- Piesku., choć.., natychmiast waruj...
Na jego słowa Kasi ciągle przyczajony cofnął się o krok i znowu łypnął na mnie.
W tej części opowieści, mój drogi czytelniku – czytelniczko należy się Wam drobne wyjaśnienie. Jak Kasi był dorastającym sznaucerem to tak dla jaj nauczyłem go kilku pożytecznych komend. Jak wołam – prawa!, to Kasi chodzi ze mną krok w krok przy lewej nodze. Jak wołam – waruj!, to Kasi szaleje oczekując zabawy. Jak wołam – noga!, to Kasi zapieprza gdzie wzrok sięga. Jak wołam – atak!, to Kasi łasi się do mnie.
Ruda poruczniczka wychyliła się z krzesła, zaczęła klepać się prawą ręką po lewej nodze i powtarzając po Florianie Gwarku powiedziała – „ piesku waruj”. Na to ja powiedziałem „ Kasi waruj!”. Jak to Kasi usłyszał to odskoczył w lewo, potem w prawo, zrobił unik przed samym sobą, kartka wpiła mu się głębiej w zęby, cofnął się z tłumionym warkotem i zaczął się ostro ślinić. Po prostu zgłupiał. Policjanci też zgłupieli pozostając w zahibernowanych pozycjach. Ta kartka nie była mi na rękę, więc wydałem komendę „ noga!”. Mój pies nie zawiódł mnie. W tempie jak z wojen gwiezdnych gubiąc tylne nogi wykręcił na kafelkach zimowego patio i wyskoczył na środek ogrodu. Poruczniczka pozostawiając za sobą biodra wywróciła krzesło. Florian jebnął się o kant stołu, zaskowyczał i z bolącą nerką, jak kuśtykający sprinter zaryczał w biegu – „ zabiję cię!” . Jego okrzyk wyzwolił we mnie adrenalinę. W otwartych drzwiach zimowego patio spotkaliśmy się w trójkę o tym samym czasie, nie mogliśmy się zmieścić. Florian przypierdolił w szybę, Ruda oparła się rękoma o framugę, a ja hamując złapałem ją za cycki. Wygramoliliśmy się jakoś. Kasi czekał na nas ciągle na środku ogrodu... tylko część kartki już ubyła... Czy była porwaną przez zacinający wiatr? Czy ją strawił? Czy wdeptał w śnieg? Tego nie powiem. Nie to, że nie chcę Wam powiedzieć, tylko tego nie wiem. Gwarek wygramolił się pierwszy. Na rozchybotanych nogach rzucił się w stronę Kasiego. Kasi zrobił zgrabny unik, wykonał błyskawiczny manewr oskrzydlająco – okrążający i potrząsnął łbem jak wariat pastwiący się nad kartką papieru. Reszta przemknęła mi przed oczami niczym ekspress w zwolnionym tempie...
... Aspirant - odchylił poły munduru lewą ręką - i - sięgać zaczął za kaburę prawą ręką...
... Ja ryknąłem kolejny raz - „Noga!”. I - w nieziemskim loociieee - zwaliłem się na plecy Gwarka - uglebiając go... by po - chwili poczuć na plecach cycki rudej...
Zostałem obezwładniony przez aspiranta od dołu, a przez komisarkę od góry, ale zanim poczułem ból wykręcanych do tyłu rąk zobaczyłem Kasiego jak dawał nogę pod bramą wjazdową do ogrodu i jeszcze coś... kawałek papieru porwany przez wiatr... Ból wykręcanych rąk zmalał – chyba policjańci musieli obserwować ten sam fenomen - , a strzęp papieru zatoczył łuk i lotem ślizgowym upadł na ulicę... Jednocześnie spojrzeliśmy w tym samym kierunku! W kierunku gminnego traktora pługo – piaskarki. Anna Wykwit zerwała się jak strzała i z pozycji zasadniczej zaryczała do aspiranta – „Gwarek aresztujcie ten traktor! Natychmiast!”. Gwarek odrzucił mnie na śnieg, stanął w rozkroku z Walterem w ręku i zapytał „ Ale z jakiego paragrafu Pani Komisarz?!”. Nasze ziajanie, oddalające się chałczenie Kasiego, który pewnie obszczekiwał rurę wydechową traktora przywróciło w nas poczucie normalnej perspektywy, poprzednio zaburzonej.
Przy furtce usłyszałem:
- Nie chciałabym być w pańskiej skórze...
- Zniszczenie koronnego dowodu rzeczowego...
- Brak alibi...
- Uczestnictwo...
- Zbeszczeszczenie...
- Piętnaście lat jak nic...
Nie odpowiadałem, gdyż obserwowałem jak Kasi wraca do domu,... do mnie...W zębach trzymał kawał kija. Pomyślałem, że pierwszy raz w historii ludzkości papier zamienił się w drewno... Obszedł kołem obojętnie Władzę jakby jej nie znał i opuścił patyk przy moich butach po polecaniu „ Atak”. Władza udała, że nic nie zauważa. Jak Władza oddalała się od mojej furtki usłyszałem Floriana „szepczącego” do ucha pani porucznik – „ Oni są w zmowie”.
Na odchodne mój pies obszczekał powietrze, a ja powiedziałem „Dobry Big Zgryzol”. Po tych słowach Kasi dostojnie podszedł do drzwi wejściowych i zarządał ich otwarcia.
Bez ceregieli zadzwoniłem do Warncholio. Normalnie pożaliłem się mu na swój los. Warncholio nie zapłakał, bo nigdy nie płakał. Dlaczego pomyślałem, że zapłacze?
- Ty jesteś popaprańcem. Całe szczęście, że masz inteligentnego psa. Jakby nie to, to odwiedzałbym cię już w więzieniu, idioto. Siedź na dupie i czekaj dopóki się nie odezwę! A tak między nami to nigdy nie lubiłem Zenka – święć się jego dusza... I daj psu kość!!
Po dwóch godzinach zadzwonił.
- Już wszystko wiem.. – powiedział – za dwadzieścia minut w bistro.
W bistro wypiliśmy jak zwykle dwa potrójne espresso bez cukru i mleczka.
- Zenek miał poderżnięte gardło od ucha do ucha... – usłyszałem.
- Pokażę ci coś – dodał Warncholio.
Jego Volvo z trudem doganiałem po wybojach . Odetchnąłem, gdy dojechaliśmy na skraj skarpy miejskiego wysypiska śmieci... Zmutowane wrony szalały nad odpadkami genetycznie zmodyfikowanej żywności. Od czeluści bulgocących kałuż dzieliło nas tylko trzy metry w dół.
- To tutaj opuścił świat Zenek...
- Dlaczego tutaj?
- Tak mówią policyjne akta. Wiesz, że zabójca powraca na miejsce zbrodni...
- Warncholio?... chyba nie myślisz, że ja?....
- ...Ależ skąd. Jesteś na to za głupi. Podejrzewam Krzysia Zadziora. On miał tutaj kontakty. Mogę załatwić ci maskę p-gaz i kombinezon chemiczny z jednostki wojskowej...
Popatrzyłem powłóczyście i wymownie na rozciągający się przede mną bezmiar oparów i wyrównane pole śmieci. W myślach odrzuciłem jego propozycję...
- Mógłbyś zakopać się w tej zgniłej bruździe i poczekać na Krzysia... – Warncholio wskazał palcem gdzie mógłbym przywrzeć.
- Nie – powiedziałem.
Za naszymi plecami usłyszeliśmy zbliżające się kroki grzęznące w glinie.
- Nie odwracaj się – usłyszałem.
Jak nie to nie. Podziwiałem perspektywę, ale nogi niemal ugięły mi się jak tuż przy swoim lewym boku zobaczyłem Krzysztofa Zadziora, a z prawej strony zaleciały mi perfumy Janiny Siarkowskiej... Moja reakcja polegała na włożeniu rąk do kieszeni prochowca.
- Summa summarum to był niezły chłop... – usłyszałem z lewej strony.
- Nawiasem mówiąc – memento mori... – usłyszałem z prawej strony...
- Kochani moi... to już jest post factum – usłyszałem od Warncholio.
Za naszymi plecami usłyszeliśmy zbliżające się kroki grzęznącew w glinie i głosy przeklinające w stylu... co za syf...to jest koniec świata... fuck... – wypowiadane ze śląskim akcentem lub warszawskim.
- Nie odwracajcie się – powiedziałem bez ciarek na plecach.
Było nas sześciu nad skarpą. Patrzyliśmy na wrony.
- Tu leżał corpus christi Zenona Zadziora... - usłyszałem ze swojej prawej strony warszawski akcent.
- Denat nie miał gardła i miał wypaloną chemicznie twarz! – usłyszałem pełne zdanie ze śląskim akcentem.
- To było samobójstwo – oznajmił warszawski głos.
- Czy wiecie jaki miał wyuczony zawód Krzysztof Z? – zapytał Zenon.
- Nie. Jaki? – zadała pytanie Janinka.
- Był rzeźnikiem.
- To wszystko wyjaśnia – powiedział Warncholio.
Gaworzyliśmy sobie patrząc przed siebie.
- Tak czy owak sprawa jest zamknięta – powiedziała poruczniczka.
- Pozostają motywy... – przerwał mi dobre samopoczucie Warncholio.
- To proste. Krzysztof Z. zgłosił się z żołądkową grypą do lekarza pierwszego kontaktu... Miał zrobić badania... Analizy były okropne... Groziła mu wiktroktemnia za trzy lata... By-passy, które już były za póżne nawet, gdyby przeprowadzić mógł ablację za cztery lata poprzedzoną koronografią. Miał już wycięty wyrostek robaczkowy, nerki wykazywały zasiarczenie, wątroba wyoblała, pęcherz żółciowy z takimi...kamieniami. Już nic nie można było zrobić dla płuc, oprócz wycinki w marcu 2014 roku.
- To wszystko wyjaśnia – powiedział Warncholio – Zenon doznał naprężenia psycho-emocjonalnego.
- Tak jest.
I każdy z nas poszedł w swoją stronę.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt