Moje życie w PRL-u - V - FRIDA
Proza » Inne » Moje życie w PRL-u - V
A A A
Nie będę teraz pisała o tych wszystkich ślubach, ale zaręczam że wszystkie się odbyły. Jadźka ze swoim lubym i dzieckiem wyjechała do Lublina, Alka z Tadeuszem pozostali na miejscu a my wyprowadziliśmy się do małego miasteczka niedaleko Piły. Były trudne czasy, był bowiem 1981r. „Solidarność” straszyła wiosna wasza, zima nasza. Szły jakieś obiegowe opowieści, że będą się mścili na mundurowych. Dniami i nocami Tośka nie było w domu. Cały czas wysoka gotowość bojowa i siedzenie w koszarach. Ja sama w obcym mieście z moją malutką Agunią. Drugą złą sprawą było to, że wszystkiego brakowało w sklepach. W mięsnych można było tylko zobaczyć białe kafelki na ścianach i puste haki. Za głupim papierem toaletowym czy kawą trzeba było stać w kilometrowych kolejkach a mimo to odchodziło się z pustymi rękoma, bo akurat skończyła się dostawa. Oczy trzeba było mieć na około głowy i uszy jak radary, żeby wiedzieć gdzie się ustawić chociaż jeszcze nic nie dowieźli. Mieliśmy przydzielane kartki, które wskazywały określony przydział miesięczny na mięso, masło, cukier i wszystkie inne drobne pierdoły, nawet kaszkę manną i mleko w proszku dla dzieci.Tosiek był obrotny. Załatwił nam dywan, segment meblowy, który dotarł do naszego mieszkania zapakowany w kartonach. Nie mieliśmy zielonego pojęcia jaki mebel jest w środku. Ważne było, by w środku coś było.Potem był telewizor „Rubin” i pralka. Była to zwykła „Frania” ale ja byłam bardzo szczęśliwa, że ją mam. Codziennie trzeba było prać pieluszki tetrowe -jednorazowych pampersów jeszcze nie wymyślono. Czas leciał, dzieciątko nam rosło. Zaczęłam intensywnie myśleć co zrobić, by ulżyć sobie w praniu pieluch. Poprosiłam Agusię żeby usiadła na plastikowym różowym tronie:
- Puk, puk - pstrykałam w tego klopa, Agunia już była zainteresowana co się będzie działo - ktoś do nas puka, mówiłam:
- Kto tam ? -To ja, siku. W tym czasie odkręcona przeze mnie wcześniej woda z kranu leciała sobie ciurkiem i wydawała odpowiednie odgłosy. Nie trzeba było długo czekać, żeby nad nocniczkiem też pojawił się upragniony odgłos. Udało się. Chwaleniu jej nie było końca. Byłyśmy obie zadowolone. Potem już codziennie rytuał się powtarzał aż doszło w końcu do normalności. Przez całe dwa lata siedziałam z Agnieszką w domu i było nam bardzo dobrze. Kiedyś się przewróciła i zraniła trochę kolanko. Jak przychodziła pora spania to od razu sobie
o tym przypomniała. - Pójdę spać jak się zagoi moje kolanko. Innym razem jak ją kładłam to wołała, że brzuszek boli. Ja wtedy dmucham, by ulżyć w tych boleściach. - Lepiej mnie weź tam do pokoiku - stękała a jej oczy już się śmiały i tylko czekała żebym zmiękła. Nie raz dałam się w to wrobić, potem znowu było ciężko, bo podchody robiła podobne.
Potem naszą córcię zapisaliśmy do żłobka a ja podjęłam pracę. Przez rok miałam zatrudnienie w Hotelu Garnizonowym na stanowisku kierownika - była to umowa na czas określony, roczne zastępstwo pani, która poszła na urlop macierzyński. Fajnie się tam pracowało, ale wiedziałam, że nie ma się do czego przyzwyczajać. Potem było nowe zatrudnienie w Spółdzielni Ogrodniczo - Pszczelarskiej na stanowisku księgowej. Poznałam nowe dziewczyny: Elę, Teresę i Zuzię. Zuzanna była dużo starsza od nas, miała zaawansowaną cukrzycę, ale niestety gorzałkę brała równo. Potem do naszej grupy dołączyła Janeczka. Śmiechy z naszego pokoju odchodziły salwami, praca szła w międzyczasie. Na najbardziej pracowitą wyglądała właśnie Janka, bo to ona nakładała na swoje biurko tyle segregatorów z dokumentami, że ledwo ten jej łepas było widać. Więc jak prezes przychodził i patrzył w jej stronę to był przekonany, że jest mocno zapracowana, ale jak nikogo nie było w polu widzenia to ona jęczała:
- Dziewczynki, tak mnie coś ssie w żołądku, może byśmy coś zorganizowały? Nie zdążyłyśmy się jeszcze wypowiedzieć co do propozycji a Zuzia już zaczynała zbierać kasę przeliczoną na łebka. Zanim dostarczono „lekarstwo” pracowałyśmy na przyspieszonych obrotach. Maszynom „Askotom”, które bardzo głośno pracowały mało co taśmy nie popękały z przesilenia. To były piękne i wesołe dni. Papieroski paliło się w biurze przy pachnącej kawce, kieliszki były w szufladach - czysty relaks i jeszcze nam za to płacono. Ludzie byli dla siebie życzliwi. Pomagaliśmy sobie wzajemnie w pracy i na polu prywatnym. Przyjemnością było chodzenie do pracy.

Czas jakby dostał przyspieszenia i w naszej rodzinie zaczęły rodzić się dzieci.
Dla nas ważnym dniem był 23.09.1985r. Wtedy urodziło się nasze drugie dzieciątko. Pokazali mi tylko dolną część jego ciała, bym nie miała wątpliwości, że to jest syn. Tomek był śliczniutki -śniada buźka, niebieskie oczka i ciemne włoski. Znowu był dla mnie Boski cud nowego istnienia. I już od pierwszego spojrzenia byłam zakochana bez reszty w moim synku. Serce moje już nie tylko pukało, ale waliło miłością. Znowu dla mnie był czas przebywania z dziećmi w domu i sama radość. Nic z pięknych chwil mi nie umknęło. Pierwsze podnoszenie główki, uśmiechy, gaworzenie. Myślę, że dopiero przy drugim dziecku matka jest bardziej wyluzowana i nie boi się każdego ruchu przy swoim maleństwie. Pamiętam jak się bałam kąpania Agnieszki, że mi się zsunie z rąk w wanience, że będzie jej za chłodno po wyjęciu z wody itd., itp.
A przecież wszystko było robione dobrze, tylko towarzyszył temu zawsze strach, bo robiło się wszystko po raz pierwszy a była to wielka odpowiedzialność. Potem, jak już mieszkaliśmy sami to miałam jeszcze gorzej a jednak musiałam sobie radzić. Tomek bardzo lubił kąpiele. Jak był w wanience to tak pykał nogami o jej brzeg, że aż mi się taborety podstawione pod nią rozsuwały. Któregoś dnia jak już zaczęłam kąpanie to akurat standardowo wyłączono prąd. W tamtych czasach było to na porządku dziennym - oszczędzano energię naszym kosztem. Byłam wtedy przerażona, nie grzały w tym czasie kaloryfery więc ja dogrzewałam pokój „Farelką”. Nagle wszystko wysiadło i zrobiło się ciemno i zimno. Wpadłam w popłoch, ale za chwilę już miałam mojego małego pomocnika. Agnieszka była przy mnie i szybciutko podała mi ręcznik bym mogła otulić malutkiego.

Kiedy Tomek kończył siedem miesięcy ładnie mówił tata, dada, ada. Ciągle pokazywałam jak ma powiedzieć „mama”- patrzył na mnie, śmiał się i jakby na przekór gadał dalej „tata”. Najlepsze momenty były jak Tomkowi pokazał się pierwszy ząbek i przy karmieniu robiłam efekty dźwiękowe pukając w niego łyżeczką. Bardzo nas to bawiło. W czasie któregoś obiadku, gdy już cała łyżeczka z zawartością zawędrowała do jego buźki to mnie się opacznie stuknęło o ząbek. Dla niego to była zabawa i śmiech, wtedy cała zawartość z jego buźki wylądowała na mnie. Śmiał się tak mocno, że aż miał łzy w oczach. Dla Tomka zawsze ważne było papu. Lubił ziemniaczki z sosem i mięskiem. Zawsze ryczał jak się kończyło. Nieraz mu dokładałam, bo myślałam że jest naprawdę głodny. Cieszył się bardzo kiedy następna pełna łyżka wędrowała do jego buźki, ale jak i to się kończyło to ryczał tak samo jak na początku.

Przed świętami Bożego Narodzenia ubierałyśmy choinkę same. Tym razem padło na sztuczną chudzinę z przed lat. Nie było męża, który by nam załatwił śliczne, żywe drzewko. Zabrałyśmy się za strojenie dosyć późno, dopiero wtedy, kiedy synka udało się uśpić.Tomkowi pokazałyśmy nasze dzieło dopiero rano, aż piszczał z zachwytu.

Zaczęły się problemy ze zdrowiem taty. Okazało się po długim czasie, że ma zaawansowaną cukrzycę. Prowadzony był tylko na jakichś tabletkach, gdzie w danym czasie powinien dostawać insulinę. Dlatego potem stało się tak, że odszedł od nas. Do kogo mieć pretensje?
Znowu szykowały się u nas wielkie zmiany.Tosiek wraz z awansem służbowym dostał przeniesienie do innego miasta. Powiem szczerze, że bardzo się ucieszyłam, bo tego naszego małego miasteczka nie lubiłam, wydawało mnie się, że jestem tam za karę. Wyrwano mnie z mojej kochanej Piły i co miałam być tam szczęśliwa ? Jedyną osłodą pobytu w tamtym miejscu było to, że mieszkała tam Maryla z Tadeuszem i całe koleżeństwo, które przez parę lat się utworzyło. Bardzo związaliśmy się z Grażyną i Januszem. Złączyła nas dziwna historia. Był okres stanu wojennego i właśnie w tym czasie zmarł ojciec Tośka. Trzeba było szybko dostać się do Ostrzeszowa a wiadomo, że w tym czasie nie można było się przemieszczać poza obszar miasta bez zezwolenia. Pozwolenie z „J.W” dostał, ale był problem jak tam dojechać, nie mieliśmy samochodu. Nasz sąsiad polecił nam swojego szwagra Janusza, który pracował na taryfie. Dogadaliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Na pogrzeb dojechaliśmy na czas. Trasa powrotna była długa więc mogliśmy ze sobą dużo rozmawiać. Bardzo się polubiliśmy. Potem poznaliśmy małżonkę Janusza - Grażynę. Spotykaliśmy się później bardzo często. Był jeden z wielu pięknych letnich wieczorów, więc postanowiliśmy zrobić koleżeński wypad na naszą działkę, gdzie mieliśmy domek z pokojem i kuchnią. W pokoju zamontowany był kominek, ale coś z nim było nie tak, nie miał dobrego cugu. Były częste próby by go odpalić, ale zawsze z marnym skutkiem. Janusz stwierdził że go rozrusza w inny sposób. Polał parę kropelek benzynki i podpalił. Boże, jak to wtedy zajarało. Cały płomień buchnął przez metalowe, ażurowe drzwiczki na jego twarz. Gęba go piekła niemiłosiernie i wyglądał jak dojrzały, czerwony burak. Trzeba było szybko dać znieczulenie w postaci płynnej. Bawił się z nami wesoło do samego końca, to znaczy do późnej nocki. Wracając szliśmy na bosaka po żwirze i głośno śpiewaliśmy „SARAJEWO”. Innym razem robiliśmy wspólne wypady na grzyby, zimą organizowaliśmy kuligi naszym dzieciom. Potrafiliśmy się razem bawić, nawet godzina policyjna, gdzie po 22,00 nie powinno się poruszać bez zezwolenia nie robiła na nas specjalnego wrażenia. Nam ciężko było się przestawić i chodzić na postronku. Siedzieliśmy ze sobą ile nam się chciało a potem ciemną nocką bocznymi dróżkami wracaliśmy z wózeczkiem do swojego domu, szliśmy tak by nie natknąć się na patrol. Po latach oni wyemigrowali do Kanady, bo tam widzieli swoje szczęście rodzinne i przyszłość swoich dzieci.
Drugim koleżeństwem była Barbara i Tadeusz. Ona pani nauczycielka w szkole podstawowej a on sierżant w JW, rodzice dwójki dzieci. Ich starsza córka miała wówczas 12 lat a młodsza sześć. Mamusia ich była rozrywkową kobietą, otwartą na ród męski. Alkohol i faceci - to szło u niej w parze. Raz ją naszedł prawie na gorącym uczynku jej osobisty mąż :
- Tadziulek ja nic złego nie zrobiłam, ja w rajstopkach spałam ... - klepała jak nakręcona.
- Tak, tak - w rajstopkach, ale z wielką dziurką w odpowiednim miejscu - tak dalej być nie może, musimy się rozstać. Basieńka wtedy padała przed nim na kolana i żegnając się przywoływała wszelkie świętości, które znała i przepraszając Tadzia zapewniała, że to się już nigdy nie powtórzy. Na pewno chciał w to wierzyć, ale to się nie mogło udać bo ona słowa nie dotrzymywała. Jej ciągotki do złego były nie do wyplenienia.
Rozwiedli się, Tadziulek wziął dzieci do siebie a Basienka dostała doła. Niestety, nie potrafiła się wyrzec swego dobrego...

Tosiek do nowego miasta wyjechał pierwszy a nam przyszło znowu czekać. Tam, gdzie mieliśmy zamieszkać powstawało nowe osiedle. Oddawano bloki w surowym stanie i mieszkania trzeba było przygotować do użytku. Strasznie się nam dłużyło, ale w domu z moimi pociechami było bardzo wesoło. Nie czułam się za bardzo osamotniona, bo często odwiedzała mnie mamusia. W ciągu dnia opiekowałyśmy się dziećmi a wieczorkiem, przy drinku prowadziłyśmy długie rozmowy. Lubiłam słuchać jej wspomnień z lat młodości. Było mi żal, że jej młode lata strawiła wojna.

Tomciu zaczął już więcej gadać, a że przebywał tylko w towarzystwie damskim to gadał tak jak my. Którejś nocy wydostał się z łóżeczka przez poluzowane szczebelki, stanął nade mną jak zjawa i powiedział: - Mamusia, ja już wstałam. Zawsze lubiłam patrzeć jak Tomek bawi się w łóżeczku. Wrzucałam mu dużo zabawek a on jeszcze wołał
o wojskową czapkę tatusia. Zakładał ją jak popadło: daszek z boku, daszek z tyłu, jak ręką trącił tak ją miał na głowie, do tego jeszcze czerwone pulcyny od emocji - wyglądał jak „mały Rusek”. Miał też taką zabawkę - kotka na motorku. Kotka wypierniczał w kąt a sam swoją małą dupinką dosiadał motorka.To były przepiękne dni.

W końcu nadszedł czas przeprowadzki i
z wielką przyjemnością jechaliśmy w nowe dla nas miejsce. Agnieszka nie mogła się doczekać tych zmian. Była ciekawa jak będzie wyglądał nasz nowy domek. Mieszkanie było bardzo ładne, okolica również. Tuż obok naszych bloków rozciągał się piękny, bujny las, który rósł na wysokich skarpach a dolnymi partiami spokojniutko płynęła rzeka Wisła. Wtedy mogłam zaśpiewać:
„Ja to mam szczęście,
Że w tym momencie
Żyć mi przyszło w kraju nad Wisłą
Ja to mam szczęście...”
Przez tę przeprowadzkę znowu zostałam bez pracy. Agnieszka poszła do I -klasy a ja zostawałam z synusiem w domu. Był taki moment, kiedy ja byłam zajęta czymś w kuchni a mój malutki zakotwiczył na dłużej w pokoju. Niepokojąco długo jak na niego nie pokazywał mi się na oczy, więc zawołałam go i pytałam co robi:
- Nic nie robię, ale nie wołaj mnie - odpowiedział.To mnie tym bardziej zainteresowało, odczekałam chwileczkę i na palcach po cichutku poszłam zobaczyć czym był tak zajęty. Siedział przy biurku Agnieszki i gryzdał kredkami w jej zeszytach.
- Co robisz Tomciu ? - zapytałam .
Spokojnie odwrócił głowę w moją stronę i z błogim uśmiechem odpowiedział :
- Robię „leckje”.

Synek nam rozrabiał i tak jak był kochany tak samo potrafił być nieznośny.Obydwie rozpuszczałyśmy tego brzdąca, byłyśmy za „miętkie” na jego uroki. Tomek był najlepszy jak czuł, że szykuje mu się spanie. Wtedy był taki zabawny, że aż szkoda było go odstawić za te szczeble łóżeczkowe. Kiedyś zaczął wołać ze swojego łóżeczka - Mamusia, weź go. Weź go, no... Nie poszłam za tym wołaniem, bo było pewne, że się ugnę, poszedł tatuś. Tomciu jak go zobaczył to krzyczał przez łzy. - Nie ciebie wołałam, mamusia ma przyjść. Mamusię serce bolało mocno, ale dupki nie ruszyła. Tomciu miał spać.

Lata szybko mijały, dzieci rosły, potem była edukacja w szkole podstawowej.
Któregoś dnia tatuś zrobił dzieciom niesamowitą radość. Postarał się
w końcu o upragnionego pieska. Przyszedł z pracy, zawołał wszystkich do przedpokoju i z za pazuchy wyjął czarne maleństwo. Przestraszony czarnuszek jedno uszko miał klapnięte
a drugie stojące i czujne. Piękne, czarne, błyszczące oczka rejestrowały wszystko co się obok niego działo. A działo się dużo - dzieci piszczały z radości i każdy
z nas chciał chociaż go pogłaskać. Nadaliśmy mu imię NIKO.
Dzieci rosły, dojrzewały a piesek razem z nimi nabierał sił. Długo, długo później Tomek powiedział :
- Mamusia, zabierz Nikusia, bo on włazi mi na pościel a on przecież „glinieje”. Potem znowu Agnieszka dała popis. Oglądaliśmy wspólnie jakiś program w TV, Tomciu leżał na tapczanie w krótkich spodenkach. Agnieszka popatrzyła na niego i powiedziała:
- Tomek ma takie gładkie nogi jakby sobie robił „debilatorem”. Niezłe, co?









Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
FRIDA · dnia 15.11.2012 09:04 · Czytań: 585 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 3
Komentarze
al-szamanka dnia 15.11.2012 09:38 Ocena: Bardzo dobre
Oj, długo czekałam na następny odcinek Twoich wspomnień i nareszcie się doczekałam:)
Czy wiesz, że czytając Twoje teksty czas przestaje istnieć? Mój czas...bo tak bardzo tonę w Twoim:)

Zwyczajne życie opisujesz, jakich wiele, a jednak czytam z zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy, bo świetnie to robisz.

Życzę sobie i innym (na pewno przyjdzie tu niejaki Mike :D), jak najszybciej dalszych Twoich wspominek:)
mike17 dnia 15.11.2012 11:25 Ocena: Bardzo dobre
Znów mamy garść wspomnień z tamtych czasów, podanych z niezwykłą dbałością o szczegóły, co sprawia, że opowieść jest bardzo żywa, barwna, treściowo bogata i wciągająca.

Czytając wchodzi się w opisywany świat i zapomina o własnym :)

To dobrze świadczy o utworze - został napisany w sposób dynamiczny, nienużący i pozostawiający na koniec wrażenie niezwykłej podróży w czasie, jaką się właśnie odbyło.

Na uwagę zasługuje też humor, którego tu nie mogło zabraknąć.

Sentymentalna, nastrojowa opowieść, choć napisana językiem nieegzaltowanym i niepatetycznym.
To wielka zaleta.

Pozdrawiam, Frido!
FRIDA dnia 15.11.2012 11:45
Uwielbiam Wasze komentarze, aż się chce pisać dalej.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do dalszej wędrowki.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty