Moje życie w PRL-u VII - FRIDA
Proza » Inne » Moje życie w PRL-u VII
A A A

Zaczął się dla mnie kolejny etap,podjęłam pracę w Przedszkolu. Było to stanowisko kierownika gospodarczego.Byłam księgową, zaopatrzeniowcem, intendentką i ogólnym magazynierem. Początkowo było to trudne do ogarnięcia. Zespół pracowników danego Przedszkola był prawie cały wymieniany. Ze starego personelu zostały tylko kucharki, woźne, dozorca i nowo mianowana pani Dyrektor, która przeskoczyła ze stanowiska nauczycielki na fotel dyrektorski.To jej się należało, bo czekała na to długie lata. Jolka jednak była cierpliwa, bo prawdopodobnie wiedziała jakie złote jajo wysiadywała. Wszystkie nauczycielki były wymienione, ponieważ w poprzedniej ekipie panowała niezdrowa atmosfera. Podobno panie obrzucały się takimi wyzwiskami, że ściany ociekały od ich jadu. To na pewno nie przystawało w takim miejscu.Teraz wkraczała sama młodość, czysta atmosfera i zapał do pracy. Dzieci bardzo lubiły swoje nowe panie, bo one wnosiły najwięcej urozmaicenia w ich młode życie a przede wszystkim miały cierpliwość do swoich podopiecznych. Nie można było tego powiedzieć o Jolce. U niej stare naleciałości zakorzeniły się głęboko i tak jej zostało. Chociaż wiekowo od nas dużo nie odbiegała, to jednak czuło się wielką przepaść. Była starą panną, trochę taką zapuszczoną w kontaktach międzyludzkich. O swój wygląd dbała ale ubierała się jak stara baba. Miała trochę ciała i jak zaczęła ubierać długie, kwieciste spódnice to wyglądała jak trzydrzwiowa szafa z lustrem. Włosy jej były krótko przycięte w kolorze ognistej czerwieni. Nowe nauczycielki były eleganckimi babeczkami a najbardziej w oczy rzucała się Hanka. Nogi po samą szyję, ciuchy nie markowe ale świetnie dopasowane, fryzurka odstawiona i odpowiedni malunek na twarzy.Oj, tej naszej Haneczki to Jolka nie lubiła. Nikt się tym początkowo nie przejmował, robiło się swoje i byle do przodu. Jednak im dalej w las tym więcej drzew. Trochę jadu w Jolce pozostało i co chwilę wytwarzała zgrzyty i szukała haka na kogoś. Dyrektorka swoim działaniem podzieliła ludzi na dwa obozy. Ona przesiadywała z kucharkami i woźnymi przy kuchennym stole i tam omawiała pracę nauczycielek. Tam też rodziły się jej nowe pomysły na przyszłe dni a ekspertki w białych czepcach biły jej brawo.W moim gabinecie były krótkie spotkania drugiego obozu. Nauczycielki przychodziły do mnie niby do telefonu, ale w międzyczasie zdążyłyśmy przekazywać sobie cenne informacje. Konspiracja szła na całego a Jolka chodziła po korytarzu na palcach, byle tylko coś usłyszeć z naszych rozmów. Jednak jak tylko ruszyła swoje duże ciało, to spróchniała podłoga pod nią skrzypiała, nam się włączał automatycznie hamulec bezpieczeństwa.

Marzec 1999
Szykowaliśmy się na wyjazd do Piły na imieniny mamusi. Wszystko było przygotowane na sobotę a tu w piątek dostałam telefon ze szkoły Tomka. „Pani syn wyskoczył z okna”- beznamiętnym głosem oznajmiła mi jakaś pani. Zawirowało mi przed oczami. Wyobraźnia podstawiała mi najgorsze scenariusze a ta beznamiętna cipa dodała po chwili „ Chłopcy wymyślili sobie zabawę i skakali z wysokiego parteru”. Tomek złamał nogę. Złamanie okazało się bardzo skomplikowane. Położono go na kilka dni do szpitala, gdzie ustawiano kości i zagipsowano całą nogę od góry do dołu. Lekarz powiedział, że z tym gipsem będzie musiał wytrzymać cztery miesiące jak dobrze pójdzie. Minęły te cztery miesiące a Tomek dalej musiał nosić gips. Zrobiło się jednak już trochę lepiej, już mógł się przesiadać z tapczanu na krzesełko z kółkami. Na nim dojeżdżaliśmy do komputera. To była wtedy jego najlepsza rozrywka. Którejś niedzieli poprosił mnie, bym pojechała na giełdę i kupiła mu grę komputerową o której marzył. Nazwę miałam napisaną na kartce więc potem tylko biegałam od stoiska do stoiska w jej poszukiwaniu. W końcu udało mi się kupić u ruskich handlarzy. Jechałam do domu zmęczona ale zadowolona. Niestety na miejscu okazało się że jest felerna i nie można było jej uruchomić. Jak spojrzałam na smutną minkę synka to serce rwało mnie się w strzępy. Nie zastanawiałam się długo, pobiegłam na tramwaj i jeszcze raz na giełdę. Próbowałam trafić na tych ruskich i jakimś cudem mi się to udało. Chociaż stali już w innym miejscu i byli już spakowani to jednak załatwiłam sprawę. Potem Tomek był szczęśliwy. Zapomniałam powiedzieć, że pod koniec roku szkolnego załatwiliśmy jemu nauczanie indywidualne. Nauczyciele przychodzili do domu i jakoś zaległości zostały nadrobione. Bardzo się tym wszystkim martwiliśmy bo przecież to była siódma klasa, za chwilę ósma i koniec szkoły podstawowej. W tym czasie przez nasze mieszkanie przewinęło się tyle ludzi jak nigdy później. Tomka odwiedzali koledzy i koleżanki z klasy. Nieraz było ich tak dużo że nie było gdzie butów układać.
Potem zaczął się nowy rok szkolny a Tomek dalej był w gipsie. Agnieszka tymczasem była już w klasie maturalnej
i myślała o „studniówce”. Bardzo się udzielała przy organizowaniu tej imprezy a potem bawiła się wspaniale.
Tomek w styczniu odstawił kule i zaczął samodzielnie chodzić. Ja miałam duszę na ramieniu, strasznie się o niego bałam. Na dworze było ślisko a on już nie mógł usiedzieć w swoich czterech ścianach, chciał w końcu odwiedzać kolegów. Zaczął już normalnie chodzić do szkoły. Męczyło go to bardzo, bo każda lekcja to inne piętro, ale już tęsknił za szkolną atmosferą - nauka natomiast mogłaby dla niego nie istnieć. Na matematyce został wezwany do tablicy i ta odpowiedź miała rzutować na ocenę końcową. Ponieważ nic nie umiał wymyślił na poczekaniu, że ma problemy z ciśnieniem. Matematyczka wysłała go do pielęgniarki. On się wygłupiał, ale tam się okazało, że jednak ciśnienie mu się podniosło bardzo wysoko i przestraszona kobieta chciała wzywać pogotowie, ale jakoś pomalutku zaczęło mu schodzić. Jednak większe problemy miał z chemią. Ten przedmiot prowadziła ich wychowawczyni. Już wcześniej na wywiadówkach potrafiła okazywać niechęć do mojego synka, ale to było w pewnym sensie uzasadnione, bo przecież doskonale wiedziałam że Tomek aniołkiem nie był. Myślałam jednak, że ta jego sytuacja trochę „panią” skruszy, bardzo się myliłam. Było już tragicznie. Stawiała jedynkę za jedynką a tu zbliżał się koniec roku szkolnego. Byłam załamana. Kupiłam bukiecik czerwonych róż i udałam się na spotkanie. Wywołałam delikatnie panią z lekcji i zaczęłam grzeczną rozmowę / kwiatki trzymałam za plecami/. Pani była miła ale strasznie zalatywało od niej chłodem. Powiedziała, że jeszcze będą prace kontrolne na które musi być przygotowany. Doszłam do wniosku, że trzeba drążyć skałę póki czas. Więc zaczęłam gadkę z innej strony.
- Ja tak po prawdzie przyszłam do pani w imieniu Tomka. On powiedział, że tyle krwi pani napsuł i chciałby za to przeprosić. Zainspirował nas program w TV „ Wybacz mi” i teraz pytam czy przyjmie pani ten skromny bukiecik i wybaczy ? - trajkotałam z uśmiechem. Wtedy przed jej oczy wypuściłam piękne róże. Uśmiałyśmy się obie. Oczywiście kwiatki przyjęła i wybaczyła a aktem jej dobrej woli było to, że mniej więcej powiedziała jaki zakres będą obejmowały prace kontrolne. Och, już wtedy było milutko. Tomciu bez problemów skończył szkołę podstawową i sam się dziwił jak mu to wszystko łatwo poszło.
Agnieszka tymczasem po ciężkich dniach i nie przespanych nocach zdała maturę. Byliśmy szczęśliwi. Potem zaczęła studia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu a Tomek rozpoczął naukę w Liceum Agrobiznesu.

Po długim zwolnieniu lekarskim wróciłam do pracy. Bardzo się stęskniłam za wszystkimi, nawet za Jolką i jej intrygami. A zaczynało znowu się dziać... To było dziwne, bo nieraz jak robiłyśmy wspólne imprezy to Jolka potrafiła być normalna. Któregoś razu w trakcie zabawy zaproponowała byśmy przeszły na „Ty”. W danym momencie było mi to obojętne, ale po przespanej nocy nie za bardzo mi to pasowało, czułam w tym wielką upierdliwość. Jolka widocznie też potem poukładała wszystko w swojej czerwonej główce, bo rano poprosiła mnie do swojego gabinetu :
- Ja pamiętam, że wczoraj przeszłyśmy na „Ty”, ale jednak wolałabym, żeby w układach służbowych to nie występowało - oznajmiła sucho.
Poczułam się nie ciekawie, ale przecież w głębi duszy właśnie tego chciałam.
- Nie ma sprawy, działamy na starych zasadach i nie tylko służbowo, tak będzie lepiej dla obu stron.
Jak Jolka miała imieniny to składając jej życzenia mówiłam:- Będę się modliła do św. Jopa o dobrego chłopa dla pani. Jak tylko usłyszała o chłopie to oczka jej się iskrzyły. - Tak ? A czy naprawdę był taki św. Jop ? – pytała.
A czy ja wiem, był czy nie był, ale rym był na pewno i chłopa jej życzyłam z głębi serca, bo liczyłam na to, że by do rozumu się dokopał.
Już przez dłuższy czas było w miarę przyzwoicie i spokojnie, aż tu nagle ni z gruszki ni z pietruszki walnęła wiadomość, że weszły nowe przepisy i należy rozpisać konkurs na dyrektora. No i znowu wszystko zaczęło się pieprzyć. Jolka w swoich nauczycielkach zaczęła widzieć zagrożenie. Życie w pracy znowu zaczęło być nie do zniesienia. Koleżanki po fachu zastanawiały się czego ona tak się boi. Zaczęły wpływać kandydatury do konkursu, między tymi z poza terenu swoją kandydaturę wysunęła nasza Hanka. Te obce, które przychodziły na zwiady do naszej placówki Jolka podejmowała w swoim gabinecie i skutecznie odstraszała.W końcu na placu boju spotkały się dwie panie dobrze nam znane.Jolka i Hanka. Musiały pisać plany, snuć wizje co zrobić by Przedszkole było kwitnące. Głupot było w tym tyle wypisywanych, ale papier wszystko przyjmował. Czas pokazał,że wygrała „czerwona ”Jolka - jednym głosem. Ona miała za sobą samego wodza, był mężem jej najlepszej koleżanki. Hanka natomiast miała już przesrane na całej linii. Konkurs okazał się niewypałem a do tego życie jej powywracało się do góry nogami. Szykowała rozwód z mężem a miała na głowie trzech dorastających synów. Pantoflowa poczta ostro pracowała i wszyscy już wiedzieli, że Hanka ma nowego pana i sponsora. Nic nie mogło ujść uwadze naszej wszędobylskiej władczyni o nowym facecie Hanki. Wiedziała wszystko. Strasznie ją potępiała, mówiła wszem i wobec, że to przez jej złe prowadzenie, mąż jej się rozpił. Wszystko było omawiane w gronie ekspertek w białych fartuchach. Dobrze, że udawaliśmy się na zasłużone urlopy i mogłyśmy trochę od siebie odpocząć.

Tak wszyscy czekaliśmy na lato w Kamieńczyku a jak przyszło co do czego to każdy z nas tak namieszał, że aż bolało. Zaczęło się od Danki - zadzwoniła któregoś dnia do mnie bardzo rozluźniona: - Wiesz, fajne by było gdyby z wami przyjechał Rychu i zabrał babcię. Byśmy się ubawili po pachy.
- No świetnie by było, babcia naładowałaby swoje akumulatory- szczebiotałam pełna radości.
Po tej rozmowie zadzwoniłam szybko do Reni i puściłam w obieg dobrą nowinę, Danka w tym samym czasie już nakręcała mamusię. Tak różowo i bez komplikacji jest tylko w tym momencie, kiedy w żyłach płynie relaksacyjny płyn - potem zaczyna się dostrzegać za i przeciw. Stało się tak, że potem zostawiłyśmy ten temat jako czasowo nieużywany. Czas jednak szybko leciał, termin wyjazdu się zbliżał a klarowności dalej nie było. Raz gadaliśmy że jedziemy, za chwilę znowu że nie i tak w kółko. Alek się w końcu zdenerwował i powiedział parę ostrych słów i wtedy dopiero dotarło do naszych rozumków. Zrobiła się pełna mobilizacja i „ERKA” jechała by naprawiać to co wcześniej spieprzyliśmy. Moglibyśmy zaśpiewać: „Jedzie karetka jedzie, błyskają koguty. Jedzie karetka jedzie, organizm zatruty...” Zapakowaliśmy się do jednego samochodu i ruszyliśmy w drogę. Na parkingu k/Sierpca zrobiliśmy postój. Pierwsze co nam się rzuciło w oczy to ogłoszenie na drzewie: „ZAGINĘŁA CZARNA KOTKA - WYSOKA NAGRODA...”
- Wszyscy w las i szukamy kota – zarządziła Renia ze śmiechem. Już miałam na końcu języka: - Ja mam kota, ale w głowie.
Wieczór był fajny. Chłopaki do kolacji oglądali żużel i nie pili za dużo piwa, dlatego też potem byli w stanie trochę dłużej z nami posiedzieć. Wspominaliśmy sobie różne historie naszych wspólnych pobytów, między innymi tę sytuację z ich domu w Warszawie, gdzie ja wylazłam w środku nocy z łóżka i wkręciłam się w rozmowę sióstr, które cały czas jeszcze buszowały.
- Moja boskość mnie tu sprowadziła - mówiłam - i nie pozwala mi spać.
- Boskość chyba wyczuła, że źródełko jeszcze nie wyschło - śmiała się Danka. Opłacało się wtedy wstać. Odstawiłam im „Halamę” na przykurczach nożnych. Danka potem mówiła, że dawno się tak nie uśmiała. Innym razem „moja boskość” była przywoływana przez moje siostry, ale potrafiłam pokazać, że to nie jest na zawołanie. Nieraz jestem twarda jak zahartowana stal i nie zawsze się pojawiałam. Było bowiem tak, że noc była bardzo zimna, posprzątałyśmy już wszystko z tarasu i miał to być koniec imprezy. Spokojnie poszłam się położyć, ale Renia nie miała jeszcze pełnej jasności czy chce spać, czy dalej się bawić. Danka chodząc koło schodów prowadzących do naszej sypialni głośno wołała:
- Czy nasza boskość już przysnęła ?
- Czy nasza boskość się ululała ?- dodała Renia.
Mnie to jednak tym razem nie ruszało. Miałam tak zziębnięte nogi, że delikatnie próbowałam się przytknąć doTośka po trochę ciepełka. No niestety to były tragiczne chwile. Myślałam że będzie krzyczał z przerażenia, że śmierć go powąchała. Odskoczył ode mnie na pół metra. To mnie jednak nie zniechęciło, próbowałam dalej. Najpierw delikatnie muskałam go paluszkiem, potem już coraz bardziej odważnie przywarłam do jego ciepłego ciała całą zimną stópką. Jak już ciepło zaczęło na mnie przechodzić to już było mi jak w niebie, nic by mnie nie pokusiło by wyjść z pod kołderki. Następny dzień zaczął się niemrawo, każdy samodzielnie szwędał się koło lodówki i wyrywał z niej co chciał. Przejrzałyśmy na oczy i zobaczyłyśmy na trawniku Wiesia, który przygotowywał grę w„Krykieta”. Ochoczo pobiegłyśmy popukać drewnianym młoteczkiem, ale jednak nie za bardzo nam to wychodziło. Wróciłyśmy na taras a Danka na pocieszenie przyniosła jakieś resztki z dziwnej butelki:
- Sto lat, sto lat - darła się odkręcana butelka. Nasza siostra szybko jej łeb ukręciła, by nie robiła za dużo hałasu, bo w końcu nie było do czego wołać reszty towarzystwa. Potem było trochę spokojności bo przygotowywałyśmy obiad. Po posiłku udałyśmy się na zdrowy spacer do pobliskiego lasu. Piękna zieleń i zapach wpływały na nas kojąco.
Przy kolacji, podsumowując nasze dobre samopoczucie Tosiek powiedział:
- Czuję się tu tak, jak bym był w sanatorium. Na to ja szybko odpaliłam:
- Ciechocinek, tężnie czuję - dwie paczki fajek w plecach, że aż boli - niezłe sanatorium. Pożegnalny wieczór był dość dziwny. Renia trochę marudziła, że chce iść spać i już nic nie bierze, ale jak my łyknęłyśmy tego ostatniego, to jej się przypomniała fajna sytuacja życiowa. - Nalej mi jednego, to zaraz wam opowiem jak jechaliśmy na naszą działkę i wypadł nam silnik od „Skody” - Danusia polej jednego. Potem się rozkręciła w różnych opowieściach i trzymała nas jeszcze przy sobie. Ubrała na łepas kapturek od dresu i robiła RAP. Rano, przy pożegnalnym śniadanku Alek zaczął snuć :
- Widzisz Tosiu, tobie w życiu jakoś ładnie sie poukładało, umiałeś zawsze czerpać z życia.
- Tak, ale tylko łyżeczką a nie chochlą.
Pękaliśmy ze śmiechu. W tak radosnym nastroju żegnaliśmy się i ruszaliśmy w powrotną drogę do domu.
W pracy znowu samo życie. Nasza pani Dyrektor dalej przechodziła samą siebie. Na Dzień Nauczyciela była zorganizowana mała uroczystość przy kawie i przy cieście, na którą zaproszono panie z Rady Rodziców. Siedziałyśmy w przyjemnej atmosferze i prowadziłyśmy luźne rozmowy. W pewnym momencie jedna z pań, chwaląc nauczycielki powiedziała: - Jestem bardzo zadowolona, że moje dziecko tyle wynosi z Przedszkola. Jolka nie będąc w temacie a słysząc tylko końcówkę wypowiedzi zaczęła snuć swoje chore skojarzenia: - Tak, zawsze nam ginęły klocki i małe samochodziki.
Nic dodać, nic ująć, cała ona. Tym razem to nam wychodziły czerwone plamy na gębie ze wstydu za naszą „mgr” a ona zawinęła dupkę i poszła w przyjazne dla siebie klimaty.

Grudzień 2000r.
Niby taki ładny, okrąglutki roczek a narobił nam okropnego bałaganu. Tuż przed samymi świętami Bożego Narodzenia doszły do nas złe wieści. Poinformowano nas, że będzie likwidowane nasze Przedszkole. Nikomu nie chciało się w to wierzyć, bo przecież ta praca miała być dla nas do emerytury - dzieci przecież się rodzą i przedszkola powinny być potrzebne. Prawda była inna. Ówczesny minister Obrony Narodowej B.Komorowski wystosował oficjalne pismo, które informowało nas, że pracę mamy zagwarantowaną do 31.08.2001 roku. Jak powiedziano tak zrobiono. Z takimi zawirowaniami zakończył się mój rozdział życia pt. „Kobieta Pracująca”. Mijały miesiące, jeden po drugim a ja siedziałam w domu na zasiłku. Nie powiem, na początku mnie się to nawet podobało, było mi dobrze, mogłam się zająć tym co najbardziej lubiłam i miałam na wszystko czas.Rysowałam, malowałam akwarelami, pisałam. Zawsze lubiłam jak pióro współpracowało z moimi myślami. Jednak niedługo zaczął doskwierać głód pieniądza. Przemyślenia wprowadzały mnie w zły nastrój, bo co czytałam ogłoszenia do pracy to były wymagania - znajomość komputera. Zbliżał się już moment ostatniego zasiłku i było mi z tym bardzo źle. Któregoś późnego wieczora wrócił mój małżonek ze spotkania towarzyskiego i zaczął ronić łezki. Początkowo ja wielka naiwna myślałam, że doszedł do odpowiedniego wniosku, że mnie trochę krzywdził przez te spotkania z kolegą i teraz nad tym boleje, że to jest przyczyną wilgoci w jego oczach. Ale on zaczął coś bełkotać o koledze, który coś źle zrobił. Nie lubię z nim gadać kiedy jest wstawiony, ale moja ciekawość tym razem zwyciężyła. Skupiłam wszystkie moje siły by mieć głosik przyjazny, bo w oczach raczej same pioruny miałam, ale on przez swoje łzy tego nie widział. Zachęcałam do rozmowy i byłam bardzo cierpliwa. Co mi z tematu zbaczał to go naprowadzałam na odpowiedni tor. Musiałam się w końcu dowiedzieć, kto sprawił że jego cenne łezki spływały z oczu.- Mój kolega się skurwił. Nie powinien, ma przecież taką porządną żonę - płakał.
- Grzesiu ? Romek? Heniek? - przecież to już wszystko było, czemu teraz o tym wspominasz i ronisz łzy - który? On mnie nie słuchał, puszczał dalszy swój ciąg. - Ja z nią pracuję, dobrze ją znam, taka porządna kobieta. Tak mi jej szkoda .
Nade mną nigdy tak się nie rozczulał, bo był przekonany, że żyję w wielkim szczęściu, bo on mnie przecież kocha a to, że bawi się z kumplem Grzesiem po całych nocach to nic złego. - A co mi tam - pomyślałam sobie, kiedy pojedziemy do Danki na działkę to tam się użalę nad swoją dolą.

I nastało lato i zaczęły się przygotowania
do wyjazdu. Uzgadniałam z Renią godzinę wyjazdu.
- Warto by było od nas wyjechać o 5,00 - mówiłam z wielkim przekonaniem o swojej racji. Renia trochę negocjowała, więc wyjechaliśmy po 6,00. Podróż jak podróż, powinna być raczej monotonna, ale moja siostra miała zawsze dar gadania i dlatego było o dużo lepiej:
- Wiesz, czytałam fajną książkę, wspomnienia Agaty Młynarskiej - to jak się okazuje rodzina z wielkimi tradycjami – nadawała.
- No wiesz, nasza rodzina też ma tradycje - powiedziałam szybciutko - tradycyjnie gówno miała. Sama nie myślałam, że to da aż tyle radości dla reszty towarzystwa. Dojechaliśmy i byliśmy jak zwykle mile powitani, Alek już mówił skrutami:
- Ile macie i na ile jesteście ?
Zawsze nas to bawiło, tym razem tak samo. Potem szybko udawaliśmy się na taras, bo każdemu z nas chciało się zimnego piwka. Siedziałam naprzeciw Alka i coś mi w nim nie pasowało : - Alek, co się stało, że masz jakiś taki inny wyraz twarzy?
- Haczyk mi się urwał od szczęki i ząbek wysuwa się teraz kiedy tylko chce. Potem Oleś wpadł w swoje stare przyzwyczajenia i ryknął : - Dziewczyny do kuchni bo głodny jestem.
To nam nasunęło pomysł, by się z nim trochę podroczyć. Zarzuciłam na jego gołe ramiona kuchenny fartuszek i powiedziałam:- A może Marysia by w końcu dupkę ruszyła i obsłużyła gości a nie tylko się opieprzała.
- Odpierdol się -odpowiedział bardzo niegrzecznie.
- I niech Marysia przywdzieje na siebie coś przyzwoitego i nie chodzi pół nago.
- Odpierdol się – padała ponownie ta sama odpowiedź .
Potem jeszcze rozmawialiśmy z panią domu, czy warto utrzymywać taką „Marychę”, która jest wulgarna wobec gości, nieprzyzwoicie rozebrana i niechętna do jakiejkolwiek roboty. Dalsze rozmowy były już na trochę inne tematy i Alek myślał, że już wszystko przebrzmiało, dlatego wrócił do codzienności i statusu pana domu:
- A gorzały ile przywieźliście, czy aby starczy na te wszystkie dni?
- Niech Marysia się nie martwi, za Marysię myślą inni - odpalił Wiesiu jednym tchem i powstał ogólny śmiech.
Następny dzień był podobny do poprzedniego, natomiast wieczór był bardzo fajny. Każdy miał wyśmienity humor.Tosiek przechodził samego siebie. Gadał i gadał a wszystkie historie były takie zabawne. To była seria jak Heniek zdradzał Helenkę i jak cała jego rodzinka chciała dojść do tego, kim jest ta druga. Szpiegostwo jego dzieciaków było bardzo udane i ojciec musiał robić uniki niesamowite. Trzymaliśmy się za brzuchy ze śmiechu. Renia bawiła się również dobrze, przechylała kelunki jeden po drugim. Po jakimś czasie nagle wstała i zaczęła chodzić po tarasie w linii prostej w tę i z powrotem. Potem było jej jakoś za mało miejsca, więc zeszła na trawnik i tam dalej robiła swoją marszrutę. Śmiesznie to wyglądało.- Renia, chodzisz jak na spacerniaku w pierdlu - śmiałam się wielce tym ubawiona.
Kolacja musiała się kończyć, chłopcy pytali czy mamy jeszcze „cóś” a Danka bardzo poważnie powiedziała, że źródełko już wyschło. Poszli spać a my sprzątałyśmy. Poszło nam to bardzo sprawnie jak zwykle i Renia zaproponowała by jeszcze usiąść na ostatniego papierosa.
- Mirka, czy to co Tosiek dzisiaj opowiadał to prawda ?- pytała z nie dowierzeniem.
-Tak, ja to już słyszałam dużo wcześniej. Zresztą powiem ci, że Tosiek raczej zawsze mówi prawdę.
W czasie tego mojego gadania z Renią prześlizgnęła się przed naszymi oczami Danka, więc ją zagadnęłam: - Danusia a czy Ty mówiłaś całą prawdę ? Nic nie odpowiedziała tylko filuternie się uśmiechnęła a już za chwilę stała przed nami z całą prawdą w rękach. Ja śmiałam się, że potrafimy się porozumieć w pół słowa a Renia była wprost zdumiona całą tą sytuacją, nie mogła dojść do tego kiedy my się dogadałyśmy. Po całkowitym wyłożeniu jej o co chodziło powiedziała do Danusi:
- Ty to jednak jesteś inteligentna. Siedziałyśmy tej nocy długo, ale jednak Bozia miała nas w swojej opiece i pokazała odpowiedni czas do spania. Po godz.3,30 gdzieś pierdyknął główny transformator i nie było prądu. Ciekawa byłaby nasza ewakuacja do wyrka bez światła. A tak nawet huku nie słyszałyśmy. Jeszcze we wcześniejszych czasach, kiedy noce były upojnie cieplutkie to my ubrane w piżamki siadałyśmy na tarasowych schodach i bawiłyśmy się do białego rana. Jak już zaczynało świtać to naszym oczom ukazywały się pięciolinie z drutów energetycznych a na nich siedzące ptaszki jak czarne nutki i niepowtarzalny utwór się zaczynał.

W domu znowu monotonia, ciągle to samo. Tosiek ze swoim kolegą Grzesiem zawarł śluby krwi bratniej. Rodzina nie liczyła się za bardzo - mówił o nim mój brat i to z nim wolał spędzać większość czasu. Prawdę mówiąc to bardzo pasowali do siebie.Ja Grzesia też lubiłam, bo był bardzo zabawny, ale jednak przeginać potrafili do bólu. Było mi wtedy bardzo źle. Potem małżonek załatwił mi pracę u swojego kolegi w prywatnej firmie. Dużo tam się działo, ale raczej same niesmaczne historie. Mój nowy szef jawnie zdradzał swoją żonę ze swoją zastępczynią w firmie. Był nią wprost zauroczony. Śliczna dziewczyna z niej była, ale swołocz, że z daleka śmierdziało, patrzyła tylko na kasę. Nie jednego napasionego wycisnęła jak cytrynę a potem zostawiała. Od samego rana robili sobie drinki i byli nabuzowani jak czerwone cegły. Przemęczyłam się tam przez rok a potem znowu był zasiłek dla bezrobotnych. Marne pieniądze, ale zawsze jakieś były. Przynosiłam z biblioteki tony książek i je przerabiałam. W tym samym czasie jako bezrobotna zapisałam się w Urzędzie Pracy na szkolenie ”Podstawy obsługi komputera”. Byłam z tego bardzo zadowolona. Przestałam w końcu bać się tego cuda. Miałam świadomość, że podjęcie jakiejkolwiek pracy będzie się wiązało ze znajomością komputera. A ja bardzo chciałam iść do pracy. Potem kupiliśmy laptopa i mogłam swobodnie się szkolić.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
FRIDA · dnia 10.12.2012 09:05 · Czytań: 689 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 4
Komentarze
al-szamanka dnia 10.12.2012 19:41 Ocena: Bardzo dobre
Hej, rok 2000!!!
To już nie PRL :D....to czasy popeerlowe i już komputerowe :):):)

Uff, na świecie ciemno i chłodno, ja zziębnięta...a tu taka rozgrzewka.
Jak zwykle przeczytałam z przyjemnością.
Tekst niekrótki, a przeleciał, że heeej.

Jeszcze parę takich tekstów, a będę wiedziała o Tobie wszystko i poczuję się jakbym należała do rodzinki :D

Pozdrawiam rozradowana:)
FRIDA dnia 10.12.2012 20:03
Jestem świadoma tego, że to już nie PRL, ale piszę dalsze wspomnienia a komputer w tym czasie był przeze mnie tylko muśnięty. Jak nas lubisz to już należysz do rodzinki. Dziekuję i pozdrawiam.
mike17 dnia 12.12.2012 10:54 Ocena: Świetne!
To ja też się piszę do rodzinki, bo tradycyjnie w przyjemnością przeniosłem się w tamte czasy, opisane bardzo ciepło i rodzinnie, w klimacie bardzo mi odpowiadającym, jako że lubię twoje wspomnienia i chętnie za każdym razem po nich wędruję.

Opisane barwnie i rozlewnie, masa szczegółów wzbogaca narrację i nie pozwala nawet na moment się nudzić.
Dynamiczne pisanie.
Razem z twoimi bliskimi w wyobraźni byłem i czułem.
Choć z pozoru to wspomnienia o zwykłym życiu, mają swoją magię i siłę oddziaływania.
FRIDA dnia 12.12.2012 19:30
Bardzo się cieszę, że nas polubiłeś i cały czas jesteś z nami przy kolejnych moich wspomnieniach. Już jesteś nasz. Ja jestem zadowolona, że przerobiłam myśli na słowa i powstały te zapiski. Jesteśmy niestety coraz starsi, zabawy w Kamieńczyku niedługo będą wyglądały zupełnie inaczej a ja mogłabym po prostu kiedyś zapomnieć jakie tam były piękne chwile. Pozdrawiam cieplutko.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty