Mam wrażenie, że większość (na szczęście znowu nie „wszystko”) napisanego przeze mnie, odbywa się na przestrzeniach kategorii: Wszystko i Nic. Nie występuje to jednak w znaczeniu potocznego lelum polelum ze schabowym, ponieważ gram na własnych emocjach (to zdanie nie jest wyniosłym napuszeniem z mojej strony ; czyt. należy wypowiadać w sposób spokojny i zrównoważony wierząc mnie/sobie na słowo). Kategorie te zakładają skomplikowany cykl mechanizmu mózgowego, który dba i działa głównie na zestawieniach. Ciągle i wciąż.
Przestrzenie, które zdążyłam już nazwać dają możliwość przekazania moich osobistych ubodzeń. To, w jaki sposób je formuuje podporządkowane jest głównie językowi. Ale żeby ten zadziałał, muszę złapać jakąś fałdą mózgową garść wrażenia. Jak nie garść to ciapulda emocjonalna na łyżeczce, którą obleje łeb-wsysacza.
Chętnie bym przyznała (tryb przypuszczający już to zrobił, przynajmniej w domyśle. Używanie to wahanie), że pojęcia Wszystkiego i Niczego nie podobają mi się. Brzmią jak brednie wypowiedziane z odbeków snu porannego. Są nieświeże i nieścisłe. Są problematyczne z powodu szerokości, własnego obwodu. I tego się boję.
Zauważyłam, że idąc znowu do wybrzdęków słownych, tre się na własnej obcości, która jest równocześnie nadmiernym zrozumieniem. Wynika to też z częściowego, pozornego przyzwyczajenia do swojego ustroju wewnętrznego, czyli poznania własnej hierarchii wokół której odbywa się tańcowanie na dywanie losu. Nibym znająca, a jednak często sucha i obrzęknięta. Swędzi mnie czasem własna obecność, bez Niczego i Wszystkich wokół. Z drugiej strony. to rozkosz obcowania wzajem w sobie i jakieś tam wyzwanie, które gniecie społeczne brudy narzucane z każdej strony i te sztuczne potrzeby, które Nic wspólnego ze stwierdzeniem „czowiekiem tyko jestech” nie mają. Nie pozwalają one uznać banalnie, że świat występuje jako wielkolud i dużolat, a my tyko ziarenka. I że „trudno”. Nie można wtedy w swobodzie potrwać, by „na każdej drodze życia się odnaleźć i wyrazić, nawet jeśli miało by to być jeżdżenie na schodku od śmieciarki dzień w dzień w odblaskowym stroju”. Bo samemu boli świadomość tego, a nie samo to.
Kategorie te nabzdyczają we mnie przekonanie, że błądzę. Po omacku łażę. To tak samo, gdy twarz mam pod kordłą, bez dopływu jakiegokolwiek światła i wubauszam oczy. Potem je zamykam.
Nie ma różnicy. Wszystko i Nic zlepia się w jedno. Operują tym samym, będąc czym innym. Lubię to uczucie. To tak samo jak z nami Wszystkimi. Mamy generalnie, mówiąc na miarę epoki (wzniosłość wskazana) dostęp do tego samego. A jak różnie działamy samym tym. Począwszy od układu palców na klawiaturze, po możliwość i realizację pomysłu wmontowania w ściane akwarium pełnego bobrów.
Chętnie nazwałabym te kategorie inaczej. Bo to dwa absoluty, które jakoś zachodzą mi na wydmuszki, które widzimy rano, zaraz po przebudzeniu, między zakładaniem jednego i drugiego lacza. Nie do zjedzenia i bezużyteczne (wydmuszki? Lacze?). Są i dają przepływ wewnątrz-jajowy całemu powietrzu, jakie jesteśmy w stanie zaczerpnąć.
Siedząc z tych dwóch sferach muszę przyznać (patrzcie go, teraz musi), że nie lada (obszczana w barze), a sztuka to porządkować myśli (najlepiej równomiernie). Z czystego lenistwa się wywodzę, że niedopowiem – z zatkaniem sobie wdechu, bo wydusiłam, chodzę. A bo wydycham (brak nawiązań piniążkowych apropo dychy. Nawiasem mówiąc, uwielbiam słowo „pieniążki”). Fajnie byłoby jednak traktować się poważnie i wreszcie powtórzyć cały cykl z prawidłowym wdechem i wydechem. Ale nie pomijam kluczowego beku (pardon).
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
weronikulus · dnia 09.11.2012 07:25 · Czytań: 452 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: