Podoba mi się ten postapokaliptyczny spokój, z ciszą delikatnie mąconą oddechem czajnika, szumem deszczu za oknem, skrzypieniem podłogi pod bosymi stopami... Wraz z powietrzem wdycham rozleniwienie. Mam wrażenie, że całe Trójmiasto śpi, całe wybrzeże, cały kraj. Chodzę na palcach, aby ich nie zbudzić, altruistycznie nie włączam Trójki, a do psa mówię szeptem.
Polska posylwestrowa.
Czekam, aż woda się zagotuje.
Kofeina zagościła w moim życiu stosunkowo niedawno. Mam naturę nałogowca. Nie uzależniam się szybko, to długotrwały proces. Bo jestem też nieufna. Gdy jednak już się uzależnię, to szaleńczo, absolutnie, bez odwrotu. Dlatego zmuszona jestem do selekcji używek. Nie chcę, żeby coś miało nade mną władzę- szaleńczą, absolutną, nieodwracalną. Albo ktoś.
Tak, zwłaszcza ktoś.
Niedoszły grudniowy koniec świata, doszły Nowy Rok skłaniają do refleksji. Rachunku sumienia. Spowiedzi. Telefonu do bliskich z wyznaniem, jak bardzo ich kocham.
Czyli właściwie do kogo?
Dopiero niedawno rozdzieliłam miłość i nawyk, miłość i więzy krwi, miłość i sympatię. Miłość i uzależnienie.
I nagle została jedna dłoń osób, które kocham, zaledwie pięć palców, każdy symbolizujący kogo innego. Żadnego nie dam sobie odciąć.
Do kieszeni chowam drugą dłoń. Dla przyszłych miłości. I dla jednej dawnej, nie mogę powiedzieć, że nieistniejącej. Bo czy miłość ma koniec?
Pamiętam mój pierwszy pocałunek- przegapiony zachód słońca, męską kurtkę spadającą z moich ramion, jego twarz zasłaniającą nagle całe niebo. Nie pamiętam ostatniego. Pewnie dlatego, że nie miałam świadomości, że to ostatni, w przeciwieństwie do pierwszego. Bo kiedy właściwie mamy taką świadomość?
Czy zakończenie jest tak samo ważne jak inicjacja?
Ostatni pocałunek. Ostatni dotyk. Ostatnie słowo. Ostatnia kawa.
Ostatni koniec świata.
Ten ostatni był nieudany. Bez efektów specjalnych, niestymulujący wyobraźni, niewzbudzający strachu, znudzenie jedynie i parę ironicznych dowcipów.
Za moich czasów były lepsze.
Pamiętam, to było lato ’99. Ten okres, gdy wszyscy ludzie jednoczą się w nienawiści do słońca, okres potu gromadzącego się w każdym zagłębieniu ciała, gorącej, rozmemłanej pościeli, świetlistych promieni wykuwających oczy. Miałam siedemipółroku. Siedziałam na ławce z babcią i sąsiadką w wieku babci.
-Podobno w 2000 roku ma być koniec świata.
-A tam, gadacie! Nie macie czego lepszego do roboty?
-A wy co takie? Przecie nie ja to wymyśliłam. Słońca ma nie być, tylko ciemność wszędzie. W telewizji mówili.
-Po mojemu koniec świata może być i dzisiaj, ja już przeżyłam swoje.
Nie pamiętam, czy ja też wtedy chciałam końca. Chyba nie. Nigdy tak naprawdę nie chciałam końca świata. No, może raz. Ale wtedy to była kwestia apokalipsy własnej, osobistej, kwestia na dodatek przesiąknięta rozpaczą, infantylnością i zwykłą głupotą.
Świst czajnika przecina ciszę dokładnie na połowę. Kawa z kradzionym od współlokatorów mlekiem i w ulubionym kubku z Audrey Hepburn smakuje najlepiej.
Widok za oknem- bezlistne gałęzie drzew wycinające w białym niebie ażurowy wzór, samotna mewa, brzydkie kamienice naprzeciwko- pobudza do refleksji, spójnych w swej chaotyczności.
Może koniec świata już był, a ja po prostu go przegapiłam?
Może przemknął niezauważony, tak na wskroś Herbertowski? I innego końca świata nie będzie?
Chciałabym, żeby ten Nowy Rok był naprawdę nowym. Nie po prostu kolejnym.
Jutro przypomnę sobie, że wczoraj było Mieczysława. Że powinnam zadzwonić do dziadka. A potem sama siebie usprawiedliwię. Że pierwszy stycznia jest taki wyrwany z kontekstu, z życia, pierwszy nie istnieje, jest tylko przedłużeniem Sylwestra, popłuczynami poprzedniego roku, dniem niezmytego makijażu, niedziałającej kawy i wszechobecnego marazmu.
Kilka dni później jadę pociągiem. Za piętnaście minut moja stacja. Dzwoni telefon, numer zastrzeżony. Tylko jedna osoba dzwoni do mnie z zastrzeżonego.
-Możesz rozmawiać?- Widuję go dwa razy w roku, sporadycznie dzwonimy, aby usłyszeć swój głos. Ale brat to brat. Już wiem, choć jeszcze nie wiem.
-Co się stało?
-Dziadek nie żyje.
Dziadek Mietek. Oczy w kolorze gorzkiej czekolady, których zawsze mu zazdrościłam. Bursztynowe plamy wątrobowe na skroniach. Wczorajsze myśli i wczorajszy uśmiech.
Dziadek Mietek. Ten, któremu nie złożyłam życzeń imieninowych.
Bo przecież pierwszy stycznia nie istnieje.
~~***Koniec***~~
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt