Kawy cynamonowe - mizantrupia
A A A

Nie znosił cynamonu. Zostawiał cierpki, gorzki posmak na języku, chrzęścił między zębami, a później zawsze dostawał od niego zgagi. Jednak zapominała o tym niemal za każdym razem i dosypywała go do kubków, ciesząc się później słodkawym aromatem kawy roznoszącym się bez trudu po całych dwudziestu metrach kwadratowych ich kawalerki.
- Rozumiem, że to prezent pożegnalny? – rzucił od niechcenia, unosząc kubek (w geście toastu).
- Dalej w to nie wierzysz, co? – Uniosła dłoń do czoła (w geście rezygnacji).
Otworzył usta tylko po to, by je zamknąć. Nie miał ochoty powtarzać scenariusza zeszłej nocy, odtwarzać wielogodzinnej kłótni na temat końca świata. W głowie mu się nie mieściło, jak niegdyś tak bystra istota mogła przejmować się podobnymi bredniami. Jak mogła wpaść na idiotyczny pomysł spędzenia „ostatniego” dnia w forcie z pościeli i poduszek, skoro on miał poważną pracę, dzięki której w ogóle było ich stać na okrywanie się materiałem, a nie gazetami. Nie omieszkał, oczywiście, jej tego powiedzieć. W bardzo dobitny sposób. A później trzasnąć drzwiami i spać w pozycji embrionalnej na podłodze w kuchni, bo jej histeryczny płacz nie pozwoliłby mu zmrużyć oka. Przecież musiał zaznać choćby odrobiny snu, żeby wypaść dziś dobrze na konferencji. Wiedziała o tym. Zresztą i tak słyszał wszystko; na takiej powierzchni niczego nie da się ukryć.
Mlasnął, zniesmaczony zarówno gorzką, lurowatą kawą i słonymi łzami z wolna szklącymi powierzchnię jej oczu.
- Nie idź – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. – Zostań. Bądź przy mnie. Teraz, dzisiaj. Ostatni raz. Obiecuję, że więcej… - przełknęła głośno ślinę, a z piersi wyrwało się westchnienie. – Że więcej nie będę już o to prosić.
- Sprytnie – skomentował, krzywiąc się nieznacznie. Nigdy nie udało jej się aż tak schrzanić porannej kawy. – Przecież, podobno, nie miałabyś już na to szansy.
Odpowiedziała milczeniem. Zaciskała mocno zęby. Wtedy linia jej szczęki stawała się bardziej trójkątna, traciła wówczas swój pogodny, niemalże dziewczęcy owal twarzy.
- No już, nie maż się. Zobaczysz, że wszystko będzie dokładnie odwrotnie, niż ci się wydaje. Dzisiejszy dzień obróci nasze życia o sto osiemdziesiąt stopni, jeżeli tylko dobrze wypadnę na spotkaniu. Przecież wiesz, jakie to dla mnie ważne. Hej. Hej. Kochanie.
Ostatnie trzy słowa wypowiedział, ujmując w jedną dłoń jej podbródek, a drugą składając na poplątanych włosach.
- Weź gorącą kąpiel. I załóż, proszę, sukienkę. Tę czerwoną. Czuję, że będziemy świętować, kiedy już wrócę.
Nie patrzyła na niego. Kiwnęła głową, ale zrobiła to z wyraźnym trudem. Wciąż zaciskała zęby, ale jej palce jeszcze mocniej ściskały parujący kubek kawy, aż do granicy drżenia. Nie upiła nawet jednego łyka. Przez sekundę zebrało mu się na mdłości przez ten ostry, cynamonowy zapach wzlatujący do jego nozdrzy wraz z parą.
- Mówiłeś wczoraj poważnie? – zapytała nagle, wciąż zaślepiając się w podłogę. – Miałeś to na myśli?
- Co? – Wśród tylu słów, jakie padły poprzedniej nocy, ciężko było mu wyłowić te, które najwyraźniej zraniły ją w taki szczególny sposób.
- Że jestem toksyczna. Mówiłeś poważnie?
- Nie… Chryste. Oczywiście, że nie.
- To szkoda. Przyznałabym ci rację. – Dopiero teraz na niego spojrzała. W zaszklonych oczach odbijała się jego twarz, wyrażająca w tej chwili niedowierzanie; trochę ściany za jego plecami i korkowa tablica po prawej. Ta, na której przypinali swoje najbrzydsze i najgłupsze zdjęcia.
- Przestań. Okej? Po prostu przestań. Muszę iść.
- Jestem trucizną – zawołała jeszcze z kuchni, gdy w pośpiechu zakładał buty i płaszcz. – Jestem trucizną – wołała, zagłuszając krzykiem tupot swoich bosych stóp, gdy wybiegła za nim z mieszkania. Nie miał jednak czasu się obejrzeć, nie miał czasu na jej nonsens. Na końcu korytarza ktoś już wchodził do windy, co dla niego mogło oznaczać zaoszczędzenie dobrych trzech minut na późniejszym oczekiwaniu na przyjazd tej powolnej klitki.
Trzasnęła drzwiami, kiedy on w ostatniej chwili wpadł do środka wywołującej u niego klaustrofobię celi.
- Dziękuję za przytrzymanie – rzucił gniewnie do swojego przelotnego partnera w klatki. Ten natomiast, skurczybyk, uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową, jakby faktycznie przyjmował komplement.
Zdążyli zjechać trzy piętra, kiedy zorientował się, że nie wziął ze sobą swojej teczki. Ze wściekłością wybiegł na siódme piętro i do akompaniamentu śmiechu skurwiela z windy i własnych przekleństw zaczął wbiegać z powrotem na dziesiąte.
Zdyszany otworzył drzwi mocnym pchnięciem, w duchu dziwiąc się, że faktycznie puściły. Przecież miała w zwyczaju zamykać się na klucz od razu po jego wyjściu.
- Kochanie, podaj mi…
Głos zamarł mu w gardle. Serce stanęło mu w piersi. Wszystko to przez architektoniczne rozplanowanie ich kawalerki.
Plan ich mieszkania przedstawiał się bowiem następująco: wchodziło się od razu do miniaturowego przedpokoju. Miał może metr na metr i nigdy nie stało tam jednocześnie więcej niż troje szczupłych ludzi. Utrzymany w obrzydliwych, piaskowych kolorach przypominających mu zawsze Saharę, dosłownie promieniał najgorszym przejawem bezguścia poprzednich właścicieli – wielbłądem wymalowanym neonową żółcią tuż nad szafką z butami. Po prawej znajdowała się kuchnia, oddzielona od przedpokoju jedynie dziurą w ścianie. Nie pasowały tam żadne drzwi, gdyż była krzywa, a poza tym ani jedne nie dałyby rady do końca się otworzyć ze względu na imponujący metraż. Obecnie w kuchni uwagę przyciągała jedynie znajdująca się na podłodze wielka, czarna plama usiana białymi drobinami. Rzucił na nią okiem sekundę później – okazało się, że to kawa i kawałki roztrzaskanych kubków.
Tuż na wprost był salon. A właściwie salon, sypialnia i jadalnia w jednym. Na końcu zagraconego pokoju znajdowały się jedyne okna w mieszkaniu, również takie duże, na całą wysokość ściany, chociaż balkonem był jedynie pręt zrównujący się z płaszczyzną bloku. Zero metrów kwadratowych.
Ale ona postanowiła wyjść tego dnia na balkon.
W pierwszej chwili myślał, że to jakiś wielki, szary ptak zapikował w dół. Dopiero po chwili rozpoznał w tej smudze inne barwy. Miedziany błysk rudych włosów, które pociągnęła za sobą. Brzoskwiniowy kolor nagich nóg, które wziął najpierw za potężny dziób pelikana. Jego ptak poszybował z gracją w dziesięć pięter pustki.
Świat się nie zatrzymał. Nie usłyszał nawet świstu. Nie usłyszał nic, bo świat nagle wypełnił się przerażającą ciszą, a potem miarowym, ogłuszającym dudnieniem, które okazało się biciem jego serca. A potem jeszcze głośniejszy, pusty huk. Albo plask. Nie by ł już w stanie rozróżnić. Później krzyk.
Cofnął się o krok. O dwa. O dwadzieścia. Nagle znalazł się znów przy windzie i próbował zmiażdżyć sobie palce, wciskając z całej siły guzik. Usłyszał skrzypnięcie na górze, mechanizm powołany do życia. Cichy szmer więzienia, przesuwającego się do niego ślamazarnie z dziesięciu pięter niżej.
Dziesięciu.
Rozpaczliwie spojrzał na schody i rzucił się w ich stronę. Znów się cofnął. Winda będzie szybsza, nawet jeżeli przyjedzie dopiero za chwilę.
Nie, schody. Nie potrafi przecież tu stać i czekać. Czekać, na Boga.
Winda. Jeżeli będzie rozpaczliwie zbiegał po schodach, pewnie się przewróci, złamie kark i w ogóle nie dotrze na dół.
Schody. Może dzięki temu się zmęczy i poczuje, że dalej ma nogi, dalej ma ręce, a nie tylko serce uciskające go z całej siły i przeraźliwie próbujące wydostać się z jego ciała jakimkolwiek otworem.
Winda. Winda przyjechała.
Dziesięć pięter.
Ktoś postanowił wsiąść na piątym. Gdy się zatrzymał i lekko szarpnęło go do góry, serce wykorzystało okazję i wyrwało się mu z ust. Zwymiotował obficie na buty osoby, która prawie go zamordowała. Niedoszły asasyn wrzasnął coś, obrzydzony i cofnął się, zostawiając go i pozwalając mu umierać dalej w samotności. Przez krótką chwilę, zanim jeszcze zamknęły się drzwi, usłyszał ciche dudnienie. To albo deszcz bębniący o szyby albo odgłos setek ciał roztrzaskujących się o ziemię.
Kolejne części serca, teraz chyba również płuc i jelit, wypluł już na parterze. Prawie poślizgnął się na swoich wnętrznościach, ale przytrzymał się ściany i przemierzył ten potwornie długi dystans dzielący go od drzwi wejściowych. Miał tak lodowate dłonie, że poręcze i obrzydliwa, zielona farba zdawały się go parzyć.
Gdy wybiegł na zewnątrz, okazało się, że pada deszcz. Temperatura jego ciała spadła chyba do minus piętnastu, gdyż chłodne krople wżerały się w niego, rozpuszczały skórę, parowały z głośnym sykiem.

Nie wiedział, które to ona.
Nie widział poprzez dym.
Chodnik usłany był ptakami. Prawdziwymi ptakami. Parowały. Wokół roznosił się aromat palącego się materiału. Skóry. Piór. Gotującej się krwi.
Oddałby teraz królestwo za cynamonowy zapach.
Ludzie i ptaki wsiąkali w beton. „Jak krew w piach”, pomyślał nagle. Przestał widzieć, bo padający z nieba kwas rozpuścił mu powieki i zagnieździł się w oczodołach. Cofnął się o kilka kroków, gdzie jeszcze chronił go szeroki, kamienny gzyms. Przywarł plecami do ściany, a skóra przykleiła się do zimnych kamieni, chłonąc ich zbawczy chłód, wyciekając strużkami zdeformowanej tkanki między szczeliny, próbując się dopasować, zniknąć.
„A więc jednak da się przechodzić przez ściany”, pomyślał znów niejasno. Brzuch rozdzierał mu tępy ból, a organy wewnętrzne postanowiły obrać jednak inną drogę ucieczki. Zaczęły z niego wyciekać, spłynęły mu po nogach, wymsknęły się z nogawek spodni i radośnie pomknęły przed siebie, by bawić się w deszczu.
Dopiero teraz dotarł do niego zapach palonych liści. Gdyby widział, ujrzałby drzewa, które opadały na siebie miękko jak kostki domina, majestatycznie wielkie, powiększone niemal trzykrotnie ognistymi koronami.
Koniec świata nie będzie piękny, powiedziała. Nie chciałaby wcale go oglądać. Chciałaby zasnąć, wtulona w niego i tylko tak mogłaby spokojnie umrzeć.
Deszcz kwasu padał pod kątem; dosięgał tylko jego butów, których już nie było. Nie miał już również stóp, a rozpuszczające się kości okazały się mieć wcale nie najgorszy zapach.
Ale nie od tego umierał; to z żołądka promieniował ból.
Jestem trucizną, powiedziała.
Kawa smakowała tego dnia naprawdę nie najlepiej.
Oddałby teraz dziesięć królestw za oczy, którymi mógłby zapłakać. Może jeszcze ujrzałby, że ona leży niecały metr dalej, tuż przed nim. Że bulgocząca krew rozlała się wokół reszty jej ciała niemalże tak, jak materiał czerwonej sukienki.

Koniec świata nie był piękny. Ale zdążył zrozumieć, że kocha ją najbardziej, bo nie pozwoliła im tego zobaczyć.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mizantrupia · dnia 31.01.2013 00:02 · Czytań: 2235 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 6
Komentarze
zawsze dnia 25.02.2013 23:47
Cytat:
Hej. Hej. Ko­cha­nie.

tak kosmetycznie zmieniłabym na "Hej. Hej, kochanie." albo dwa przecinki w ogóle
Cytat:
wyrażająca w tej chwi­li nie­do­wie­rza­nie; trochę ściany

również subiektywnie, średnik na przecinek
Cytat:
Nie by ł już w sta­nie rozróżnić. Później krzyk.

nie był
Cytat:
Ale zdążył zro­zu­mieć, że kocha ją naj­bar­dziej, bo nie po­zwo­liła im tego zo­ba­czyć.

im czy jemu? pasuje jedno i drugie, tylko ciekawam, czy na pewno to mialaś na myśli


Straszna szkoda, że tekst był nieregulaminowo zbyt długi, bo czyta się świetnie, wręcz płynie. Czuję, jakby motyw martwych ptaków powrócił u Ciebie ;).
Strasznie przejmująca historia, z typowo dla Ciebie turpistycznymi elementami. Bardzo dobrze ukazałaś obie postacie, zdążyłam się zżyć z obiema. Rozpacz mężczyzny wprost odczuwalna.

Pozdrawiam.
Wasinka dnia 26.02.2013 14:35
Ech, i ja żałuję, że za długo, bo czytałam z wielkim zaciągnięciem.
Chociaż z drugiej strony - gdyby krócej, może opowiadanie by miało w sobie mniej siły...
Tak czy siak, tekst nie uleciał wraz z ptactwem, można czytać do woli. I dobrze.

Jest klimat, jest dreszcz, jest groza. I smutek wielki, i przygnębienie ponure.
Obrazowy tekst, a do tego obrazy się czuje. Zakończenie na granicy jawy, jakby rozpacz z końcem świata się roztańczyła w makabrycznym, nazbyt ciężkim przeżyciu. Zgrabnie się to wszystko splata - niekoniecznie trzeba tu widzieć realny koniec świata, ale w środku bohatera się rozgrywające, zmieniające zewnętrze i wewnętrze w dramatyczne wizje/emocje/koszmary.

Ewentualnostki:

zniesmaczony zarówno gorzką, lukrowatą kawą i słonymi łzami - jak jest "zarówno", to raczej też "jak" - jak i słonymi

Dzisiejszy dzień - pleonazm, czyli masło maślane

Ze wściekłością - Z wściekłością

rozplanowanie ich kawalerki. Plan ich mieszkania - może bez drugiego :ich"?

wrzasnął coś, obrzydzony(,) i

To albo deszcz bębniący o szyby(,) albo

Chciałaby zasnąć, wtulona w niego - wyrzuciłabym przecinek

Pozdrawiam roztopowo.
mizantrupia dnia 27.02.2013 12:51
Snif. Szczerze mówiąc, nie zauważyłam zupełnie tego punktu w regulaminie : D Ale i tak nie zdążyłabym zmienić tekstu, dodałam go w końcu kilka minut przed północą - stąd też kilka tych błędów i literówek, za których wypatrzenie dziękuję.

zawsze - tak, chodziło mi o "ich". Druga osoba już o to pyta, ale wydźwiękiem właśnie tak bardziej mi pasuje. Nie umarli w tym samym momencie, nawet nie przy sobie, dlatego to trochę się kłóci, ale mimo wszystko to byli "oni".
W sumie fakt. Jak o tym pomyślę dłużej, to motyw martwych ptaków przewija się u mnie znacznie, znacznie częściej, niż byłoby to zdrowe i dopuszczalne : D

Wasinko - dziękuję! Pięknie mnie odebrałaś, właśnie tak, jak mi zależało. A nawet bardziej.
Błędy poprawię jak mi minie gorączka, bo sknocę jeszcze bardziej.

Pozdrawiam anginowo : D
Elwira dnia 01.03.2013 10:55
Mlasnął, zniesmaczony zarówno gorzką,
Szyk: zniesmaczony zarówno gorzką…


że więcej… - (P)przełknęła głośno ślinę,


Przez sekundę zebrało mu się na mdłości przez ten ostry, cynamonowy zapach wzlatujący do jego nozdrzy wraz z parą.
– przez sekundę – bym wyrzuciła


wciąż zaślepiając się w podłogę.
Zaślepiając się? To chyba gwarowy zwrot? Nie pasuje mi tutaj. Może spoglądając?

przelotnego partnera w klatki.
Z klitki

że nie wziął ze sobą swojej teczki.
Ze sobą – zbędne

przedstawiał się bowiem następująco: wchodziło się od
powtórka się

czarna plama(,) usiana białymi drobinami.


rzucił się w ich stronę. Znów się cofnął.
2 razy się


Gdy się zatrzymał i lekko szarpnęło go do góry, serce wykorzystało okazję i wyrwało się mu z ust.
2 razy się


To albo deszcz bębniący o szyby(,) albo odgłos setek ciał


Prawie poślizgnął się na swoich wnętrznościach, ale przytrzymał się ściany
2 razy się


długi dystans(,) dzielący go
i aliteracja

Początek bardzo ładny, urzekł mnie. I lepiej opowiedziany. Później chyba się spieszyłaś, bo coraz więcej potknięć. Katastroficzna wizja… No paskudna, ale taka miała być. Końcówka z kolei zaskakująca. Podoba mi się.
Tak, szkoda, że nie doczytałaś regulaminu, ale powstał bardzo dobry tekst, więc...

Pozdrawiam.
mizantrupia dnia 12.03.2013 15:49
Emily - dziękuję : )

Zrobiłam ilustrację do tekstu. Taką luźną. Nie zmieściłam się w dziewięciu tysiącach znaków, a chętnie dodałabym jeszcze całkiem sporo, choćby żeby wspomnieć o śniegu, który stopił się najszybciej.
Taka chwila przed.
(Tylko piętro ósme, nie dziesiąte.)

http://ajss.deviantart.com/art/--359085431?q=gallery%3Aajss&qo=0
Dobra Cobra dnia 31.03.2020 17:32 Ocena: Świetne!
Wielce uderzające opowiadanie o... a na dodatek piękna alegoria dzisiejszych trudnych czasów. Każdy powinien przeczytać obowiązkowo.

Chyba tak będzie to wyglądało. Zatem wyobraźnia pisarska zrówna się wtedy z rzeczywistością.

Cóż dodać? Ikoniczna opowieść. Dobra robota. Świetne.


Ukłony,

DoCo
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty