"Remont"
Scena pierwsza
Właśnie trwa remont mojego mieszkania. Długo czekałam, aż mój mąż się za niego weźmie. Bogumił skuwa ściany, świdruje, boruje, kuje, wierci, przecina, wygina … W powietrzu unoszą się tumany pyłu. Niedogodności znoszę ze stoicką cierpliwością, ale brak mi jej do sąsiadki z dołu.
Nagle słyszę walenie po kaloryferach. Co jest – myślę – przecież nie ma jeszcze dziewiątej. W pierwszym odruchu mam ochotę zejść piętro niżej i nawtykać tej starej wariatce, ale powstrzymuję się. Bluzgi lecą tylko w mojej wyobraźni. Pocieszam się myślą, że sąsiadka w końcu uszkodzi sobie kaloryfer i będzie marzła zimą. A niech sobie wali do woli.
Dzwonek: plim- plim, plim-plim, plim-plim. Stoi ona, sąsiadka. Ciućmańska się nazywa. Ta stara baba to jakiś koszmar: podobna do palczaka madagaskarskiego Aye-Aye (kto nie wie, co to, niech rzuci okiem w Internet). Ależ ona ma patrzyska! Spojrzenie jak żul, co właśnie wylazł z kanału. Włosy rozczochrane, kapcie nie do pary, uświniona podomka, no jednym słowem czuczło. Lata nadużywania zmieniły jej urodę w obraz nędzy i rozpaczy. U jej nóg kuli się Pimpek, jej pies. Porażona tym widokiem przesłaniam oczy ręką, jakby mnie słońce raziło. Pytam grzecznie:
- Słucham panią?
I tu ona odzywa się głosem, jakby się politury nachlała.
- Proszę pani, czy ja mogę prosić, żeby pani mąż nie pierdział mi za uszami, bo tego się nie da wytrzymać!!! – wyryczała na cały korytarz, aż sąsiadka z naprzeciwka uchyliła drzwi.
- Każdy ma prawo do remontu we własnym domu – powiedziałam.
Nie chciałam się z kobietą wdawać w pyskówki, ale ponieważ jestem narwana, to mało brakowało. Bo na każde moje słowo ona odpowiadała krzykiem.
- Co sobie wyobrażacie, ja jestem starszą schorowaną osobą, mnie uszy bolą od tego pierdzenia i pierdzenia, pierdzenia i pierdzenia…
A cóż ona się tak tego pierdzenia uczepiła, może ma jakiś problem z gazami (?).
I dalej:
- Napiszę na was skargę do administracji.
-Grozi mi pani, to jakiś żart. To raczej ja powinnam złożyć na panią skargę. Myśli pani, że ja nie słyszę, jak pani obraża mojego męża. Wszystko słyszę, tutaj ściany są z papieru. Nazywa go pani chujem, proszę pani. To świństwo!
- I jeszcze gorzej was będę nazywać.
- Stop! Ani słowa więcej, proszę stąd natychmiast iść!
- Pimpek! Atakuj! – poszczuła mnie baba psem.
Pimpek zamiast mnie atakować, schował się biedny za jej nogami. Ja na to uśmiałam się jak norka. Śmiałam się i śmiałam, nie mogłam się uspokoić, a łzy leciały mi po policzkach. Sąsiadka rozjuszona moją reakcją, zamierzyła się na mnie ręką. Uwierzycie, chciała mnie uderzyć. No tego to ja już nie wytrzymałam i wykrzyczałam do niej:
- Spi…. ty wstrętna babo z mojego domu!!!
Naturalnie teraz żałuję swojej reakcji, a może nie, sama nie wiem.
Scena druga.
Dzwonek: plim-plim, plim-plim, plim-plim. Za drzwiami ona, córka sąsiadki. Skóra zdjęta z mamusi, i pić też dużo musi, jak i ona, bo twarz ma zmarnowaną, oj zmarnowaną. Córeczka odzywa się do mnie w te słowa:
- Proszę pani, pani moją mamę zalała. Cały sufit u niej mokry, grzyb na ścianie będzie.
- Co, ja zalałam. Pani mama chyba się zalała. U mnie nic się nie wylało. Zresztą proszę wejść (zrobiłam duży błąd) i zobaczyć.
Pani weszła, powęszyła, nos wciurzyła w każdy kąt. Nie znalazła źródła przecieku, ale nie zadowoliło jej to.
- To niemożliwe, tu gdzieś cieknie, bo u mojej mamusi…
- Tak, wiem, powtarza się pani – powiedziałam poirytowana coraz bardziej.
- A tak w ogóle, to nie wiem czy pani wie, – dalej się nade mną babsko pastwi – że moja matka bardzo przeżyła ostatnią scysję z panią. Tak ją bolało serce (histeryczka – pomyślałam), tak potem spać nie mogła, i z ojcem moim się kłócili przez panią…
Czuję, że kobieta rozkręca się coraz bardziej, muszę to czym prędzej przerwać.
- Ale proszę pani, co za bzdury pani opowiada. To niby ja jestem powodem nieszczęść pani matki. Z mężem się przeze mnie kłóci, tak. Wie pani co, ja naprawdę nie muszę tego znosić. Bardzo się starałam być miła, ale miarka się przebrała. Wdarłaś się babo do mojego domu, mordę swoją pchasz we wszystkie kąty. Dość! Dość! Dość!
I trzęsąc się cała, palcem wskazałam jej wyjście.
- Jeszcze mnie pani popamięta! Nie zostawię tak tej sprawy.
- Wisi mi to kalafiorem!!! – wrzeszczałam do bólu gardła.
Babę zamurowało, zbladła i w milczeniu wyszła z mojego mieszkania.
Uf! To koniec – pomyślałam. Ale jakże się myliłam…
Scena trzecia
Mój mąż remontuje balkon.
- Wiesz kochanie, trochę nabałaganiłem sąsiadom. Weź miotełkę i zamieć im tam.
- Nigdy w życiu. Masz ochotę, idź sam.
- Pokażmy im klasę. Uderzyli nas w jeden policzek, nadstawmy im drugi.
- Jak zwykle jaja sobie robisz. Prędzej w żółwia mata mata się zamienię, aniżeli moja noga tam postanie.
- Ależ kochanie, odpuść.
Bogumił tak długo mnie przekonywał, aż wreszcie przekonał.
…..
Naciskam na dzwonek, a tam bebzol śpiewa piosenkę:
„Witaj gościu, witaj drogi, zawitałeś w skromne progi. Tu gościnę znajdziesz przednią…” Nie, ja śnię. Melodia jakaś taka nijaka, słowa się rozciągają, bo bateria pada. Nie do wiary jaki ta wariatka ma dzwonek przewrotny. W żywe uszy kłamie. Stoję, czekam, niecierpliwię się. Jak tak to każdy szmerek słyszy i wali po kaloryferze, a teraz nic, cisza.
Szuranie kapciami. Otwiera on, mąż jej, pan Ciućmański.
- Dzień dobry, zastałam żonę?
- Żona wyszła z Pimpkiem.
- Ja tylko na chwileczkę, chciałam posprzątać balkon. Mąż robi remont i pomyślałam, że… No wie pan, zamiotę panu balkon.
Zabrałam się za zamiatanie. Widzę stolik i dwa krzesła ogrodowe. Przy tym stoliku sąsiedzi urządzają sobie wieczorami bal. Jedzą piją i jest fajnie, fajnie, fajnie, aż tu nagle od słowa do słowa i wojna gotowa. Darcia, wyzwiska, rzucanie meblami, istna bonanza. Przywołuję te sceny oczami wyobraźni patrząc na stolik, ale wracam do pracy. Skrupulatnie zbieram miotełką pył i drobinki gruzu, gdy nagle wpada ona. Co za furia, firanki fruwają od jej darcia.
- Co pani tu robi! Ja się pytam, pani jest bezczelna, żeby tu pod moją nieobecność przychodzić.
- Ale ja…, ja chciałam, …no ja tylko… - jąkam się.
- Uspokój się – wtrąca się w ten dramat mąż sąsiadki – pani tylko chciała pozamiatać balkon.
- Co, co! Balkon! Jaki balkon! Ja tu czysto mam. Nie potrzeba, żeby jakaś… balkon mi sprzątała!
- Uspokój się wreszcie i daj sobie powiedzieć.
- Co się uspokój, co uspokój. Czy ty nie widzisz, że ona tylko czekała żeby mnie w domu nie było. Ja tam przejrzałam ją na wylot, zdzira jedna.
- Co mi pani insynuuje, że ja i pani mąż… To niedorzeczność.
- Co niedorzeczność, co niedorzeczność. A co ja tu widzę, na kolanach tu wypinasz dupsko, kręcisz dupskiem, ty jedna ty…
Już bez słowa więcej, cała roztrzęsiona i z wypiekami na twarzy wybiegłam z mieszkania sąsiadów.
….
Przyszłam do domu prawie z płaczem. Bogumił utulił mnie, ugłaskał.
Dziś śmiejemy się z tej historii, a z sąsiadką omijamy się szerokim łukiem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Adelina · dnia 06.11.2012 19:16 · Czytań: 786 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: