Siedziałem zrezygnowany. Obrazy szalały mi przed oczyma wraz z resztkami gwiazd, które wyswobodzono ze śródmózgowia silnym uderzeniem. Sam nie miałem pojęcia, jakim cudem to przeżyłem. Przez chwilę usiłowałem odtworzyć wydarzenia sprzed godziny, jednak tępy ból głowy szybko wyleczył mnie z ochoty na dochodzenie. Później.
Ścianka za mną była przyzwoicie zimna, przytknąłem do niej głowę i zasyczałem z ulgą. Byłbym odpłynął w niebyt gdyby ten nieustający, denerwujący dźwięk.
- Hrrrr… Khrrrr…
Byłem prawie pewien, że gdyby koła pociągu nie terkotały tak przenikliwie, usłyszałbym nawet tej kapanie tej obleśnej, zabarwionej brudną krwią śliny. Zdawała się wypływać z warg Teda z chlupotem pękających baniek, i mimo że zamknąłem oczy widok ten wciąż wykrzywiał mi usta w grymasie odrazy.
Oderwałem się z wysiłkiem od ścianki, syknąłem kiedy na kolejnym podbiciu ciężkiej maszyny czerep podskoczył mi bez ostrzeżenia. Podciągnąłem nogi i wsparłem się na nich, zwieszając głowę między kolanami. Powinienem coś zrobić. Ratować się. Zdawałem sobie jednak sprawę, że co mogłem już dawno zrobiłem. Lub ktoś zrobił za mnie. Drzwi od przedziałów przede mną były zabarykadowane, zastawione wyrwanymi siedzeniami, okna zablokowane tak, że nie mogłem nawet lekko ich uchylić, a drzwi, za którymi miarowym tempem umykał świat, zamknięte na cztery spusty. Jeszcze parę chwil wcześniej oglądałem je pełen nadziei na ratunek. Nie wiedzieć czemu jednak jakiś kretyn zaspawał je na amen, co było znakomitym dodatkiem do „czterech spustów”. W normalnym kraju, w normalnych czasach takie zapieczętowanie wagonu kolejowego byłoby niedopuszczalne, ale przecież to nie był, jak właśnie odkryłem, ani normalny wagon, ani normalny kraj, ani tym bardziej normalne czasy.
- Hrrr… Fsss… - Z rozjechanych gaśnicą warg Teda wypełzła kolejna porcja różowawej śliny. Podniosłem głowę.
- Wiesz co stary… jesteś naprawdę ohydny.
Leżał cztery metry ode mnie, przytrzaśnięty siedzeniem i przybity do podłogi co najmniej dwoma uchwytami od poręczy. Wyglądał jakby przyszyto go do podłogi tackerem. Wyciągał do mnie dłoń umazaną we krwi, chyba brakowało mu palca, nie byłem pewien. Przetarłem oczy, które szczypały od zalewającego je potu. Tak, brakowało mu palca. Wstałem i chwiejnym krokiem podszedłem do jednego z okien. Było zaklejone mleczną folią, udało mi się jednak zerwać jej nieco. Pociąg sunął powoli przez miasto. Nie miałem pojęcia co to za miejscowość, a okno podobnie, jak drzwi na końcu wagonu było zaklejone szczelnie. Krew zagotowała mi się w żyłach, wściekłość wlała się we mnie niepostrzeżenie, zacisnęła mi szczęki i zażądała zwolnienia zaworów. Nim zadałem sobie pytanie czy to w ogóle ma szanse powodzenia, rzuciłem się w kierunku okna chcąc barkiem wybić ustrojstwo lub chociaż wygiąć ramę. Szyba trwała dalej niewzruszona moim atakiem, a całe ramię zalał ból, który w połączeniu z dudniącymi w głowie kołami posadził mnie na ziemi.
- Kfhhrrrr…
Podskoczyłem, jak oparzony czując, że coś ciągnie mnie za kurtkę, pędem przeniosłem się na „moje miejsce” pod chłodną ścianką.
- Kurwa. – warknąłem z obrzydzeniem.
Ted z tym swoim zaplutym wyrazem zawodu zacharczał wymownie i nieustannie wyciągał ramiona usiłując podciągnąć się w moją stronę.
Byłem zmęczony. Tak cholernie zmęczony. A przecież to miał być krótki wypad, impreza. Splunąłem. Dwudniowe party na kółkach. Hostessy, cztery bary, dwa parkiety, wagon sypialny. Cały pociąg dla nas, weekend relaksu przed kolejnym ciężkim tygodniem. Ted załatwił bilety, a teraz leży tam i sięga po mnie, jak po obiecany bonus w postaci napalonej striptizerki.
- Ty naprawdę tak wyglądasz. – Przekrzywiłem głowę.
Patrzyłem na niego i szukałem w pamięci powodów tego wszystkiego. Nie mogłem określić kiedy to wszystko się zaczęło, a ponieważ szybko znaleźliśmy ten zapomniany przez wszystkich przedział na końcu wagonu – nie miałem okazji zobaczyć, jak to wyglądało gdzie indziej. Ale słyszeliśmy.
Przymknąłem oczy i w akompaniamencie kół i charczenia Teda odtwarzałem ostatnią dobę.
Było genialnie, muzyka dobra, alkohol z najwyższej półki, dziewczyny słusznie rozebrane. To naprawdę był fajny wypad, do momentu kiedy mocno już upojony wyruszyłem do toalety. To właśnie kiedy z niej wychodziłem zauważyłem tamtą panienkę.
Otworzyłem oczy zaskoczony tym, jak wyraźnie scena ta powróciła teraz. Ted przypadł wtedy do mnie i krzyczał coś szarpiąc mnie za rękaw. Pamiętam, że chwiejnie wyszarpnąłem telefon z kieszeni i na prędce usiłowałem włączyć aparat. Ta klientka przegryzała jakiemuś kolesiowi krtań!
Ted jednak szarpnął mnie w końcu na tyle mocno, że telefon wypadł mi z rąk, a ja sam zostałem pociągnięty w przeciwnym do scenki kierunku.
Szybko dotarło do mnie, że to nie był odosobniony przypadek. I wtedy znaleźliśmy ten przedział.
Spojrzałem teraz na niego, wciąż mając przed oczyma tamte chwile. Zabarykadowaliśmy się, a potem... z nim zaczęło się dziać coś okropnego.
Jakiś dźwięk wydarł mnie wspomnieniom z objęć. Jak się okazało to mój własny przeciągły jęk. Zacharczałem odkasłując i podniosłem się chwiejnie, rozejrzałem wokół. Gaśnica, którą przyłożyłem Tedowi leżała pod drzwiami, użyłem jej rury do zablokowania drzwi wejściowych od strony reszty wagonu. Co prawda od dwóch godzin panowała za nimi cisza, ale nadal bałem się tam podejść. Przeniosłem spojrzenie na tę część w której leżał mój, niegdyś, przyjaciel. Głębiej w rogu, za jego nogami stał wózek. Odetchnąłem z ulgą. Może znajdę tam jakiegoś batona, wodę, cokolwiek… Sięgnąłem po kawał pręta, który zaraz po unieruchomieniu Teda przytuliłem, jak berło przetrwania.
Musiałem utorować sobie drogę…
Wzdrygnąłem się kiedy usłyszałem pierwsze tępe uderzenie. Głowa odskoczyła mu jak piłka, jednak zamiast się odturlać zaległa w chwilowym bezruchu na ramieniu, przekroczyłem szybko jego tors i szarpnąłem za rączkę od wózka. Przetransportowałem ustrojstwo ponad ciałem przyjaciela, chcąc podstawić je pod „moją” ściankę. Coś zahaczyło. Ted zdążył się ocknąć po niewybrednie zaaplikowanym znieczuleniu i szarpał za jedną z nóżek zaopatrzonych w kółka. Poczułem wściekłość. Wyszarpnąłem wózek i zacząłem okładać leżącego.
- Kurwa! Mógłbyś! Wreszcie! Zdechnąć! – Z każdym okrzykiem uderzałem go bezlitośnie. Czułem się, jak w jednym z tych cholernych snów, w których łazi za tobą umarły, którego mimo okładania nijak zabić nie możesz. Boże jedyny! Tak właśnie było! Zacząłem łkać, ręce opadły mi w bezsilności a pręt zostawiłem wbity w bark Teda. Nie ruszał się. Ile ja bym dał, żeby nigdy więcej się nie poruszył.
Wtedy zza zabarykadowanych drzwi usłyszałem chrobot. Poczułem, jak zimny pot rosi mi kark, cofnąłem się pod ściankę i usiłowałem zatkać uszy, a umysł zaczął dryfować gdzieś w poszukiwaniu ulgi.
Nie miałem pojęcia ile to trwało. Dźwięki na dobre zadomowiły się w niewielkim przedziale. Wyprostowałem się i patrzyłem beznamiętnie przed siebie. Skrobanie w drzwi nie ustało, nie przybrało na mocy, jedynie na częstotliwości. Ten trup znów wyciągał do mnie ręce charcząc pociemniałymi ustami. Osunąłem się na ziemię.
- Jakież to zabawne…
Oparłem się łokciem o dolną półkę wózka, który przytargałem. Zadzwoniły stojące na niej kubki i termosy. Zobojętniałym ruchem sięgnąłem po najbliższy dzbanek, odkręciłem i powąchałem. Kawa.
Była jeszcze letnia.
- Wiesz Ted… - mówiłem cicho sięgając po filiżankę. – Jeszcze godzinę temu płakałem zastanawiając się czy kiedykolwiek wybaczę sobie, że cię zabiłem.
Nalałem czarnego, lurowatego płynu do względnie czystego, białego naczynia.
- Zmartwychwstałeś! – Zaśmiałem się histerycznie i uniosłem napój w toaście.
Upiłem nieco, oparłem głowę o ściankę i przymknąłem oczy.
- Jak ja marzę teraz o tym, żebyś sczezł…
Odpowiedziało mi krótkie charknięcie, zza drzwi dobiegły groźne pomrukiwania. Utuliłem nozdrza zapachem kawy. Czułem się prawie normalnie. Było prawie zwyczajnie. Taki prawie zwyczajny koniec świata.
Dopijałem zawartość filiżanki kiedy dopadły mnie pierwsze torsje. Promieniujący z trzewi ból rozlał się po całej otrzewnej. Zwaliłem się na podłogę walcząc ze skurczami żołądka. Usiłowałem zlokalizować źródło dolegliwości i w końcu zrozumiałem co to.
Głód.
Rzuciłem spojrzenie na pustą filiżankę, która odturlała się w kierunku Teda.” Co to jest, u diabła?!”
Czy w jego oczach zobaczyłem smutek?
Moim ciałem znów szarpnął niewyobrażalny ból.
Dlaczego mój przyjaciel pachniał tak obiecująco?
Zamroczyło mnie kiedy próbowałem się podnieść.
Dlaczego stoję nad nim?
Znów ciemność, tylko uderzenie kolan o podłogę.
„O mój Boże.”
Wózek z gorącymi napojami odsunął się nieco a stojące na nim termosy zadzwoniły o siebie, spod sterty filiżanek wysunął się kajet spiętych równo arkuszy, pełnych tabelek i pustych rubryk. Tłusty, zalany kawą druk w nagłówku informował:
„EKSPERYMENT”
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt