Josi zachwycony, wyczesywał trud podróży z futra Gargaty. Zwierzę mruczało zadowolone raz po raz, obracając się i szturchając chłopca wielkim łbem. Strzygło uszami kiedy coś podrażniło długie wyrastające z nich włosy, a wraz z tym strzyżeniem po Legowisku niósł się dźwięk brzęczącego metalu. Josi poklepał koci pysk Gargaty. W odpowiedzi pchnęła go, wciskając jego szczupłe ciało w miękkie podłoże i parsknęła. Chłopak zaśmiał się wesoło i zerwał na równe nogi. Wyprostowane zwierzę mierzyło prawie dwa razy tyle, co Josi. Mimo tego służebny czuł się przy niej bezpiecznie. Kocica przeciągnęła się leniwie i ziewnęła. W końcu zaległa owijając się wokół chłopca i zaczęła lizać swoją łapę. Była prawie zupełnie czarna, prócz wplecionych gdzieniegdzie siwych pasm, które nadawały jej czasami wygląd rzeźby z czarnego marmuru. Na jej uszach lśniły pojedyncze pierścienie z czarnego metalu. Kiedyś leżowy opowiadał Josiemu, że taki metal można zdobyć tylko w górach Fenriru, u Silnych. Jednak kontakty z tym ludem urwały się już wieki temu, stąd nie wiadomo było, ile w tym prawdy, a ile podań. Wiadomym natomiast było, że tylko oni byli w stanie ten materiał poddać obróbce. Gargata miała takich kolczyków pięć. Powiadano, że każdy za innego zabitego kota. Josi nie mógł sobie wyobrazić, jak to jest stracić Towarzysza. Czasem cieszył się, że sam nie musi obawiać się takiej ewentualności, ale tylko czasem.
Podrapał Gargatę za uchem, zamruczała. Zabrał się za czyszczenie czarnych obręczy. Poczuł, że nie jest sam, obrócił się i trafił na spojrzenie starego Huva, który z uśmiechem zawisł na oparciu boksu.
- Cześć Huv! – powrócił do czyszczenia metalu.
Starzec chrząknął i rozbawiony powiedział.
- Lubisz tą kocicę.
Josi tylko pokiwał głową, Gargata polizała go po przedramieniu.
- Ona ciebie też – Huv oparł się obiema rękoma o boks. – Byłbyś dobrym Towarzyszem.
Josi nie zareagował. Wszyscy wiedzieli, że właśnie to jest jego największym marzeniem. Mógł bronić się przed tym wpajając sobie najstraszniejsze obrazy związane z utratą połączonego Towarzysza, nie zmieniało to jednak faktu, że kiedy tylko mógł uciekał do Legowiska.
Huv roześmiał się tylko i pokuśtykał dalej. Josi spojrzał tylko za nim bez słowa. Czasem miał wrażenie, że starzec go rozumie ponad miarę, a czasem...
Czyścił piąty, ostatni kolczyk, lśnił teraz lekko. Chłopiec polerował go jeszcze przyglądając się zaplecionym w metal drobnym, zielonym kamieniom. Cóż za kunszt.
Livri powolnym krokiem przemierzała dziedziniec. Uśmiechała się lekko, czując jak spojrzenia przemykają po niej po to, by w poszczególnych grupkach przejść w ciche szepty. Oczywiście wizyta Gorshaka nie mogła ujść uwadze. Odwiedził ją tak późno, a jednak wydawało się, jakby szpieg każdego z klanów stał pod drzwiami kłaniając się mu kiedy wchodził. Westchnęła tylko. Mira szła za nią w lekkim oddaleniu, czekając na polecenia. Livri obejrzała się i kiwnęła głową. Dziewczyna odpowiedziała słabym uśmiechem i natychmiast ukłoniła się. Dotarły do głównego dziedzińca. Delikatna fontanna okolona zielenią, o którą w Khal Z’uac było naprawdę ciężko, owiała jej twarz delikatna bryzą. Warownia została wydarta bezpośrednio z twardych trzewi góry, która mimo że zazdrośnie strzegła swego serca, poorana została korytarzami i sztolniami. Praktycznie nic tutaj nie zostało wzniesione. Lwia część Domu Klanów została wyrzeźbiona w skale. Livri usiadła na kamiennej ławce i rozglądała się z pogodnym uśmiechem. Zostało nieco czasu do rad poszczególnych klanów, a przyjęło się, że wspólne na nie czekanie jest objawem dobrze rozumianej kultury i tradycji. Zanurzyła dłoń w chłodnej wodzie. Zauważyła zbliżającego się Ilsena Garuta. Zarówno on, jak i towarzysząca mu świta przyodziani byli w głęboką czerwień, która nie tylko była główną barwą w ich herbie, ale i odzwierciedlała ich uwielbienie dla przelewu krwi. Skinęła głową uśmiechając się delikatnie. Ilsen był drażliwy i żądny uwagi. Ukłonił się niedbale i wyciągnął dłoń w zamiarze powitania jej w bardziej bezpośredni sposób. Uśmiechnęła się do niego zakłopotana, wysunęła dłoń z zimnej wody fontanny i podsunęła Mirze, która już wyciągała białą chusteczkę. Ilsen skrzywił się ledwie zauważalnie i zrezygnowany wyprostował, ukrywając dłonie za plecami. Jego towarzyszki stanowiące świtę – żona, dwie córki, i siostrzenica dygnęły wdzięcznie. Livri podniosła się i odpowiedziała im delikatnym ukłonem. Obdarowała Ilsena kolejnym czarującym uśmiechem.
- Jak widzę niestrudzenie zaszczycasz nas urodą swoich dam, panie – dygnęła spuszczając wzrok. – Zaiste gust twój, jak i krew przekazana, nad podziw warte są uznania.
Ilsen skrzywił się, po czym uśmiechnął wymuszenie.
- Tak.. – obejrzał się za siebie i zatrzymał oszczędne w emocjach spojrzenie na towarzyszkach.
Zwrócił twarz ponownie do Livri.
- I ty pani zaszczycasz nas swoją inspirującą obecnością, choć przyznam, że zbyt rzadko mamy okazję cieszyć się twoim towarzystwem.
Skinęła głową, jej mina wyrażała ubolewanie. Ilsen wyręczył ją w usprawiedliwieniach.
- Cóż, zapewne ten ogrom obowiązków, który spoczywa na twoich pięknych ramionach zatrzymuje ich biel przed naszymi oczyma – roześmiał się głośno. Żadna z jego towarzyszek nie zawtórowała. Livri spuściła oczy, zaraz jednak podniosła wzrok i jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Oh, to już nie potrwa długo, mój panie – podążyła spojrzeniem za jego plecy. – I z chęcią odwiedziłabym Lady Garut, tak bardzo zazdroszczę jej kunsztu deklamacji.
Kobieta rozpromieniła się i dygnęła, jej córki wzrok wbiły w kamień dziedzińca.
- Kiedy obowiązki zostaną mi odjęte – zwróciła się ponownie do Ilsena. – Chętnie wysłucham kilku dobrych rad w tej kwestii.
Przeniosła spojrzenie na powrót na jego towarzyszki. Siostrzenica Garuta uśmiechała się bezczelnie patrząc na Livri.
Zignorowała ją i posłała kolejny uśmiech Ilsenowi. Ten przestąpił z nogi na nogę.
- No cóż nie będę przeszkadzał... – spojrzał w niebo i na wieżę zegarową. – Czas nam się skurczył.
Kolejnym niedbałym ukłonem pożegnał Livri i odszedł pociągając za sobą kobiety. Młoda siostrzenica Garuta posłała Livri ostatnie spojrzenie i odeszła z wujem.
Mira cicho chrząknęła, odciągając uwagę Livri od czerwonych szat głowy Klanu Zachodu.
- Pani...
- Tak Miro? – Livri uśmiechnęła się zachęcająco.
Dziewczyna spuściła wzrok.
- To okrutne i powinnam za to ponieść kare, ale...
Livri pochyliła się nad służebną, chcąc usłyszeć co ta mówi.
- Przecież one są brzydkie.
Livri westchnęła tylko, powstrzymując śmiech.
- Prócz panienki Loriel.
Wojowniczka podążyła wzrokiem za znikającą za rogiem siostrzenicą Ilsena.
- Tak...
Dziedziniec był centralnym punktem Pięciu Wież Khal Z’uac. Miał kształt grotu strzały, którego szpic kierował się do wnętrza góry i nikł w filarach podtrzymujących balkony siedzib klanowych. Fontanna znajdowała się na przeciwległym końcu grotu, a zakola dziedzińca obejmowały drobną oazę zieleni schodami, które spływały za kamienną ścianą. Prowadziły na niższy poziom, pełen flanek i murów obronnych. Od wejścia głównego, po schody za fontanną, wyłożony białym kamieniem plac, okolony był zamkniętymi łukami, za którymi teraz przechadzali się oczekujący wezwania ludzie, i kilku gości ze stolicy. Dojrzała służbę, która dyskretnie przeplatała ścieżki dostojników, służąc winem. Kamienna altana, w której schronienie znalazła Livri, była pięknym i bardzo starym dziełem dłoni Silnego Ludu. Dachu nie było tutaj od dawna i nikt nie śmiał odtwarzać brakujących elementów delikatnej budowli. Prócz niej samej siedziało tutaj kilka jeszcze kobiet, rozmawiających cicho, oraz młodzieniec trzymający za dłoń drobną dziewczynę. Wojowniczka odsunęła listowie, które zasłaniało jej część dziedzińca. Sporo z jeszcze niedawno przechadzających się osób, zniknęło w bramach Domów Klanowych. Podniosła się z westchnieniem.
- Czas na nas Miro.
Dziewczyna posłusznie wstała i ruszyła za panią.
Wraz ze zmianą stroju, zmienił się również jej chód i postawa. Niewiele czasu zostawiła sobie na zmianę odzienia, jednak nie zamierzała występować na Radzie Klanu w sukniach. Mężczyźni mieli tendencję do zupełnie niepoważnego traktowania jej osoby. Zmieniało się to na krótko. Po starciach, w boju. Szła ciemnym korytarzem, wyprostowana. Szatę zamieniła na szary, skórzany aketon, idealnie dopasowany do jej budowy. Czarne hafty, którymi dopełniono wysoki kołnierz oraz rękawy, nadawały mu wygląd tuniki raczej, jedynie sposób przeszycia i materiał zdradzał przeznaczenie. Zamiast długich spódnic przyodziała ciężkie, grube, skórzane spodnie. Ich czerń zlewała się z wysokimi butami, w które zostały wpuszczone. Stroju dopełniała lekka kolczuga, unikatowa w tych murach. Tutaj zakładała ją tylko wtedy, kiedy chciała wyraźnie przypomnieć otoczeniu, kim jest. Czarny metal skrzył się drobną siatką, przy każdym poruszeniu dźwięk jaki wydawał, nakładał się jakby i zwielokrotniał. Na pierwszy rzut oka uznać można było, że jest tylko ozdobą, gdyż zamiast szczelnie okalać ciało i chronić, kolczuga zachowywała się jak delikatny, lejący materiał upięty u pojedynczego naramiennika. Ten złożony był z trzech nakładających się na siebie segmentów, gdzie w środkowym tkwił nieoszlifowany, zielony kamień okryty siatką czarnego metalu.
Nie lubiła używać zbroi w celach czysto politycznych, ale działała o wiele lepiej niż setki tłumaczeń, wypowiedzianych stanowczym tonem.
Z bocznego skrzydła wyszedł Satham Brun. podążał do Sali Rad. Skinął jej. Ruszyli dalej razem i kurtuazyjnie otworzył przed nią drzwi. Skinęła krótko i weszła. On sam jednak, jakby coś sobie przypomniał, wycofał się.
Zebrani rozmawiali cicho, a dziewczyny ze służby krążyły dolewając do pucharów lurowate wino. To nie był czas na pełne upojenia biesiady i nikt nie protestował co do jakości napitku.
Livri zasiadła w miejscu dla niej przeznaczonym i uniosła puchar dając znać służebnej, by podeszła. Powąchała ostrożnie zawartość i upiwszy nieco rozglądała się po sali. Brakowało jeszcze jednej osoby. Wojowników było wielu, jednak w naradach udział brała główna dziesiątka, Rada Klanu. Obecnych było ośmiu jej członków, sześciu mężczyzn i, z Livri, dwie kobiety. Jedyna prócz niej kobieta w dziesiątce uniosła puchar i zamachała wesoło do Livri. Ta odpowiedziała podobnym gestem. Lubiła tą prostoduszną dziewczynę. Kathiss miała długie, rude włosy, była mocno zbudowana i jak nikt władała toporem. Niewielu wśród obecnych byłoby w stanie utrzymać się przy życiu, gdyby Rudzielec, jak na nią mówiono, naprawdę postanowił urżnąć komuś głowę. Siedziała w towarzystwie brata Rodrica i jego przyjaciela Wilharda, wesoło komentując ostatnie treningi, gdzie temu drugiemu udało się spuścić tęgie lanie młokosom z Zachodu. Obaj jej towarzysze byli jeszcze młodzi i butni. Wiele zabawy odnajdywali w samej walce, a i Kathiss lubiła ten rodzaj rozrywki. Obok nich zasiadł zadumany, jak zwykle Morhius. Livri uśmiechnęła się do niego, ten odpowiedział jej tylko zatroskanym spojrzeniem i zajrzał w puchar. Westchnęła. Nie pamiętała by starzec kiedykolwiek był wolny od tego wyrazu twarzy. Był pierwszą osobą, jaką tutaj poznała i mimo lat, nie zmienił się w ogóle. Te same rzadkie, siwe włosy i krótka broda, którą z pieczołowitością strzygł prawie codziennie, dziwnie kontrastowały z zupełną czernią oczu. Patrząc na niego miało się wrażenie, że wnętrze nie uległo korozji zewnętrza. Można było uwierzyć, że to przebranie.
Dalej za Morhiusem siedzieli Virdheim, Kolgrim i Perish. Stonowani, cisi, jak zwykle. Podobni do siebie tak bardzo, że ktoś kto rzadziej ich widywał, mógł mieć problemy z odróżnieniem tej trójki. Plotka niosła, że wyrzucono z warowni jedną z dziewek za dopuszczenie się pomyłki. Livri uznała, że to całkiem prawdopodobna plotka. Panowie nie znali sie na żartach i nie mieli wyrozumiałości dla, jak to określali, ignorancji. Zwłaszcza wobec ich osób. Podobnie jak reszta obecnych, odziani byli w jasne kaftany, wykończone czarnymi haftami. Czasem Livri tęskniła do swobody noszenia koloru, jakiej doświadczyła nim przystała do Klanu Wiatru, jednak tutaj trzymanie się barw miało znaczenie tradycyjne i traktowane było prawie jak manifest wierności herbom.
Drzwi otworzyły się i do sali wszedł ostatni oczekiwany uczestnik spotkania.
Wszyscy ucichli, pojedyncze pochrząkiwania zamknęły rozmowy. Nowo przybyły uśmiechnął się kurtuazyjnie.
- Wybaczcie, że musieliście na mnie czekać. Dolegliwości żołądkowe.
Wilhard i Rodric parsknęli śmiechem, z czego Livri wywnioskowała, że wiedzą co nieco o możliwych dolegliwościach Sathama.
Przyjrzała mu się. Bynajmniej nie wyglądał jak ktoś, komu całonocna libacja odbiera umiejętność docenienia uroków dnia następnego. Jego ciemno-blond grzywa była, jak zwykle, dokładnie ufryzowana, a po twarzy błąkał się filuterny uśmiech. Livri zauważyła, że i on i pozostali wojownicy, których dziedziną była walka wręcz przyszli ubrani w lekkie zbroje – podobnie, jak ona. Choć ona była magiem żywiołu. Inni również, jakby to zauważyli, posłali jej taksujące spojrzenia. Przyjęła te spojrzenia bez mrugnięcia okiem. Niektóre były rozbawione, inne wspierające, jeszcze inne zazdrosne. Satham patrzał na nią tym rozbawionym. Był sekretarzem Rady, zasiadł więc u szczytu stołu z westchnieniem.
- I oto nadeszły, przyjaciele jesienne Narady.
Przy tych słowach wbił ostre spojrzenie w Livri. Zamarła, zachowując kamienną twarz, podobnie jak reszta, skinęła.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt