- Patrz. Ludzie uciekają – powiedział flegmatycznie.
- Może też powinniśmy…
- Dopij swoją kawę najpierw, Jeremiasz – Gustav spoglądał leniwie zza dymu papierosowego. – A pani? – zwrócił się do kelnerki – Pani nie wybiegnie na ulice?
- Nie mogę – odezwała się młoda dziewczyna, dolewając dwóm panom, jedynym klientom kawiarni gorący napój do kubków – Kończę pracę dopiero o 22:00.
- Szkoda. Nie zobaczy pani pięknego widoku końca świata – odpowiedział Gustav.- Pani doleje nam do termosów, co?
- Szef zobaczy – młoda kelnerka odpowiedziała nerwowo.
- Co? Koniec świata?
- Że dolewam panom.
- Szef uciekł – Gustav mruknął okiem.
Kelnerka rozejrzała się po pustej kawiarni. Przez chwilę się wahała, poczym wlała ciepły napój do podsuniętego przez Gustava termosu, a następnie zniknęła na zapleczu.
- My też będziemy zmykać. Nie chcemy przeoczyć tego, prawda?
- O której zapowiadali?
- Obliczyłem, że ma się to zdarzyć podczas zachodu słońca. Pojedziemy moim autem, znam dobre miejsce. Zobaczysz, będzie ładny widok.
Z kawiarni na główną ulicę miasta wyszło dwóch mężczyzn. Jeremiasz spojrzał ostatni raz na filiżankę, w której została niedopita samotna kawa. Przez chwilę mężczyzna poczuł ogromne wyrzuty sumienia, zostawiając ją opuszczoną, bezradną i słabą w tej apokalipsie.
- Mogłem zamówić przynajmniej mocniejszą – pomyślał w duchu. – Może dałaby sobie wówczas radę.
Gustav przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyli. Wraz z uruchomieniem auta, włączyła się stacja radiowa:
- Została wprowadzona ustawa o legalizacji zamówienia własnej śmierci! Wysyłajcie państwo smsa… – speaker entuzjastycznym głosem zaczął podawać numer, na który należy wysłać odpowiednią wiadomość – następnie podajcie swoje dane i sposób, w jaki chcielibyście umrzeć! Przejechanie przez mercedesa, spadek z dużej wysokości tony żelek na tylko na ciebie tylko u nas! Jaką tylko chcesz śmierć!
Grudniowy i jak na złość słoneczny dzień. Ludzie wokół biegali, krzyczeli, inni nawoływali do nawołania się ku Bogu, albowiem „jeszcze nie jest za późno! Jeszcze Bóg może zbawić nasze dusze”, niektórzy siedzieli w swoich mieszkaniach z rodzinami, objadając się, a jeszcze inni przed telewizorami odbierali relacje z tego dnia. Niektórzy wpadali pod koła ich samochodu, krzycząc: „Zabijcie mnie! Nie chcę tego przeżyć!”.
- I tak nie przeżyjesz – odpowiedział jednemu nachalnemu samobójcy, który bał się końca świata, poczym włączył wycieraczki, by zrzucić z szyby obcego histeryka.
Jechali podmiejską drogą, która prowadziła przez las. Wokół leżał śnieg nieświadomy katastrofy, która zbliżała się w cichych podskokach, i w tym nikłym świetle grudniowego poranka błyszczały światełka ze słabych promieni słonecznych, które przenikały przez drzewa.
- Oh, what a lovely Day to die…
W radio leciała melodia jakiegoś nowoczesnego zespołu, a do ciepłego, rozgrzanego wnętrza fiata wpadał z zewnątrz przyjemny chłód.
Gustav zaczął zwalniać.
- Słyszysz to?
- Raczej czuję to.
- Co czujesz, Jeremiasz?
- A ty co słyszysz?
- Tupanie. Stado.
- No właśnie. Czuję to. Jak coś się zbliża w naszą stronę.
Stanęli pośrodku lasu i zaczęli nasłuchiwać dźwięk, który stawał się coraz głośniejszy. Rozglądali się wokół, ale nie mogli zlokalizować źródła odgłosu. Patrzyli przed siebie, na leśną drogę, która znikała pomiędzy drzewami, a także na zbocze po ich lewej stronie, na dole którego płynął słaby strumień rzeki.
- To chyba zza górki…
Jeremiasz wskazał w prawo na stromą, acz niewielką górkę, gdzie w słonecznym świetle spomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się pojedyncze osobniki różowych flamingów, a następnie całe stado, które liczyło dziesiątki, może setki ptaków. W ciągu kilku sekund Gustav i Jeremiasz zostali otoczeni zgrają różowych, rozwścieczonych flamingów, które zbiegały z górki i biegły na oślep w jednym kierunku. Wbiegały na maskę, na dach, obijały się o przednie i tylne lampy, wpadały z boku na drzwi, dokonując niewielkich wgnieceń, dopóki po zaledwie paru minutach nie minęło ich całe stado, znikając pośród drzew.
- Pewnie „Zieloni”, wiesz, Greenpeace i tym podobni, wypuścili ptaki z pobliskiego Zoo.
Odezwał się pierwszy Jeremiasz po paru chwilach ciszy, gdy Gustav próbował w starym fiacie ponownie odpalić silnik.
- Ale skąd ich tyle?
- Namnożyły się jak głupie w ostatnim czasie, jakby coś przeczuwały już zawczasu.
Przyjaciele resztę drogi jechali w milczeniu. Bynajmniej nie dlatego że nie wiedzieli, co stosownego powiedzieć w takiej sytuacji – po prostu nie widzieli sensu.
Po parunastu minutach Gustav zatrzymał samochód na piasku tuż przy zalewie, najbliższym zbiorniku wodnym miasta.
- Zamknij za sobą drzwi, bo będziemy wracać w mrozie – zażartował Gustav.
Zatrzasnęli za sobą drzwi i oparli się o wgniecioną maskę zdezelowanego fiata. Wokół było cicho i spokojnie, jakby zima tłumiła wszelkie dźwięki. Widok byłby piękny, gdyby nie trupy samobójców, które pływały po powierzchni, obijając się o kry.
- Doczekać się nie mogli… – rzucił obojętnie Gustav, zapalając papierosa. – Nikt ich teraz nie poganiał. W pracy przez całe życie poganiał mnie szef, w spokoju nie mogłem nawet dopić kawy, a teraz stoję tu jak na niekończącej się przerwie papierosowej z wciąż ciepłą kawą w termosie, przynajmniej będzie mi ciepło od wewnątrz, i mogę sobie dopalać, ile chcę, nie obawiając się nowotworu płuc. I tak nie zdążyliby zrobić niczego, czego nie zrobili w całym swoim życiu w ciągu tego jednego dnia. Więc po co tyle krzyku było…
- Nie widzę sensu.
- Wytęż wzrok.
- To pomoże?
- Nie, ale będziesz miał nadzieję, że coś dostrzeżesz.
- Myślisz, że to już? Że już koniec? Że spadła bomba nuklearna i nie żyjemy, bo nie wiemy. Zobacz, pod nami widzę nasze odbicia – chodzimy po lustrze. Po gładkiej powierzchni, po szkle i mym własnym odbiciu – tu musiał być kiedyś piasek, ale próby bomby atomowej dzięki fali termicznej przemieniły go w szkło. Może ci z góry, rząd, wszystko to ukryli, wmawiając nam, że wyłożyli szkłem podłoże, abyśmy mogli się oglądać, aby czuć się lepiej, nazywając to psychologicznym podejściem…
- To kałuża, Jeremiasz.
- Jest tu tak pięknie, tak cicho, że może rakiety atomowe trzasnęły o ziemię, ale do naszych mózgów jeszcze to nie dotarło. Jeszcze nie zarejestrowaliśmy własnej śmierci.
- Jak tak, to nawet nie bolało.
- Może ból przyjdzie później?
Gustav zaciągnął się porządnie ostatni raz, aż żar dotknął filtra, poczym wyrzucił peta na dryfujące przy brzegu ciało.
- Żałujesz, że nie masz nikogo w takim momencie? – zapytał Jeremiasz, utkwiwszy wzrok w zamarzniętych zwłokach, które jak uparte wypływały na brzeg zalewu.
- Kawa się skończyła. Ale teraz już się nie wrócę przecież i nie poproszę o więcej. Teraz żałuję.
Mężczyźni patrzyli przed siebie na cudowny krajobraz zachodzącego słońca – na różowo-żółtą taflę, pod którą płynęły ścieki z miasta, resztki po cywilizacji. Na końcu świata nie będzie fajerwerków, nie będzie pięknego, zniewalającego wybuchu światła na niebie, ani chórku dziecięcego śpiewającego w tle.
Tylko kawa stała samotna pośród cichego chaosu, jaki pozostawili po sobie ludzie.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt