Moje lata w PRL-u i dalsze cz.VIII - FRIDA
Proza » Inne » Moje lata w PRL-u i dalsze cz.VIII
A A A
Od autora: Wspomnienia z młodości i dalszych lat
Klasyfikacja wiekowa: +18

Rok 2005 był bardzo istotnym dla naszej rodziny. Rozstrzygało się dużo ważnych spraw. Agnieszka broniła pracę magisterską a Tomek zdawał maturę. Wszystko się pięknie poukładało, gorzej było ze znalezieniem pracy. Córcia zarejestrowała się w Urzędzie Pracy i czekała na cud. Przydzielono jej staż w pośrednictwie pracy, potem w Sądzie. Wszystko było krótkotrwałe. Potem porobiło się trochę lepiej, bo w końcu dostałam pracę. Umowa była tylko na czas określony. Ja mimo wszystko byłam szczęśliwa. Nareszcie mogłam być w nowym towarzystwie i pogadać z ludźmi a nie tylko w domu z pieskiem. To było stanowisko w Urzędzie Pracy w dziale archiwalnym. Ludzi nowo przyjętych było dużo, więc podzielono nas na dwie grupy, młodzież osobno i starszyzna osobno. Nową koleżanką była Basia, chuda cipka bez przedniego zęba, włosy w wielkim nieładzie, okulary na czubku czerwonego nosa i oczy bardzo wesołe. Jurek, krótko strzyżony blondyn w okularach. Z fryzury przypominał Gierka, ale miał grubaśny brzuszek i to jego mocno odróżniało od naszego dawnego przywódcy. W drugim dniu doszła do nas Kamila. Dziewczyna w wieku 33 lat, długie ciemne włosy naszprycowane lakierem do bólu. Obcisłe różowe sweterki, które nakładała na siebie mocno podkreślały jej obfite kształty. Taka lala „Barbie” w gorszym wydaniu. Ona miała o sobie bardzo wielkie mniemanie. Wiedziała, że jest najpiękniejsza i najmądrzejsza. Pracowała od trzech miesięcy więc czuła w sobie siłę trzmiela i próbowała nas sobie podporządkować. Do roboty raczej się nie garnęła, ale za to z wielką gracją wykładała na biurko wiktuały do jedzenia i obżerała się co jakiś czas. Potem robiła wędrówki do kibla i tam myła pojemniczki po różnych sałatkach, ale zanim wyszła to lustereczko szło w ruch. Malowała swoje wydatne usta,  potem psikała się dezodorantem od góry do dołu. Cała mgła aerozolu szła na nas. Taka była Kamila, długopis ją parzył a nóż i widelec był przypasowany do rączki. Dupsko tymczasem rosło z godziny na godzinę. Basi tymczasem przyszła ochota wyjść na papieroska, więc zwinęła fajki i  zanuciła „Lecę, bo chcę ...”, zmierzała już do drzwi, gdy nagle usłyszała głos Kamilii: - W porządku , możesz iść.  - Ja nie czekam na pozwolenie od ciebie, tylko informuję gdzie idę jakby mnie ktoś ważny szukał - powiedziała z filuternym uśmiechem. Kamila zamknęła na jakiś czas swoje powabne usteczka i łykała gorzką prawdę, że niestety nie jest tu pępkiem świata. Pokazaliśmy jej, że chociaż jesteśmy tu od wczoraj to wiemy co mamy robić i jak w danym miejscu się odnaleźć. Szybko przeszło jej to brylowanie a że lubiła dużo gadać to zaczęła  opowiadać o całym swoim życiu. Była otwarta jak książka telefoniczna, buzia jej się nie zamykała. Miała 13-letnią córkę, którą sama wychowywała. Cały czas była panną a ojciec dziecka nie płacił alimentów. Mówiła też, gdzie wcześniej pracowała i jakich ludzi spotykała na swej drodze. Oj, pikanterii  było w tym dużo.

Każdy dzień w Urzędzie był ciekawy i wesoły a to za sprawą ludzi z którymi zetknął mnie los. Praca nie była zbyt wymagająca, mieliśmy za zadanie przekładanie i kompletowanie dokumentów do nowych teczek osobowych, dlatego też mogliśmy przy tym gadać do woli. Jurek zaczął snuć swoje opowieści o pracy, kiedy był taryfiarzem. Miał taki jeden kurs z rasową blondyną, którą po wyglądzie można było rozpracować jaki fach uprawiała. W trakcie jazdy zażyczyła sobie, by wstąpił do apteki i kupił prezerwatywy. Czego się nie robi dla swojego klienta. Wszedł do apteki a tam była niewielka kolejka „moherowa”. Ze spuszczoną głową posuwał się jak uczniak. Jak przyszła jego kolej  nachylił się do okienka najbliżej jak tylko mógł i wyszeptał - trzy prezerwatywy proszę. A tu nagle za plecami usłyszał piskliwy głosik swojej „blondi” -  jakie trzy, trzydzieści sztuk. Czuł, że purpura go zalewa, chciał jak najszybciej opuścić tamto miejsce.

Trafiła się nam niespodzianka w pracy. Do naszego grona dołączyła Ewa. W pierwszym momencie z gadaniem głupot trzeba było przyhamować. Nie na długo, bo okazała się bardzo równą dziewczyną. Kamila tymczasem swoim gadaniem wypełniała nam całe osiem godzin. Poznała nowego chłopaka w którym się zakochała i bardzo szybko chciała wyjść za mąż. Głośno obmyślała jak to zrobić, by zaciągnąć lubego do ołtarza. Oboje byli wiary ewangielickiej, więc pastor miał nad nimi władzę. Powiedział im, że lepiej by było gdyby się pobrali i nie żyli w grzechu. To się  naszej koleżance bardzo spodobało, zaczęła drążyć temat. Wyznaczyli sztywną datę ślubu. Przyszły pan młody miał jakieś swoje zasady i obwieścił jej, że do dnia ślubu nie będzie z nią grzeszył. Można sobie wyobrazić co czuła w tym momencie nasza kochana „Barbie”. - Czy on sobie myśli, że ja będę koło niego skakać całe miesiące. Sprzątać, prać, gotować a on nawet dupą nie ruszy - żaliła się któregoś dnia. Ja z Ewą siedziałam spokojnie, rzuciłyśmy sobie tylko delikatne spojrzenie i nie wcinałyśmy się w tę rozmowę, ale Jurek nie dał za wygraną. Spojrzał z ponad swoich złotych okularków w naszą stronę i drążył temat dalej: - Słuchaj Kamila, jeżeli facet leży przy takiej pięknej kobiecie jaką ty niewątpliwie  jesteś, to albo jest chory albo innej orientacji. Może on to lubi robić inaczej jak wszyscy ? Dlaczego ta pierwsza żona go zostawiła - to musisz przemyśleć póki czas. Jaki zdrowy chłop by wytrzymał przy tobie, bez naruszenia twego ponętnego ciała - no pomyśl Kamila. Podziękowaniom za dostrzeżenie uroków jej ciała nie było końca a puenta była taka : - Widzisz Jurek, jakby nie patrzeć, to ty stary chłop już jesteś a jednak dostrzegasz w kobiecie to co piękne a ten mój  dupek to nic nie widzi.

W domu Kamila przetrawila jeszcze raz w swojej główce rady Jureka i postanowiła sprawdzić chłopa. Nie żałowała kasy, kupiła sobie ładną bieliznę i zaczęła go kusić. Nie miał już siły biedaczyna, by dotrzymać sobie danego słowa, wpadł w tę rozkoszną otchłań i już niczego nie żałował.  -  Nie miał szans, by nie ulec - śmiała się opowiadając. Potem zręcznie przeskoczyła na inny temat i zaczęła opowieści o swoim domku. Mieszkała w starej kamienicy na poddaszu, gdzie wynajmowała mieszkanie. Kuchnię miała wspólną z jeszcze jedną rodziną a pod nią mieszkał niejaki„ Łysy”, który wydzierał się o wszystko : - a to, że piesek zrobił kupkę na strychu, że za głośno szczekał, że jej piec za mocno kopcił no i o to, że po domu znowu kręcił się jakiś obcy facet itd. itp. To wszystko ją przerastało, jej  matka co chwilę wtrącała się do jej  życia i strofowała a dorastająca córeczka Sylwunia też dawała czadu. Któregoś dnia wróciła ze szkoły i od razu z gębą na matkę : - A ty co sobie tak leżysz jak hrabina, dlaczego nie jest jeszcze podkurzane, będę chciała się uczyć a ty będziesz mi buczeć tym odkurzaczem, nie powiesz mi chyba że z psem też jeszcze nie byłaś? Kamila nigdy nie była dłużna w słowach więc przekleństwa fruwały. Potem między jedną bułką  a drugą  zaczęła snuć smutki dalej : - A na tego  ciula Łysego to ja mam haka. Mam takie jego zdjęcia porno, że niech mi lepiej nie podskakuje. Muszę też jakiegoś zduna znaleźć do pieca, bo kurwa kiedyś się zaczadzimy - mówiła jednym ciągiem swojego myślenia. Właścicielka dupę zawinęła i pojechała na wojaże do Warszawy a my tu sami wszystko mamy za nią robić albo się udusić. Tylko pieniądze potrafi ciągnąć franca jedna, no może nie tylko to ciągnie - uśmiechnęła się filuternie i spojrzała przeciągłym wzrokiem na Jurka i wtedy złość z niej jakby odpływała. W takich momentach Jurek mówił: - Kamila, ty masz taki piękny, perlisty śmiech. Po tych słowach leciała cała salwa tego śmiechu wyprodukowanego na daną chwilę. Dla nas to był horrorek a Jureczek się pięknie do niej uśmiechał, jakby całe dnie i noce tylko na to czekał. On potrafił grać, jajcarz  jeden! Lubiłyśmy ją po swojemu, ale była taka naiwna.

 W tym samym czasie najgorsze wieści zaczęły spływać z Watykanu. Nasz kochany Papież mający prawie 85 lat już od dłuższego czasu chorował. Stawał w swoim oknie, wypuszczał z rąk gołąbki a one nie chciały od Niego odlecieć. Bardzo źle już wyglądał i wszystko wskazywało na to, że niedługo będziemy go żegnali.  02.04. 2005r. o godz.21,37 odszedł od nas. Dla Niego to było wybawienie z cierpienia a dla nas wszystkich na globie ziemskim wielki ból i żal, bo jeden z najbardziej mądrych i sprawiedliwych ludzi odszedł. Wtedy dopiero zaczęło docierać do naszych umysłów, że  On nie był nam dany na zawsze. Zaczęłam więcej czytać o Jego życiu. Nie miał słodko od zarania. Szybko stracił wszystkich bliskich. Tylko dzięki Bogu i ludziom, którzy byli wtedy obok Niego przeżył tragizm II wojny światowej. Był skierowany do pracy w kamieniołomach. On, taki delikatny chłopak. Ci zwykli ludzie co byli przy nim, już wtedy wyczuwali, że był kimś wyjątkowym. Wiedzieli że muszą chronić młodego Karolka. Potem zawierzył całe swoje życie Matce Bożej, którą prosił, by miała Go w swej  opiece.

To nam ludziom XX wieku była dana wielka łaska, że pan Bóg ukazał nam znowu nowego Świętego. Była  już św. Faustyna, oj. Pio i teraz nasz kochany Papież. Nie jakaś odległa osoba z przed wieków, gdzie ich życie odbiegało od naszego. Dostaliśmy człowieka nad wyraz światłego. To Jemu kłaniali się najwyżsi z tego świata i słuchali co ma do powiedzenia. A mówił dużo. To dzięki Niemu powstała w naszym narodzie nadzieja na dobre zmiany. Wierzyliśmy, że wszystko jest możliwe. Powstała  „Solidarność”, runął „Mur Berliński” a potem przestał istnieć Związek Radziecki. Tyle się działo. Te ostatnie chwile Jego walki z chorobą nas wszystkich na to przygotowywały, ale jednak jak stało się to co nie uniknione, to wtedy wypływały z nas tony łez. Wszyscy mieliśmy świadomość, że druga taka świętość  w naszym życiu się nie powtórzy. To On  JP II  pokazał nam, że można być najmądrzejszym człowiekiem na tym świecie a jednocześnie czuć się jednym z tych najmniejszych i oddawać należytą cześć Najwyższemu. On to wszystko wiedział i pokazywał nam, że w stosunku do Boga jesteśmy tylko „pyłkami na wietrze”. Miliony ludzi zebrało się z różnych zakątków świata, by żegnać najbardziej cenioną osobę. Oczywiście naszych rodaków było najwięcej, a szczególnie kochających Go górali. On był dla nich wszystkim a oni dla Niego. Póki żył to pięknie mu śpiewali: „Obyście nam Ojcze długo żyli, obyście nam Ojcze długo żyli..." Jak przyszedł tragiczny czas, górale żegnali Go w bólu, rzewnie grali na skrzypeczkach, śpiewali i gorzko płakali. A w Krakowie odezwał się dzwon ”Zygmunta” i bił głośno, smutno na znak wielkiej żałoby. Potem z wieży Mariackiej odezwał się hymn „Łzy Matki”. To słyszałam tylko ten jedyny raz. Serce rwało się w strzępy, takie to było przejmujące. Kiedyś wcześniej Papież mówił, że kocha wiatr a  najbardziej ten halny. Mówił, że w nim czuje Ducha Św. I nadszedł uroczysty dzień pogrzebu. Zjechali do Watykanu najważniejsi ludzie świata, każdy  chciał oddać należyty hołd. Wszystko odbywało się zgodnie z wielkim rytuałem, miedzy innymi została ułożona na trumnie Księga Pisma Św. I właśnie wtedy nadleciał przyjaciel wiatr, który też chciał Jemu towarzyszyć w ostatniej drodze. Przekładał karty Pisma Św. od początku, jakby chciał nam pokazać od czego mamy zaczynać, kartka po kartce, potem zamachnął mocno i zamknął księgę życia. To było niesamowite i powinno przemówić do każdego rozumu. Potem wiatr zaczął hulać, purpury ważnych hierarchów kościelnych tak furgały, że aż zakrywały im głowy. Miałam wrażenie, że słychać głos „wstydźcie się, pochylcie w pokorze swoje głowy”.

Tymczasem w pracy znowu coś nowego. Do archiwum został przyjęty nowy pracownik Rafał. Miał chore, wygórowane ambicje i bardzo chciał się czymś wykazać. Nie mógł za bardzo swoją pracą, to donosił  na swoje koleżeństwo. Kierowniczka bardzo to doceniała, bo robiła to samo, ale już piętro wyżej u swoich przełożonych. Był jej bardzo użytecznym podnóżkiem na którym się często podpierała. Najbardziej na tym jego działaniu cierpiała Kamila. On przybiegał trzy razy dziennie z plikiem dokumentów i podstawiał jej pod nos. Nie muszę mówić jakie uczucia nią targały, kiedy widziała Rafała w drzwiach. - Kamila, Krzysztof pisze się przez „rz” a nie przez „sz”. Kierowniczka już o tym wie, dodawał z wrednym uśmiechem. - Nie myli się tylko ten, co nic nie robi - odpalała jednym tchem. - Reszta ma więcej pracy od ciebie a błędów nie robi  - odgryzał się jej Rafałek - Spadaj podpierdalaczu - to było jej ostatnie słowo do niego - brała szklankę i wychodziła do toalety.

Jurek to był taki nasz „ pomysłowy Dobromir”, zawsze potrafił coś ulepszyć albo zrobić coś z niczego. Jego wielka tusza przeszkadzała mu w ciągłym bieganiu z drugiego piętra na parter po dokumenty, więc wymyślił udogodnienie. Przyniósł  z domu dwa masywne pasy. Za pomocą tego wynalazku, za jednym zejściem przynosił sobie dokumentów na trzy dni pracy. Nam nie przeszkadzało to bieganie, bo po drodze zawsze szłyśmy na papieroska.

Oj się porobiło w tym naszym dziale. Kierowniczka poprosiła do siebie Kamilę na rozmowę. Nikt z nas nie spodziewał się niczego złego, aż tu nagle wraca nasza koleżanka cała we łzach: - Jakaś kurwa zrobiła na mnie donos. Podobno ja przesiaduję długo w kiblu i pod suszarką elektryczną osuszam szklanki - wywaliła jednym tchem. Nas zamurowało. Przecież to absurd, gadaliśmy jeden przez drugiego.  - I co, kierowniczka uwierzyła w to? - pytaliśmy. Kierowniczka dla dobra swojej sprawy wierzyła we wszystko co jej powiedziano. Pouczyła naszą koleżankę, że tak działając naraża firmę na straty. Widać było, że „ uprzejmie donoszę” po tylu latach PRL - u działało nadal i miało się całkiem dobrze.

Czas ślubu Kamili zbliżał się i zaczęły się piętrzyć kłopoty. Ona ze swoją mamą zawsze miała pod górkę i tym razem starsza pani nie dała o sobie zapomnieć, rządziła dalej : - Zamówimy samochód z ozdobami, kucharza też wynajmę, bo ja nie mam zamiaru zapierdalać po tej okrojonej kuchni przy twoim zboczonym „łysym” - zawyrokowała mamuśka w jednej z rozmów z córką. - No zobaczcie - wołała do nas Kamila jak dostała sygnał na swoją muczącą komórkę - matka mi pisze i dyktuje kogo mam zaprosić na ślub, oczywiście wymienia wszystkie swoje koleżanki z pracy. Potem były spory na inne tematy - a to obrączki się mamusi nie podobały, a to nie było dobre, że Kamila chciała mieć cichy ślub - mamuśka chciała żeby sąsiedzi też się bawili. Jakoś w końcu doszli do ładu i ślub się odbył. Można by zaśpiewać piosenkę: „„Mamuśki, kochane mamuśki, wiążą szaliczki, wynoszą nocniczki. Ojcowie nic nie wiedzą, pod pantoflem siedzą, one gotują, decydują...”

Tyle było wcześniej gadania jaka to będzie wspaniała, słodka wyżerka po weselu, że aż nie mogliśmy się doczekać jej powrotu. Jak  Kamila  przyszła do pracy to wprost ociekała szczęściem. Rozpakowywała słodkie wiktuały. - Dużo tego, nie będziemy sobie żałowali - mówiła - niech nam nawet zostanie na trzy dni, przykryjemy folią i na pewno się nie zeschnie. Ja powiem tak, na pierwszy rzut oka, już to pachniało malizną. Jurek jak zwykle dobry kolega powiedział, że w sąsiednim pokoju dziewczyny mają dla niej prezent. Oczka jej się zaiskrzyły i szybciutko z naszego talerza zaczęła zbierać słodkości. Już nie czekała, by dziewczyny przyszły z prezentem do niej, ona biegła do nich. - No to nam starczy ciasta do piątku, zaśmiał się Jurek po wyjściu Kamili. - Gdybyś za dużo nie pierdolił, to coś by chociaż zostało do jutra - zakończyła konkretnie  Ewa.

To co teraz napiszę nikomu z nas w głowie by nie zaświtało, nawet w najdziwniejszym śnie. Kamila wróciła do pracy po małym urlopie ślubnym, była taka szczęśliwa, a tu już na „dzień dobry” dostała wiadomość od sekretarki: - Z samego rana ma się pani stawić u szefa. Nigdy nie wróżyło to niczego dobrego i tym razem było tak samo. Dostała takie zjeby, że przyszła cała we łzach. - Kurwa, komu ja tu przeszkadzam - płakała - znowu ktoś na mnie napierdolił głupot - nie przebierała w słowach, cała gorycz się z niej wylewała. Powiedziano jej, że przyszedł pisemny donos do firmy i z niego wynikało, że zdradziła tajemnicę służbową. Szef dał jej dwa wyjścia - albo się sama zwolni albo prokurator. Zwolniła się sama, bo nie wiedziała w kim ma swojego wroga. Ona miała jeden wielki feler, za dużo gadała i to na temat samego szefa też. Wszystko co było z nim związane bardzo ją interesowało - był świeżym rozwodnikiem. No może liczyła na to, że i on odwzajemni to zainteresowanie w stosunku do jej osoby. Chyba po to tak się wcześniej szprycowała tymi pachnidłami, miała nadzieję, że chociaż w przelocie się na niego natknie. No w końcu doczekała się zainteresowania, ale niestety nie takiego jakiego oczekiwała.

Minęło trochę czasu od odejścia Kamili i wtedy poczuliśmy jak brakuje nam jej trajkotania. Zalegała jakaś cisza, tylko kawki za oknem albo gdzieś poprzez przewody kominowe dawały odgłosy: Ałaa, , ałaa... - No najpierw dupy dają  a potem jest„ ała” - skwitował Jurek. Na miejsce Kamili przydzielono nam młodego chłopaczka, którym był Krzsztof. Jurek chciał  młodego wmanewrować w głupie tematy o laseczkach, dużo gadał i czekał na odzew. No niestety, na to się nie doczekał, młody lubił bardziej łowić rybki  a nie „cipki”. Ten jednak nie odpuszczał i zaczął rozmowę z drugiej strony, jakby historycznej: - A ty Krzysiu znasz historię naszego miasta? - zapytał w przerwie jakby od niechcenia. - No zależy o co pan pyta? - odpowiedział pytaniem na pytanie mądry Krzyś. - No pytam, czy wiesz kto był wyzwolicielem naszego miasta, ale gówno możesz wiedzieć, bo ja taki stary koń jestem a dopiero teraz się dowiedziałem, że był nim ruski generał Pizdogryzow. Boże, co ten ruski generał dał nam śmiechu. Ewa miała oczy pełne łez i tylko próbowała zaczerpnąć powietrza, by oddać odgłosy „ aaa,,” na całkowitym wydechu. Trochę nam przeszło, była chwila ciszy i nagle Ewa zaczynała od początku. Najpierw skromne he, he, he pod nosem, ale jak już na nią spojrzałam to wybuchała całą sobą, wielki śmiech ją rozrywał, oczy były pełne łez. To dla mnie było jak "woda na młyn".  Jurek nam wtórował. On zawsze wiedział jak nas rozbawić. Krzysiu patrzył na nas jak na przygłupów. Nam to jednak wcale nie przeszkadzało. Niebawem umowy nasze miały się kończyć, więc chcieliśmy się wybawić na zapas.

Byłyśmy same z Jurkiem w pokoju i on zaczął opowiadać o swoim teściu. - Nie macie pojęcia, jacy ludzie potrafią być upierdliwi bez powodu. Ja wchodziłem w ich rodzinę i życzyłem każdemu z nich jak najlepiej. Byłem wtedy kierownikiem Ośrodka Wypoczynkowego. Wiedziałem, że teść jest pracowity a że był tymczasowo bez pracy to zaproponowałem mu stanowisko ogrodnika w ośrodku. Moja żona przestrzegała mnie przed tym, mówiła że będę tego gorzko żałował. On nigdy mnie nie lubił, ale potem przeszedł samego siebie. Pokazał, że może dzień mi spieprzyć zanim jeszcze otworzę oczy. Potrafił bowiem już od 5,00 rano brać sztywną miotłę i zamiatać pod moimi oknami tak głośno i ostro, że całe tumany kurzu wpadały do pokoju. Innym razem załatwił gdzieś od miejscowego gospodarza najzwyklejszy gnój i tym nawozem podrabiał róże.  Było bardzo gorąco, każdy miał otwarte okna by łyknąć świeżego powietrza a tu capiło od samego rana jak zaraza. Były słane meldunki do Komendanta, nie na ogrodnika tylko na kierownika. Mówiłem mu, że tak nie można postępować z ludźmi a on mi odpowiadał - jesteś„ gupi”. Tak że widzicie jakiego wrzoda na dupie sam sobie wyhodowałem - mówił z wielkim rozżaleniem. Po chwili dopowiedział jak kochany teść  przyjmował go w swoim domu, najpierw karmił jabłkami a potem poił winem własnej roboty. - Miałem kłopoty w autobusie w drodze powrotnej do domu, mało co się nie zesrałem w gacie. Nawet nie mogłem sobie pozwolić na pierdnięcie dla ulgi, bo gówno już było na zakręcie. Po tej opowieści to my byłyśmy już załatwione.

Nasze umowy niestety dobiegały końca. Postanowiliśmy jednak jeszcze trochę powalczyć o swoje. Napisaliśmy pisma do szefa o przedłużenie umowy. Poszło hasło i czekaliśmy na odzew. Porobiło się jakoś tak dobrze, że przedłużono je nam do końca roku. Za niedługą chwilę okazało się, że ma być to okupione naszą wielką męką, ale niby dla naszego dobra. Był ogłoszony Konkurs na referenta - kto przejdzie go pomyślnie ten ma zagwarantowaną pracę na czas nieokreślony. Kandydatów było dużo a miejsc jak zwykle o połowę mniej. Wiadomo było tylko tyle, że będą testy. Cała nasza trójca spięła się najmocniej jak tylko się dało i przeszła test pomyślnie. AAB, BBC śniło się nam po nocach, potem już po wszystkim to nas śmieszyło. Robił się już koniec grudnia i z wielką niecierpliwością czekaliśmy na umowy, które by mówiły, że pracujemy na czas nieokreślony. Niestety, nic takiego się nie zdarzyło a wręcz przeciwnie. Dowiedzieliśmy się, że konieczna jest miesięczna przerwa w zatrudnieniu a potem znowu tylko czas określony. Byliśmy bardzo zawiedzeni tymi decyzjami, no niestety nie było do kogo się pożalić. Trzeba było to przeczekać i mieć myśli pozytywne. Miesiąc leniuchowania szybko przeminął. Wróciliśmy do pracy i  dzięki Bogu całą naszą trójkę dali do jednego działu. Jak miło było znowu oglądać swoje wesołe gęby. Teraz mieliśmy za zadanie chodzić na kontrole do ludzi, którzy mieli  zobowiązania wobec Urzędu. Ponieważ musieliśmy kilometry pokonywać na własnych nogach, to dobrem dla nas był Jurek, który wszystkie drogi znał na skróty. Chodziło bowiem o to, by zawsze wszystko załatwić szybciutko i jeszcze uczknąć coś z czasu, by być szybciej w domu. No niestety z Jurkiem to było niemożliwe, wszędzie lubił gadać i zżerał  za dużo cennego czasu. Jego gadki w stylu „ czy pani znała taką panią” - a pani nie mogła znać, bo ta pani w tym czasie była jeszcze w krótkich majteczkach. Naszą zwierzchniczką w tym czasie była Wiesia. Ona dużo gadała i trzeba było mocno się wsłuchiwać, by wyłapać o co jej chodzi. Miała takie swoje powiedzenie „Prawda jest taka...” Jurek nie byłby sobą gdyby tego nie wykorzystał dla śmiechu. No więc było tak, że po każdej naszej inspekcji musieliśmy pisać protokoły z danego dnia. No więc nasz „jajcarz” sporządził dodatkowy dokument na okoliczność... „ Prawda jest taka, że jak zajechałem to gówno ujrzałem, sprzętu nie zakupiono, pieniądze wdupiono”. Dał kierowniczce do podpisu. Ona miała poczucie humoru więc śmiała się razem z nami. Było nam dobrze i nie chcieliśmy już żadnych zmian. Ale co kogo obchodziło, że nam jest dobrze, zmiany się szykowały i nie było nic do gadania. Szef  wezwał nas do siebie i oznajmił, że  przechodzimy na inne stanowiska pracy. Mieliśmy być od tej pory pośrednikami pracy. Walnęło to w nas jak obuchem w łeb, ale nie było nic do gadania. Trzeba było jak zwykle pogodzić się z losem i przyjmować nowe wyzwania. Zaczęliśmy się znowu pakować. Najwięcej jak zwykle miał Jurek, bo on wszystko przynosił do pracy a to małe grabki, które potrzebne mu były na cmentarzu przy grobie mamusi a to wiertarka, młotki, śrubokręty itp. Jak zaczynał wszystko pakować w te swoje reklamówy to nam jeszcze było do śmiechu, ale to był ostatni wspólny śmiech. Nasz zegar zdjęty ze ściany zatrzymał dla nas dobry czas i zaczął odmierzać nie najlepsze dla nas chwile w tej firmie. Nasza praca miała teraz polegać na tym, że szybko będziemy umieli obsługiwać klientów, to jednak wiązało się z dobrą znajomością komputera. Okropnie baliśmy się tego pudła, bo niestety nie mieliśmy przez całe swoje długie życie z tym nic do czynienia. Młodzi ludzie z tą umiejętnością prawie się rodzą, no dla starszych jest to wielka bariera. Kierownictwo nie przemyślało tego kroku. Chcąc kogoś przenieść na takie stanowisko to powinno się umożliwić wcześniej taką pracę, która by wprowadziła w temat i zapoznała z  programem komputerowym firmy. Nam nie dano na to czasu. Towarzystwo w pokoju do którego nas zaprowadzono nie promieniowało radością na nasz widok. Byli cholernie wkurzeni, że zabrano im stare koleżeństwo. W naszych oczach tym bardziej nie było widać zachwytu tylko wielki strach. Mnie na nerwy działała szczególnie jedna osoba. Była to Dana. Najstarsza osoba w tym dziale. Wszystko w niej mnie drażniło. Wygląd, głos, zachowanie. Za grama w tej kobiecie nie było delikatności. Słuchawka od telefonu po zakończonej rozmowie nie była odkładana tylko jebutnięta z wielkim hukiem. Drzwiczki od biurka co chwilę otwierała bo musiała z nerwów coś robić więc żarła a potem drzwiczki dostawały z kopa na zamknięcie. Nawet tapeta na jej komputerze „Dwa pieprzone zezowate kotki w czerwonych czapeczkach” sprawiały, że zaczynało mną trzepać od początku dnia. Czułam od pierwszej chwili, że to będzie moja wielka męczarnia. Codziennie traciłam tam zdrowie i nerwy. Ponieważ ona była obryta w swojej codziennej pracy, to miała czas na obserwacje jak ja sobie radzę. - Mira, twoja Agnieszka to była super jak tu pracowała a Ty jesteś do dupy. Ty nic nie potrafisz - jątrzyła w drugim dniu mojego bytowania w nowym miejscu. Już samo moje imię przez nią wypowiadane zgrzytało mi w mózgu. Wkurzała mnie każdego dnia, ale w końcu przegięła i moja cierpliwość się wyczerpała. Wydarłam się na nią, nie dałam jej dojść do słowa. Wcześniej liczyłam na to, że okaże się koleżanką i zacznie wprowadzać w arkana pracy. No niestety,  podpierdalacz z niej wychodził całymi kopytami. Poleciała kablować do Dyrektora, że jej nie słucham a tylko wszczynam awantury. Nie ma jednak złego, co by na dobre nie wyszło, bo ja podświadomie na to czekałam. W rozmowie z przełożonym, poprosiłam go o zmianę stanowiska pracy, gdzie bym mogła poznać firmowy program komputera, bo z tym mam kłopoty. Przystał na moja prośbę.

Powinnam wcześniej powiedzieć, że Jurka oddelegowano z nowego stanowiska po paru dniach. On od początku tych zmian nie był już z nami. Siedział w innym pokoju, zostawiony sam sobie. Młodzi ludzie, którzy byli z nim w tym samym dziale nawet nie zdawali sobie sprawy, że można mieć problem z komputerem. Biedak nie mógł się nawet zalogować. Nikt nie interesował się nim, każdy patrzył jak pokazać, że jest lepszym od drugiego. Jurka szybko przeniesiono do innego działu. Wyglądało to tak, jak by dostał karę bo niby się nie sprawdził, ale z naszych obserwacji wychodziło, że Jureczek nagrodę dostał i mógł mościć swoje nowe gniazdko. Do mnie szczęście też się w końcu uśmiechnęło. Dostałam przeniesienie do działu Świadczeń, gdzie już wcześniej zaczął terminować Jurek. Misiowatym uściskom na powitanie nie było końca. Znowu  było nam dobrze i swojsko, znowu byliśmy razem. Początkowo w tym dziale było luzacko, traktowano nas jako tych od lekkiej roboty, dokładaliśmy dokumenty do kart. Potem nagle całkiem z zaskoczenia i bez żadnego przygotowania łupnęli Jurka i Macieja na „okienko”. To już była robota odpowiedzialna i tam trzeba było pracować na przyspieszonych obrotach. Ale tu znowu kłaniał się komputer, on bowiem zawierał wszelkie informacje gdzie szukać kart osobowych ludzi, którzy stali w kolejkach. I to znowu dla Jurka była przeszkoda. Zanim grubymi paluszkami wyszukał jakąś kartę, to mijało bardzo dużo czasu. Młodszy kolega Maciej, też nie był żadną rewelacją w tym temacie. Wszystko szło za wolno. Robiły się kilometrowe kolejki, bezrobotni strasznie się wkurzali i ostro bluzgali: - Dwa pedały usiadły i nie radzą sobie. Trzeba ich wymienić - kolejka do cmentarza. Ktoś z nich nie omieszkał zadzwonić do dyrektora na skargę. Kto nie miał styczności z taką pracą wcześniej to nie wie, że to jest na dany moment czarna magia. Jurek nadrabiał miłością do ludzi, ale po godzinie 12,00 opadał z sił i miłego dnia już każdemu z nich nie życzył. Jeszcze jak przyszedł przed 14,00 jakiś facet to ostatkiem sił witalnych pokazywał rubrykę, gdzie ten ktoś miał wpisać, że „nie osiąga dochodów”.  I to Jureczka zawsze najbardziej bawiło, gęba mu się śmiała od ucha do ucha. - Ja wiem że pan osiąga, ale pan musi napisać, że pan nie osiąga - dodawał z filuternym uśmiechem. Po dobrych paru dniach na tym stanowisku okazało się, że Jurek „nie osiąga” zaufania przełożonych. Znowu został przeflancowany do innego działu. Trafił do Archiwum. Tak po prawdzie to jemu zazdrościłam. Dopiero tam uwił sobie prawdziwe gniazdo, gdzie mógł spokojnie zimować. W końcu trafił  odpowiedni człowiek na stanowisko pisane jakby dla niego. Jureczek miał piękny charakter pisma więc kaligrafując dawał napisy na teczkach osobowych. Był bardzo systematyczny i archiwalne dokumenty nabierały klasy. Reszta młodych pracowników nie była tym zainteresowana. Oni  wiedzieli, że bytują tu tylko przelotnie i to się im „nie opyla”, by robić wielką robotę dla dobra jakiejś sprawy.

W domu dalej nie było rewelacji. Mój mąż miał najmilsze spotkania z kolegą Grzesiem. On zrobił się nagle dla niego najważniejszym człowiekiem w życiu. Mogli godzinami siedzieć w garażu przy piwku i gadać a potem wracali do domu w byle jakim stanie. Mnie to nie odpowiadało, ale w danym czasie mogłam walczyć tylko z wiatrakami. Robili te chłopaki różne atrakcje, ale jedna była warta śmiechu. Któregoś razu wymyślili sobie, że odwiedzą Romka naszego dawnego sąsiada na jego wiejskich włościach. Oczywiście przyjął ich godnie, potem prowadzał po swoich sadach. Tam kosztowali owoców różnych, między innymi smacznych i dorodnych śliwek. W drodze powrotnej marzyli o piwku, które za chwilę skosztują. No i jak pyknęli sobie codzienną dawkę, wtedy zaczęło się dziać. Buzowało w brzuchu u jednego i drugiego. Tosiek czuł, że sranko ma prawie na zakręcie więc leciał do domu ile mu sił w nogach starczyło. Grzesiu trochę zwlekał, mówił że poczeka i popilnuje garażu. Jednak u niego też zrobiła się rewolucja. Nie miał już czasu by dobiec do domu, więc czmychnął szybko do swojego garażu, który stał opodal i walił w reklamówkę, bo tylko to miał pod ręką. Co by było, gdybym złośliwie nie usłyszała domofonu ?

Tomek po przebytej służbie wojskowej wpadł nagle na pomysł, że wyjeżdża do Anglii szukać pracy. Dzieciak jak to dzieciak, jakiś pomysł miał, tylko nie pomyślał, że może nam brakować pieniędzy. Najgorsze było to, że dał nam mało czasu. Chcieliśmy żeby załapał jakąś pracę, więc chcieliśmy pomóc. Trzeba było szybko sprzedać jego dobry samochód „Omega”. Pomyśleliśmy jednak, że szkodą by było, by taki dobry samochód oddawać w obce ręce, więc zaproponowaliśmy mojej chrześnicy dobry układ. Oczywiście była na tak. I był ten ważny moment, kiedy zajechaliśmy do Piły by przekazać samochód. Cała nasza rodzina była w komplecie i wszystkie porypane szwagry w kupie. Najpierw rodzinnie pojechaliśmy na grób taty. Potem my dziewczynki ruszyłyśmy w bój, by przygotować stół a chłopaki niby na jedno piwo w pobliskiej knajpce. Co się okazało potem, to tylko ręce załamywać, że tacy dorośli ludzie a tak mało odpowiedzialni. Narąbali się tymi piwskami, potem zawołali Iwonkę, by jejdać wskazowki jak się jeździ tym samochodem. Dała się zwieść słowom swoich dobrych wujków. Pojechali, Iwonka miała poczuć co to jest kierownica. Każdy z nich gadał jej co innego, no i wpakowała się na jakiś krawężnik, odpadł cały zderzak. Potem ta cała wesoła ferajna stanęła w progu z tym zderzakiem w ręku i jeden przez drugiego opowiadał co się zdarzyło. Alek w tym czasie  już smacznie spał, bo nawet nie zdążył zasiąść do stołu, tak był wymęczony przez tę knajpę. Było śmiechu jak Tosiek wrócił i szukał swojego Olesia. - Gdzie jest Aluś - pytał. - No jest tam, gdzie go zostawiłeś - padała nasza odpowiedź. Wtedy nasz Tosiu się przestraszył i zaczął dzwonić swoją komóreczką.

- Aleczku  kochany gdzie jesteś?   -No kurwa jak gdzie?  W drugim pokoju - śpię.

Na nowym miejscu pracy był błogi spokój i mogłam nareszcie krok po kroku uczyć się wszystkiego po kolei i bez pośpiechu. To było to, o czym marzyłam od początku. Mijał potem dzień za dniem, miesiąc za miesiącem i byłam już całkowicie obcykana w temacie. Do naszego działu przychodziły stażystki i my  służyłyśmy im pomocą. Rozbawiła nas jednak rozmowa telefoniczna, gdzie dzwoniła anonimowa pani a tę rozmowę przejęła stażystka Ania.

- Proszę mi powiedzieć, kiedy ja mam się stawić do odhaczenia w Elblągu ? - pytała  pani. - A pani jest zarejestrowana w Urzędzie w Elblągu - poszło pytanie za pytaniem.

- Przypuśćmy, że jestem - to kiedy? - My nie znamy terminów z Elbląga.

- A jakbym była u was to kiedy ? - A jest pani od nas ?

- Przypuśćmy że jestem - to kiedy ? - A jak się pani nazywa?

- Przypuśćmy że Trawka. - To przypuśćmy, że na „T” osiemnastego grudnia.

- A w Elblągu to kiedy ? Ta rozmowa się przeciągała, Ania już przewracała oczami a my śmiałyśmy się niemiłosiernie. To był sprawdzian jej cierpliwości. Już dawno miałam napisać, że do naszego działu dotarła nareszcie  Ewa. Okazało się, że ona też nie mogła dłużej wytrzymać z Daną i po dłuższym czasie trafiła tam gdzie było jej miejsce. Radości nie było końca. I znowu miałyśmy fajnie, bo co chwilę trafiały się nam jakieś perełki a my potrafiłyśmy się tym bawić wyśmienicie. A było tak: podeszło do okienka dwóch facetów : - Pani, pani da się koledze podpisać. On jest trochę chory i zdenerwowany, bo jutro stawia się na odwyk. Rozpostartymi ramionami pokazywał nam jaki to będzie wielki odwyk. Ten kolega wyglądał naprawdę na sponiewieranego życiem. Ręka mu tak latała, że z wielkim trudem złożył podpis. Następny, który się trafił tego samego dnia też chciał coś załatwić dla kolegi : - Czy może pani się ze mną przejść do samochodu, bo tam jest kolega, który musi się podpisać a ma nogę w gipsie. Proszę panią bardzo. - Dobrze, pójdę - zgodziła się Ania. Wzięła jego kartę i poszła do samochodu. Po chwili wróciła z wielkim śmiechem. - Wiecie jaki jajcarz. Ja wsadzam głowę do tego „Busa” a  tam leży pijanica z nogą w gipsie i się użala nad sobą:

- Mówią, że pijanego Pan Bóg strzeże, a kurwa mnie nie ustrzygł ? - Są  wyjątki od reguły - odpowiedziała mu ze śmiechem na odchodnym Ania.

Nie było za dużo pracy, więc zabrałyśmy się za porządki. Jak już było ślicznie i pachnąco to Ewa strzeliła ryma: - Proszę pana niech pan wpadnie, u nas jest tak ładnie. Wtedy właśnie zadzwonił telefon i odebrała go Ewa. Dzwonił facet, który zgłaszał, że podjął pracę. Ona  tłumaczyła wszystko jak trzeba i zmierzała już do tego, by mu powiedzieć, że powinien się stawić z umową do urzędu. Ja wtedy delikatnie pisnęłam: - Może pan do nas wpadnie - u nas jest tak ładnie. Ewa w tym momencie zakryła dłonią słuchawkę, czerwona ze śmiechu i ze łzami  w oczach leżała na biurku. Potem znowu zwyczajne dni i delikatnie mówiąc, nuda. Można by zaśpiewać piosenkę:" Jaki tu spokój na, na, na, na Nic się nie dzieje  na, na, na, na..." Wyszłyśmy więc na papieroska do pobliskiej palarni a kolega, który już kończył palenie ostrzegł nas, że dziś często w to miejsce wpada Dyrektor i sprawdza kto się obija. - Wiecie co, ja bym nawet nie spostrzegła, że jestem sprawdzana, bo do dzisiaj nie wiem jak wygląda nasz Dyrektor - śmiała się Ania. Nic dziwnego w tym nie było, bo przecież pracowała u nas od miesiąca. Nie to jednak było w tej chwili dla nas najważniejsze, nam  kwitł już w głowie pomysł jak zrobić jej kawał. Poprosiłyśmy naszego kolegę Wiesia z innego działu, który dobrze wyglądał i chodził w garniturze, by nas odwiedził jako Dyrektor. Było zaplanowane, że po godzinie wpadnie jak wiatr i tak samo szybko nas opuści. No i tak było, szybkim i zamaszystym krokiem przeleciał się po pokoju. - No widzę, że pracy za dużo tu nie macie - zagrzmiał „dyrektorek”. - A to tak chwilowo panie dyrektorze, teraz sprawdzamy karty - powiedziałam wstając, by dodać powagi sprawie. Ania zrobiła wielkie oczy, ale nie miała już czasu na większe zastanawianie się bo „ dyrektorek” był już przy niej : - A pani tu się bawi w jakieś wycinanki kurpiowskie, może za chwilę będzie pani jajeczka malować na święta? - Panie dyrektorze, wycinam kartki z terminami na gminy - oburzona jego drwiną odparła Ania. - Dobrze już, dobrze - powiedział i wyszedł tak samo szybko jak wszedł.

- Co za ciul, co za cham - nie mogła się otrząsnąć z oburzenia. Nam gęby się cieszyły z udanej zabawy, chciałyśmy jeszcze trochę przeciągnąć ten luzik. - Co przeżywasz, daj na luz, on po prostu taki jest - ciągnęła Ewa. A to, że prawdziwe życie jest nieprzewidywalne odczułyśmy na własnej skórze i nie trzeba było wcale długo czekać. Drzwi się ponownie otworzyły i wszedł prawdziwy Dyrektor : - Proszę pokazać znaczki identyfikacyjne - powiedział  i zaczął nas lustrować. - O ! Druga inspekcja nam się trafiła jednego dnia, co za obfitość emocji, zaśmiała się Ania i wypięła pierś z identyfikatorem. -Tak ? A kto był tu przede mną? - Dyrrrrektor nas odwiedził -  nadawała jak nakręcona, a nam z minuty na minutę uśmiech znikał z gęby. - A to ciekawe, bardzo ciekawe... - pokręcił głową i wyszedł. Miałyśmy szczęście, że nie miał czasu, by dochodzić głębiej bo inaczej szybko ustawił by nas do pionu. Radości jednak to nam dało dużo. Jak jej potem wytłumaczyłyśmy, który był prawdziwy to naprawdę była w wielkim szoku. I taka była rada na przyszłość - znaj szefa swego.

 

 

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
FRIDA · dnia 15.01.2013 21:32 · Czytań: 577 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
al-szamanka dnia 15.01.2013 21:56
Oj, FRIDO, już myślałam, że się nigdy nie pojawisz, a tu taka niespodzianka! :)
Jak zwykle, czytam Twoje teksty nie zwracając uwagi na interpunkcję.
Po porostu czytam z przejęciem.
I cieszę się :)

Pozdrawiam :)
FRIDA dnia 02.02.2013 21:32
Tylko Ty podtrzymujesz mnie na duchu i za to bardzo dziękuję. Czy innym się podoba, czy nie to ja będę pisała dalej. Jak wracam myślami w dal, to jest mi tak dobrze. Robię to raczej dla siebie. Pozdrawiam bardzo serdecznie.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty