Zamknęłam oczy i przeniosłam się w tamte czasy. Usiłowałam sobie wyobrazić jak wyglądało życie Antoniny, po śmierci córki.
//////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////
- Klemensie - poproś wszystkich do salonu, chciałabym wam coś oświadczyć, powiedziała kobieta w czerni.
Antonina usiadła w głębokim wyściełanym fotelu, była bardzo blada, jej podpuchnięte i zaczerwienione oczy wskazywały na to, że często płakała. Do salonu prawie bezszelestnie weszli wszyscy, którzy mieszkali w tym dworku. Dwie służące, kucharka, guwernantka i Klemens stangret..
- Wezwałam was - powiedziała ze smutkiem w głosie Antonina - bo jak wiecie sami, że po śmierci mojej kochanej córki nie potrzebuję już waszej pomocy. Jestem bardzo z wami związana, ale teraz zostałam sama i wystarczy mi jedna z was i Klemens. Myślę, że Maria zostanie ze mną bo, to ona do ostatniej chwili życia mojej córki była przy niej. Oczywiście pozostałe dostanią odpowiednią odprawę na dalsze życie. Wiem, że ze znalezieniem sobie innej pracy nie będziecie miały żadnego problemu, ponieważ ja była bardzo zadowolona z waszych usług.
W salonie zapanowało całkowite milczenie, tylko Maria ocierała chusteczką łzy starając się ukryć swoje wzruszenie.
- Jutro Klemens odwiezie was do rodzinnych domów - po tych słowach Antonina wstała z fotela i podchodząc do każdego z osobna, wręczała zwitek banknotów dziękując za dotychczasową pracę.
Salon opustoszał i kobieta została sama. Wszyscy wiedzieli, że teraz nie należy jej przeszkadzać, że trudno było jej podjąć taką decyzję, ale to musiało kiedyś nastąpić. Antonina podeszła do sekretarzyka i wyjęła z niego plik listów, który przytuliła do piersi mówiąc.
- Kochany - dlaczego tak szybko ze mnie zrezygnowałeś? - dlaczego tak szybko się poddałeś? - czekałam na ciebie, czekała na ciebie twoja córka. Dlaczego tak łatwo uwierzyłeś mojemu ojcu?
////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////
Do kuchni wszedł zaspany Zbyszek..
- Nie miała baba kłopotu to znalazła skarb - powiedział ziewając.
- To prawda - nie mogę się jeszcze oswoić z tym wydarzeniem – stwierdziłam. To wszystko jak na razie mnie przerasta, ale jedno wiem, nie oddam nikomu tego co uważam, że zostało dla nas przeznaczone.
- Nareszcie - w końcu zrozumiałaś, że to jest przeznaczenie, że to ty właśnie odnalazłaś to miejsce i właśnie tobie należy się ten spadek - powiedział mąż. Chodźmy spać bo, rano będziemy nieprzytomni. Jutro też jest dzień.
Zaraz po śniadaniu zadzwoniłam do Lucyny. Moja siostra piszczała ze szczęścia do słuchawki i obiecała, że zrobi sobie dwa dni odpoczynku i jak najprędzej do nas przyjeżdża. Zawiadomiłam też Marcina i Piotrka, obiecali, że postarają się załatwić na jutrzejszy dzień urlop i zaraz po pracy przyjadą. Ja rzuciłam się w wir kulinarnych zajęć, miałam przecież mieć gości. Pierwsza przybyła Lucyna, rzuciła mi się na szyję i powiedziała.
- Ja to czułam ja czułam, że tu są dobre fluidy. Śmiałaś się z mojego wahadełka, jednak coś w tym jest - dodała.
- Siostra te twoje fluidy to dla mnie jak na razie kłopot.
- Kłopot? - o czym ty mówisz - znalazłaś skarb dziewczyno. Nieważne ile jest wart - dochodzi to do ciebie. Czy tak często ludzie coś znajdują? - skarby znajduje się w bajkach a ty jesteś w posiadaniu znaleziska z przed stu lat. Więc nie pojmuję czym ty się martwisz. Dobra, pokaż mi to - bo pęknę z ciekawości.
- Musimy jeszcze chwilę poczekać - ostudziłam szybko zapał mojej siostry. Zaraz przyjadą chłopcy, zrobimy to jak będziemy wszyscy w komplecie.
- Biedny Baruś - Lucyna podeszła do psa, który kuśtykając próbował ją przywitać. Narobiłeś niezłego bigosu swojej paniusi- powiedziała głaszcząc go po karku.
- A o której oni przyjadą? – zapytała siostra.
- Myślę, że do godziny powinni być - powiedziałam zapraszając ją do salonu.
Zbyszek zajął się naszym gościem, a ja wróciłam do kuchni.
- Przyjechali! - zawołała Lucyna.
- Cześć chłopaki dobrze, że już jesteście - bo wasza ciotka ma chyba dwieście ciśnienia – oznajmiłam moim synom.
Marcin z Piotrkiem po przywitaniu się ze wszystkimi, usiedli w kuchni.
- Co takiego stało się mamo, że tak alarmujesz? - zapytał Marcin.
- Co takiego się stało? - wasza matka znalazła skarb - powiedziała Lucyna.
- Skarb? - co ty ciociu mówisz? - Piotrek aż, podniósł się z krzesła.
- To prawda - lecz nie ja go znalazłam, tylko Bary - wyjaśniłam stawiając kufer na stole. Drżącymi rękami otworzyłam wieko i delikatnie, wyciągałam biżuterię na stół.
Lucyna była w swoim żywiole, znała się na kosztownościach. Wiedziałam, że zaraz dowiemy czegoś na temat tych cacek z końca XIX wieku.
Pierwszym eksponatem wyciągniętym z kufra był, duży owalny pierścień z opalem, opleciony wianuszkiem błyszczących kamieni umieszczonych w koronkowej oprawie z białego złota.
- To takie piękne! Lucyna nałożyła pierścień na palec swojej ręki i podniosła ją do góry. Pokaż dalej - zwróciła się do mnie.
Teraz przyszła kolej na medaliony.
Wypukła część tych wisiorów, wykonana była z emalii kobaltowej oprawionej w srebro i ozdobionej kilkoma sztukami malutkich diamencików. Po otwarciu zobaczyliśmy zdjęcia. Jedno przedstawiało twarz dojrzałej kobiety. Jej oczy wyrażały smutek ale były naprawdę piękne i tajemnicze. Włosy miała upięte wysoko nad czołem przetkane drobnymi koralikami i ozdobnymi spinkami. Drugi medalion wykonany tą samą techniką zawierał zdjęcie uśmiechniętej dziewczynki o pucołowatych policzkach. Drobne niesforne loczki wystawały spod koronkowego kapelusika. Dziewczynka z fotografii uśmiechała się, w przeciwieństwie do swojej matki. Podałam Lucynie jedną z brosz. Nikt z nas nie mógł wydobyć z siebie głosu. Siedzieliśmy jak zaklęci i słuchaliśmy Lucyny z zapartym tchem.
- Ta broszka wykonana jest z czarnej emalii i ozdobiono ją motywem floralnym. To styl sztuki panujący w XIX wieku. Te ornamenty składające się przeważnie z kwiatów, ptaków i motyli, stosowano najczęściej w produkcji biżuterii - wyjaśniła Lucyna.
Przyszła kolej na naszyjnik z małych perełek ze złotym zapięciem. Był bardzo delikatny. Perełki nawleczono na cienki sznurek. Drugi naszyjnik wykonany był prawdopodobnie z białego złota lub platyny, techniką Sutasz.
- Zaraz wyjaśnię - powiedziała Lucyna. Metoda Sutasz oznacza tak zwany haft sutaszowy. W jedwabne sznureczki, wplatano różnego rodzaju koraliki i kryształki. Słowo soutache pochodzi z francuskiego, znaczy pleciony sznurek.
- Słuchajcie - zwróciłam się do rodziny - może zrobimy przerwę - co wy na to?
- Szczerze mówiąc to zgłodniałem powiedział Piotrek i wstał aby rozprostować kości.
- To są właśnie chłopy – Lucyna machnęła ręką - tylko brzuch ich interesuje - zero romantyzmu i szacunku dla sztuki – dodała.
- Siostra – mamy czas do wieczora. Emocje trzeba sobie dawkować, a z pełnym brzuchem będzie łatwiej - prawda?
- Poddaję się - co masz na ząb?
- Zapraszam na ruskie pierogi - jesteście za?
Wszyscy byli zgodni, że po moich pierogach zgłębianie tajemnicy z przed stu lat będzie łatwiejsze. Przy obiedzie prowadziliśmy ożywioną dyskusję na temat znaleziska. Byliśmy zgodni co do tego, że skarb należy do właściciela tej posesji.
- To co? Wracamy do lekcji historii - powiedziałam do rodzinki.
Usiedliśmy ponownie do stołu. Teraz przyszła kolej na bransoletę, była szeroka, pokryta niebieską emalią, ozdobiona drobnymi kryształkami. Lucyna podniosła ją do góry i przyglądała jej się z uwagą.
- Jeśli myślicie, że to diamenty to muszę was rozczarować. To markazyty, naturalne minerały i tu ciekawostka - kamienie te są bardzo wrażliwe na wilgoć. Jeśli nie będą odpowiednio zabezpieczone, potrafią się zamienić w kupę pyłu. Sama nie wiem jak przetrwały tyle lat nie nienaruszone, ale może to nastąpić teraz jak ujrzały światło dzienne. Biżuterię z tymi kamieniami nosiły osoby wrażliwe. Słyną z tego, że poprawiają jasność umysłu, zwiększają koncentrację, wzmacniają pamięć, sprzyjają relaksacji i dają odprężenie - Powiedziała Lucyna.
- Czy myślisz, że te błyszczące kryształki rozsypią się zaraz w pył? - zapytałam.
- To całkiem prawdopodobne ale bądźmy dobrej myśli, że tak nie będzie. Siostra odłożyła bransoletę i wyjęła kilka pierścionków. Każdy z nich wykonany był z cyzelowanego złota, jak wyjaśniła Lucyna.
Jeden z nich miał oczko z różowego korala wtopionego w kwiaty utworzone z malutkich kryształków, był bardzo delikatny. Drugi podłużny z oczkiem z ametystu, które zajmowało właściwie całą powierzchnię pierścienia. Jak żyję nie widziałam tak dużego ametystu. Był naprawdę okazały. Reszta pierścionków miała turkusowe oczka i malutkie opale.
Sięgnęłam do kufra, przyszedł czas na skórzany zwitek.
- A to co? - zapytała Lucyna.
Ręce trzęsły mi się z przejęcia, rozwinęłam rulonik. Były to listy pisane przez niejakiego Marcela, do kobiety o imeniu Antonina. Zapewniał ją o swojej miłości i obiecywał, że jak tylko wojna się skończy, to przyjedzie do jej rodziców prosić o jej rękę. W jednym z nich pisze, że został ranny i leży w szpitalu polowym. Był też list przepełniony żalem, że nie ma od niej żadnych wieści. Moją uwagę zwrócił rulonik leżący na dnie szkatułki, związany cienkim rzemykiem zatopionym w laku. Rozerwałam sznurek i rozwinęłam list.
- Posłuchajcie! - zawołałam - mamy rozwiązanie naszych obaw co do skarbu.
List pisany był kobiecą ręką, różnił się od listów chłopaka stylem i charakterem pisma.
Głos mi drżał jak czytałam jego treść.
****************************************************************
5 sierpień 1939 r.
Moje życie dobiega końca, po śmierci Konstancji, zostałam zupełnie sama. Nie doczekałam się spadkobierców, dlatego piszę do tego kto znajdzie list. W tym domu wraz z córką spędziłam szczęśliwe chwile, był dla nas oazą spokoju, fortem który chronił naszą prywatność. Moim pragnieniem i ostatnią wolą jest by, to miejsce przetrwało następne pokolenia aby, w tym domu panowała radość aby, słychać było śmiech narodzonych tu dzieci .Ten dom powinien być schronieniem dla szczęśliwych ludzi. Pozostawiam część moich kosztowności dla tych co będą tu kiedyś mieszkać.Niech wam służy wiele lat.
Antonina Bilewska
Zapanowało milczenie, nikt z obecnych nie odezwał się ani słowem.
Przemówiłam pierwsza. Z trudem próbowałam sklecić jakieś normalne zdanie lecz wzruszenie i łzy spowodowały, że był to jakiś niezrozumiały bełkot.
- Wanda - spokojnie – Lucyna pogłaskała mnie po ramieniu.
Wzięłam się w garść, wytarłam oczy i powiedziałam.
- Pamiętam jak pierwszy raz przyjechałam tu z agentem nieruchomości. Od razu wiedziałam, że to jest to. Chciał mi pokazać jeszcze inne miejsca, ale ja czułam się tak, jakby jakiś magnes przyciągnął mnie do tego dworu. Kiedy powiedział, że ma jeszcze kilku chętnych na tę posiadłość, zaproponowałam zaliczkę. Resztę już znacie, a szczególnie ty mężu. Przeszłam ciężką drogę, kosztowało mnie to wiele nerwów, ale jak widać moje przeczucia opłaciły się.
- Nie rozumiem - przecież zgodziłem się - powiedział Zbyszek.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt