powoli dociskam tłok. Zanim wyjąłem igłę już czuję wejście towaru. O kurwa , zajebisty proszek. Trwam chwilę, rozkoszując się uczuciem błogości, które rozlewa się po całym ciele…
Nagłe stukanie do drzwi wyrywa mnie z paroksyzmu rozkoszy.
- Zaraz!- krzyczę.
- Profesor – taką mam tu ksywę – to ja. – Słyszę głos Sławka.
- Zaraz do was przyjdę. – odpowiadam zdenerwowany bo przerwał mi ten najprzyjemniejszy moment kiedy amfetamina rozchodzi się po całym ciele.
Chwilę jeszcze stoję bez ruchu szukając resztek przyjemności. Potem wkładam kurtkę, płuczę sprzęt, ale go nie wyrzucam – tylko raz używany może się jeszcze przydać – i wychodzę z toalety.
Podchodzę do stolika przy którym siedzą Sławek z Nitkiem.
- Cześć. Co jest?- pytam, ale po pustym stoliku i ich minach domyślam się o co chodzi.
- Postaw pół litra. Nitek pójdzie na metę, wypijemy…
- Na połówkę z mety jeszcze znajdę – odpowiadam kładąc na stoliku sześć złotych. Właśnie tyle kosztuje pół litra rozrobionego spirytusu. Sławkowi nie odmówię. Parę razy mnie przenocował. Mimo pijackiego trybu życia ma zadbane mieszkanie. Dba o nie jego matka, która często go odwiedza. Wtedy przepędza kolesi i sprząta. Sławek ma ze czterdzieści lat lecz przed matką czuje respekt jakby był jedenastolatkiem. Kupuję w barze piwo – wódki nie znoszę – i przysiadam się do stolika. Jest wczesny ranek. W knajpie posiedzę aż przyjdzie ktoś znajomy z kim będę mógł ruszyć na sklepy. Na zarobek.
- Dawno cię nie było – mówi Sławek. Nitek już wrócił, obaj są po pierwszej kolejce. Stwierdzenie Sławka odbieram jako rewanż za postawioną wódkę. Takie niby zainteresowanie moją sytuacją.
- Fakt. W mieście coraz trudniej mi zarobić. Znają mnie w sklepach a tych kilka, które nie są spalone zostawiam na czarną godzinę.
- Długo tu siedzicie? – kończę pytaniem.
- Ja od piątej – mówi Sławek – A nitek już tu był.
- Całą noc siedzę – uzupełnia Nitek.
Nitek rok temu wyszedł z więzienia. Spędził w nim na raty dwanaście lat. Teraz ma czterdzieści pięć lat, wygląda na sześćdziesiąt. Kiedy był za murem zmarła mu matka a rodzeństwo pozakładało rodziny. Nitek nie ma mieszkania. Opiekuńcze państwo proponuje mu noclegownię lub ulicę. Nitek wybrał to drugie bo w noclegowni pijanych nie przyjmują.
- A w nocy był może Dziewiątka – pytam.
- Nie widziałem go z tydzień. On teraz nie pije.
To dobra wiadomość. Z Waldkiem „Dziewiątką” mogę pojechać w trasę. Ma samochód i ostatnio nigdzie nie pracował. Dotychczas nie odmawiał takich wyjazdów. Miał z tego dobrą dniówkę. Chociaż, myślę że robił to nie tylko dla pieniędzy. Dobrze się rozumieliśmy. Może w innych okolicznościach nazwałbym go przyjacielem. Teraz tylko muszę go znaleźć. Udaje mi się przekonać barmankę żebym mógł skorzystać z telefonu. Obiecuję jej, że zapłacę gdy przyjdzie osoba po którą dzwonię.
Po trzech sygnałach słyszę zachrypnięty głos.
- Kto tam?-
- Cześć Waldek, to ja. – wiem że pozna mnie po głosie – Jest interes. Przyjedź do „Książęcego”.
- Profesor, kurwa, która jest godzina?
- Nieważna godzina, ważne żebyś przyjechał. Przecież mnie znasz, wiesz że nie stracisz.
Po krótkim namyśle odpowiada:
- Będę po ósmej bo muszę odwieźć żonę do pracy.
- Pasuje. Czekam.
Cieszę się, że mimo tak wczesnej pory udało mi się załatwić wyjazd na zarobek. Wracam do stolika. We flaszce systematycznie ubywa. Sławek wyraźnie się ożywia. Widać udało mu się zapić kaca.
- Żeby przyszedł ktoś jeszcze to byśmy zagrali. Brakuje czwartego ale zaraz powinien przyjść Janek.
- Mam niewiele czasu. O ósmej przyjdzie Waldek i jadę. – odpowiadam.
- Ale roberka czy dwa zdążymy… Zagrasz póki co?
- Jasne i tak czekam.
„ Książęcy” to dziwna knajpa. Niby zwykła Kurlandia a jednak połowa ze stałych bywalców gra w brydża. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz tu przyszedłem właśnie na to zwróciłem uwagę. Z piwem usiadłem przy stoliku obok grających. Byłem przekonany, że ze swoim poziomem mógłbym im pokazać jak się gra. Tymczasem już po kilku minutach zauważyłem, że poziom licytacji i rozgrywki stoi na wysokim poziomie. A kiedy w jednym z rozdań Sławek wygrał wylicytowane cztery kiery w bardzo trudnej rozgrywce – jedynym sposobem zrealizowania kontraktu był przymus, który wychodził tylko przy odpowiednim rozłożeniu atutów u przeciwników – nabrałem szacunku do facetów, których na pierwszy rzut oka oceniłbym jako typowych pijaczków.
Takie sytuacje, w których zacząłem przyglądać się ludziom odkąd zacząłem brać narkotyki zdarzały mi się często. Wcześniej byłem pewnym siebie, aroganckim dupkiem. Dobrze zarabiałem. W mieście , w którym mieszkałem miałem układy, które pozwalały mi na beztroską egzystencję. Na ludzi patrzyłem z góry. Do knajp typu „ Książęcy” nie zachodziłem nigdy uważając je za getta nieudaczników. Wtedy wyśmiałbym każdego kto powiedziałby mi, że kiedyś znajdę się wśród takich ludzi.
Zmiany przyszły niespodziewanie…
Najpierw separacja z żoną i coraz rzadsze kontakty z córką. Potem śmierć matki, którą bardzo boleśnie odczułem. To była depresja, z której nie potrafiłem się wyrwać. Kiedy w jakiś czas później spotkałem kumpla z ogólniaka, który zaproponował mi amfetaminę, wziąłem. Byłem przekonany, że wobec traumy, w której tkwiłem nic nie jest w stanie mi zaszkodzić.
Amfetamina dała mi chęć działania i euforię. Moje rozterki zniknęły. Znowu dostrzegłem sens życia. Uwierzyłem, że potrafię naprawić wszystko co dotychczas konsekwentnie psułem. To było dwa i pół roku temu. Niczego nie naprawiłem. W tym czasie straciłem pracę i oszczędności. W mieście , w którym mieszkałem całe życie nie miałem czego szukać. „ Przyjaciele” szybko o mnie zapomnieli, wrogowie mieli satysfakcję patrząc na mój upadek.
Dlatego zostawiłem wszystko i przeniosłem się do Miasta. Szybko poznałem tu kilka osób z branży: dilerów i narkomanów. Nauczyłem się chodzić na sklepy. Czy to mi wystarczało? Czy nie miałem ambicji i celów? Nie umiałem sobie wyobrazić sobie sytuacji, w której odstawię narkotyk. Po nim nie było jutra. Wczoraj nie bolało. Był tylko dzień dzisiejszy.
Do przyjazdu Dziewiątki nic się nie działo. W barze „na zeszyt” wziąłem jeszcze jedno piwo. Potem poszedłem do łazienki, żeby znowu podać sobie narkotyk. Z kupionego wcześniej towaru został mi jeszcze jeden strzał. Do wieczora wystarczy. Kiedy wrócę do miasta z pieniędzmi stać mnie będzie na normalną porcję narkotyku. Może pieniędzy zostanie mi na jakiś nocleg, bo ostatnie noce spędziłem na klatce schodowej wieżowca.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo błędne były to kalkulacje.
Kiedy przyjechał Waldek szybko ustaliłem z nim szczegóły wyjazdu. Mieliśmy zrobić 150-kilometrową trasę po okolicznych miasteczkach. Wiele razy odbywaliśmy podobne kursy. Dla mnie ważne było żeby zbyt często nie pojawiać się w tych samych sklepach. Tę metodę „płodozmianu” opracowałem do perfekcji. Potencjalnych tras było kilka. Dlatego bez trudu wybierałem tę, która nie była ostatnio robiona. Po takim wyjeździe i opłaceniu Dziewiątki zostawało mi 200-400 zł. Pieniądze, które na dwa, trzy dni dawały komfort: wystarczającą ilość amfetaminy i noclegi. Gdy miałem pieniądze nie interesowały mnie ceny noclegów w pensjonatach czy hotelach. Nie brałem pod uwagę tego, że za kilka nocy w hotelu mógłbym opłacić stancję na miesiąc. Żyłem chwilą.
Wyjazd zaczął się dobrze. Już w pierwszej większej wiosce zarobiłem stówę. Potem było już tylko lepiej. Około południa bagażnik samochodu pełen był reklamówek z towarem. Czego tam nie było. Kosmetyki, para skórzanych trzewików, dwie pary dżinsów, wiertarka akumulatorowa i mnóstwo spożywki: kaw rozpuszczalnych, paczkowanych wędlin, słodyczy. Nawet mrożona gęś, którą wyniosłem z jednego ze sklepów, w którym nie było innych bardziej luksusowych towarów. Ta gęś wprawiła Waldka w dobry humor. Kiedy przyszedłem z nią do samochodu, najpierw się zdziwił a potem śmiał. Od razu zamówił ją w rozliczeniu za wyjazd na co chętnie się zgodziłem bo nie miałem pomysłu co z nią zrobić. Wiedziałem, że dobrze zarobiłem i uznałem, że pora wracać. Nie było sensu przeginać. Nawet zwykły policyjny patrol podczas rutynowej kontroli mógłby zainteresować się zawartością bagażnika. Trudno byłoby wytłumaczyć skąd to wszystko mamy. Niby towar legalny, ale na te „zakupy” nie mieliśmy paragonów.
Dlatego podjąłem decyzję, że wracamy niż to było w planie.
Zanim do tego doszło chciałem odwiedzić pewien sklep, w miasteczku przez które wracaliśmy. Jakiś czas temu podsłuchałem w „Książęcym” rozmowę dwóch małolatów. Jeden z nich nawalony brownem chwalił się, że wystarczy pojechać do tego sklepu – 30 km od Miasta – żeby zarobić na gram browna. Dwieście złotych z jednego sklepu – to więcej niż dobrze. Małolat podał kumplowi dokładne namiary postanowiłem sprawdzić wiarygodność tych rewelacji. Gdy wjechaliśmy do miejscowości, w której był sklep powiedziałem Waldkowi o swoich planach. Pojechaliśmy zgodnie ze wskazówkami, które zapamiętałem. Jak dotychczas wszystko się zgadzało: budynek Urzędu Gminy po dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Zwróciłem uwagę na smutek wypisany na jej twarzy. Było to bardzo wyraźne. Jakby spotkało ją jakieś nieszczęście. Zrobiło mi się jej żal. Jednak biorąc koszyk, skarciłem się w myślach. W końcu nie przyjechałem tu by studiować ludzkie losy. W żałobie nie była nikt jej nie umarł, niech więc się nie smuci. Ludzie mają gorzej. Spałem dziś na klatce schodowej, boli mnie serce na każdą myśl o córce… I kto ma, kurwa gorzej!? Zero litości. Wziąć co można wyjść i zapomnieć. Sklep rzeczywiście rewelacyjny. Kilka zakamarków, z których w ogóle mnie nie widać. W nich oddzielne działy: ubrania, kosmetyki, chemia. Upewniając się, że nikt na mnie nie patrzy do specjalnie doszytej kieszeni z lewej strony kurtki wkładam dżinsy a czasu mam tyle, że sprawdzam nawet ich rozmiar. Potem biorę jeszcze jakieś kremy, balsamy po goleniu. Nadal nikt mnie nie obserwuje. Nie słyszę nawet zwyczajowego „ w czym mogę pomóc?”. Szok. Spokojnie biorę co chcę i powoli kieruję się do wyjścia. Do koszyka wkładam pastę do zębów. Podchodzę do lady gdzie przy kasie wciąż siedzi sprzedawczyni. W oczach nadal ma smutek. Teraz jednak widzę jego przyczynę. Dziewczyna siedzi na wózku inwalidzkim. Kurwa… to dlatego nie wyszła za mną na sklep, kiedy ja… Bierze ode mnie pastę, na kasie wystukuje jej cenę… Wciąż widzę jej sparaliżowane nogi.
- O czymś jeszcze zapomniałem – mówię gdy podaje mi paragon.
Wracam do półek. Przez chwilę się waham. Wciąż widzę jej wiotkie jak z plasteliny nogi. Już sięgam po wzięte wcześniej rzeczy by odłożyć je na półki kiedy słyszę otwierające się drzwi wejściowe i jakiś głos pozdrawiający dziewczynę. Przysłuchuję się rozmowie o niczym: „Co u ciebie Kasiu?”, „ W porządku Basiu”. Ta paplanina przywraca mnie do rzeczywistości. Do koszyka wkładam szczoteczkę do zębów i kostkę mydła.
Przy kasie płacąc, nie patrzę w oczy dziewczyny. W pośpiechu zabieram zakupy i bez słowa wychodzę. Wracając do samochodu Waldka omal nie wpadam pod jadące ulicą auto. Widzę twarz kierowcy, który otwiera boczną szybę i coś wykrzykuje. Pokazuje mu środkowy palec uniesionej dłoni. Spokojnie przechodzę na drugą stronę ulicy, odwracam się twarzą do kierowcy i patrząc na mężczyznę wyjmuję papierosy, zapalam jednego z nich i czekam aż samochód odjedzie. Przez chwilę kierowca się waha jakby chciał wysiąść i dokończyć „rozmowę”. W końcu rezygnuje, wrzuca bieg i odjeżdża. Kiedy wsiadam do samochodu Waldka na jego twarzy uśmiech miesza się ze zdziwieniem.
- Co ty odpierdalasz? Najpierw chciałeś przyjąć na klatę tego forda a potem kierowcę wdeptać w ziemię. Nie wiedziałem, że z ciebie taki kozak. W sklepie coś nie tak? Przypał?
- Żadnych przypałów! Dobrze jest. Wracamy. – odpowiadam nienaturalnym głosem.
Żeby ukryć swoje zakłopotanie sięgam pod fotel, wyjmuję butelkę piwa, otwieram ją, piję kilka łyków i dodaję:
- Dzień pracy się skończył. Wracamy.
Wyjmuję z kieszeni towar z ostatniego sklepu. Niedbale rzucam wszystko na tylne siedzenie.
- Nieźle – mówi Waldek – Te spodnie to firmówki?
- Tylko „bigstarry” , ale za sześć dych pójdą jak woda.
Waldek co chwilę zerka na mnie. W końcu nie wytrzymuje i pyta:
- Ale w tym sklepie poszło coś nie tak?
Dobrze mnie zna skoro potrafi dostrzec to co staram się ukryć.
- Powiem ci jak będziemy w Mieście.
- Aż tak źle?
Rozmowa staje się zbyt poważna. Tego nie chcę. Mówię więc z udawanym entuzjazmem:
- W pedał Waldek, w pedał bo interesy stygną i gęś ci się rozmrozi.
Do Miasta wracamy przed piętnastą. Idealna pora żeby sprzedać fanty. Podjeżdżamy w kilka miejsc i po godzinie większość rzeczy jest już sprzedana. Niby wszystko układa się dobrze, ale wciąż gniecie mnie w duszy. Rozmawiając z „klientami” mam chwile zamyślenia, bo wciąż przypomina mi się dziewczyna na wózku. Zdaję sobie sprawę, że mój nastrój jest aż nazbyt widoczny. Łapiąc się na tym, natychmiast staram się to zamaskować. Rzucam jakiś żart z przesadą targuję się o cenę… Pieniędzy przybywa ale to nie poprawia mi nastroju. Amfetamina poprawiłaby mi nastrój. Zanim jednak ją kupię chcę załatwić pewną sprawę, która zaczęła się w sklepie w miasteczku. Decyzję podjąłem kiedy wracaliśmy. Nie wiem czy wszystko pójdzie tak jak to sobie wymyśliłem ale wiem, że warto spróbować. Kiedy z rzeczy, które miałem na sprzedaż zostało już tylko kilka drobiazgów zajeżdżamy pod „Książęcy”. Jeszcze zanim wchodzimy do baru rozliczam się z Waldkiem.
- Dobrze ci dziś poszło. Chyba takiej trasy jeszcze nie miałeś- Dziewiątka niby stwierdza fakt, ale wiem o co mu chodzi. Uznał, że oprócz ustalonej kasy za wyjazd należy mu się premia. Rzeczywiście poszło mi dziś rewelacyjnie. Nie tylko na sklepach ale i przy sprzedaży fantów. Mam prawie jedenaście stów. Ponad tysiąc złotych- to oznacza kilka dni spokoju a nawet dobrobytu. Amfetamina, noclegi w hotelu, laba.
- Tak, poszło mi bardzo dobrze. – Odpowiadam Waldkowi – Tyle należy ci się za kurs – podaje mu pieniądze, ale widzę, że nie jest zadowolony – ale… tu jest drugie tyle dodatku motywacyjnego.
Dziewiątka uśmiecha się. Potężnym łapskiem wali mnie w plecy.
- Ty profesor wiesz o co chodzi. Nie jak te ćpuny, które trzęsą się o każdą złotówkę. Dlatego lubię z tobą jeździć. To co zawiozę cię do Kaśki i na dziś koniec?
- Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę. Choć do baru powiem ci o co chodzi. To ma związek z tym ostatnim sklepem. Byłeś ciekawy co tam się stało. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Kiedy siedzimy już przy stoliku, rozglądam się, szukając małolata, który opowiadał o sklepie. Nie widzę go. Wcześniej zauważyłem, że ilekroć tu był to zawsze na zmianie Jolki – dziewczyny, która stała dziś za barem.
- No, o co chodzi? – pyta Waldek.
- Poczekaj chwilę bo na kogoś czekam…
- To ja się pokręcę –
Waldek wstaje od stolika i idzie w stronę stołu bilardowego. W tą grę nie ma sobie równych. Kiedyś zanim wszyscy zrozumieli, że jest w Mieście najlepszy, wygrywał w bilard spore pieniądze. Teraz nie ma już chętnych do gry, ale czasem znajdzie się ktoś, kto pod wpływem wypitej wódki nabiera wiary we własne umiejętności. Dlatego Dziewiątka lubi kręcić się koło stołu. Głośno komentuje uderzenia grających, żeby pokazać że w każdej chwili jest gotów podjąć wyzwanie.
Siedzę nad piwem, przyglądam się grze i czuję jak smrodliwe ciepło zaczyna mnie usypiać. W mojej sytuacji to niebezpieczny stan. Gdybym teraz zasnął mógłbym spać bardzo długo. Mam za sobą wiele nieprzespanych nocy. Brak mi też amfetaminy. Ostatni raz podałem sobie kilka godzin temu. Na razie czuję się tylko lekko senny, ale wiem że trzeba coś z tym zrobić. Najprościej było by załatwić sprawę a potem kupić proszek. Dwoma łykami kończę piwo, zapalam papierosa. Biorę pustą szklankę i podchodzę do baru.
- Jeszcze raz to samo – podaję barmance szklankę i widzę, że zamiast piwa, które piłem do tej pory wlewa mi „ Tyskie” . Tak tu się traktuje stałych bywalców. Ale… piwo to tylko piwo, a ja chcę się od niej czegoś dowiedzieć.
Kiedy szklanka stoi już przede mną, podaję jej pieniądze, nie biorę reszty, którą położyła na barze. Napiwek tutaj to rzadkość. Tu albo się płaci co do grosza albo daje barmance pięć dych, żeby puściła tą piosenkę, która… Widziałem takie sceny, kiedy najebany jak szpadel gość, zamiast zanieść wypłatę do domu, chciał się poczuć królem życia. Stawiał wódkę a barmance za każdą podaną kolejkę dawał banknot z prośbą „jeszcze raz puść tom ballade, najpiękniejsza ty moja”.
- Jola – zaczynam zanim zdążyła odejść – Widziałem tu kilka razy takiego gościa. Młody, wyższy ode mnie, ciemne kędzierzawe włosy, bardzo szczupły. Przeważnie nosi szarą bluzę z kapturem. Często z tobą rozmawia więc pomyślałem, że go znasz. Powiesz mi jak go znaleźć?
Barmanka patrzy na mnie uważnie. Widzę, że moje pytanie ją zdenerwowało.
- Czego pan od niego chce? – mówi prawie wykrzykując słowa.
- Widocznie trafiłem w czuły punkt. Co może ich łączyć? Są parą? Za młody dla niej. Poza tym on ćpa a jej nigdy nie widziałem choćby pijącej piwo.
- Kiedyś przyniósł mi coś, wtedy nie miałem czym zapłacić. Dziś jestem przy forsie więc chciałbym uregulować dług – podaję zmyślony powód mego zainteresowania.
Przygląda mi się z wyraźną dezaprobatą. Po chwili mówi:
- Dziś go nie będzie. Jest… chory. Ale mogę oddać mu pieniądze. To mój brat.
- To świetnie. Byłem mu winny dwie dychy – podaję jej pieniądze – Będziesz wiedziała kto mu zwraca pieniądze? – upewniam się, żeby uwiarygodnić zmyśloną historię.
W milczeniu kiwa głową.
Odchodzę od baru. Teraz wiem już wystarczająco dużo, żeby załatwić sprawę.
Podchodzę do Waldka.
- Choć do samochodu. Jest sprawa.
- Ale powiesz mi o co chodzi? Ja ciebie dziś nie poznaję. Od godziny masz kasę a nie byłeś jeszcze po prochy. Co z tobą? – pyta.
„Sam siebie dziś nie poznaję” – tą myśl pozostawiam sobie. Ledwo zaczęte piwo stawiam na stoliku. Wiem, że już go nie dopiję bo znajdzie się jakiś amator darmowego browara. Już w samochodzie zastanawiam się jak to wszystko przedstawić żeby nie wyjść na frajera.
- Waldek, ten ostatni dziś sklep. W nim sprzedaje dziewczyna na wózku inwalidzkim więc pomyślałem, że nie warto u niej zarabiać.
- Ale przecież wyniosłeś od niej sporo fantów…
- No właśnie i dlatego byłem taki wkurwiony. Dopiero przy wyjściu zauważyłem, że ona jest inwalidką. Ona przez to kalectwo i tak ma przejebane. Pomyślałem…
- Że zawiozę jej kwiaty, bombonierę, te fanty które wziąłeś i przeproszę w imieniu złodzieja, którego ruszyło sumienie.
- Mam lepszy pomysł. O tym sklepie dowiedziałem się od brata Jolki, barmanki. On nikomu o nim nie powiedział oprócz swego kumpla z którym razem biorą…
- To ty jak się o nim dowiedziałeś? –
- Podsłuchałem ich rozmowę. Wiem, że tylko oni tam zarabiają. Dla nich to żyła złota. Jadą tam ze dwa razy w tygodniu i mają na herę. Na pewno nikomu się o tym nie chwalą. I teraz tak – kontynuuję- Ile trzeba kasy żeby posłać do nich ze dwóch chłopaków i wybić im ten sklep z głowy? To łatwa sprawa. No wiesz, poślesz tam kogoś kto powiem im, że to sklep… brata czy ciotki i że jak jeszcze raz tam choćby tylko zajdą to dostaną wpierdol. Widać, że ten brat Jolki i jego wspólnik do twardzieli nie należą. Mogą mieć jakieś długi na mieście bo ostro ćpają więc tym łatwiej będzie ich wystraszyć.
- Jeżeli ci na tym zależy to nie ma problemu. Tylko… po co to robisz?
- Nieważne … wiem, że tak trzeba. To ile za… usługę?
- To leszcz jeszcze. Nie trzeba żadnych konkretnych chłopaków posyłać. Dostaną na flachę i papierosy i wystarczy. Daj… dwie stówy.
- A sto pięćdziesiąt? I tak dałem ci dziś…
- Dobra, dobra – przerywa jakby zawstydzony tym, że chciał ze mnie zedrzeć - Ja to nie wiem za co ale cię Profesor lubię. Ty jakiś… inny jesteś.
Kiedy dałem mu pieniądze, proponuje mi podwiezienie do dilera. Odmawiam, bo chcę zajść do Rudego oddać mu dług, a nie chcę żeby Waldek wiedział, że u niego kupuję. Rudy ma opinię kapusia i sprzedawczyka.
Idąc do Rudego wchodzę w jedną z bram i tam rozkładam pieniądze. 20 zł dla Rudego razem z jakimiś drobnymi wkładam do kieszeni spodni. Resztę pieniędzy – jest tego ponad 600 zł – wkładam do dobrze zamaskowanej kieszeni w kurtce. Nigdy nie byłem osiłkiem i mimo dobrych kontaktów z Waldkiem, który cieszy się szacunkiem u większości szemranego towarzystwa w Mieście, wolę nie ryzykować, że trafię na amatorów łatwego zarobku. Stąd moja przezorność.
Wychodzę z bramy. Jest już ciemno. Dzień się skończył. Czuję na sobie jego ciężar.
U Rudego oddaję pieniądze. Pyta mnie jak zarobek i namawia na kupno amfetaminy. Nie chcę kupować u niego bo u Kaśki dostanę lepszy towar. Dlatego mówię mu, że jeszcze nie sprzedałem fantów, a przyszedłem żeby uregulować dług. Po krótkiej rozmowie wychodzę.
Myślę tylko o tym , żeby kupić przynajmniej pięć gramów amfetaminy i znaleźć pensjonat.
W kiosku kupuję kartę telefoniczną. Przez telefon umawiam się z Kaśką w miejscu do którego dojście zajmie mi kwadrans. Nie muszę się spieszyć. Zapalam papierosa i spokojnie idę w umówione miejsce. Szedłem przez brudne podwórza starych kamienic. Puste i przygnębiające. Opuszczając kolejne podwórko, wyszedłem na ulicę…
… Wtedy ją zobaczyłem.
Pochlipując szła chodnikiem. Mimo mrozu kurtkę trzymała zwiniętą przed sobą. Szkolny plecak przewieszony przez jej lewe ramię co chwilę jej spadał. Wtedy nieporadnym ruchem zakładała go znowu. Z odległości kilku metrów widziałem jej załzawione oczy i zaczerwienioną twarz. Może powinienem ją po prostu minąć. Ale… wyglądała na jedenaście, może dziesięć lat, miała parę kilogramów nadwagi i tak bardzo przypominała mi…
- Co się stało? Dlaczego płaczesz?
Spojrzała na mnie z nieufnością, ale zatrzymała się. Dopiero teraz zauważyłem, że w kokonie z kurtki, który trzymała przed sobą był mały kotek, który z zawiniątka wystawiał tylko czubek głowy.
- Chodzi o tego kota? Rodzice nie pozwalają ci go wziąć go do domu? – zgadywałem próbując nawiązać kontakt.
Przecząco pokręciła głową.
- Słuchaj, nie znasz mnie, ale jeżeli mogę ci pomóc, zrobię to. Tylko włóż kurtkę i przestań płakać – nie mam pojęcia jak zdobyłem się na tak pogodny ton.
- Nie włożę kurtki bo one mi ją zniszczyły. I co ja teraz powiem w domu? Mama na pewno nie kupi mi drugiej bo tą dostałam na gwiazdkę i…- łzy znowu napłynęły do jej oczu.
- Pokaż tą kurtkę. Dlaczego mówisz, że jest zniszczona. Wygląda na nową. – Wyciągnąłem rękę, a kiedy zajęła się wyjmowaniem kotka z zawiniątka, plecak znowu zsunął się z ramienia. W jej ruchach była jakaś nieporadna bezbronność, która spowodowała, że chciałem jej pomóc. Czekając spytałem:
- A ten kot. Skąd go masz? –
Nie podnosząc głowy, wciąż walcząc z plecakiem , wyjmując zwierzątko z kurtki powiedziała.
- A to… siedział taki biedaczek… Tu niedaleko przy schodach – gestem głowy wskazała kierunek – I tak miałczał, że go wzięłam, bo co by zrobił sam w zimę? Biedaczek on jest taki malutki – głośno pociągnęła nosem ale już nie płakał.
Kiedy podała mi kurtkę, rozłożyłem ją. Kurtka była biała z kapturem obszytym sztucznym futerkiem. Na plecach ktoś napisał farbą w sprey’u: „Aneta ty cipo”.
- Masz na imię Aneta?
Przytaknęła.
- Wiesz kto to zrobił?
- Pewnie Elwira i Monika. One mnie nie lubią.
- Nieważne. Załóż kurtkę i…
- Nie założę! To była nowa kurtka. Dostałam ją na gwiazdkę, a teraz … co ja powiem w domu?
- Posłuchaj. Załóż kurtkę i plecak. Wtedy plecak przykryje napis i nikt go nie zauważy. Tak dojdziesz do domu.
- Jeszcze plecak pobrudzę farbą. A do domu i tak nie pójdę.
- Farba już wyschła a do domu musisz wrócić.
- Nie…
W jej oporze było coś więcej niż dziecięca fanaberia. Widziałem, że po prostu boi się tam wracać.
- Zróbmy tak. Na razie się ubierzesz a potem
…- pomyślałem o Kaśce, która już pewnie na mnie czekała. Ale wtedy już wiedziałem jak postąpić.
- Twoja mama jest w domu?
- Nie. Jest w pracy. Do dziesiątej.
- A tata?
Westchnęła.
- Tata to nie wiem. Jest siostra.
- Ile lat ma siostra?
- Osiemnaście. Prawie dziewiętnaście. W tym roku ma maturę – powiedziała z dumą.
- Wiesz co, pójdę z tobą do domu. Tam porozmawiam z siostrą albo tatą. I nie bój się. Z kurtką mam pewien pomysł.
- Ale jaki? Mama nie kupi mi innej i jeszcze będzie zła za tą.
- Tak nie będzie. Nie będzie na ciebie zła bo będziesz miała nową kurtkę – powiedziałem.
Wtedy zobaczyłem, że uwierzyła mi. Kiedy trzymałem kotka i plecak, patrząc jak się ubiera, pomyślałem o tej kurtce – gwiazdkowym prezencie. Przypomniałem sobie wystawy pełne zabawek, kuszące klientów przedświąteczną ofertą. Przypomniałem sobie pełne zadowolenia twarze przedstawicieli zaradnej części społeczeństwa, którzy na stoiskach z zabawkami wydawali po kilkaset złotych na duperele dla swoich cudownych dzieci. Może któreś z rodziców kupiło córeczce czerwoną farbę w spray’u…
A przed sobą miałem Anetę, która bała się wrócić do domu z powodu zniszczonej kurtki…
- Daleko mieszkasz? – zapytałem kiedy już się ubrała.
- Na Kopernika. W bloku.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu, ale po kilkudziesięciu krokach zapytała:
- Ale pan mi pomoże?
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.
- Aneta, jasne że ci pomogę. Po to tu jestem.
- Ale… czemu pan to robi?
„ Dobre pytanie” pomyślałem.
- Wiesz, niedawno spotkało mnie coś dobrego. Coś bardzo dobrego. Wtedy pomyślałem, że muszę za to komuś pomóc. Kiedy zobaczyłem cię na ulicy od razu wiedziałem, że to właśnie ty potrzebujesz pomocy – łgałem Anecie, zastanawiając się która z sytuacji była tym dobrem. Może ta noc na klatce trzy dni temu. Spałem wtedy przy kaloryferze. Było mi ciepło!
- Co to było? To co pana spotkało.
- Powiem ci później.
Do bloków na Kopernika było już blisko. Zastanawiałem się co powiem ojcu czy siostrze Anety. Co zrobię dla niej już wiedziałem. Nie zaskoczyła mnie zmiana jej nastroju ani to, że przyjęła pomoc od nieznajomego. Przed chwilą nie widząc wyjścia z sytuacji była zrozpaczona więc gdy pojawił się ktoś kto obiecał pomoc przyjęła ją bez zastanowienia.
Myślałem też o tym, że gdybym nie spotkał Anety w tej chwili miałbym już narkotyk. Mimo zmęczenia i coraz gorszego samopoczucia, wiedziałem, że towar nie jest najważniejszy. Nie miałem wątpliwości jak powinienem postąpić. Jakbym pomagając Anecie ratował własne życie. Nie wiem czy robiłem to z ochotą. To było jak odruch. Wbrew logice własnych potrzeb. Jakby zsumowały się we mnie wszystkie te zdarzenia, kiedy oszukując własną wrażliwość, żyłem aby brać nie zwracając uwagi na ludzi wokół mnie. Na najbliższych, których – nie dostrzegając ich potrzeb i bagatelizując troskę o mnie – lekceważyłem. Teraz to wszystko wypełniło mnie potrzebą ludzkiego gestu.
Weszliśmy na klatkę bloku.
Aneta zadzwoniła do drzwi. Otworzyła nam jej siostra.
- Dobry wieczór. Anetę spotkała pewna… przykrość. Ktoś zniszczył jej kurtkę, a ponieważ nie wiedziała jak rozwiązać swój problem, więc pomyślałem, że mogę pomóc…
- O co chodzi? Co ty znowu wyprawiasz? – ostatnie słowa powiedziała zdecydowanie i ostro patrząc z ukosa na młodszą siostrę.
- A pan co z policji? – z widocznym niesmakiem mnie obejrzała. Moje ubranie choć dobrej jakości wymagało prania.
- Nie, nie z policji. Z innej tajnej służby. Czy w domu jest ktoś z rodziców?
Nadal staliśmy w przedpokoju. Spojrzała w stronę pokoju. Mimo wyłączonego w nim światła, wiedziałem że ktoś tam jest. Dochodziło z niego głośne chrapanie. Przyczynę tej senności czuć było nawet tutaj. Kwaśny odór taniego wina.
- Nie… - zrobiła dwa kroki w stronę pokoju i zamknęła drzwi – To znaczy ojciec śpi.
- Urszula bo widzisz… - imię siostry Anety poznałem gdy szliśmy w stronę ich mieszkania – Ta Elwira – z trudem przypomniałem sobie imię amatorki graffiti – ona oczywiście nie powinna tak postępować – to mówiąc zdjąłem dziecku plecak i odwróciłem ją plecami- Ale to córka mego brata i dlatego chcę naprawić szkodę. Chcę żebyśmy poszli z Anetą do sklepu i kupili jej kurtkę. Ja zapłacę.
Nie wiem skąd przyszła mi do głowy historia pokrewieństwa z Elwirą, ale nie potrafiłem wymyślić bardziej sensownego wytłumaczenia mego zainteresowania całą sprawą. Na razie metoda szoku i zaskoczenia działała na Urszulę. I choć nadal patrzyła na mnie podejrzliwie po kilku kolejnych zdaniach udało mi się ją przekonać. Udało mi się nawet wytłumaczyć jej, że nie warto dzwonić do matki. Nawet na przyniesionego przez młodszą siostrę kota nie zwróciła specjalnej uwagi. Zaproponowała mi nawet kawę ale odmówiłem, mówiąc, że do zamknięcia sklepów zostało niewiele czasu. Czekając aż Urszula ubierze się do wyjścia, siedziałem w kuchni na taborecie. Na kuchence gazowej stał garnek z bigosem. W zlewie było kilka brudnych naczyń. Stół przykryty był ceratą w biało-czerwoną kratkę. Na przeciwległej ścianie wisiał obraz. Pęki bzów na tle błękitu. To nie była reprodukcja. Ktoś w tym domu malował. Ten obraz i świąteczny stroik stojący na stole były wyrazem potrzeby piękna. Ile takich mieszkań widziałem? Obraz na ścianie i śpiący pijany ojciec. Kontrasty, które są jednością. Matka, która maluje żeby jakoś siebie wyrazić i ojciec, który pije z tego samego powodu. Brak zrozumienia, brak uczuć połączone wspólnym dachem. Myśląc o tym czułem się coraz bardziej senny. Dlatego kiedy Aneta weszła do kuchni, przebrana w jakiś stary, przymały na nią paltocik, zapytałem
- Idziemy bo zamkną sklepy. Jesteście już gotowe?
- Ula zaraz skończy się ubierać.
Wstałem i wyszedłem do przedpokoju.
- Co z nim zrobisz? – skinieniem głowy wskazałem na kota.
- Mama to lubi zwierzęta. Będzie mieszkał w moim pokoju.
Chwilę potem już wychodziliśmy.
- Do którego sklepu idziemy? – spytała Urszula.
- Do adidasa. Widziałem tam bardzo fajne kurtki.
- Ale to drogi sklep.
- Mam pieniądze.
Po drodze właściwie nie rozmawialiśmy. Tylko Aneta co chwilę o czymś opowiadała. Była beztroska i ucieszona. Próbowała wciągnąć mnie do rozmowy ale czułem się coraz gorzej.
W sklepie siostry przeglądały kolejne kurtki, Aneta je przymierzała, ale wciąż nie mogły się zdecydować. Może dlatego, że Urszula zwracała uwagę głownie na cenę.
A przecież wszystko było takie proste.
- Aneta, która z nich najbardziej ci się podoba?
Nad odpowiedzią nie zastanawiała się nawet przez chwilę.
- Ta zielona z kieszeniami na zamek.
- Ale ona jest bardzo droga. Anetko, ta niebieska też jest ładna. – Urszula próbowała zachować umiar.
- Mi też najbardziej podoba się ta zielona- mówiąc to podszedłem do wybranej kurtki. Sprawdziłem jej cenę i powiedziałem – Do tego wybierz jeszcze buty.
- Ale… - starsza z sióstr nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć.
- Ale – wpadłem jej w słowo – żeby pasowały kolorem do kurtki.
Kiedy Aneta przymierzała buty, Urszula podeszła do mnie.
- O co tu chodzi? – zapytała.
- Mam dużo pieniędzy i lubię robić takie niespodzianki. Niczego nie musisz się obawiać. Zrobimy te zakupy i nigdy więcej mnie nie spotkasz. Nie mieszkam w Mieście. Jestem tu tylko przejazdem.
- Ale przecież mówił pan, że jest kuzynem Elwiry.
- Mówiłem tak żeby cię przekonać. Kiedy zobaczyłem Anetę płaczącą na ulicy… Chciałem jej tylko otrzeć łzy. Jeżeli wymaga to kupna kurtki, jeżeli dzięki temu przestanie się bać gniewu waszej mamy, jeżeli przestanie się wstydzić, że ma gorsze ubrania niż inni, warto to zrobić. I tak pewnie czeka ją rozmowa z mamą, na temat całej tej sytuacji i waszego nowego lokatora. Lubisz koty? – zapytałem i nie czekając na odpowiedź dodałem – Pomóż jej w rozmowie z mamą, żeby zgodziła się go zatrzymać.
W milczeniu skinęła głową.
Wiedziałem, że wciąż czeka na wyjaśnienia. Chciała usłyszeć coś co uspokoiłoby ją. Coś co pozwoliło by jej pogodzić to co robię z tym co wiedziała o świecie.
- W Anecie jest coś takiego, że chcę dać jej te rzeczy. Kiedy zobaczyłem jak potrafi być beztroska, dziecięco ufna, nie mam wątpliwości, że postępuję właściwie.
Pomóż jej przy butach.
Kiedy zapłaciłem za kurtkę i buty, zostało mi nieco ponad trzydzieści złotych. Pół grama amfetaminy zupełnie mnie nie ratowało. A na chodzenie po sklepach byłem zbyt zmęczony. W moim stanie łatwiej było o wpadkę niż o zarobek. Kiedy myślałem o nadchodzącej nocy i jutrzejszym dniu ogarnął mnie dziwny sposób. Nie bałem się ani nocy, która przede mną ani jutra.
- Dziewczyny, teraz idziemy jeszcze na hamburgery, a potem dam wam spokój.
Kiedy jedliśmy Aneta ciągle coś mówiła. Powstrzymywałem się żeby hamburgera nie zjeść na trzy kęsy ale i tak skończyłem kiedy obie siostry dopiero zaczynały. Korzystając z tego, że są zajęte jedzeniem, powiedziałem, że idę do toalety. W rzeczywistości wyszedłem z baru…
… Zaczynała się długa styczniowa noc. Z trudem szedłem zimnymi ulicami Miasta. Droga do wieżowca zajęła mi pół godziny. Czułem się jakbym przeszedł Grenlandię. Brak narkotyku stawał się coraz bardziej dotkliwy. Przy wieżowcu był sklep. Dwa miesiące temu miałem tu wpadkę ale potrzebowałem kilku rzeczy. Do koszyka włożyłem piwo, mleko, chleb i butelkę wody mineralnej. Na te zakupy zostało mi jeszcze pieniędzy. Do kieszeni kurtki schowałem jeszcze jedno piwo i kilka konserw. Po zapłaceniu, wyszedłem ze sklepu.
Od wyjścia z baru działałem jak w transie. Czułem jak zmęczenie i senność stają się nie do przezwyciężenia. Potem poszedłem do śmietnika na tyłach sklepu. Wziąłem największy z kartonów i udałem się do wieżowca. Nacisnąłem kilka guzików domofonu. Oprócz pytań „kto tam ?” usłyszałem też brzęczenie otwieranych drzwi. Wszedłem do windy. Wybrałem czwarte piętro, ale na klatce schodowej nie znalazłem tego czego szukałem. Dopiero dwa piętra wyżej przed drzwiami jednego z mieszkań zobaczyłem chodnik, na którym leżała wycieraczka. Odsunąłem wycieraczkę zwinąłem w rulon dywanik i wróciłem do windy. Pojechałem na ostatnie piętro. Wszedłem schodami jeszcze jedno półpiętro wyżej. Na poddaszu były pralnie i suszarnie. W zaułku korytarza między nimi rozwinąłem chodnik na nim rozłożyłem karton. Zdjąłem kurtkę i jeszcze raz zszedłem schodami niżej. W zsypie na śmieci umyłem ręce wodą z butelki. Wróciłem na górę. Kurtkę wywróciłem na lewą stronę i włożyłem ją. W ten sposób nie wybrudzę właściwej strony kurtki.
Kiedy wpółleżąc otworzyłem konserwę i wieczkiem puszki kroiłem ją na duże kęsy, które pożerałem razem z odłamywanym z bochenka chlebem czułem się królem życia. Wiedziałem, że za chwilę zasnę. Wiedziałem, że będzie to długi, twardy sen. Ale wiedziałem też, że w końcu się obudzę…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
granat · dnia 03.11.2012 19:01 · Czytań: 386 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty