Otoczony kamiennym murem z uzupełniającymi go żelaznymi sztyletami sprawia na przechodniu wrażenie twierdzy. Jedynie wąski pas chodnika biegnącego krętą linią oraz metalowy błękitny płot oddzielają go od torów tramwajowych. Jakie to dziwne – móc na jawie kroczyć między ulicą a cmentarzem, na granicy dwóch światów – życia i śmierci.
Cisza, wypełniająca przestrzeń rozciągającą się po mojej prawej stronie równoważy gwar dochodzący z ulicy, pisk opon, strzępy pospiesznych namiętnych rozmów, zgrzyt kół błądzących po szynach.
Pracujące zwyczajnym rytmem serce przechodnia jest elementem niewidocznym lecz gwarantującym stabilność zarówno bezruchu jak i wszelkiej formy działania. Ono jest najważniejsze. W nim skupia się subtelność cmentarnych kamiennych bloków osadzonych w ciszy, krzyczących wyrytymi napisami oraz chaos ciążący nad szarymi korytarzami, którymi tocząc się na kołach ucieka życie.
W miarę upływu czasu, przechodzień ulega wrażeniu, że za kamiennym murem, w błękitnej ciszy odnajdzie to, co banalnie jest określane Sensem Istnienia. Zadajmy mu pytanie, dlaczego przypuszcza, że Sens Życia rozsiany jest tu, w miejscu, gdzie nie odróżnimy miłości od nienawiści, strachu od odwagi, bólu od rozkoszy, młodości i starości. To otchłań ciszy, której nie doświadczymy zatykając uszy. To cisza, której nie usłyszymy. Tworzy ją nie sama śmierć, ale brak ludzkiej formy życia. Nikt nie zaprzeczy, że świadomość istnienia obszaru ukształtowanego BRAKIEM, budzi grozę.
Pojawia się bowiem pewność, że nie jesteś niezbędny i nie wiadomo, czy ów mur ocala ludzi przed mackami śmierci, czy chroni ciszę przed światem żywych. Widzę Ciebie kroczącego tą drogą. Twoja dusza prześwietlona smutkiem, radością, z pozoru tak skomplikowana, tak trudna do określenia staje się dla mnie bardziej wyrazista od ducha tych stłoczonych w BRAKU.
W chwilach trwogi przed znanym i nieznanym w myślach przywołuję dwa wydarzenia, które choć posiadają wszelkie oznaki ruchu, dla mnie z racji dystansu duchowego oraz rzeczywistego pozostają obrazami. Bohaterem pierwszego jest młody mężczyzna. Jego postać wydaje się krucha wobec płaszczyzny, w której przemieszcza się. Przestrzeń nie jest jednolita, bo nic, co zostało stworzone wolą ludzkiego umysłu nie zasługuje na nudę. Z jednej strony ograniczają ją tory tramwajowe układające się w stalowy łuk. W tym miejscu nie sposób ujrzeć zza oddalającego się w jednym kierunku pojazdu, innego, zdążającego z naprzeciwka ku temuż zakrętowi z zawrotną prędkością. Świat zamarł w oczekiwaniu na tragedię, w kórej bierze udział człowiek, jeden z wielu. To tylko płótno, powtarzam sobie, nie mogąc jednak tym stwierdzeniem oddalić narastającej trwogi. Wydawałoby się, że posiadam wiedzę o biegu dalszych wypadków. Za chwilę z tej twarzy, przesłoniętej kosmykami ciemnych włosów odpłynie krew, zasili betonowe idiotycznie optymistyczne karo. Ja nadal patrzę bez jednego słowa, krzyk zamiera w bezużytecznej krtani i nie potrafi przebyć kilku skoków w przestrzeni.
Krzyk niemego i donośny krzyk człowieka miażdżonego przez maszynę uzupełniają się. Nie ma już ciszy, wypełniającj cmentarz, tak jak nad ulicą przestał dominować hałas, najważniejszy jest człowiek, to, kim jest, pytanie, czy odnalazł właściwe mu w życiu miejsce, czy dopiero rozglądał się niecierpliwie w jego poszukiwaniu. Nic o tym nie wiem.
Lecz to nie był koniec ukazywania się przejmujących do głębi obrazów. Tym razem rozgrywał się w przestrzeni oprawionej w błękitnoszare okno tramwaju. W tej krótkiej chwili bezruchu na przystanku ujrzałam młodą dziewczynę. Jej lekko pochylona sywetka, długie popielate włosy, spoza których dostrzec mogłam jedynie cząstkę jasnego, drobnego policzka wkomponowały się niczym blada iskra tląca się w chłodnym, wieczornym powietrzu. Nie sposób nie zauważyć jej wzroku utkwionego w koła tramwaju. Sądząc z treści rozmowy dwóch innych pasażerów, określono ją typem samobójcy. Czy to nie zadziwiające, że gdy na Placu Narutowicza przesiadłam się w 7, mój wzrok znieruchomiał na tej samej postaci. Ujrzałam ją tuż przy sobie. Tak kurczowo trzymała się srebrnego uchwytu.
Stojąc w tłumie, w swym jasnym krótkim płaszczu, wydawała się być bardziej krucha, niż tam samotna na zewnątrz. My, tutaj wyroślismy nagle jak dorodne solidne drzewa obok wrzosu. Uświadamiam sobie nagle – to śmieszne – bo niezwykle proste, że niewiele wiemy o ludziach. Nie zastanawiamy się nad tym obszarem w nas, który tworzymy z zasad, wartości, przekonań, ktory jest opoką. Ogarnia mnie lęk, gdyż nie wiem, czy przyjąć bezruch z jego brakiem nadziei, czy ruch, który nie znajdując nadziei zmierza do rozpaczy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Madame Chauchat · dnia 09.11.2012 07:33 · Czytań: 914 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: