I znów polała się krew. Jakby to cokolwiek znaczyło, że właśnie przerwała nić istnienia tego człowieka. Właściwie kim on dla niej był? Statystą. Nie istniał naprawdę. Był tylko elementem tła, przeszkodą stojącą na drodze do celu. Należało go zlikwidować i ruszyć dalej. Ale czy to było słuszne? Czy miała prawo tak po prostu zakończyć egzystencję tej osoby?
Nie wiedziała. Wolała się nad tym nie zastanawiać. Nie chciała dojść do ponurych wniosków. Przecież on nie miał znaczenia. Powtarzała to sobie nieustannie. Nie miał znaczenia. Był tylko wypełnieniem, jak przeciwnik w grze komputerowej. Klik i po sprawie. Albo ciach w tym przypadku.
Nie wytrzymała, połączyła się przez PDA z jego identyfikatorem. Alan Hammond. Lat trzydzieści jeden. O, informacja o długach. Posiadał niespłacony kredyt w banku Severus, w wysokości trzydziestu tysięcy dolarów. Od dwóch miesięcy nie uiścił czwartej raty. Zabawne. Przejdźmy do rodziny. Żona Anna, z domu Stevens. Córka...
Czemu właściwie to sprawdzała? Jaki to miało sens? Ale z jakiegoś dziwnego powodu nie mogła przestać.
Córka ma na imię Alice. Szesnastego listopada skończy siedem lat. A więc miał maleńką, słodką córeczkę. Kurwa mać.
Ala tak szczerze, to co za różnica? Niech sobie ma. I tak już nie żyje. Widzisz, panie Hammond? Jesteś. Ciach. Nie ma cię. Proste.
Powiedz, Alan, czy jest duża różnica między byciem, a niebyciem? Czy za życia myślałeś kiedykolwiek o śmierci, zastanawiałeś się, co cię po niej czeka? Czy przychodząc tutaj, spodziewałeś się, że może cię ona spotkać? Czy gdybyś miał mnie teraz przed oczami, byłbyś mi wdzięczny, czy raczej miałbyś ochotę odstrzelić mi łeb?
Oczywiście, że jej nie odpowie. Cholera, ciekawe, czy gdyby to on wykończył ją, też czułby się teraz tak podle. Pewnie nie. Pewnie wszyscy potrafią przejść nas tym do porządku dziennego, tylko ona jest taka... No właśnie, jaka? Wrażliwa? Uczuciowa? Ludzka?
Popierdolona?
Ten, kto dał jej do ręki katanę, pewnie umarłby ze śmiechu, gdyby żył. Nie pamiętała tego kogoś. Była na skraju śmierci już dwa razy, podobno podczas przenoszenia do nowego ciała traci się część wspomnień. Tak jej przynajmniej tłumaczono. Ale wątpiła, by jej sensei żył. Lamino powiedział kiedyś, że rzadko przyjmują kogoś, kto nie stracił większości bliskich. To podobno motywuje do walki. Cóż za urocza gra psychologiczna... Ach, jebać to.
A pan, panie Hammond? Czy stracił pan kiedyś jakiegoś krewnego? Sprawdziła. Dwa lata temu zmarła mu matka. Cóż, skoro jest pan Amerykaninem, to pewnie został pan wychowany w katolickiej wierze, nie? Tak, miał pan chrzest i pierwszą komunię. W takim razie, nie ma pan powodu, by płakać za rodzicielką. Spotkacie się w zaświatach.
Powiedz, Alan, a nie mogłeś sobie dzisiaj wziąć wolnego, albo chociaż spóźnić się do pracy? Ależ nie. Oczywiście, że nie. Takie już jej pieprzone szczęście.
Ten człowiek nie był pierwszym, jakiego pozbawiła życia, ale i tak czuła się jak straszna suka. Czuła się tak za każdym razem. Ciekawe, czy żołnierz zabijający na wojnie ma tak samo? No tak, ale żołnierz raczej nie ma okazji pomedytować nad swoją ofiarą i sprawdzić jej drzewa genealogicznego. Technika ssie.
W ogóle, wszystko ssie. Prawda, panie Hammond?
- Czy możesz mi łaskawie powiedzieć, gdzie do jasnej cholery jest Suzume? - usłyszała głos swojego aktualnego dowódcy, Johna, dobiegający z sąsiedniego pomieszczenia.
- Nie wiem, stary - odpowiedział mu głos Lamino. - Pójdę jej poszukać.
Widzi pan, panie Hammond? Już jej szukają. Nie dadzą jej nawet chwili spokoju. Nie mogli poszukać tych danych odrobinę dłużej? Zasiedziała się. A w ogóle, to dlaczego ona nie mogła być jednostką techniczną? Dlaczego to ona musiała wszystkich mordować? Dlaczego musiała tak cholernie nie pasować do swojej pracy?
- O, tu jesteś! - usłyszała wesoły głos za swoimi plecami. - Wszystko w porządku, maleńka?
- W porządku, Lamino - odpowiedziała, bo co niby innego mogła odpowiedzieć? Nawet jemu by nie zdradziła tej słabości, która ją ogarnia. Gdy odwróciła lekko głowę, zobaczyła, że przyjaciel patrzy na nią podejrzliwie.
- To świetnie - stwierdził. - Chodź, zbieramy się. I nie rób już takiej smutnej miny. Zrobię ci kakao.
Odwrócił się, odszedł. Uśmiechnęła się mimo woli. On jej zrobi kakao. Jakby lekiem na jej wszystkie emocjonalne rozterki miało być jakieś pieprzone kakao. Zastanowiła się, za co tak bardzo lubi tego porąbanego, przerośniętego latynosa. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Ważne, że przy niej był. Chwyciła katanę. Wychodząc spojrzała jeszcze raz na zakrwawione ciało Alana Hammonda. Przez chwilę miała dziwną ochotę zapisać sobie w PDA jego adres i skontaktować się z jego żoną, ale niemal natychmiast z tego zrezygnowała. Niby co miała jej powiedzieć? Czasu przecież nie cofnie. Nie ma sensu dodatkowo utrudniać sobie życia.
Wyszła z pomieszczenia i zapytała Lamino, czy kakao będzie z pianką. Ten, ku jej zadowoleniu, odpowiedział twierdząco.
***
Dwie szóstki. Na twarzy Ricky'ego pojawił się uśmiech.
- Niższe - zadecydował.
Malone kiwnął spokojnie głową, po czym wypluł wypalonego niemal do cna peta, wprost na brudną, drewnianą podłogę tej cuchnącej meliny. Katia spojrzała na niego wilkiem i zdeptała niedopałek ciężką podeszwą glana. Winny nawet tego nie zauważył.
- No, ale ej! To jakieś oszustwo jest! - zaprotestował nagle, ni stąd, ni zowąd, Wania.
- A to niby czemu? - spytał Ricky, któremu wcale nie podobały się wszelkie próby pozbawienia go wygranej.
- No bo, kurwa, jak wypadły dwie szóstki, to raczej łatwo wpaść, że wyższe, kurwa, nie będą. Mam rację?
- Masz - poparła go Katia, jako jedyna przedstawicielka płci pięknej, gdyż Lala grała w jakąś wybitnie casualową grę na swoim PDA, a Kyori najwyraźniej poszła spać.
- Twoje zdanie się nie liczy - powiadomił ją Malone, po czym nalał sobie dziwnie mętnego piwa, które kupili po drodze w bardzo ubogo wyposażonym sklepie. Zapłacili dolara pięćdziesiąt.
- A to niby dlaczego?! - oburzyła się Rosjanka. - Bo jestem kobietą, tak?! Ty cholerny szowinisto?!
- Nie dlatego - uspokoił ją Murzyn. - Wania jest twoją siostrą...
- Bratem - poprawił go Wania.
- Wania jest twoim bratem, a ty jesteś jego siostrą. Oczywiste, że zawsze go poprzesz. Nie jesteś obiektywna. Dlatego twoje zdanie się nie liczy - wypowiedziawszy te słowa, napił się wspomnianego wcześniej piwa, ale okazało się niesmaczne, więc je wypluł.
- To ma sens - stwierdził Ricky.
- No dobrze - zgodziła się dziewczyna, ukazując swoją, nieznaną dotąd, pacyfistyczną naturę. - Zapytajmy więc Zeke'a.
- Co Zeke? - zapytał Zeke, który jak zwykle nie wiedział o co chodzi.
Sprawę postanowił wytłumaczyć mu główny zainteresowany w osobie Ricky'ego.
- Powiedz, czy jeśli Malone wyrzucił dwie szóstki, a ja oznajmiłem mu, że kolejny wynik będzie niższy od poprzedniego, bo wyższy być nie może, bo obie nasze kości mają jedynie po sześć ścianek, z czego wynika, że miałem niezwykle ułatwione zadanie, to czy korzystanie z tego ułatwienia jest z mojej strony oszustwem?
- Kurwa, tak mu to wytłumaczyłeś, że na pewno nic nie zrozumiał! - oburzyła się Katia.
- Zeke zrozumiał - oznajmił Indianin osobiście. Właściwie nikt nie wiedział, czemu mówi on o sobie w trzeciej osobie, ani dlaczego wymawia swoje imię "Zeke", a nie po prostu "Zik". Stary wilk po prostu już taki był. Wszyscy zdążyli się przyzwyczaić.
- O, widzisz, Zeke zrozumiał! - ucieszył się Malone. - Więc powiedz nam, staruszku: to jest oszustwo, czy nie?
Indianin zastanowił się chwilę, mrużąc oczy, niczym podczas pełnego napięcia pojednku w samo południe, po czym, kierując swój wzrok wprost na Katię, rzekł:
- To nie jest oszustwo. To jest fart.
- Kurwa mać! - zirytowała się Rosjanka.
- No właśnie! - zawtórował jej brat. - Winnetou pierdoli bzdury!
- Zeke zdania nie zmieni - stwierdził oskarżony o pierdolenie, siorbiąc spokojnie ten nieszczęsny napój, który od biedy można by nazwać piwem.
- I Zeke bardzo dobrze robi! - pochwalił go Ricky. - A wy się po prostu denerwujecie, bo to nie wam przyznał rację. Rzucaj, Malone!
I Malone rzucił. Dwie sześcienne, drewniane kostki wzbiły się w powietrze, a oczy obecnych podążyły za nimi. Wszyscy wstrzymali oddech. Przez chwilę jedynym słyszalnym dźwiękiem było brzęczenie much, od których roiło się w tym, niezbyt zadbanym, pomieszczeniu. Napięcie było wręcz namacalne. Aż w końcu drewno uderzyło miękko o brudny blat stołu, po czym ponownie wzbiło się w górę i poturlało wzdłuż niego, podskakując jeszcze kilkakrotnie, za każdym razem niżej i niżej. I ostatecznie się zatrzymało. I obie kostki dumnie zaprezentowały swój wynik. I każdy głośno wypuścił powietrze, a Katia zaczęła śmiać się z wyższością.
- No, tego to się nie spodziewałem - przyznał Ricky.
Wynik rzutu, zupełnie jak poprzednio, wynosił dwie szóstki.
- Przegrałeś - powiadomił go Malone.
- Zajebiście! - krzyknął Wania, przy czym jego siostra wciąż nie przestawała się władczo śmiać.
- Ale jak to przegrałem?! - wrzasnął na to rozpaczliwie Ricky do Malone'a.
- Normalnie - odparł mu Murzyn. - Założyłeś, jak wszyscy słyszeli, że kolejny wynik będzie niższy. A nie był.
- Ale wyższy też nie, do cholery jasnej!
- Ale ty nie powiedziałeś, że nie będzie wyższy. Wyraźnie powiedziałeś, że będzie niższy. A nie był. Wynika z tego, że przegrałeś.
- Nie, no to jest jakieś oszustwo!
- No nie wiem, Ricardo - Katia przestała się śmiać i uśmiechała się teraz złośliwie. - Chyba powinniśmy zapytać o to kogoś bezstronnego.
- Dokładnie! - podjął Wania. - Co o tym myślisz, Zeke?
Indianin zastanowił się głęboko, po czym rzekł:
- To nie jest oszustwo. To jest pech - po czym wrócił do siorbania piwa.
- Sam widzisz, Rick - powiedział Malone. - Wyskakuj ze stówki.
Przegrany zrobił nadąsaną minę, po czym, z wyraźnym bólem serca, wyjął PDA i za pomocą kilku komend dokonał przelewu.
- Świetnie - ucieszył się na to wygrany. - To kto teraz?
- Ja chcę! - krzyknął w odpowiedzi Henry, który dotychczas spał gdzieś w kącie.
Ale niestety staremu rewolwerowcowi nie dane było znów posmakować słodkiego smaku hazardu, gdyż wtedy, trzaskając drzwiami, do meliny wszedł Yozef. Stanął u progu, przebieżył wzrokiem po swojej wiernej drużynie, aż w końcu skrzyżował ręce na piersi, czekając, aż do rzeczywistości powrócą dwie duchem nieobecne w osobach Lali i Kyori. A gdy to nastąpiło, przybyły rzekł tylko jedno słowo:
- Misja.
I wszyscy zaczęli się zbierać.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt