Głupich nie sieją - monkep
Proza » Długie Opowiadania » Głupich nie sieją
A A A
Papieros oparzył mnie w palec. Syknęłam, rzuciłam niecenzuralny tekst i kontynuowałam poszukiwania notesu.
- Choroba, gdzie on jest? – jęczałam. – Jestem pewna, że położyłam go gdzieś w tym pokoju.
Przeklęłam w żywy ogień liczne przedmioty zagracające moją niewielką powierzchnię mieszkalną. Jak to możliwe, że niespełna trzydziestometrowe mieszkanie zamienia się w labirynt zawsze, gdy usiłuję coś znaleźć. Ręce mi się trzęsły, chciało mi się płakać z wściekłości. Przypaliłam kolejnego papierosa.
Ten dzień niestety nie należał do udanych. Potworny bieg wypadków zapoczątkowało moje dziecko, jęczące już od tygodnia, żebym zamieniła się z nim na komórki. Nie bardzo miałam chęć, bo przecież telefon to ważne narzędzie mojej pracy – kontakty do klientów, a co za tym idzie środki do życia. No, ale w końcu uległam. Jak zawsze…. Już po godzinie zaczęłam tego żałować.
- Bartek! – wrzasnęłam – Nie mam numeru do klienta, który miał mi zapłacić dwieście złotych. Może łaskawie powiesz mi, co się z nim stało?
- O rany – fuknęło kochane dziecko. – Wszystkie numery ci zgrałem, mamo. Poszukaj dobrze, jeżeli numer był, to z pewnością nadal jest.
Zaczęłam gorączkowo przeszukiwać kontakty. Jak kamień w wodę.
- Nie ma – warknęłam. – Sam zobacz. Potrącę ci te dwieście złotych od klienta.
Nie ma co rozpisywać się dalej. Oczywiście bachor nie zgrał kontaktów. Tylko rwać włosy z głowy, ewentualnie udusić go i mieć spokój na przyszłość.
Przez cały dzień zadzwoniło do mnie pięć znajomych osób. To dało mi szansę na odzyskanie kilku numerów. Ale gdzie pozostałych pięćdziesiąt, a może sto? Na szczęście przypomniałam sobie, że gdzieś powinnam mieć notes z kontaktami. Kiedyś coś mi się rzuciło na mózg i poświęciłam cztery godziny na uporządkowanie numerów telefonów rodziny, znajomych i klientów. Głupich nie sieją…. Teraz ten spis byłby dla mnie czystym błogosławieństwem. Gdyby tylko się znalazł.
Wpadałam w coraz większy amok. Mieszkanie wyglądało, jakby przeszedł przez nie tajfun.
- Chrzanić to – zrezygnowana usiadłam na stołku w kuchni i pstryknęłam włącznikiem czajnika. – W końcu wkurzeni ludzie sami do mnie zadzwonią z pretensjami, dlaczego się nie odzywam.
Ta moja praca zaczynała mi już powoli wychodzić bokiem. Prawnik, to brzmi dumnie, ale niestety tylko dla ludzi z zewnątrz. Wszystkim wydaje się, że zarabiam kokosy za kantowanie innych. Żeby tylko wiedzieli ile ta praca wymaga nerwów. Z chęcią zamieniłabym się z panią, która handluje w sklepie spożywczym na rogu. Stałabym spokojnie za ladą, wydawała towar, a moim jedynym zmartwieniem byłby upierdliwy pijak, który przyszedł po cienkie wino na krechę.
Rozmarzyłam się. Nalałam sobie piwko i przypaliłam kolejnego papierosa. W tym momencie zadzwoniła komórka.
- Jesteś w domu, mogę teraz do ciebie wpaść? – zaszeptała w słuchawce Iza.
- Jasne, Izuniu - odpowiedziałam. – Wiesz, że zawsze działasz na mnie, jak balsam. Wpadaj.
- No, nie wiem, czy będziesz taka zadowolona.
- A coś się stało? Mów szybko, bo już zdążyłaś mnie zestresować.
- To nie jest rozmowa na telefon. Będę za pół godziny.
Rozłączyła się. Jak ja nie cierpię osób, które zaczynają mówić coś ważnego, a potem nie kończą! Dopóki ich nie dorwę zastanawiam się o co chodzi. Nie lubię niewyjaśnionych spraw. Już samo awizo w skrzynce przyprawia mnie bez mała o palpitacje serca – co to może być? Urząd skarbowy, samorząd zawodowy, sąd… Dlatego korespondencję odbieram w pierwszym możliwym terminie bez względu na długość kolejki na poczcie.
A teraz ta Iza jakaś zdenerwowana. Na ogół podchodzi do życia na luzie, nigdy się nie spieszy, wszystko może poczekać. No nic, przyjedzie, to powie.
W rezultacie zupełnie wyleciały mi z głowy poszukiwania świętego notesu. Oparłam się o parapet kuchenny, wyciszyłam komórkę i oddałam się błogiemu spokojowi. Nie warto na razie nic robić, bo i tak za chwilę przyjdzie Iza i musiałabym przerywać. Każde wytłumaczenie jest dobre.
Siedziałam i siedziałam na tym stołku. Bez mała dorobiłam się odcisku na dolnej części ciała. Z pewnością minęło już dużo więcej niż pół godziny. Zdenerwowało mnie to potężnie. Niczego tak nie cierpię, jak niepunktualności.
Zaczęłam biegać od okna do okna, od balkonu do balkonu. Tu mała dygresja. Mieszkam co prawda w niewielkim mieszkanku, ale za to – co za wypas – posiadam dwa balkony. Jeden od strony zachodniej przy pokoiku wielkości nie przymierzając średniej piwnicy, a drugi od strony wschodniej w tym „dużym” pokoju. Wyglądałam, wychylałam się ryzykując własne zdrowie – na nic. Izy ani widu ani słychu.
Zdenerwowałam się jeszcze bardziej i otworzyłam sobie drugie piwko. Kiedy wypiłam to pierwsze? Musiałam to zrobić z automatu, pomijając świadomość. Paliłam już któregoś z kolei papierosa i pomału przestawał mi smakować. W końcu spłynęło na mnie olśnienie. Przecież mam numer komórki do Izy, mogę więc sama zadzwonić i ewentualnie ulżyć sobie opieprzając ją porządnie.
Wypukałam numer i w napięciu czekałam. W myślach przygotowywałam sobie równocześnie przemowę na temat wprowadzania ludzi w błąd i marnowania cudzego czasu. I nie miało tu żadnego znaczenia to, że akurat nie planowałam nic robić. Długi sygnał. A potem poczta głosowa. No nie, kretynka. Mogła przynajmniej odebrać. Po raz kolejny próbowałam uzyskać połączenie. Gdy wsłuchiwałam się w długi sygnał dotarło do mnie ciche pykanie w komórce. To ktoś usiłował się ze mną połączyć w tym samym momencie. Oddzwoniłam na wyświetlający się numer. Jakiś osobnik szybko odebrał po drugiej stronie i usłyszałam męski głos.
- Czy zna pani Izę Suszyńską?
- A kim pan jest? – pominęłam jego pytanie zaskoczona. – Dzwoni pan właśnie z jej numeru stacjonarnego. Gdzie jest Iza?
- Pozwoli pani, że to ja będę zadawał pytania – odpowiedział stanowczym głosem. – Czy pani Monika Tomaszewska?
- Tak, to ja.
- Czy może pani teraz przyjechać na Aluzyjną 7? Jest pani pilnie potrzebna. Chodzi o pani przyjaciółkę.
- Tak, właściwie mogę.
- To czekam.
Rozłączył się. A ja nadal ciemna, jak tabaka w rogu. Nie zdążyłam się nawet zapytać, kim był ten facet. Zaczęłam szybko zbierać się, porwałam torebkę, w biegu zamknęłam drzwi i zbiegłam po schodach. Nawet nie przemknęło mi przez myśl, że zaczyna się niezła zabawa.
Oczywiście autobus mignął mi tylko w oczach. Nie pomogło machanie obiema rękoma i susy przez ulicę między trąbiącymi samochodami. Kocham warszawskich kierowców… Po raz kolejny pomyślałam, że dobrze byłoby w końcu przystąpić do egzaminu na prawo jazdy i kupić sobie jakieś małe używane autko. No, dobrze, ale póki co muszę szybko dojechać do mieszkania Izy. Jadę więc, a właściwie czekam na kolejny środek komunikacji. Pięć minut, dziesięć, piętnaście…. O, jest autobus. Dzięki Bogu. Teraz powinno być z górki.
Szlag mnie o mało nie trafił po pół godzinie stania w korku. Nie przewidziałam problemów naszej kochanej, cały czas rozbudowującej się stolicy. Jak nie budowa metra, to wymiana torowiska. Jak nie wymiana torowiska, to przemarsz demonstracji. W związku z tym czekały mnie dwie przesiadki. Najpierw – co za szczęście – dotarłam w okolice Dworca Wileńskiego. Biegiem na przystanek tramwajowy. Nie zdziwiło mnie wcale, że zobaczyłam odjeżdżającą dwudziestkę.
- Są godziny szczytu – wycharczałam. – Zaraz coś przyjedzie.
Owszem, przyjechała dwudziestka trójka, która wywiozła mnie w okolice Stalowej. W tym momencie moje nerwy trzymały się już resztką sił. Po krótkim zastanowieniu stwierdziłam, że na Plac Starzyńskiego szybciej dojdę na piechotę. Tym razem spotkało mnie szczęście – niemalże w biegu wskoczyłam na Placu do szesnastki i zdyszana galopkiem padłam na jedyne wolne miejsce. Po raz kolejny udało mi się, ponieważ tramwaj był względnie pusty i żadna staruszka nie zawisła nade mną ze zbolałą miną.
Dojechałam do miejsca ostatniej przesiadki, do Żerania. Tu oczywiście też budowa. Pogoda była słoneczna, więc na pętlę autobusową doszłam w miarę niezabłocona i mało schetana, pomijając atrakcje zapachowe, które towarzyszyły mi w przejściu podziemnym. Jak zwykle deficyt toy-toyek.
Ostatni etap podróży przez Warszawę – stolicę europejskiego państwa. Sławna ulica Modlińska, czyli codzienna droga krzyżowa mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy. Korek. Stoimy. Jedziemy około pięćdziesięciu metrów. Znowu stoimy. Jedziemy kolejne trzydzieści metrów. I tak z dziesięć razy. Minęło pół godziny. Ruszamy trochę szybciej, więc oddycham z ulgą. Nie cieszyłam się długo, bo autobus wjechał w zatoczkę na przystanku. Potem przez kwadrans nie był w stanie włączyć się do ruchu. Cholera! Po co nam w tym kraju kodeks drogowy i inne przepisy, gdy kierowcy w ogóle ich nie przestrzegają! Tylko spokojnie, w końcu dojadę. Muszę tylko pilnować drogi, bo oczywiście mam wysiąść na przystanku na żądanie, a jak go przegapię, to zatrzymam się dopiero w Jabłonnie. Henryków, coś tam dalej, Dąbrówka Szlachecka i już! Rzuciłam się do guzika STOP i stanęłam w pobliżu drzwi. Dojechałam. Wysiadłam z autobusu przepełniona ulgą. Ten stan nie trwał jednak długo, bo uświadomiłam sobie, w jakim celu tu jadę. Cała droga, którą odbyłam do mieszkania Izy miała jeden (słownie „jeden”) niezaprzeczalny plus – nie miałam czasu zastanawiać się, co czeka mnie na Aluzyjnej. Teraz te myśli wróciły, co spowodowało lekki ból brzucha i szybsze przebieranie nogami.
Dotarłam do bloku Izy. Dookoła cisza. Nieprawdę piszę, jaka cisza. Dzieciaki na placu zabaw darły się tak, że aż echo niosło po okolicy. Pisząc „cisza” miałam na myśli brak radiowozów, policjantów z psami i innych atrakcji, których powoli zaczęłam się spodziewać. Nacisnęłam przycisk domofonu. Po krótkiej chwili brzęczyk oznajmił, że droga wolna. Wbiegłam po schodach i zadzwoniłam do drzwi z numerem 307.
Otworzył mi młody człowiek (tak z dychę młodszy ode mnie), spojrzał krótko, odwrócił się lekko do tyłu i zawołał:
- Można wpuścić panią? Czysto już?
Gdzieś z głębin mieszkania usłyszałam przytłumione „tak”. Facet odsunął się na bok, żeby mnie przepuścić, po czym zreflektował się.
- Pani jest znajomą pani Izy? Inspektor dzwonił do pani? – zapytał przyglądając mi się bacznie.
- Tak, to ja – odpowiedziałam i nie czekając dłużej wkroczyłam do wnętrza. Trzeba było się tak nie rozpędzać, bo gdybym wiedziała, co czeka mnie dalej, dałabym sobie spokój z tą całą drogą na Białołękę.
W mieszkaniu panował straszny bałagan. Nie był to tzw. „artystyczny nieład” (określenie mojej Izy), który był zjawiskiem normalnym w tym domu. Na podłodze walały się jakieś papierzyska i skorupy, ale nie to było najgorsze. Niedobrze zrobiło mi się dopiero wtedy, gdy na podłodze w pracowni Izy zauważyłam kontur narysowany białą kredą ozdobiony brunatnymi plamami. Chciałabym wierzyć, że są to po prostu ślady jakiegoś obfitego posiłku, ale takich rzeczy nawet ja nie jestem w stanie sobie wmówić.
- O Jezu – tylko tyle byłam w stanie wyjąkać. Oparłam się o ścianę, bo było mi cokolwiek słabo.
Podszedł do mnie kolejny facet, którego do tej pory nie zauważyłam.
- Pani Tomaszewska? – zapytał. Przytaknęłam. – Czy pani Iza kontaktowała się z panią od czasu naszej ostatniej rozmowy?
Nie zrozumiałam kompletnie, co ten człowiek do mnie mówi. Musiałam chyba mieć bardzo inteligentny wyraz twarzy, bo szybko wyjaśnił:
- Znaleźliśmy numer telefonu do pani w mieszkaniu. Wcześniej pani Iza do nas zadzwoniła, nie przedstawiając się, żeby poinformować o zwłokach. Pani Izy tu nie było, gdy przyjechaliśmy. A właśnie! – puknął się ręką w czoło. – Chciałbym, żeby pani zidentyfikowała tego pana, co tu wcześniej leżał.
O nie! Tego tylko brakowało. Co prawda kiedyś chciałam być prokuratorem, ale już dawno mi to przeszło.
- Nie ma mowy – otrząsnęłam się. – Może pan mnie pytać, o co chce, ale żadne takie.
- Ale pani pomoc może być bardzo ważna. Przy denacie nie znaleźliśmy żadnych dokumentów. Przecież nie będzie pani utrudniać śledztwa, prawda? – spojrzał na mnie nieco ostrzej.
- No dobrze, ale nie gwarantuję, że to przeżyję – burknęłam. – Policjanci to sadyści.
Przyjrzał mi się z lekkim zainteresowaniem i uśmiechnął pod nosem.
- Teraz niech mi pani powie, o czym rozmawiała pani z koleżanką przed moim telefonem. Musimy ustalić kilka faktów.
Odetchnęłam głęboko i w myślach przeklęłam Izę w żywy kamień.
Po krótkiej rozmowie, która wniosła niestety niewiele nowego, miły pan inspektor poprosił jednego ze swoich kolegów o zdjęcia i rozłożył je przede mną na stole. Trochę otrząsało mnie na myśl, że mam je oglądać, ale nie było wyjścia. Stwierdziłam, że należy mieć to szybko za sobą i w końcu spojrzałam. Zdjęcia były oczywiście kolorowe, co tylko wzmagało dodatkowo odczucia estetyczne. Zobaczyłam faceta, który był mi doskonale znany. To znaczy znany, jak znany. Plątał się koło Izy od kilku miesięcy, wyznając jej gorące uczucia. Iza goniła go od siebie wytrwale, jak tylko mogła. Myślałam, że bez rezultatu. Aż do teraz. Czyżby walnęła go w napadzie bezradnego szału, po tym, jak kolejny raz wpakował jej się bez uprzedzenia do domu? Kaziu, to bez wątpienia był Kaziu.
Nie wyglądał pięknie. Nie wiem, co go trafiło, ale musiało to być coś twardego i dużego. Łepetyna poszła w drzazgi. Właściwie rozpoznałam go po czarnych, trochę przydługich włoskach, z których nie raz śmiałyśmy się z Izą.
- Co mu się stało, jeżeli wolno spytać? – spojrzałam z zaciekawieniem na inspektora. Policjant zignorował moje pytanie. Trudno się dziwić, w końcu to ja, a nie on, byłam słuchana.
- Jakoś nie widzę, żeby była pani zbytnio przejęta stanem denata – stwierdził. – Czy zna go pani?
- Tak. To znaczy trochę – zawahałam się. - To taki jeden dochodzący Izy. Niejaki Kaziu. Musi mi pan wybaczyć, ale nie znam nazwiska. Kręcił się koło niej od dłuższego czasu, ale nie był w typie Izy, więc go spławiała. Denerwował ją.
- Jak bardzo ją denerwował? – zainteresował się inspektor.
- Jestem pewna, że nie do tego stopnia, żeby mu przywalić czymś ciężkim – obruszyłam się. – - Zakochany kretyn i tyle.
- No tak, to tłumaczy wszystko – stwierdził z przekąsem inspektor. – Dobrze, sprawdzimy to. Teraz chciałbym wiedzieć, gdzie jest pani przyjaciółka.
- Też chciałabym to wiedzieć. Myślałam, że jak przyjadę, to ją zastanę. Wyraźnie chciała ze mną porozmawiać. Przecież do panów też dzwoniła, więc powinna czekać w domu.
- Powinna, ale tego nie zrobiła. Musiała wyjść krótko przed naszym przyjazdem. Z nami jednak nie umawiała się, tak jak z panią. Nas jedynie powiadomiła o zwłokach.
Zapadło milczenie. Szybko wyczerpaliśmy temat, bo nie okazałam się zbyt pomocna organom ścigania. Równocześnie zastanawiałam się gorączkowo, jak skontaktować się z Izą i dowiedzieć się w końcu, co tu do jasnej cholery zaszło. Jakoś nie wyobrażałam sobie swojej przyjaciółki zabijającej w napadzie szału niewygodnego absztyfikanta. Za bardzo zawsze otrząsało ją na widok krwi.
- Czy będę jeszcze panu potrzebna? – zapytałam przymilnie, po czym pomalutku zaczęłam podnosić się z krzesła. – Nic więcej nie wiem, a jak się dowiem, to zawsze mogę się z panem skontaktować.
- Oczywiście, dziękuję pani bardzo – po krótkiej chwili odpowiedział miły pan z policji. – Chciałbym jedynie panią prosić o pozostanie w Warszawie przez jakiś czas. Może będziemy chcieli zadać pani kilka dodatkowych pytań. Gdyby pani przyjaciółka, pani Iza, skontaktowała się z panią, to również poproszę o informację.
- Oczywiście – odparłam obłudnie. „A żebyś się powiesił, żeby cię pokręciło” – pomyślałam w tej samej chwili. – „Akurat ci powiem… Najpierw sama się dowiem, a potem zastanowię się, czy ci to powtórzyć”.
Uśmiechnęłam się promiennie, a przynajmniej było to moim zamiarem, pożegnałam się grzecznie z resztą ekipy i zwiałam z miejsca zbrodni.
Wyszłam z budynku, odetchnęłam głęboko i zaczęłam intensywnie myśleć. Intensywnie, nie znaczy logicznie. Nie mogłam sobie tego wszystkiego poskładać. Wyciągnęłam komórkę z torebki z nadzieją, że Iza wysłała mi jakąś, chociaż krótką wiadomość. Jest! Pogratulowałam sobie w myśli, że przed rozmową z policją wyciszyłam telefon. Sms zawierał rozpaczliwą (chyba) prośbę „Zadzwoń!”. Nie namyślając się długo – to w moim stylu – natychmiast oddzwoniłam.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
monkep · dnia 07.11.2012 12:28 · Czytań: 574 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
zajacanka dnia 07.11.2012 13:32 Ocena: Świetne!
Super opowiadanie, napisanym bardzo dobrym stylem, kontaktowym. Historia płynie wartko, nawet nie zauważyłam, ze dobiegłam do końca. Jakbym czytała jedno z kryminalnych opowiadań Chmielewskiej. A lubię bardzo. Dobry, autoironiczny humor bohaterki, "spacerek" po ukochanej stolycy i zagadka. Czego jeszcze chcieć? Oczywiście ciągu dalszego!

Gratuluję świetnego tekstu i czakam na kolejną część!

Pozdrawiam :)
mike17 dnia 07.11.2012 14:58
Całkiem ciekawa ta historia, dynamiczna, nienudna i napisana tak, że nie czuje się dystansu do narratorki - pisze przystępnie i na luzie, jakby znała swego czytelnika.
Niezły kryminałek, sprawnie poprowadzona akcja, dialogi, wewnętrzne rozmyślania, Kaziu, i końcówka.

Podobało mi się - lubię kryminały pisane z przymrużeniem oka :)
tysyfone dnia 11.11.2012 23:49
powtórzę po poprzednikach - super opowiadanie, dynamiczne i świetnie się czyta. bohaterka z miejsca zdobywa sympatię :)

nic, tylko czekać na ciąg dalszy :)
Wasinka dnia 15.11.2012 22:24
Postrzelona pani prawnik z autoironiczną nutą w tle - dobrze się czyta i wchłania.
Czasem przecinek umyka.

Pozdrawiam księżycowo.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty