- Za pół godziny dojeżdżamy.
Potrzebowałam prawie minutę, aby się dobudzić i zrozumieć, że nieznośny ciężar na moim ramieniu, to tylko dłoń konduktora. Uśmiechał się szeroko i porozumiewawczym ruchem głowy wskazał na stolik przy oknie.
- Gratis - oznajmił i poczłapał w kierunku następnego wagonu.
Aż jęknęłam z zachwytu. Na wyciągniecie ręki stała najpiękniejsza filiżanka świata. Istne cacko. Kremowa w delikatne, pastelowe kwiatki, z finezyjnie wygiętym uszkiem. Przy talerzyku, na śnieżnobiałej, adamaszkowej serwetce, lśniła srebrna łyżeczka.
Nie wiem dlaczego, ale w owym momencie, nawet przez sekundę nie zastanowiłam sie, jak to może być, że w zwykłym pociągu regionalnym podają kawę w najdelikatniejszej i zapewne bezcennej porcelanie. Miast tego łykałam łapczywie wyśmienity napitek. Kawa była gorąca, pachniała kardamonem, czekoladą i dobrym rumem.
Przeciągnęłam się. Zmęczenie ostatnich dni opadło ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przeciągnęłam się jeszcze raz i wyjrzałam przez okno, a potem z niedowierzaniem zerknęłam na zegarek.
Dochodziła ósma rano, a tymczasem pociąg mknął pośród najgłębszej nocy. Nadaremnie wypatrywałam najmniejszego choćby światełka, jakiegoś punktu odniesienia, który pozwoliłby mi określić kierunek i szybkość.
W tym samym momencie uprzytomniłam sobie, że w całym, długim wagonie byłam sama, że pachniało w nim intensywnie narcyzami, a na monitorze obok drzwi leciała ciągle i bez końca ta sama reklama proszku do prania. Do tego facet z ekranu wyraźnie i natrętnie przemawiał do mnie.
Wrzasnęłam.
Jak spod ziemi wyrósł tuż obok siedzenia konduktor. Chwycił pustą już, najpiękniejszą filiżankę świata i bezceremonialnie wrzucił ją do plastikowego pojemnika. Brzęk tłuczonej porcelany przyprawił mnie o mdłości.
- Była bezcenna - wyszeptałam słabym głosem. - Dlaczego pan to zrobił?
- Obojętne - odpowiedział bez cienia żalu.
Facet z reklamy zaśmiał się tak zajadle, że na moment straciłam przytomność.
Tak, zemdlałam tylko na chwilę, gdyż nieprawdopodobny strach okazał się być silniejszy niż moja słabość. Skoczyłam na równe nogi i miotając się bezsilnie pomiędzy siedzeniami, wyłam coraz to głośniej. Być może dlatego, aby dźwiękiem własnego głosu udowodnić sobie, że to wszystko nie jest snem, a ja jeszcze żyję. Co prawda w jakiejś dziwacznej, wykręconej na opak rzeczywistości, ale jednak żyję.
Tknięta przeczuciem, prawie biegiem sprawdziłam pozostałe wagony. Były tylko dwa.
Puste!
Nie zwracając już uwagi na konduktora i wodzącego za mną wzrokiem faceta z reklamy, rozmazując zawartość cieknącego nosa na szybie, przylgnęłam całą sobą do drzwi. Musiałam je kopać z wyjątkową siłą, gdyż po chwili poczułam przejmujący ból w kostce.
W tym samym momencie zapalił się zielony guzik.
Walnęłam w niego pięścią i wręcz wypadłam z wagonu poprzez szczelinę rozwierajacych się drzwi. Gnałam na oślep w nieprzeniknionych ciemnościach. Obojętne mi było, czy rozwalę sobie głowę. Czy upadnę, aby już nigdy się nie podnieść.
Raptem, gdzieś obok, zazgrzytały hamulce autobusu.
Ogłupiała ze szczęścia i przeogromnej ulgi, wskoczyłam na mgliście oświetlone schodki i parę sekund potem opadłam jak wór piasku na siedzenie.
Autobus ruszył natychmiast i zdawał się płynąć bezgłośnie w ciszy, którą wypełniał jedynie łomot mojego serca.
Powoli uspokajałam się. Ogarniało mnie przyjemne zobojętnienie. Było mi ciepło. W powietrzu unosił się zapach świeżej kawy z kardamonem.
Kawa z kardamonem!
Gwałtownie otworzyłam oczy. Finezyjne uszko najpiękniejszej filiżanki świata połyskiwało subtelnie, na powierzchni napoju, niczym na czarnym ekranie, leciała reklama proszku do prania. Pamiętam, że dokładnie w tym momencie chciałam umrzeć ze strachu, ale już chwilę później opanowała mnie prawdziwa wściekłość. Walnęłam filiżanką o podłogę i jednym susem dopadłam do kierowcy. Nawet mnie nie zdziwiło, że miał identyczną twarz co konduktor z pociągu.
- O co właściwie chodzi! - huknęłam mu prosto w ucho.
Wzruszył ramionami.
- Myślałem, że zapyta pani o to już w pociągu.
- Chciałam jak najszybciej z niego uciec - szepnęłam.
Uśmiechnął się współczująco i wskazał ledwie oświetloną tabliczkę z nazwą miejscowości docelowej.
- Koniec Świata - wydukałam.
Poniżej, w nawiasie i drobnym drukiem, dojrzałam coś jeszcze. Przymrużyłam oczy.
- Z powodu sekundowego przyspieszenia zmuszeni jesteśmy skorzystać z objazdu.
Spoglądałam na tę niestworzoną bzdurę na tabliczce. Kompletnie nielogiczną i zakręconą, ale jednocześnie nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że to prawda. Usiadłam tuż za kierowcą i po prostu nie wiedziałam, co dalej. W głowie kotłowały mi się myśli bez związku, strzępy dawno zapomnianych rozmów i piosenek, pierwsze strofy z Eugeniusza Oniegina i słabnące ćwierkanie wróbla, duszonego przez kota mojej sąsiadki. .
To było kiedyś, wczoraj.
A może nigdy.
- Powie mi pan, jak doszło do tego przyspieszenia? - zapytałam, łapiąc gwałtownie powietrze. - Pamiętam tylko, że pociąg podstawiono na peronie zastępczym i rzeczywiście odszedł nieco wcześniej. Ale to nie mogło być powodem takiego obłędu.
- Nie potrafię - przyznał - i nawet już nie chcę zrozumieć. Przez pierwsze dwa lata szalałem. Tak, tak - dodał szybko, rozpoznając zapewne niedowierzanie w moich oczach. - Czas jest względny. Ja jeżdżę już tak od roku dwa tysiące szóstego, pani zaledwie od wczoraj, a jednak oboje ciągle znajdujemy się w tej samej sekundzie. W sekundzie PRZED wszystkim. To, co za nami, nie istnieje od nie wiadomo kiedy. Przywykłem już. Jedzenia i picia nie brakuje, ciepło i, przez ten cały czas, nie przybył mi ani jeden siwy włos. Wie pani, tu trwamy ciągle w tej jednej sekundzie, wiec się nie starzejemy. Tylko trochę nudno, bo raczej mało nas. Razem z panią chyba z piętnaście osób. Najgorszy jest taki typek z Kanady. Jeszcze się nie uspokoił i regularnie demoluje siedzenia w pociągu - jakby to miało coś pomóc. Mamy też pierwszą parę zakochanych, ale ci najchętniej wsiadają do dorożki i rzadko się przesiadają. John, fizyk z Oxfordu - oooo, to byłby kawaler jak w sam raz dla pani - dowodzi, że kiedyś wypadniemy z tego potrzasku, tylko nie wiadomo, gdzie wylądujemy. Równie dobrze mogą być to czasy dinozaurów, jak i zupełnie obca planeta. Cicha pani jakaś, ale to przejdzie, trzeba się pogodzić, bo na razie możemy sobie tylko pojeździć. Czym i na czym pani chce. Na słoniu, trolejbusem, konno, motocyklem, drabiniastym wozem...
Zemdliło mnie od tego gadania. Wyskoczyłam z autobusu na następnym przystanku i oddychając jak miech, uczepiłam się chłodnej rury drogowskazu. Nie spojrzałam na napis. Po co.
I tak wiedziałam, co zobaczę.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt