Na bardzo malutkiej Bezludnej Wyspie, zagubionej nie wiadomo gdzie pośród bezimiennego oceanu, tuż na samym skraju końca świata, mieszkał Poniedzielnik. Sam nie wiedział, skąd tu się wziął, ale z czasem nabrał przekonania, że ktoś, bez powodu, wypchnął go z samolotu albo, w ramach odciążenia, z uszkodzonego balonu, jako zbędny balast niejako.
W każdym bądź razie, zjawił się któregoś dnia na wysepce i, w miarę upływu czasu, zapomniał dane mu na chrzcie imię, więc, aby podkreślić, że dzień ten był którymś tam po niedzieli, zaczął nazywać się Poniedzielnikiem.
Początkowo miał nadzieję, że ocean wyrzuci na brzeg następnego rozbitka, lecz bardzo szybko zrozumiał nierealność tych marzeń. Wysepka była zbyt ciasna. Mierzyła zaledwie sto kroków w obwodzie, rosły na niej tylko cztery palmy, parę krzaków rodzących żółte, jadalne jagody, z zagłębienia wielkości filiżanki biło malutkie źródełko - dostarczało słodką wodę dokładnie dla jednej osoby.
Życie Poniedzielnika nie było łatwe.
Gdyby nie to, że latające ryby często przeceniały swoje możliwości i, przeskakując wysepkę, rozbijały się o pnie palm, a fale wyrzucały na brzeg jadalne wodorosty oraz tłuste małże, przymierałby głodem. Zbudował sobie nawet szałas z nanoszonych przez ocean gałęzi i pniaków, a z czasem zaopiekował się niewidomą żółwicą, która z wdzięczności codziennie znosiła mu tuzin świeżych jajek na śniadanie. Była to jedyna żywa istota, dzieląca z nim ziemię i powietrze, bo nawet mewy nie zapuszczały się w tę okolicę beznadziei i skraju końca świata.
A skraj był zupełnie niedaleko. Czasami, podczas wyjątkowo pogodnych nocy i pokrętnych wiatrów, słyszał huk wód lejących się w przepaść nieskończoności i drżał na samą myśl, że mogłyby pociągnąć ze sobą jego wysepkę. Dlatego któregoś dnia zdecydował się, tak na wszelki wypadek, oddawać im należną cześć. Były silniejsze od niego, dostarczały mu pożywienia i, jak doszedł w końcu do wniosku, chroniły przed spojrzeniami ciekawskich. Co siedem dni skrapiał więc głowę słoną wodą, odśpiewywał chrapliwym głosem pierwszą zwrotkę "Gdzie strumyk płynie z wolna..." i dla dopełnienia ceremonii, jak najdalej mógł, wrzucał w leniwe fale jedno żółwie jajo. Zadowolony ze spełnionego obowiązku, powracał uspokojony do codziennych zajęć, których zgoła nie miał wiele.
Dwa lata potrzebował, aby z palmowych włókien upleść coś w rodzaju workowatej sukmany. Następne pięć poświecił budowie skomplikowanego falochronu z muszli i odnóży krabów, aby w końcu ze zgrozą zobaczyć, jak jedna, burzliwa noc niweczy całą jego pracę. Od następnego dnia zaczął wrzucać do oceanu dwa jajka, a śpiewając, bił się w pierś tak głośno, że wystraszona żółwica chowała głowę pod skorupę i coraz częściej wstrząsały nią mocne spazmy.
Lata mijały i Poniedzielnik zupełnie pogodził się z myślą, że do końca życia pozostanie na swojej wysepce. Zresztą od czasu, gdy jego coraz dłuższa broda wypełniła wszystkie wolne przestrzenie, było mu na niej coraz wygodniej. W każdej chwili i byle gdzie mógł się położyć, było mu miękko, ciepło, przytulnie, jak w nawracających wspomnieniach dzieciństwa. Pocieszał się też myślą, że gdy już na zawsze zamknie oczy, zamieni się w falę, połączy z oceanem i wspólnie popłyną w wodospadzie wieczności.
A gdy w końcu niedaleko wysepki przycumował jacht, który tylko przez przypadek otarł się o te strony, wziął go za bezczelny przejaw szatańskiego kuszenia.
Zainteresowanych zaś jego losem żeglarzy przepędził, strasząc ich dzikim wrzaskiem i wściekłym kłapaniem pożółkłych zębów.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt