CZĘŚĆ II. JESZCZE SIĘ BAWIMY.
Sala kryształowa hotelu Patisson wypełniała się powoli stłumionym gwarem przybywających gości, a wraz z nimi nabierała blasku życia. Dziwne, miałem wrażenie, iż bez ludzi wyglądałaby jak piękne, ekskluzywne muzeum, gdzie nawet sama myśl o dotykaniu czegokolwiek, kojarzyłaby się raczej ze świętokradztwem, albo i świątynią, a nie z możliwością zwykłego przebywania i korzystania z jej uroków. Przynajmniej na nas zrobiła niesamowite wrażenie.
Przytłaczała przepychem i wykwintnym wystrojem wnętrza, stylizowanym na pałacowe sale dawnych możnowładców. I to bez kiczu. Wszelkie ozdoby w niczym nie przypominały podróbek w odpustowym stylu, czy też seryjnych, gipsowych kopii. Każdy detal był tutaj dopracowany i wyglądał na autentyczne dzieło sztuki, od którego emanowała atmosfera powagi, potęgi, oraz majestatu miejsca.
Ogromne, składające się z setek kawałków rżniętego szkła, nisko zwisające żyrandole, wesoło migotały wszelkimi odcieniami światła, wprowadzając do jej przestrzeni kolorowe ogniki frywolniejszej aury, jednak bez tłumienia aury dostojeństwa. Zmiękczały ją tylko odrobinę, pozwalając na prowadzenie niegłośnej wymiany zdań, oraz jako taką adaptację przybysza do panującej tutaj atmosfery. Dzięki tym refleksom można było uwierzyć, że przyszliśmy tutaj po prostu się bawić, a nie medytować, czy też wznosić modły. Tak też zrozumiałem to otoczenie, starając się luźną rozmową pobudzić do życia Martę, która niemal straciła oddech tuż po przejściu przez drzwi.
Nie ma się czemu dziwić. Przecież ja też byłem najzwyklejszym nuworyszem, który ledwo co odzyskał jako taką pewność siebie, dzięki niemal nieograniczonym zasobom finansowym Doroty. Pieniądze może nie dają szczęścia, ale pozwalają traktować życie niczym grę w pokera. Możesz blefować. I przeważnie wygrywasz, jeśli nie boisz się utraty postawionej stawki; jeśli jesteś pewny, że nic złego się nie stanie, gdy tę jedną grę przegrasz. Bo widząc pewność siebie współzawodnika, przeciwnik i tak najczęściej ustępuje.
Ja się już nie bałem i bardzo szybko odzyskiwałem mój dawny styl, chociaż grałem tak nisko, że nawet gdybym przegrał, Dorota nie mogłaby mieć mi niczego za złe. Jednak to wystarczało. Od kilku miesięcy prawie zawsze wygrywałem. Dla moich moskiewskich rozmówców stawałem się coraz bardziej pożądanym partnerem do rozmów, a bywało też, że wręcz autorytetem, potrafiącym wyjaśnić im różnice pomiędzy funkcjonowaniem wspólnego rynku europejskiego, a rynkiem rosyjskim.
Zresztą, Dorota sama zachęcała mnie do aktywniejszych działań w tej dziedzinie. Oczywiście, nie mam na myśli hazardu, tylko o zachowania człowieka z klasą i z kasą.
Nie szastałem pieniędzmi, ale nie byłem też małostkowy. Doskonale pamiętałem dawne czasy, kiedy pracowałem w spółce handlowej i zarabiałem duże pieniądze. Moja pewność siebie w negocjacjach napędzała nowe kontrakty. A potem… Kiedy posłano mnie na aut, byłem nikim! Nie potrafiłem nawet rozmawiać z sąsiadami! Kryłem się, unikałem ich, nie chciałem nikogo widzieć, z nikim rozmawiać… Nawet dowcipów nie zapamiętywałem.
A wtedy, kiedy na początku lata spotkałem Dorotę… mój Boże! Bezrobotny, bez szans na normalne życie…
To było więcej niż główna wygrana w totolotka, że wsiadłem tamtej nocy do tego samego przedziału, w którym podróżowała. Młoda, przepiękna i piekielnie inteligentna dziewczyna, o niesłychanie mocnej osobowości, skazana na sukces w życiu, zetknęła się z lekko przetrąconym, podtatusiałym facetem, nie pierwszej świeżości…
A jednak los nas połączył! Mieliśmy teraz ze sobą dwójkę dzieci, dwóch wspaniałych synów! I już zawsze będziemy związani troską o ich dobre wychowanie, o ich życiową pomyślność. Wprawdzie nasze wychowawcze role były ciągle nierówne, ale w lecie miało się to skończyć. Obiecała mi, że do lipca chłopcy dowiedzą się, kto jest ich tatusiem, a wtedy odzyskam należne mi prawa. Nie wiedziałem jak to zrobi, jednak dotychczas nigdy tak nie było, żebym się na niej zawiódł. Jej słowo było zawsze niczym dokument. Nie do podważenia i obalenia.
Czekałem na to, ale dzisiaj jeszcze bardziej czekałem na nią. Aż drżałem na samą myśl, że się spotkamy! Przecież widzieliśmy się po raz ostatni pół roku temu! Nie licząc nieszczęsnego spotkania przy płocie Baśki, które wyrzucałem z pamięci, ostatnim zapamiętanym widokiem była jej prześliczna sylwetka, kiedy szła do domu, po naszym bajecznym, miłosnym seansie przy brzegu jeziora, pod nawisem gałęzi… Moja szefowa! Moja śliczna pani dyrektor, która ostatnio droczy się ze mną niezbyt służbowymi emailami…
Marta nie miała okazji w życiu, żeby balować w takich warunkach, podobnie zresztą jak i ja. Brałem kilka razy udział w uroczystych imprezach krajowych i za granicą, ale żadna z nich, mimo obecności prominentnych osób, nie przypominała przepychem tej, która zapowiadała się dzisiaj. To wszystko było zjawiskiem nie z naszej bajki. A jednak musieliśmy się z tym zmierzyć, parweniusze na salonach. Czułem sam, że dzisiaj lekko nie będzie, a widziałem, że Marta była wręcz przestraszona.
Z kilkoma figurami współczesnego, polskiego życia politycznego, pijałem kiedyś wódkę, ale to były studenckie czasy i studenckie warunki. Dzisiaj po tych znajomościach nie było nawet śladu. I nigdy nie przełożyło się to na jakieś życiowe warunki, czy też możliwości. Nawet fakt, że nie tak dawno, jakiś rok temu, byłem na spotkaniu z naszym wojewodą, z którym kiedyś grywałem w brydża i z jednej szklanki piliśmy gorzałę w akademiku. Kiedy do tego dyskretnie nawiązałem, udał że mnie nie rozumie i nie poznaje, a ja machnąłem ręką. Skoro nie chce…
Marta miała podobne podejście do dawnych znajomości. Kto udawał, że jej nie pamięta, bywał od razu skreślony i to wszystko. Nigdy więcej! Profitów to nam nie dawało, może dlatego tak cienko przędliśmy dotychczas?
Wykwintny przepych kryształowej sali szybko stawał się eleganckim dopełnieniem coraz większej liczby ciemnych garniturów panów, przeważnie z muszkami pod brodą, oraz wytwornych kreacji dam; różnych fasonów, krojów, niesamowitych odcieni barw, połączonych z najwymyślniejszymi dodatkami nie tylko biżuterii, ozdabiających wszelakie miejsca ciała. Trwała rewia finansowych możliwości i pomysłów modnych projektantów na topie. Marta rzucała niby dyskretne spojrzenia wokół, ja zresztą nie byłem gorszy. Wyglądało to imponująco, ale nic mnie tu nie podniecało. Stwierdziłem tylko, iż nie mamy się czego wstydzić w zewnętrznym wyglądzie, chociaż pozycją nie dorastaliśmy tu nikomu do pięt…
Marta i Joasia miały na sobie balowe kreacje projektu nieznanej szerzej, ale już wschodzącej gwiazdy tego biznesu. Nieznanej szerszemu ogółowi, ale według Lidki, z wielkimi szansami na nie tylko ogólnopolski sukces w przyszłości.
W tych tematach byłem niemal pełnym laikiem, ale wtedy, po wigilijnych niespodziankach, kiedy nawet Romek zrobił mnie w bambuko z autem od Doroty, po świętach wszystko wróciło do normy. Romek, gdy się później spotkaliśmy, był wesoły jak dziecko, że pomysł z samochodem wypalił i nie zorientowałem się wcześniej co mi obydwoje naszykowali. Kiedy jednak w poważnej rozmowie tematyka rozmowy zeszła na przygotowania do balu, przekazał mi sugestię Lidki, byśmy odwiedzili pracownię pewnej młodej projektantki, która według niej była rewelacyjna. I chociaż Marcie propozycje początkowo nie przypadły do gustu, to przy pomocy Joasi dała się przekonać. Dzisiaj obydwie występowały w kreacjach z tamtego warsztatu. Mnie się podobały! Lidka zresztą zapewniała mnie w emailu, że sama też będzie mieć kieckę z tego samego źródła.
Na razie jednak ani Lidki, ani Romka nie było…
Kiedy usiedliśmy już za stołem, naszła mnie nieco głupawa refleksja. To było chyba pod wpływem słów Marty, bo od rana sceptycznie wyrażała się o naszej obecności w tym miejscu. I nieoczekiwanie, ja pomyślałem podobnie. – Co ja tu robię? Co my tutaj robimy? Przecież to nie nasze miejsce!
Niemałe tuzy naszego życia gospodarczego miały zaszczycać swoją obecnością jubileusz banku Solution. Z tego co wiedziałem od Dorotki, zaproszenia na bal otrzymała tylko wyższa kadra zarządzająca z banku i dyrektorzy oddziałów zamiejscowych, a poza tym zaproszono niemało gości z zewnątrz. Prezesów organizacji gospodarczych, stowarzyszeń polsko – amerykańskich, oraz izby handlowej, przedstawicieli największych organizacji biznesowych, instytutów naukowych, właścicieli albo prezesów niektórych największych klientów banku, fundacji amerykańskich związanych z Polską, mieli też być goście z ambasady USA, a także najlepsi dziennikarze piszący o biznesie oraz śmietanka ze świata kultury, związana jakoś z Ameryką. Niewiadomą była natomiast obecność przedstawicieli sfer rządowych. Czy skorzystają z zaproszenia, czy też nie. To już uzupełniła mi Joasia, ale sama przyznawała, iż nie jest pewna żadnych informacji. Ostatnio takie uczestnictwo w podobnych imprezach, nie było dobrze widziane w tabloidach i decyzje podejmowali zawsze w ostatniej chwili.
Zresztą, program mówił też o kilku niespodziankach, więc jeszcze parę spraw nie było dla mnie do końca jasnych. Nie wiedziałem na przykład kto zarządza i fizycznie bal organizuje, bo nie wszystko było w rękach dyrekcji hotelu czy też szefa jego kuchni. Wiadomo było tylko kto za to zapłaci. Oczywiście Bank Solution Poland S.A. I to słono zapłaci!
Dyskretnie spróbowałem policzyć stoły na sali. Nie licząc jedynego nieokrągłego, długiego stołu „prezydialnego” dla najważniejszych person, było ich ponad dwadzieścia, a przy każdym z nich dwanaście miejsc. Czyli, lekko licząc, liczba zaproszonych gości sięgała trzech setek. Niczego sobie zabawa nam się szykowała. Ciekawe, czym się zakończy.
Jak wobec mnie zachowa się John? Jak przeżyję zetknięcie się Marty z Dorotką w mojej obecności? Co z tego wyniknie? Już się przekonałem, że nie można być pewnym niczego, ani przewidzieć rozwoju wydarzeń. Przecież zupełnie nieoczekiwanie one obydwie już się poznały! Dzisiaj przed obiadem. Przed balem. U hotelowego fryzjera…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt