Jaka piękna katastrofa! (III) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Jaka piękna katastrofa! (III)
A A A
- Tatku, a prezesa to dobrze znasz? – Joasia usiłowała nie dopuścić do naszej słownej utarczki z Martą, forsując swój temat rozmowy.
Zapadła cisza. Nienormalna. Musiałem szybko ją przerwać.
- Znać, to znam, ale dobrze, to chyba nie. Rozmawialiśmy ze sobą dwa razy, obydwie rozmowy były krótkie, bo pewnie wiesz, że po polsku to on raczej nie jest tęgi…
- W mówieniu to rzeczywiście ma problemy, ale rozumie niemal wszystko – przerwała mi.
- Więc zdajesz sobie sprawę… takie to i były rozmowy. Zdawkowe, powiedziałbym. Ja nie znam angielskiego, on polskiego i to wszystko.
Widziałem, że moje słowa nie przekonały Joasi. Coś nie dawało jej spokoju.
- A dlaczego pytasz? Zachowuje się wobec ciebie jakoś nie tak?
- Nie, nie o to chodzi.
- A o co? – Marta zaniepokoiła się. Ja zresztą też.
- On jest przesadnie grzeczny i uprzejmy wobec mnie. Jeśli na przykład ma jeść z kimś lunch, to czasami życzy sobie, abym dotrzymywała mu towarzystwa. A to już raczej nie jest normą w biznesowym świecie. Bo my, asystentki, zasadniczo powinnyśmy być na drugim planie. Ale szef ciągnie mnie na salony i już! Jakbym była dla niego kimś więcej niż asystentką.
- Może chodzi mu o to, abyś wyłapywała jakieś niuanse wypowiadane po polsku?
- Nie, w takich sytuacjach nie prowadzi się rozmów służbowych, więc to nie może mieć znaczenia.
- A może cię po prostu podrywa?
- No wybacz! – spojrzała na mnie z dezaprobatą. – Chyba nie sądzisz, że będę konkurować z jego żoną!
- Nie, ja tak nie sądzę! Tylko nie wiem co on o tym sądzi.
- Wygłupiasz się! – Joasia zamachała rękami. – Nic z tych rzeczy! To nie wchodzi w rachubę. Prezes jest w całkowitym porządku, zawsze zachowuje się elegancko i z klasą!
- To jaki masz problem? – zapytałem retorycznie.
Wbrew sobie, usiłowałem zakończyć ten temat. Bo zbaczaliśmy w niedobrą stronę…

Oj, gdyby wiedziała to co ja, zrozumiałaby, że spokojnym być nie mogę. Bo jak można być spokojnym, kiedy przespało się z żoną szefa swojej córki? Zresztą, Dorota przecież mówiła mi, że wobec niej też zachowywał się początkowo bardzo powściągliwie i z wielką atencją. W dodatku Joasia była tak samo moją córką, jak i moimi byli synowie Doroty, którymi niby się opiekował. O czym przecież doskonale wiedział.
I teraz miałem dylemat. Traktuje Joasię jak kogoś więcej niż zwykłą asystentkę, ze względu na nasze powiązania, czy jako potencjalną zemstę na mnie? Czyżbym dał mu do ręki granat, który nas wykończy? Może już wyjął zawleczkę? Nie, to nie może tak być! Czyżbyśmy popełnili błąd? Gdzie jest tu Dorota? Przecież przyjeżdża i obserwuje, zarówno jego zachowanie jak i postawę Joasi. Jest bystra, ale… Czyżby coś umykało jej uwadze? Zna Johna najlepiej, domyśliłaby się… Czy aby jednak na pewno? Nie ma takich kontaktów z Joasią, jakie miała z Anką…
Nic tu nie było proste…

- Skończcie już o tych bankach, bo nikt wam nie płaci za nadgodziny! – Marta lekceważąco przerwała naszą rozmowę, przypadkowo mi pomagając. – Wigilia jest, kolędy śpiewać, a nie wy ciągle tylko o pracy.
- Słusznie! – zgodziłem się z nią bez namysłu. – Czas najwyższy obejrzeć prezenty.
Miałem na dzisiaj dość rozmowy o panu prezesie i pani prezesowej, toteż z ulgą powitałem fakt, że Joasia bez sprzeciwu zabrała torebki spod choinki, po czym rozpoczęliśmy przegląd ich zawartości. Każdy zaglądał do swoich pakunków. Teoretycznie.
Tak miało być, ale tu znowu czekała mnie niespodzianka. Ochy i achy, wydawane przez Joasię po rozcięciu ozdobnego opakowania, przykuły zarówno uwagę moją, jak i Marty. Musieliśmy najpierw obejrzeć jej prezent, swoje zostawiając na później. I było co oglądać!

Dorota bardzo przesadziła. Rozcięte opakowanie ujawniło kunsztowną, jubilerską szkatułkę, z precyzyjnie wytłoczonymi napisami. Nazwa firmy niczego mi nie mówiła, za to jej siedziba mówiła wiele. Antwerpia stanowiła przecież światowe złotnicze centrum, nie wspominając już nawet o diamentach. W mig zrozumiałem, że obojętnie co znajduje się w środku, jest to wyższa półka jubilerskich wyrobów. Ciekawe jak wytłumaczę skąd wziąłem pieniądze na taki prezent…
Joasia długo nie dotykała przycisku zameczka. Obydwie z Martą oglądały ją z zewnątrz, jakby sama w sobie stanowiła podarunek. Próbowały odczytywać złocone napisy, zachwycały się kształtami… A może rzeczywiście tak pomyślały? Chyba jednak nie, bo w pewnym momencie Joasia odebrała Marcie puzderko, zamknęła oczy i… wieczko odskoczyło!

Zawartość nawet mnie oszołomiła, chociaż mogłem domyślać się tego, co znajduje się wewnątrz. A była tam piękna kolia, wysadzana opalizującymi kamieniami, z kolczykami w komplecie. Rewanż Doroty za bursztynową biżuterię, którą dostała ode mnie przed laty w Pokrzywnie. W dniu swoich imienin.
Joasia zamarła na moment, jednak Marta nie próżnowała, przysuwając ku sobie jej dłonie, ściskające szkatułkę.
- Jakie śliczne! – zawołała. – Pokaż to!
Joasia nadal milczała, a jej twarz, z wysoko uniesionymi brwiami, wyrażała bezbrzeżne zdumienie. Marta natomiast delikatnie wyjęła naszyjnik, oglądnęła go, a po chwili zapięła Joasi na szyi.
- A cóż cię tak zamurowało? Nie siedź jak słup soli, chodź do lustra! – zadysponowała. – Piękne! – powtórzyła.
Joasia odzyskała wreszcie zdolność ruchów. Mało tego. Najwyraźniej spóźniony nieco zastrzyk adrenaliny dostał się do jej krwiobiegu.
- Mamo, poczekaj! To trzeba oglądać razem z kolczykami! – mówiła z wyraźnym drżeniem w głosie, energicznie się krzątając.
Nie chciała jednak ryzykować ich zakładania na pamięć, bo zabrała wszystko i obydwie poszły do przedpokoju, gdzie znajdowała się toaletka z dużym lustrem, przeznaczona do damskich zabiegów kosmetycznych.
Sam ją zresztą zrobiłem. Z halogenowymi lampami bezcieniowymi, niemal jak na szpitalnej sali operacyjnej, z bocznymi ruchomymi lustrami, umożliwiała użytkowniczkom pełną kontrolę wykonywanych czynności, łącznie z oglądaniem uszu. Starsza siostra Marty, która czasem nas odwiedzała, nie lubiła jej, bo stwierdziła, że zbyt dokładnie widzi tam wszystkie zmarszczki na swojej twarzy.

Zanim do nich dołączyłem, Joasia oglądała się w lustrze, przybierając najróżniejsze pozy. Wszystkie lampy były załączone i światło, bajecznymi tęczowymi iskierkami, wygrywało w kamieniach naszyjnika swoją kolorową, tajemną melodię. To naprawdę było przepiękne!
Marcie nie spodobała się jednak Joasi bluzka, która niedostatecznie odsłaniała szyję. Poszły więc do jej pokoju, a po chwili wróciły i Joasia była już ubrana niemal wizytowo, oraz odpowiednio do takiej biżuterii. Teraz naprawdę wszystko prezentowało się znakomicie!
- Piękne! – zachwycała się Marta. – No, ty już mogłabyś iść na bal! Ciekawe czy to jest tylko szkło, czy prawdziwe kamienie…
- Ale to jest przecież złoto! – zauważyłem.
- Tyle, to i ja widzę – odpowiedziała zdegustowana. – Nie masz tam żadnych dokumentów w pudełku?
Joasia zerknęła do szkatułki.
- Nie ma niczego – stwierdziła początkowo, ale po chwili zmieniła zdanie. – Coś jest! – zawołała triumfalnie, wyjmując z kieszonki górnej części jakiś papier.
- E, po angielsku!... – skrzywiła się Marta. Joasi to jednak nie przeszkadzało.
- Mamo… – sączyła powoli, zgłębiając tekst. – Tu są prawdziwe opale, hiality… turkusy i jeszcze jakieś chryzo… coś tam. To nie jest szkło! – wykrzyknęła.
Nagle odłożyła wszystko na blat toaletki, spojrzała na mnie, po czym podeszła i objęła mnie za szyję, zupełnie nie jak córka swojego ojca.
- Dziękuję, Mikołaju! – uśmiechnęła się radośnie, całując mnie w usta, po czym wcisnęła głowę pod moją brodę w geście, symbolizującym pełne zaufanie, bezgraniczne zawierzenie i poddanie się mojej opiece.
- Podziękuj Mikołajowi! – udawałem, że niczego nie wiem na ten temat, chociaż z wielką czułością i przyjemnością przycisnąłem ją do siebie. Moja kochana córcia, moja krew!
I zaraz poczułem przeszywający mnie dreszcz.
Joasia przytulała się niemal dokładnie tak samo, jak dawniej robiła to Dorota…

Zawsze mogła na mnie liczyć i nigdy nie zapominałem o tym, iż nawet jako kilkumiesięczne, niczego nieświadome niemowlę, uśmiechała się na mój widok i wyciągała maleńkie rączki.
Jej wczesne dzieciństwo przypadło na okres, kiedy najczęściej nie było mnie w domu. Byłem wtedy tylko gościem, pracując w ciągłych delegacjach, dla pomyślności firmy i jej właścicieli, którzy potem się na mnie wypięli.
Oczekiwała mnie wtedy chyba nawet bardziej niż Marta. Nigdy mnie nie zapominała i nie miałem problemów z nawiązaniem kontaktu, nawet po dłuższej nieobecności. Damian był starszy, rozumiał o wiele więcej, a jednak zawsze mijało kilka dni, zanim odnajdowaliśmy odpowiednie relacje, bo początkowo bywał jakiś spięty. Z Joasią to się nie zdarzało. Zawsze witała mnie radośnie, ściskając rączkami i pozwalając się podrzucać do góry, a potem, gdy miała już parę lat, sama namawiała mnie na spacer. Polegał na tym, że jeździliśmy wózeczkiem do niedalekiej piwiarni. Kupowałem jej coca-colę i jakieś ciastka, a sam spokojnie wypijałem piwo lub dwa. I nigdy nie powiedziała o tym Marcie.
Tak naprawdę, to nie mieliśmy z nią żadnych większych problemów. Uczyła się dobrze, szaleństw unikała, dużo o sobie mówiła, co nie znaczy, że ufała mi bezgranicznie.
Już w początku szkoły podstawowej, gdy wynikła kwestia jej wyjazdów na zajęcia z nauki pływania na basenie, Joasia po kilku tygodniach nagle postawiła weto i nie chciała więcej tam jeździć. Nie wytłumaczyła też, dlaczego tego nie chce. Nie i już! Domyślałem się nieciekawych zjawisk, ale nie miałem żadnych dowodów, a potem wyjechałem na wschód i jakoś to ucichło.
Później zainteresowała się harcerstwem i trwało to dość długo. Miała i ma do dzisiaj wiele koleżanek, a także kolegów z tamtych czasów; spotykają się nadal przy różnych okazjach, chociaż już poza organizacyjnymi ramami. Nawet na ostatnich wakacjach, gościliśmy w domu cały zestaw ekstrawaganckich młodych ludzi płci obojga, którzy demonstrowali swoje dość zwariowane i niecodzienne pomysły na życie, jednak wszystko odbywało się w granicach przyzwoitości i dobrego smaku. Bawili się doskonale, a przy nich i my z Martą wspominaliśmy nasze dawne imprezy. I musiałem przyznać, że znajomi Joasi byli bardziej grzeczni niż my w tamtych czasach, czego oczywiście głośno nie powiedziałem.

- Mamo, dawaj swoją, zobaczymy co ty dostałaś! – Joasia szybko i nieoczekiwanie zmieniła obiekt zainteresowania.
Obydwie, jak na komendę niemal pobiegły do torebek z prezentami.

Marta dostała pierścionek z brylantem. Ze stosownym certyfikatem autentyczności, o czym poinformowała ją Joasia. Z tej samej, belgijskiej firmy. Cieszyłem się, że nie od nowojorskich jubilerów, bo chyba bym się nie wytłumaczył.
- Śliczny! – zachwycała się, włożywszy go na palec. – Czuję się prawie jak po zaręczynach!
- Już nie narzekaj, przecież zaręczynowy dostałaś!
Tak przecież było. Pierścionek nie był nadzwyczajny, ale był! Tylko obrączki kupowaliśmy wtedy już wspólnie.
- Ja nie narzekam! – tłumaczyła się pojednawczo. – Tylko poczułam się tak jakoś młodziej… – podeszła kołysząc biodrami, niczym tancerka przed striptizem. Zarzuciła mi ręce na szyję i obdarzyła namiętnym pocałunkiem, prawie takim jak przed laty…
- Ale Mikołaj się postarał w tym roku! No, no! Skąd ty wziąłeś na to pieniądze? Bank okradłeś, czy jak? – pytała, cały czas wspierając głowę na moim ramieniu.
- Ujarzmiłem dżina w butelce! – zażartowałem.
- No tak! – zawołała, prostując się i zabierając swoje dłonie. – Gin to już kiedyś preferowałeś, taki z tonikiem! Nie nadążałam wynosić pustych butelek!
- Cicho! – Joasia czuwała nad nami. – Tatku, a ty co dostałeś? – dopytywała się. – Nie mów, że byłeś niegrzeczny! Ja w to nie wierzę! Pokaż swoje prezenty!
- A jeśli jednak? – krygowałem się, wyraźnie żartując. Dobry ich nastrój i mnie się udzielił, więc ta powściągliwość była wyraźnie udawana.
Joasia nie zawracała na nią uwagi i również żartując, zmusiła mnie do wyjęcia pakuneczków z kolorowej torby.

Pierwszy zawierał portfel. Skórzany, elegancki, z grosikiem „na szczęście” wewnątrz. Ten jeden grosz był stałym zwyczajem Marty, miałem więc wskazówkę, kto jest autorem prezentu. Nie omieszkałem tego wykorzystać i szczerze ją wycałowałem, co wyraźnie ucieszyło Joasię. A potem wyjąłem pakunek od Doroty.
To był szwajcarski zegarek z limitowanej serii. Świetnej marki, kosztował pewnie niemało i zacząłem poważnie się obawiać, że Marta znowu zapyta o pochodzenie pieniędzy na zakup, jednak na całe szczęście certyfikat zaświadczający autentyczność pochodzenia, znajdował się oddzielnie i nie musiałem go wyjmować. Dorota przytomnie wyjęła go z pudełka, domyślając się chyba problemów, jakie może mi przysporzyć. Od razu też odłożyłem torebkę na bok, żeby któraś tam nie zaglądnęła.
A trzeci pakunek zawierał zestaw krawatów. Jedwabne, eleganckie i na pewno kosztujące niemało. Czyli to Joasia o mnie pomyślała. I teraz z radością przyjęła moje dziękczynne ucałowania, mrucząc z zadowoleniem, niczym głaskana kotka.
Nie zamierzała jednak tracić zbyt wiele czasu, nie wszystko jeszcze obejrzała.
- No, mamuś, pokaż resztę! – podeszła do Marty.

Tymczasem Marta wyjmowała właśnie pozostałe pakunki ze swojej torebki.
- To było razem z pierścionkiem – oznajmiła bez emocji, odkładając na bok niewielkie pudełeczko z lakierowanego kartonu. Nie miało żadnych napisów. Jedynie jego przednią ściankę ozdabiał rysunek posążku Buddy.
- Pokaż, co to jest? – Joasia usiłowała je wziąć, ale Marta zabrała jej sprzed nosa
- Poczekaj! – schowała rękę z pudełkiem za siebie, mierząc ją wzrokiem. – Swoje sobie obejrzyj, a nie moje! Ja sobie poradzę!
Miała rację, Joasia wyjęła dotychczas tylko biżuterię, reszta podarków czekała wciąż na rozpakowanie. Ale nie zamierzała się poddawać.
- A jeśli nie zdołasz? – zapytała zaczepnie.
- Poradzę sobie, zapewniam cię! – powtórzyła. Po czym spokojnymi ruchami wydobyła z pudełka niewielką buteleczkę z ciemnego szkła, o dość finezyjnych kształtach. Nie było na niej żadnych napisów.

Już wiedziałem czego się spodziewać i ogarnął mnie niepokój. Joasia może się zorientować, że to są perfumy Doroty! Przecież spotykała się z nią i będzie pamiętała ten zapach! Jak mam to wytłumaczyć?

- Co to jest? – Joasia znowu zostawiła swój pakuneczek i skupiła uwagę na buteleczce Marty. Obrzuciła mnie tylko przelotnym, pytającym spojrzeniem, ale wzruszyłem ramionami udając, że niczego nie wiem.
I zaczęło się otwieranie, ostrożne wąchanie najpierw buteleczki, a potem przyłożonej do nich palców… Marta oczywiście dopuściła Joasię do tych badań i szybko ustaliły, że to są właśnie perfumy.
- Ale fantastyczny zapach! – zachwycała się Joasia, dając mi do powąchania wewnętrzną stronę nadgarstka, gdzie umieściła ich maleńką kropelkę. – Ja już kiedyś spotkałam się z podobnym…
Zapach był zbliżony do perfum Doroty, ale nie identyczny! Tym niemniej poczułem dziwny dreszcz w dole brzucha, związany z narastającym pożądaniem. Mój nos dał się oszukać i ciało oczekiwało Doroty…
Marta tymczasem delikatnymi ruchami palca zwilżyła perfumami kolejno miejsca za jednym uchem, a potem za drugim. Joasia przytuliła się do niej, a potem nieoczekiwanie wypaliła.
- No, teraz już nie wymigasz się od balu! Ale będziesz seksowna!
- Niby dlaczego? To ty dostałaś balową kolię, a nie ja!
- Spoko! Pożyczę ci!
- Już ty mi nie pożyczaj! – Marta odepchnęła ją łagodnie. – Musiałabyś mi pożyczyć jeszcze i szyję, bo na moją takie coś już się nie nadaje.
- Nie przesadzaj! – Joasia protestowała.
- Daj się obwąchać! – poprosiłem wstając i zbliżając się do nich.
Marta znieruchomiała, po czym pozwoliła się objąć. Przytuliłem nos do jej głowy i niemal natychmiast, gdy wypełnił się tym dziwnym aromatem, poczułem też, jak moje spodnie robią się niebezpiecznie ciasne.
- Bardzo przyjemny! – pochwaliłem, zabierając głowę.

Gdyby nie obecność Joasi, to zaciągnąłbym teraz Martę do łóżka. Próbowałbym nawet na siłę gdyby się opierała, chociaż ani wczoraj, ani dzisiaj nie miałem żadnej ochoty na seks. I ciągle od czasu tych ostatnich figli w jeziorze z Dorotą, nie spałem z nikim, nawet z własną żoną…
Ech, Dorota chyba wiedziała co robi. Chciała takiego efektu, co do tego nie miałem żadnych, najmniejszych nawet wątpliwości. I osiągnęła go! Ironią losu było tylko to, że Marta nie będzie wiedziała komu zawdzięcza moje nagłe zainteresowanie jej osobą. A jeśli mi dzisiaj odmówi, to chyba wyprowadzę się z domu. Albo pójdę do burdelu, tfu! Agencji towarzyskiej.
Tylko czy dzisiaj będzie otwarta?...

Potem Marta wyjęła z torebki turystyczny GPS. Z pytań Joasi zorientowałem się, że pewnie sama go sobie kupiła. Nie widziałem w tym większego sensu, ale skoro uważała, że jest jej potrzebny…
Śmiały się obydwie, że nie chce się zgubić podczas swoich wojaży, wzorem jednego z naszych znajomych, który ponoć jesienią jeździł rowerem do lasu na grzyby, wyposażony w GPS.
- Dlatego policja nigdy nie musiała go szukać! – tłumaczyła Marta. – A grzybów przynosił zawsze tyle, że nawet znajomych obdarowywał!
Oj, pociągnęła się opowieść o jesieni, o grzybobraniach, na które przeważnie brakowało mi czasu, chociaż i tak robiłem co mogłem…

Obydwoje z Martą uwielbialiśmy zbieranie grzybów od zawsze. Bywało tak, że wyjeżdżaliśmy do lasu przedkładając to nad każdą inną przyjemność, a zdarzało się, że nawet ponad bieżące domowe obowiązki. Kiedyś, przed laty, niemal każdy taki wypad był połączony z kochaniem się gdzieś na polance, wypełnionej leśnymi aromatami, a czasem nawet robiliśmy to przez przypadek na ścieżkach mrówek. Wszystko stanowiło dodatkowy smaczek, który urozmaicał nam współżycie.
Później, te wyprawy odbywały się już bez seksu, ale ciągle były! Jakimś dziwnym zwyczajem, obydwoje potrafiliśmy w lesie rozmawiać normalnie, bez szukania ukrytych podtekstów w usłyszanych słowach, bez wzajemnych pretensji i wyrzutów, co bywało trudne do osiągnięcia w domu. Tam ufaliśmy sobie i chociaż nie chodziliśmy tuż obok siebie jak kiedyś, to sama świadomość bliskiej obecności partnera, szczególnie Marcie dodawała odwagi. Beze mnie rzadko zapuszczała się gdzieś dalej i nawet wypady do najbliższego lasu nie były dla niej wielką przyjemnością.
Z zebranych grzybów cieszyliśmy się już mniej, chociaż też bywało różnie. Bo to i mnóstwo pracy przy ich obieraniu, czego oboje nie cierpieliśmy, no i częsta konieczność odrobienia zaległości, których by nie było, gdybyśmy byli w domu. To było bardzo ważne wtedy, kiedy mieliśmy jeszcze małe dzieci, bo każda godzina naszej nieobecności, oznaczała późniejszy galimatias i konieczność ponownego postawienia wszystkiego na swoje miejsce. Teraz już mogliśmy o tym nie myśleć, to było poza nami, tyle że znowu mnie nie było jesienią i o wyprawach z Martą na grzyby mogłem tylko pomarzyć oraz powspominać dawne…

Ostatnimi prezentem w jej torebce były zimowe, futrzane rękawiczki.
- Śliczne! – pochwaliła Joasię. – W sam raz do mojego płaszcza!
- Tak właśnie pomyślałam, kiedy je zobaczyłam! – odparła Joasia z udawaną skromnością. – Że będą pasować idealnie!
Marta wyjęła z szafy swój wizytowy płaszcz, nałożyła na siebie, a potem schowała dłonie w rękawiczkach.
- Doskonałe! – potwierdziła, po czym przytuliła Joasię.

Nigdy bym nie wpadł na taki pomysł. Skąd te kobiety pamiętają o kolorach, odcieniach czy też fasonach? I w pamięci potrafią dopasować coś do czegoś? Nie miałem takiej wyobraźni. Dla mnie pozostawało to czarną magią. Moja córka miała znacznie większe zdolności, niż sądziłem.
Czasem zastanawiałem się, skąd i od kogo to się wzięło. Wprawdzie mnie słoń zbytnio na ucho nie nadepnął, potrafiłem śpiewać i trochę fałszować na muzycznych sprzętach, ale Joasia miała o wiele większe muzyczne zdolności. Śpiewała w harcerskim chórze, uczyła się gry na keyboardzie, z niezłymi rezultatami przecież. I wprawdzie później to zarzuciła, jednak znała się na muzyce i tak lepiej niż ja. W dodatku całkiem nieźle rysowała i malowała.
W mojej rodzinie nie było nigdy plastycznych talentów, przynajmniej nikt o takowych nie wspominał. Marta zaś ani trochę nie była w tym lepsza ode mnie, chociaż miała jakiegoś wujka, obdarzonego malarskimi zdolnościami. I nagle podobne objawiły się u Joasi! Nie rozwijała ich, bardziej zainteresowana życiową prozą, chociaż bywało, że wzięła do ręki zwykły ołówek i chcąc przekazać coś, o czym rozmawiała, rysowała nagle, niczym niezapomniany profesor Zin, to o co jej chodziło. Jakieś światłocienie, jakieś załamania… abstrakcja dla mnie! Ale robiła to bardzo skutecznie! Może marnowała teraz talent…

Marta schowała płaszcz do szafy i zaatakowała Joasię.
- No, kobieto! Chwal się tymi prezentami, bo tak do końca, to nie jestem przekonana, że byłaś grzeczna! Coś tu próbujesz się wyłgać!
- Grzeczna byłam! – Joasia protestowała płaczliwym tonem licealistki, ale posłusznie sięgnęła po swoją dużą torebkę.
Najpierw było znowu niewielkie pudełko. Już się obawiałem, czy to znowu nie jest jakaś niespodzianka od Doroty, ale kiedy przeczytały na opakowaniu napis Chanel, odetchnąłem z ulgą. To były klasyczne perfumy. Pewnie prezent od Marty. Przywiozła je z tych swoich zagranicznych wojaży.
Zaraz też zaczęło się porównywanie zapachów, dyskusja o tym, które są bardziej zmysłowe i tak dalej. Nie brałem w niej udziału, zresztą nie zgłaszały zapotrzebowania na moją obecność w rozstrzyganiu ich sporu. Całkiem słusznie. Nie byłbym tutaj neutralnym arbitrem. Dobrze, że o tym nie wiedziały, uważając mnie po prostu za ignoranta w tej dziedzinie. I dobrze, że nie żądały ode mnie ponownego wypełniania nosa perfumami Marty, bo wciąż wyczuwałem w powietrzu ten zapach, pobudzający do życia moje hormony.
A kiedy już nasyciły się swoim sporem, wypijając po drodze kolejne kieliszki likieru, Joasia wyjęła z torebki płaski pakiet, oznajmiający coś z odzieży. Zaprezentowała go w opakowaniu i zaraz wyszła do swojego pokoju, a po chwili wróciła, przebrana w bardzo elegancką bluzeczkę.
- No i jak? – wyginała się niczym modelka.
- Poczekaj! – Marta szybko zareagowała wstając i otwierając jej szkatułkę.
Joasia nie zdjęła dotąd kolczyków, ale kolia była już ułożona w etui. Teraz Marta ją wydobyła i założyła na jej szyję.
- Tomek, zapal światło! – zawołała.
Podekscytowany, zerwałem się z fotela i załączyłem pełne oświetlenie, bo dotychczas paliło się tylko kilka lampek, no i oświetlenie choinki.
- Nie, to nie jest to! – zawołała Marta. – Kobieto, siadaj przed lustrem i rób makijaż!
- Jaki makijaż? – Joasia protestowała. – Przecież jestem umalowana!
- Ale nie wieczorowo, rób co mówię! – Marta ciągnęła ją do przedpokoju.
Niewiele zdążyłem zauważyć, ale chyba Marta miała rację. Taka biżuteria wymagała o wiele mocniejszej oprawy. Zresztą, w Moskwie kobieta z delikatnym makijażem uważana jest za nieumalowaną. Do tego przyzwyczajałem się już po raz drugi …

Joasia zaprezentowała się rewelacyjnie. Kiedy weszły z Martą do pokoju, tylko westchnąłem i pokręciłem głową.
- Nie ruszaj się, zaraz wrócę! – zawołałem i wybiegłem po aparat. Ten w smartfonie uznałem za niegodny fotografowania takiego zjawiska.
Wyglądała bardzo dobrze! Była po prostu piękna! Włosy ułożone, bo wybierała się później do swoich znajomych, Marta bardzo korzystnie zaostrzyła jej makijaż… Cudowny widok! Przynajmniej górnej połowy, bo dolna, odziana w dżinsy, była raczej zwyczajna…
Marta spoglądała na nią z błyskami w oczach. Była dumna i bardzo szczęśliwa, tego nie dało się nie zauważyć! Zresztą, może i ja miałem podobną minę?

Kiedy zrobiłem kilkanaście ujęć, nieoczekiwanie podeszła, zarzucając mi ręce na szyję.
- Widzisz stary, jaką masz piękną córkę? – zapytała retorycznie. – Jak ci się to udało, tego do dzisiaj nie wiem…
- O ile ja pamiętam, to bardzo tego chciałaś!
- Owszem, chciałam, nigdy też nie żałowałam, że chciałam!
- A ja nie żałuję, że mam takich kochanych rodziców! – Joasia niespodziewanie podeszła i objęła nas oboje tak, że stworzyliśmy złączony rękami trójkąt. – I czas najwyższy, żebyście już przestali się na siebie boczyć! – przytulała się, sprawiedliwie rozdzielając między nas pocałunki. – Święta są, przestańcie już, wystarczy! – prosiła.
- A tobie o co chodzi? – Marta wyłamała się z trójkąta, stając w obronnej pozie.
- Mamo… – Joasia była zdegustowana. – Ja już ukończyłam przedszkole, zwróć na to uwagę!
- I co z tego, że ukończyłaś? – Marta oznajmiała, że nie przejęła się jej słowami. – To na razie przedszkole, poczekaj aż skończysz resztę szkół!
- Ale jesteś! – warknęła Joasia, po czym odeszła od nas.
Opuściliśmy ręce, spoglądając na siebie bardzo niepewnie.
- Napijesz się ze mną? – zapytałem cicho, chcąc jakoś załagodzić sytuację.
- Czemu nie! – usłyszałem w odpowiedzi.
Ta odpowiedź padła po pewnym wahaniu, ale jednak została podparta bardzo zmysłowym westchnieniem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 10.12.2012 09:01 · Czytań: 452 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 3
Komentarze
zajacanka dnia 10.01.2013 23:14 Ocena: Bardzo dobre
Jestem znów, tym razem bez jakichkolwiek wskazówek czy wytykań błędów: nie widziałam ich, zajęta treścią, która miejscami zwala z nóg. Doskonale oddajesz uczucia bohatera (perfumy i "czucie" "poprzedniej";). Mocna scena z córką i przytulaniem, doskonale oddane męskie widzenie rozdartego faceta. Delikatnie, ale dają się poczuć hormony. Bdb, jak prawie zawsze ;)
wykrot dnia 10.01.2013 23:25
Wiesz, że Cię kocham... B)
zajacanka dnia 10.01.2013 23:45 Ocena: Bardzo dobre
Ech... :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty