Błądziłam już od dłuższego czasu. Właściwie znałam już wszystkie ścieżki, ale nie po raz pierwszy musiałam przyznać się sama przed sobą, że ten Las niemal każdego dnia zmieniał swoje oblicze. Zawsze trafiałam tam, gdzie chciałam, lecz często na tę samą drogę musiałam poświecić o wiele więcej czasu niż w dniu następnym, tak, jakby Las raz rozciągał się, raz kurczył, a niekiedy żartobliwie przekształcał ścieżki w urokliwe labirynty bez wyjścia.
Nawet strumyk Zawijasek, którego źródła szukałam, zachowywał się nieobliczalnie, często tocząc swoje wody przeciwnie do wcześniej obranego kierunku. Raz ginął w jeziorze, a raz znikał pod igliwiem w dolince. Uważnie rozejrzałam się dookoła. Kępy paproci w cieniu olbrzymich drzew wachlowały lekko zastałe i rozgrzane powietrze, zdawały się strzec mrocznych tajemnic, tkanych nicią pajęczyny i ostatnim szelestem skrzydełek, zaplątanych w niej owadów. Wśród niezliczonych krzewinek, oblepionych jagodami i poziomkami, błyszczały oślepiająca żółcią wysokie lilie, niczym lampiony na leśnej uroczystości. Jeszcze parę kroków i, mijając starą wierzbę, ujrzałam cel mojej wędrówki. Dwa wielkie, dziwnie regularnego, jajowatego kształtu głazy, pokryte grubą warstwą świecącego rosą mchu, rozsiadły się wśród gęstwiny paproci. Pochylona nad nimi, wiotka brzoza zdawała się ciekawie zaglądać w szczelinę poniżej, z której tryskała czysta, połyskliwa jak diament woda. Tuż obok, na swojej małej poduszeczce, którą prawie wszędzie ze sobą nosiła, siedziała Julenka. Poprzekręcane rękawki luźnej, błękitnej sukienki i gruby wianek zwiędłych już stokrotek na głowie, nadawały jej postaci dziwnej miękkości. Wydawała się być nieodłączną cząstką tego zakątka. Małe, opalone stopy zanurzyła w strumyku i, kreśląc w powietrzu tajemnicze znaki gałązką modrzewia, mamrotała coś niezrozumiałego, niczym leśna boginka, wyczarowująca kolory ptasich piór i zapach malin. Wiedziałam, że mnie dostrzegła. Świadczył o tym zmieniony ton jej głosu, w którym zadźwięczało coś, jak żałosna skarga.
Ach, Pisklę Łąkowego Ptaka naprawdę odleciało. Tak długo byłam jego najlepszą przyjaciółką, pilnowałam, aby nie zjadł go kot. Bez pożegnania odleciało.
Julenka westchnęła tłumiąc szloch.
Ale może nie mogło znaleźć powrotnej drogi, to przecież mały ptak, zupełnie jak przedszkolak. Muszę też coś zrobić ze Skoczkiem. Taki był z niego miły zajączek, a teraz zupełnie się zmienił. Naśmiewa się z Małej Sarny, że ma takie długie i chude nogi, a gdy leży w trawie, przypomina kawałek kory. A przecież on sam ma małego zeza i nikt jemu nigdy z tego powodu nie dokuczał.
Julenka zacisnęła piąstki i wojowniczo wstrząsnęła jasnymi kędziorami, posypały się stokrotki.
Jest niesprawiedliwy, nieznośny rozrabiaka i ma pusto w głowie. Dlatego od dzisiaj będę go nazywała Zajączek Rozpustnik.
Odwróciłam się, ostatkiem sił wstrzymując wybuch gwałtownego śmiechu. Za parę lat wytłumaczę Julence właściwe znaczenie tego wyrazu.
********************
Rozmawiałam sama ze sobą. Chwilami zmagałam się z nieproszonymi myślami i obrazami, które nachodziły mnie znienacka i, równie szybko, bezwolnie, chowały się w jakiś zakamarek nie wiadomo czego. Śniłam już czy przywoływałam strzępy minionego dnia? Nie mogłam się zdecydować na przekroczenie niewidocznej granicy. Jak przez mgłę dochodził od jeziora leniwy szelest sitowia. Cisza była tak ogromna, że każdy najmniejszy szmer nabierał geometrycznych kształtów i zdawał się wypełniać sobą całą przestrzeń. Poczułam na policzku zaledwie echo odległego powiewu chłodniejszego powietrza.
A tuż za nim...
Ktoś śpiewa.
Szybko otworzyłam oczy, nagle przytomna i czujna. Pokój jest na parterze, okno otwarte... i uśmiechnęłam się sama do siebie.
Na parapecie, na swojej małej poduszeczce, którą prawie wszędzie ze sobą nosiła, siedziała Julenka. Otoczyła ramionkami kolana i z lekko uniesioną do góry głowa nuciła coś nieokreślonego, coś, co wydawało się być niezbędnym dopełnieniem wszystkich dźwięków tej nocy. Nie mogła mnie słyszeć, ale gdy byłam już tuż obok, odchyliła główkę bardziej do tyłu i rozmarzonym ruchem złożyła ją na moim ramieniu.
Ach, spójrz na to niebo, jest tak granatowe, że aż puszyste. Widzisz ten kawałek księżyca nad lasem? Cały czas mi towarzyszył, a teraz odchodzi do swojego namiotu na Polanie Malej Sarny. A gwiazdy? Dzisiaj wyglądały inaczej niż wczoraj, takie roześmiane, mrugały do mnie wesoło, ale jedna, niestety, spadła. Boję się, że do Jeziora. Wiesz, gwiazdy nie potrafią pływać.
Julenka westchnęła jakby od niechcenia.
Ach, jutro sprawdzę, co się z nią stało. Może miała szczęście i trafiła do Wielkiego Pieca, tam się znowu rozpali i wzniesie.
Napomknęłam, że spadające gwiazdy spełniają wszystkie życzenia. Julenka roześmiała się radośnie i beztrosko.
Ach, na wszelki wypadek powiedziałam jej moje życzenie - aby jutro wróciła.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt