Słońce dawno już zaszło za Polaną Małej Sarny, a Julenki ciągle jeszcze nie było. Przyrzekła zjawić się przed kolacją, i pomimo że nigdy nie ustalałyśmy konkretnej godziny naszych posiłków, to zapadający zmrok był dla niej zwykle sygnałem do zakończenia wędrówek i powrotu do domu. Cała okolica zdawała się przygotowywać do nadchodzącej nocy. Słyszałam dalekie echa wesołych rozmów wczasowiczów opuszczających wybrzeże po drugiej stronie Jeziora.W lekkim terkotaniu za Lasem odgadywałam odgłos traktorów zjeżdżających z pól, a niecierpliwy brzęk pszczół pogłębiał mój niepokój. Niebo ku zachodowi, zabarwione do tej pory zachwycającym odcieniem malwy, traciło powoli intensywność kolorów, gasło, zapadał zmrok. Już byłam zdecydowana ruszyć na poszukiwanie, gdy nagle, na ścieżce obok Lasu ukazała się Julenka. Jej drobna postać wyłaniająca się z tej prawie bajkowej kompozycji półcieni; głębokiej zieleni drzew i różowo-fioletowego mroku, zdawała się płynąć nad ziemią niczym motyl, lub mały, czarowny elf. Wyraźnie jednak nie przynosiła miłych wiadomości. Dostrzegłam niepokój w jej oczach.
Ach, tak się martwię. Ulisses, czarny kocur Pani Sąsiadki, zaginał wczoraj, nie nocował w domu. Szukałam go wszędzie, byłam w każdym jego ulubionym zakątku, ale nikt go nie widział. Nawet znaków nie zostawił. Plaskaty Ogonek zaczął bić brawo, gdy mu o tym powiedziałam. Podejrzewam, że też chciałby się wybrać na jakaś dłuższą wycieczkę, ale mama nie pozwala mu wychodzić poza Rozlewisko, musi jej słuchać, jest jeszcze niezupełnie dorosły. Wszyscy są bardzo smutni, a najbardziej Rybka Niezabudka. Tak bardzo płacze, że po raz pierwszy widziałam jej łzy. Jest ich tyle, że tym razem nie nadążają rozpływać się w wodach Zawijaska. Mąż pani Sąsiadki opowiadał, że ostatnio, Ulisses często wdrapywał się na same czubki sosen i rozmarzonym wzrokiem spoglądał za odchodzącym słońcem, a potem próbował zeskakiwać z wysoka, jakby chciał fruwać. Może tęskni za Pisklęciem Łąkowego Ptaka, może chciałby też, tak jak ono, odlecieć. Pani Grządziel twierdzi, że w głowie mu się poplątało i już nigdy nie wróci, i że to dobrze, bo to taki wstrętny powsinoga. Ja jednak wiem, że to bardzo miły kot. Nigdy nie włóczył się dłużej niż dwa tygodnie
Julenka zacisnęła piąstki i energicznie wstrząsnęła jasnymi kędziorami dodając sobie w ten sposób otuchy.
Na pewno wróci, przecież wie, że tutaj ma prawdziwych przyjaciół.
**
Stało się to z samego rana. Właśnie uporządkowałyśmy taras po spóźnionym, jednakże długo trwającym śniadaniu, gdy z Lasu dobiegł nas niespodziewany głos uporczywie skarżącego się prosiaczka. Julenka zatrzymała się raptownie. Jej ogromne, szmaragdowe oczy, pełne zdumienia i ciekawości, spoglądały w stronę Rozlewiska, a drobna bruzdka pomiędzy brewkami zdradzała, jak wiele pytań, w tym momencie, sama sobie zadawała.
Ach, skąd mógł się wziąć prosiaczek w Lesie, a może jest ich tam więcej, czy myślisz, że maluszki Pani Sąsiadki wybrały się na wagary? Na pewno ich mama, Duża Świnka, jest zaniepokojona, pójdę je poszukać.
Powstrzymałam trochę Julenkę, wybierałyśmy się i tak na Polanę Małej Sarny. Miałyśmy rozpocząć malowanie nowych obrazów, więc nie tylko było nam to po drodze, ale i pośpiech nie był konieczny. Spokojnie już zapakowałyśmy wszystko, co wydawało się nam potrzebne i najkrótszymi ścieżkami podążyłyśmy w kierunku Namiotu Księżyca, gdzie od poprzedniego dnia czekały na nas rozłożone sztalugi. Już na samym brzegu Polany, Julenka straciła nagle ochotę do malowania i, nie odczekując końca moich słów przyzwolenia, w lekkich podskokach pomknęła sobie tylko znaną ścieżyną. Paprocie bezszelestnie odchylały się na boki. Zasiadłam w delikatnym cieniu Mimozy, szybko odnalazłam się we właściwym rytmie pracy. Jak zwykle, niespotykany czar tego miejsca pozwalał mi spostrzec i przelać na płótno najbardziej subtelną grę światła i cienia, podsuwał najśmielsze rozwiązania. Zdawało mi się, że każdym pociągnięciem pędzla przenoszę na mój obraz rytm życia Polany; jej oddech pełen szelestu traw, zapachu rozgrzanych ziół, zajęczych harców i delikatnych tchnień, wiatrem ruszonych, dmuchawców. Na moment, na krawędzi sztalugi przysiadła wielka, błękitna ważka, aby chwilę potem, jakby w pościgu, polecieć w kierunku Jeziora za głośno świergoczącą jaskółką. Kątem oka dostrzegłam pod Lasem kocura Ulissesa. Odnalazł się. Tuż za nim szła roześmiana Julenka.
Ach, czy nie mówiłam, że wróci, ten włóczęga. Znalazłam go nad Rozlewiskiem, też szukał prosiaczka.
Julenka roześmiała się jeszcze głośniej.
Ale to wcale nie był prosiaczek. Rybak Solidaruch mówi, że czapla Zadziorna ma dzieci i to ich głosy słyszałyśmy dzisiaj rano. Dziwne rzeczy dzieją się w naszym Lesie. Najpierw Ulisses uczył się latać, a teraz małe czapelki naśladują świnki.
Julenka zmarszczyła czoło zastanawiając się chwilę.
Ach, muszę to sprawdzić, może to wcale nie są czaple. Może to papugi.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
al-szamanka · dnia 05.11.2012 08:16 · Czytań: 975 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: