SPOTKANIE PRZY KAWIE
Do pracy spóźniłam się przez przypadek. Mąż z dzieckiem przechodzili akurat końcówkę anginy i oboje wylegiwali się w salonie przed telewizorem z tabliczką czekolady i kubkami kakao w dłoniach. Byłam zwarta i gotowa. Nic, tylko pomachać im na pożegnanie i wyjść z domu...
Łup!!! – łupnęło nagle w ogródku na tyłach domu. Żadne z nas nie zwróciło na to uwagi. Powody łupnięcia mogły być dwa. Pies podkopał się wreszcie pod obleganą usilnie, stojącą na prowizorycznym podwyższeniu przyczepę kempingową dziadka Alfreda i ta rozsypała się w drobny mak lub też dzieci sąsiada mściły się za poinformowanie ich ojca o wybitej w altance szybie. Utrata dwutygodniowego kieszonkowego to przecież nie takie znowu byle co.
Wyjrzałam odruchowo przez okno.
– Słuchaj, Bogdan – powiedziałam ze stoickim spokojem do męża (w końcu w moim zawodzie – nauczyciel gimnazjum – niewiele rzeczy mogło człowieka zadziwić). – Na naszym trawniku stoi jakiś półnagi facet, a obok unosi się błyszcząca, miniaturowa piramida.
Bogdan był akurat na etapie fantazyjnej walki Bolka i Lolka z bykiem typu łąkowego, nie zwrócił więc na mnie uwagi.
– Niech sobie stoi. – Zamachał na odczepnego dłonią, zastanawiając się jednocześnie, czy noszenie czerwonych spodenek jest rzeczywiście aż tak bardzo niebezpieczne.
Gdyby był środek lata, w porządku, poszłabym prosto do pracy i nie mrugnęłabym na faceta nawet okiem. Niech sobie sterczy. Postoi, postoi, znudzi mu się i wyemigruje gdzieś dalej. Niestety. Mieliśmy akurat grudzień, otrąbiony na szeroką skalę dzień końca świata – 21.12.2012 roku. Biedakowi musiało być pewnie zimno w tych skąpych skórach.
– Bogdan, napisane jest, że nagich należy przyodziewać. W naszym ogródku stoi! – oświadczyłam z dość dużym naciskiem.
Małżonek w dalszym ciągu rozstrzygał skomplikowany dylemat czerwonych spodenek, tak więc po raz kolejny doczekałam się lekceważącego machnięcia ręką.
– To go przyodziej – wymruczał na odczepnego.
– Ty, tata! Ten pan na zewnątrz wygląda jak jakiś szaman! Ale ta jego bryka to raczej taka trochę przekombinowana jest. Piramida?! Nie sądzisz, że to mało efektowne? Jak już chciał zrobić na nas wrażenie, mógł pomyśleć chociażby o byle jakim statku kosmicznym.
Zirytowałam się delikatnie.
– Bogdan, przestań się wreszcie wygłupiać! – zażądałam stanowczym głosem. – Ktoś z nas musi do niego wyjść! Ja idę do pracy. Obiecałam mojej klasie, że wspólnie będziemy czekać na koniec świata. Przy Wigilijce. Muszę zanieść Zenkowi prezent. Czy ty wiesz, jaki Zenek będzie rozczarowany, jeżeli ja do pracy nie przyjdę? Bogdan, odpowiadam za dwadzieścioro sześcioro dzieci!
Małżonek popatrzył na mnie bez cienia emocji na twarzy. Żona nauczycielka potrafi uodpornić człowieka na wiele rodzajów stresów...
– Ja mam anginę – oznajmił bezwyrazowym głosem i zaczął żuć czekoladę.
Podjęłam męską decyzję.
– W porządku – oświadczyłam zdecydowanie. – Zaproszę tego pana do domu. Damy mu jakieś twoje stare rzeczy, napoimy go kawą, nakarmimy i niech sobie idzie. W końcu... Gość w dom, Bóg w dom!
Czerwone majtki Bolka przestały zaprzątać uwagę Bogdana. Popatrzył na mnie jak na wariatkę – nie po raz pierwszy w trakcie naszego dziesięcioletniego małżeństwa – a w oku błysnęła mu iskra... I zgasła. Mój mąż był bardzo rozsądną osobą. Potrafił odróżnić, kiedy jest sens przekonywać mnie do swoich racji.
Wybiegłam do ogródka. Śpieszyło mi się. Miałam nadzieję, że zdążę jeszcze do pracy.
– Dzień dobry! – uśmiechnęłam się promiennie do mężczyzny. – Zapraszam do domu! Na dworze jest zimno...
Facet popatrzył na mnie z dzikim błyskiem w oczach i wygulgotał w odpowiedzi kilka zdań w jakimś dziwnym języku. Cudzoziemiec! – jęknęło mi rozpaczliwie gdzieś w duszy. – Tylko tego nam brakowało... Ale! Trzeba wziąć się w garść i w miarę szybko dogadać. Przecież ja musiałam do pracy.
Po raz kolejny wyszczerzyłam w kierunku mężczyzny wszystkie swoje zęby i, wzbogacając słowa o dość pokaźny pokaz pantomimy, zaczęłam go zapraszać do środka. Facet uparcie stał w miejscu, patrzył na mnie dzikim wzrokiem i gulgotał coraz to głośniej.
O, nie! Nie ze mną takie numery! Nie miałam czasu na integrację międzynarodową. Uczyłam w gimnazjum i żadna niecodzienna sytuacja nie była mnie w stanie przerosnąć. Odzieję go, nakarmię, napoję kawą i jeszcze zdążę do pracy albo nie mam na imię Jadwiga! Podeszłam do niego ze zdecydowaniem i chwyciłam krzepko za rękę. Usiłował się biedak stawiać i postraszyć mnie jakąś dziwaczną, odrobinę jakby archaiczną dzidą... Naiwny! W porównaniu z tym, co przynosili do szkoły uczniowie, byle jaki patyk – choć długi i zakończony na ostro – nie zrobił na mnie najmniejszego nawet wrażenia.
Mężczyzna gulgotał jeszcze, kiedy wprowadzałam go do salonu i usadzałam gościnnie przy stole. Dziecko patrzyła na niego z zafascynowaniem, a mąż z lekkim niepokojem zastanawiał się, czy człowiek z dzidą może być niebezpieczny. Po krótkiej chwili namysłu doszedł jednakże do wniosku, że skoro ja potrafiłam sobie poradzić, to byłby obciach zupełny, gdyby on nie dał rady.
– Nie siedź tak! – zażądałam od niego stanowczo. – Leć po swoje ciepłe ciuchy! Ja mu zrobię kawę i uszykuję na szybko coś do jedzenia.
Bogdan pobiegł posłusznie po odzież. Wyszłam dziarskim krokiem do kuchni, a dziecko i obcy, półnagi facet zostali samotnie w salonie, przyglądając się sobie z zaciekawieniem. Mężczyzna dodatkowo próbował gulgotać.
– Mamo, słuchaj! Ten człowiek wygląda zupełnie jak wódz z książki o Aztekach. Ta piramida zresztą też wydaje się być aztecka. – W obliczu końca świata moje dziecko przeczytało mnóstwo stron internetowych poświęconych starożytnym cywilizacjom.
Postawiłam przed dzikim wodzem apetycznie wyglądające kanapki i aromatycznie pachnącą kawę. Facet zainteresował się napojem.
– Kawa! – oznajmiłam mu z błogim uśmiechem, wciągając przez nozdrza zapach płynu i przewracając z rozanieleniem oczami. – Mmm... Pycha! Ka-wa! Mmm...
Mężczyzna zagulgotał, zaciągnął się aromatem i również przewrócił z rozkoszą gałkami ocznymi.
– Mmm... – powtórzył po mnie, pociągając łyk naparu. – Ka-wa!
– Ka-wa! – ucieszyłam się z osiągniętej płaszczyzny porozumienia.
Bogdan wrócił z odzieżą. Położył ją na środku stołu i przy użyciu rozlicznych gestów wyjaśnił gościowi, co ma z tym zrobić. Cudzoziemiec gulgotał rozpromieniony, delektując się czarnym płynem.
– Ka-wa! – powtarzał od czasu do czasu z nieskrywanym zachwytem, ignorując fakt, że całą trójką patrzyliśmy mu prosto w zęby.
Kiedy zrobił ostatni łyk, przywołał mnie i Bogdana. Podeszliśmy posłusznie. Facet złapał nas krzepko za ręce i do mózgów, niczym telegraficzna wiadomość, zaczęła sączyć się doskonale zrozumiała informacja:
– Jestem wodzem azteckim. Przybyłem zniszczyć waszą cywilizację. Kawa ocaliła Ziemian. Pożyjecie, dopóki nie dokonacie samozagłady...
Mężczyzna pożegnał się z nami, wsiadł do swojej piramidy i zniknął. Ciuchy Bogdana ocalały...
Do pracy spóźniłam się zaledwie dziesięć minut. Koniec świata nie nastąpił. Nastąpiła za to afera kawowa. Ze sklepów i magazynów ginęły masowo paczki najlepszych rodzajów kawy. Cały świat zaangażował się w walkę ze złodziejami. Cóż! Żadne z naszej trójki nigdy nie odważyło się złożyć wyjaśnień w tej sprawie...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt