Chwilę po tym, jak wyszliśmy z terminala na Okęciu, zdjął okulary przeciwsłoneczne, zadarł głowę do góry, rozejrzał się, poklepał mnie po plecach i powiedział: - Zrobimy tu porządek.
Przyleciał wtedy do nas po raz pierwszy, ale zachowywał się tak, jakby był u siebie, w Rosji. Kiedy szliśmy do samochodu, ludzie na jego widok spuszczali wzrok i próbowali przemknąć niezauważeni. Jest taki typ ludzi, przed którymi po prostu czuje się respekt. On był jednym z nich. Trzeba mu to przyznać.
Obrazu człowieka, z którym lepiej nie zadzierać, dopełniał wełniany garnitur i czarny krawat na białej koszuli, spod której wystawały wytatuowane dłonie. Nawet jak dla mnie, a trochę już w życiu widziałem, ten facet wyglądał obłędnie. Do tego elegancko przystrzyżony zarost, blizna na policzku i czarne okulary zasłaniające oczy. Istne szaleństwo. A mówimy przecież o początku lat dziewięćdziesiątych. Nikt się wtedy nie nosił w ten sposób. Widok takiego gościa, wysiadającego z moskiewskiego samolotu, musiał zwiastować nadejście czegoś naprawdę niedobrego.
Jak go odbierałem, to wiedziałem jedynie, że nazywa się Woronin i jest rosyjskim ważniakiem. Miałem go zawieźć najpierw do hotelu Victoria, a potem do nas, na Malczewskiego, na komisariat. Zanim wyjechałem, komendant powiedział tylko, żeby uważać, bo to major. Czyli z wojska, wykombinowałem, bo w ich milicji nie było takiego stopnia. Szef wyjaśnił jeszcze, że ten cały cyrk jest w ramach wymiany doświadczeń, że bratnia służba, że bardzo ważna, że wpływowa i żeby tę bratnią służbę przywieźć, zawieźć, nakarmić i wymasować, jak sobie zażyczy. No to dalej wolałem już nie pytać, tylko pojechałem na to lotnisko. Ale jak go zobaczyłem, to od razu poznałem, że on żaden major, tylko wor. Radziecki oficer nie dałby się tak wytatuować. To była robota błatnych, prosto z więziennej celi. Gość miał na dłoniach wydziergany cały swój parszywy życiorys.
Kiedyś rosyjscy reketierzy tatuowali sobie na piersiach wizerunek Lenina albo Stalina, którzy mieli ich uchronić przed najgorszym. Bandyci wierzyli, że żaden milicjant nie odważy się strzelić swojemu ukochanemu proletariackiemu wodzowi prosto w pysk. Myślę, że Woronin też nosił taki tatuaż, ale o tym już nie miałem okazji się przekonać.
Póki co, mogłem dostrzec tylko jego pierścienie, starannie wydziergane na palcach obu rąk, jak prawdziwe. Rozpoznałem tarczę z trzema koronami, która miała oznaczać, że Woronin cieszył się u siebie dużym autorytetem, oraz kostkę przypominającą domino, co oznaczało, że mój gość ma nad sobą kogoś jeszcze ważniejszego od siebie, że wykonuje czyjeś polecenia.
Widziałem takie rzeczy już nie pierwszy raz i wcale mi się to nie podobało. Z każdym oprychem, który nosił takie tatuaże, zawsze był problem. Nawet jak w końcu znajdowaliśmy do nich dojście, to nie pozwalali nam ich zamykać. Śledzić, zbierać, raportować - to tak. Ale palcem kiwnąć, to już ni huhu. Wysyłaliśmy te materiały do ich milicji, a oni po paru miesiącach przysyłali nam podziękowania za ogrom pracy włożony w rozpracowywanie międzynarodowej szajki złodziei (nigdy nie nazywali ich mafią) i za zasługi na rzecz praworządności. Pisali, jak bardzo doceniają przyjaźń i współpracę pomiędzy bratnimi narodami i że składają gratulacje dla całego wydziału i w ogóle, że najchętniej to by nam z tej wdzięczności obciągnęli. A potem i tak ukręcali sprawie łeb. Nigdy nikogo nie zamknęli. Przez pięć lat zebraliśmy ze trzy tony dowodów na tę ich całą pieprzoną mafię, a oni nie zamknęli nikogo, choć przynajmniej połowa z tych pajaców spokojnie mogła wyłapać dożywocie w jakimś syberyjskim łagrze.
Ale wracając do Woronina, z każdą chwilą byłem coraz bardziej pewny, że z czym jak z czym, ale z wojskiem to on nie ma za dużo wspólnego. Ich wojskowi po prostu nie wyglądali w ten sposób. Radzieccy wojacy, od kapitana w górę, przypominali tłuste prosiaki, tuczone na państwowej pensji. Całkiem niezłej, ale nie na tyle, żeby od razu chodzić w skórzanych butach i latać po świecie biznes klasą. Przez chwilę zastanawiałem się, czy facet nie jest kimś w rodzaju podwójnego agenta, który infiltruje ruską mafię. To by wyjaśniało tatuaże i fakt, że jego szoferem został oficer polskiej policji. Ale za dużo w tym było Hollywoodu, więc szybko odrzuciłem ten pomysł.
Patrzyłem tak na niego bez słowa, kiedy szliśmy w kierunku samochodu i jakoś nie dawało mi to spokoju. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem wprost, kim do cholery jest, bo mi to płacą za zamykanie takich jak on, a nie za wożenie ich po mieście. A potem się rozkręciłem i powiedziałem jeszcze coś o czasach, które się zmieniły i o tym, że dla takich ludzi nie ma już u nas miejsca. Gadałbym tak pewnie jeszcze przez parę minut, ale Woronin podniósł tylko rękę, objął mnie ramieniem, nachylił się i powoli wymamrotał:
- André, ja jestem… przyjacielem twoim jestem.
A potem tylko się uśmiechnął i nic już nie mówił.
Byłem nawet ciekaw, skąd wie, jak się nazywam, ale po chwili to właściwie zrobiło mi się wszystko jedno. Zresztą miałem jeszcze trochę kaca i bolała mnie głowa, więc zawiozłem go tylko do tej Victorii, żeby zostawił torbę, z którą przyleciał. Zaprosił mnie nawet do pokoju, ale machnąłem ręką i powiedziałem, że wolę zaczekać w aucie. Zanim się zameldował i przebrał, zdążyłem wypalić trzy papierosy, a później zawiozłem go na Malczewskiego i zaprowadziłem do komendanta. Uściskali i ucałowali się jak starzy znajomi, a ja wróciłem do mieszkania i spałem do wieczora.
Nie miałem pojęcia, kim tak naprawdę był, ani po co przyjechał do Polski, dopóki któregoś dnia nie przyszedł mnie zastrzelić.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt