Być może ostatnia kawa - aleina
Kategoria Konkursowa » Konkurs "Armagedon" (proza) » Być może ostatnia kawa
A A A

Omi Ar szedł kamienistą drogą wijącą się w górę wśród wysokich, zielonych świerków kłujących ostrymi igiełkami swych liści aksamitnie czarną taflę nieba. Spieszył się. Pozostały mu trzy dni. Tylko trzy dni. Używając, jak zwykle w takich okolicznościach, trzeciego oka poruszał się zwinnie i szybko mimo panujących ciemności. Czuł, że idzie w dobrym kierunku. Ścieżka wciąż jeszcze wibrowała emocjami poruszających się po niej istot. Ścierały się tu różnorodne uczucia. Miłość, troska i nadzieja walczyły z niepewnością, strachem i zwątpieniem. Omi wsłuchiwał się ze zdziwieniem w tę kakofonię pragnień i pobożnych życzeń tak obcych jego racjonalnemu umysłowi.

Nagle droga rozdwoiła się. Szersza, wyłożona dużymi, gładkimi kamieniami o szarej barwie pędziła w dół, przytulona lękliwie do stromego zbocza porośniętego puszystymi mchami i kolorowymi porostami, węższa pięła się uparcie w górę to pojawiając się, to niknąc wśród morza zieleni.

Ar zatrzymał się na chwilę, pociągnął nosem, wsłuchał w sprzeczne informacje atakujące jego niezwykle wyczulone zmysły. Pochłonięty pracą nie zauważył nawet wyłaniającej się zza wschodniego horyzontu wielkiej, pomarańczowej tarczy księżyca. Jego wąska twarz o małych, zaciśniętych ustach i dużych czarnych oczach skrzywiła się w grymasie niedowierzania. Odwrócony plecami do stromizny zbocza ruszył w górę podążając za dźwiękami, które w jego przekonaniu prowadziły wprost do celu.

 

Konie chrapały ciężko, kiwały opuszczonymi ze zmęczenia łbami i potykały na śliskiej, wąskiej ścieżce pokrytej na dodatek cienką, zmarzniętą warstwą śniegu.

-         Musimy zsiąść – zadecydował Dawid zeskakując lekko na ziemię. – Konie nie dadzą rady a przed nami jeszcze jakieś pół kilometra. Na szczęście widać już rozwidlenie dróg. Uważaj, droga jest śliska – dodał schodząc trzy kroki w dół aby pomóc swej towarzyszce. Uczynił to w ostatnim momencie gdyż pod skostniałą z zimna Sabiną ugięły się nagle kolana.

-         Już dobrze, już… stoję – uśmiechnęła się niepewnie. – Chodźmy.

Mężczyzna spojrzał na nią uważnie jakby żałując podjętej przed chwilą decyzji, ale w końcu ruszył pod górę. Po chwili znaleźli się na rozstajach. Księżyc, pomarańczowy i wielki, wisiał nad horyzontem niby lampion z dyni rozświetlony od wewnątrz płonącą świecą. Jak na komendę odwrócili głowy w jego stronę. Przystanęli.

-         Czy? Kiedy wyjdziemy, jeśli wyjdziemy… - zaczęła.

-         Nie wiem – przerwał bezceremonialnie. – Nie myśl o tym.

-         Nie myśleć? Jak? Przecież wszystko się kończy.

-         Jedno się kończy, drugie zaczyna. Taka jest kolej rzeczy i to nie od dzisiaj.

-         Jednak, czy nie popełniamy błędu? Czy …?

-         Co masz na myśli? – przestał na chwilę wpatrywać się w księżyc. W jego oczach pojawiło się zdziwienie z delikatną nutką irytacji.

-         Może powinniśmy zawrócić, może jednak wśród ludzi bylibyśmy bardziej bezpieczni? –  Powiedziała jednym tchem jakby bojąc się, że znowu jej przerwie.

-         Masz pojęcie co tam się będzie działo? Oni nie uwierzyli, nie są przygotowani, nawet patrzeć nie chcę na to wszystko a co dopiero uczestniczyć. Przecież rozmawialiśmy na ten temat. Podjęliśmy wspólną decyzję!- Odwrócił się w stronę wierzchowca, klepną delikatnie po zadzie i ruszył ścieżką w górę. - Strach nie pozwala ci racjonalnie myśleć. Zresztą, za późno na zmianę decyzji. No, rusz się wreszcie!

Wiatr zadął silniej wyginając cienkie pnie młodych sosen, trzymających się kurczowo zbocza. Drobny, zmarznięty śnieg sypną niespodziewanie w oczy. Sabina podniosła kołnierz ciepłej, zimowej kurtki i rezygnując z dalszej kłótni powlokła się za mężem. Dochodziła 18:20. O tej porze mieli już, według planu, być na miejscu i popijać kawę siedząc przy buchającym ciepłem kominku. Ta myśl pobudziła ją nieco, skłoniła do przyspieszenia kroku. – W końcu - pomyślała - jak to mawiała babcia, raz kozie śmierć.

 

Ścieżka skręciła po raz ostatni i zatrzymała się na sporej polanie ponad, którą górował lekko postrzępiony, granitowy szczyt.  Pojedyncze świerki i gąszcz kosodrzewiny otaczały ją malowniczym kręgiem, zasłaniając miejsce, z którego tryskało źródło sączące się spokojnie pomiędzy kamieniami, nabierające rozpędu na zboczu i spadające z impetem w niekończącą się przepaść w miejscu, gdzie skała nagle urywała się stromo tworząc morderczą przepaść.

Omi Ar przedarł się przez ośnieżone krzaki i stanął pośród sporego rumowiska. Kamienie, począwszy od wielkich głazów a skończywszy na zupełnie drobnych kamyczkach, posklejane marznącym śniegiem i lodem, tworzyły imponującej wielkości piarg. Gdzieś z jego głębi dobiegały Ariego zrozpaczone głosy, splątane myśli, sprzeczne pragnienia. Cóż mogły znaczyć? Omi krążył bezradnie wśród głazów, roślin i zasp, próbując przebić się wzrokiem w głąb skały, ale… Omi był tylko słyszącym. Nie znaczy to, że był nikim. O nie. Na Drabinie Znaczeń stworzonej przez Krąg Oświeconych kierujących życiem całej społeczności, słyszący plasowali się gdzieś na wysokości trzech czwartych. Na dodatek Ar był wykształcony. Jako archeolog z dyplomem drugiego stopnia stał się konsultantem doradców Oświeconych z prawem do prowadzenia własnych ekspedycji i badań, z których zdawał relacje tylko przed Najwyższym Gremium złożonym z jednego przedstawiciela Kręgu i trzech członków Komisji do Badań nad Przeszłością. Omi Ar od początku czuł, że ta wyprawa to jego wielka szansa, w związku z czym zaraz po przybyciu na miejsce, pozostawił prace związane z rozbiciem obozu swemu zastępcy a sam ruszył na rekonesans. Miał nadzieję, że samodzielnie uda mu się wskazać miejsce gdzie należy rozpocząć wykopaliska. Niestety, teraz nie był już tego taki pewny. Fale dźwiękowe wibrowały wprawdzie na polanie dość  wyraźnie, ale odbite przez skały, lód i śnieg rozpraszały się, mieszały i zmieniały pozycję tworząc w mózgu Omiego wrażenie pierwotnego chaosu. Chcąc, nie chcąc ruszył w drogę powrotną. Wiedział, iż wzywanie o tej porze Bri Comma nic nie da, gdyż ten zbyt ceni sobie wygodę i bezpieczeństwo, z naciskiem na wygodę. Trzeba będzie zaczekać do rana – pomyślał zdegustowany. – To dobry moment na poćwiczenie cierpliwości, tak, każdy moment jest dobry na to aby doskonalić swoje wewnętrzne ja. Zamknął trzecie oko i wykonując głębokie wdechy i wydechy oczyścił myśli aby połączyć się z Mocą Wszechświata w celu zaczerpnięcia rady co do jutrzejszych przedsięwzięć.

 

Niewielki, bo liczący zaledwie kilkanaście metrów kwadratowych domek zbudowany był z kamienia identycznego jak skała do, której był przyklejony. Trzy, półmetrowej grubości ściany tworzyły pomieszczenie w kształcie trapezu przylegające do ciężkiego masywu góry, tworząc z nią nierozerwalną jedność. Kryty łupkiem dach, oparty na mocnych, dębowych belkach zlewał się z otaczającą go przyrodą sprawiając, że całość stawała się prawie niewidoczna. Wybujałe świerki i panoszące się wszędzie krzaki zakrywały go od strony drogi a unoszący się z komina dym zlewał z wiszącą wiecznie nad górami mgłą. Wnętrze umeblowane było skromnie acz gustownie, zaopatrzone w bieżącą wodę z pobliskiego strumienia i prąd wytwarzany przez niewielką elektrownię wodną umieszczoną w pobliżu wodospadu oraz panel słoneczny. Trzecią, niemałą zaletą domku, jak pieszczotliwie nazywali go właściciele, było połączenie z przepiękną, owalną jaskinią pełną stalaktytów i stalagmitów, błyszczących w świetle halogenów niesamowitą paletą barw. Tu mieściła się sypialnia gospodarzy, oranżeria pełna rozmaitych ziół, kwiatów i warzyw oraz poprzegradzana niezliczoną ilością półek, spiżarnia. Regały zapełnione były w całości puszkami konserw i przecierów, słoikami kompotów, workami makaronów, ryżu, kaszy, różnego rodzaju fasoli i grochu. Stały tu też kartony najrozmaitszych gatunków herbat oraz duże paczki z kawą, kilogramy mąki i cukru, słodycze, butelki wina, soki, żywność liofilizowana, tony papieru toaletowego oraz pięciolitrowe butle z wodą mineralną. Pod jedną ze ścian, w głębi jaskini piętrzyły się dodatkowo stosy drewna do kominka, w którym w razie gdyby z jakichś powodów zawiodła elektryczność, można było gotować potrawy.

Sabina weszła do domu pierwsza. Włączyła światło i odetchnęła z ulgą. Atmosfera panująca w środku sprawiała, że wszelkie kłopoty ulatniały się a wątpliwości stawały się mniej wątpliwe. Czerwienie, pomarańcze, błękity i zielenie, wymieszane gustownie powodowały, że na duszy robiło się weselej a ciało ogarniało wrażenie ciepła. Zdejmując buty i plecak podbiegła do kuchenki i nastawiła wodę na kawę. Ściągnęła pospiesznie kurtkę i wsypała do kubków brunatny proszek. Kiedy Dawid, po oporządzeniu koni, wszedł do środka siedziała już na kanapce ciesząc oczy, tańczącymi na krzyżujących się balach drewna, płomieniami. Wdychała mocny aromat kawy, cynamonu i goździków, którymi obowiązkowo ją przyprawiała i delektowała się ciszą. Na zewnątrz wiatr mocował się z wiekowymi smrekami próbując przygiąć je do ziemi i sypał śniegiem w niewielkie, owalne okienka zaopatrzone na wszelki wypadek w masywne okiennice, złoszcząc się na ludzi którzy wykazywali zupełny brak respektu przed jego mocą. Wysilał się na próżno. Nowoczesne okna z potrójnymi szybami bardzo dokładnie izolowały wnętrze przed ingerencją żywiołów. Dawid powiesił przemoczoną kurtkę na wieszaku i klapiąc w pośpiechu podeszwami niedokładnie wsuniętych kapci zbliżył się do kominka. Dorzucił szczapę dębowego drewna, usiadł na puszystym dywaniku, oparł głowę o jej kolana i popijając kawę zapytał. – Nadal sądzisz, że powinniśmy zostać w mieście?

-         Nie. – Uśmiechnęła się głaszcząc go po włosach. – Wybacz chwilę słabości.

-    Prawdziwi prepersi nigdy nie wątpią, wiedzą, że mają słuszność przygotowując się na koniec świata, robiąc wszystko aby przetrwać. Tu nie dosięgną nas fale tsunami, nie dorwie wygłodniały tłum a gdyby nawet przypałętał się jakiś nieproszony gość o złych zamiarach, to niech spróbuję tylko wejść – tu spojrzał wymownie na broń wiszącą nad kominkiem.

      -   Wstyd mi, naprawdę. Jak mogę wynagrodzić ci tę przykrość? – uśmiechnęła się znowu, tym razem wyzywająco a nawet nieco drapieżnie unosząc przy tym prawą brew.

-         Znam jeden sposób. – Odstawił pusty kubek na stojący niedaleko stoliczek, po czym musnął delikatnie ustami wewnętrzną część jej uda.

-         Myślę, że możemy go przedyskutować – szepnęła, również odstawiając kubek.

Dyskutowali więc długo i na wszelkie sposoby i byli dla siebie dobrzy, mili oraz bardzo, bardzo czuli bo przecież świat miał się skończyć jutro a oni nie odkryli jeszcze tylu cudownych płaszczyzn współistnienia. I mimo, że byli ludźmi kulturalnymi zapomnieli na chwilę o manierach zachowując się głośno  i coraz głośniej ale cóż to miało za znaczenie, skoro słuchał ich tylko wiatr.

 

Omi? Gdzie, na bogów wszystkich znanych nam światów, podziewałeś się tak długo? – krzyknął Bri Comm na widok przemarzniętego do szpiku kości kolegi. Miałem już prosić komendanta ochrony aby wysłał twoim śladem ekipę poszukiwawczą. Myślałem, że dorwały cię hipnotyzery!

-         Co mnie dorwało? – zdziwił się Ar a jego wielkie, czarne oczy stały się jeszcze większe.

      -     Hip-no-ty-ze-ry – przesylabował cierpliwie Bri, liczący niecały metr wysokości człowieczek o krzywych nogach, pękatym brzuszysku i imponującej brodzie okalającej drobną, gładką twarz dziecka o małym zadartym nosku i dużych błękitnych oczach. -  Jak tylko zrobiło się ciemno, na skraju lasu pojawiły się pary hipnotyzujących żółtym i zielonym światłem oczu. Nie wiemy co to jest, nie widzimy dokładnie, chyba zwierzęta bo poruszają się na czterech łapach. Mam nadzieję, że nie drapieżne ale jak zdążyłeś się już pewnie przekonać nadzieja to szalenie często matka głupców i naiwniaków. Nie chciałbym aby mnie do nich zaliczono. Nie chciałbym również, żeby zaliczono do nich ciebie, bo to mogłoby bardzo źle wróżyć naszej ekspedycji. Jak to możliwe, że nic nie zauważyłeś?

-         Medytowałem – odparł nieco zmieszanym głosem Ar.

-         No, tak. To wszystko wyjaśnia. Jednak na planecie, którą dopiero co… czy nie wykazałeś się czasem zbyt wielką nonszalancją, drogi przyjacielu?

      -    Przyznaję, tak. – Omi schylił głowę w geście pokory. - Miałem prawdopodobnie dużo szczęścia, za dużo jak na głupotę, którą się wykazałem. Oby nie okazało się, iż wykorzystałem w ten bezmyślny sposób cały zapas szczęścia jaki został mi darowany na tę wyprawę. – Spojrzał na Comma z trwogą. - Jak myślisz?

-         Mistrz Sto lubi cię a Oświecony Ca Nu nie musi się dowiedzieć. Siadaj Omi Ar i wchłoń ze mną nieco czystej energii z brzozy (tak tę roślinę nazywały niegdyś zamieszkujące Ziemie istoty). Zebrałem zaraz po wylądowaniu.

      -    Dzięki Bri Comm – słyszący złożył ręce i ukłonił się nisko. – Współpraca z tobą to zaszczyt i wielka przyjemność. Czuję się wielce wyróżniony.

-         No cóż, kiedy byłem młody… - karłowi zaszkliły się oczy jakby na wspomnienie czegoś wzruszającego. - Teraz to co innego. – Opamiętał się szybko i wrócił do mentorskiego tonu. - Stojąc u progu trzeciej przemiany trzeba w końcu nabrać rozumu. Twoje zdrowie Omi Ar. – To mówiąc chwycił w dłonie duży, kulisty kryształ, który rozbłysną cudną, zieloną poświatą. Bri przymknął powieki i zaczął powoli wciągać powietrze. Poświata wolno wsączyła się najpierw w dłonie, potem w ramiona, kark, głowę i resztę ciała widzącego. Bri Comm  na chwilę zabłysną zielonym światłem, zadygotał pod jego wpływem następnie zamarł w bezruchu i gdy wydawało się już, że zostanie tak na zawsze otworzył oczy, wypuścił powietrze i schylając głowę w ukłonie podał kryształ koledze.

Historia powtórzyła się z tą różnicą, że tym razem rozbłysnął Omi Ar. Bri Comm odczekał grzecznie aż towarzysz dojdzie do siebie po czym zadał pytanie, które nurtowało go od momentu wyjścia Omiego z obozu, a które z powodu skomplikowanych zwyczajów określających zasady dobrego wychowania nie mogło zostać zadane wcześniej. – Omi Ar czy odkryłeś coś interesującego a jeśli tak, to czy zechcesz podzielić się tym ze mną?

-         O tak Bri Comm, po dwakroć tak – odparł zapytany.

 

20 grudnia 2012 roku rozpoczął się dla Sabiny aromatem kawy z domieszką mleka, cukru, cynamonu i goździków. Odurzona wspomnieniem nocy i zapachami unoszącymi się w powietrzu ruszyła w stronę kuchni.

Dawid, przepasany tylko na biodrach ręcznikiem frotte,  pokryty jeszcze kropelkami wody spod prysznica, stał przy kuchence mieszając drewnianą łopatką skwierczący na patelni boczek.  Nucąc pod nosem coś z repertuaru Michaela Jacksona poruszał się rytmicznie, tupał i uderzał łopatką w leżącą obok pokrywkę.

-         Odwołano koniec świata? – zapytała przytulając się do jego pleców.

-         Majowie nie byli do końca zdecydowani.

-         To dobrze?

-         Dla nas wszystko jedno, dla reszty świata tak.

-         Uczcimy to?

Dawid zestawił patelnię na bok, odwrócił się, wplątał palce w jej włosy - Moja ty kusicielko – szepnął.

 

Bri Comm szedł wolno środkiem górskiej łąki nie dlatego, że był zmęczony. Powodem nie była też tusza gdyż po tej nie zostało nawet śladu, tak samo jak po okazałej brodzie, wczorajszej nocy bowiem przeszedł przedostatni etap trzeciej przemiany i rankiem ze starego ciała pozostały mu już tylko nogi. Bri szedł wolno gdyż próbował znaleźć jak najlepsze połączenie z, jak to nazywał, duchem przeszłości. Duchem przeszłości Comm nazywał wszystko, co łączyło się ze wskazanym miejscem i czasem a więc szczątki materialne oraz wszelkie wibracje dźwiękowe i wizualne odciśnięte w matrycy czasoprzestrzeni. Z nich to właśnie czerpał materiał do wizji. Łowił je cząstka po cząstce czując, że idzie we właściwym kierunku. Nagle poczuł w uszach ostry dźwięk o wysokiej częstotliwości, przed oczami pojawiła się ciemność, z której wolno zaczęły wyłaniać się szczegóły. Bri stanął, podniósł dłoń. Asystent Corn Bi  pojawił się jak spod ziemi. Ustawił przed widzącym duży, przezroczysty ekran. Bri Comm podniósł dłonie. Wszyscy wstrzymali oddech. Ręce mistrza opadły i zaczęły dziwny, magiczny taniec. Na ekranie zaczęły pojawiać się postaci sprzed wieków powtarzając każde słowo i gest z przeszłości. Sceny przewijały się jedna po drugiej, szybko, coraz szybciej. Na czole widzącego pojawiły się krople potu, ciało przebiegł ostrzegawczy dreszcz. Im większa była rozpiętość w czasie tym więcej energii zużywał, tym szybciej wyczerpywał siły. Nagle zachwiał się. Na szczęście Corn Bi był w pobliżu. Podtrzymał mistrza. Ręce Bri Comma zatrzymały się. Seans dobiegł końca.

 

Słońce stało już wysoko a dzień zapowiadał się wyjątkowo piękny. Śnieg skrzył się i skrzypiał pod butami. Dawid spojrzał na niebo. – Błękitne jak w maju – pomyślał. - Położył narty i zaczął przypinać je do butów. – Sabina! Pospiesz się! Daruj sobie ten makijaż!– krzyknął. – Nagle ogarnęło go podświadome uczucie niepokoju. Coś było nie tak. Gdzie podziało się słońce, skąd ten cień, przecież jest prawie południe? Powoli, bardzo powoli żaczął podnosić głowę.

 

Zebrani w sali narad naukowcy śledzili z zapartym tchem zapis widzenia zarejestrowanego wczoraj w górach. Młodsi wyraźnie pokraśnieli, starsi kiwali tylko głowami uśmiechając się pod nosem. Powoli zaczęła świtać im w głowach pewna niepokojąca myśl. Czyżby przypadkiem odkryli coś, czego pokolenia oświeconych szukały na próżno poprzez wieki?

 

Sabina, roześmiana i szczęśliwa stanęła w progu. – Chcę być piękna dla cieb… - zamarła. Narty wypadły jej z rąk a na twarzy pojawił się wyraz nieziemskiego zdziwienia.

 

Po wielkiej wojnie - przerwał milczenie Bri Comm - najstarsi przebąkiwali o tym, zachowały się legendy, byli nawet tacy, którzy wierzyli. Skupili się wokół wielebnego Mojżesza, który miał jakoby doprowadzić wybranych do Ziemi Obiecanej, do Ziemi Ojców jak ją nazywał. Były nawet plany wysłania jednego statku w kierunku Drogi Mlecznej z misją zwiadowczą,  ale nastały lata wielkiego głodu a po nich zaraza, która ogarnęła prawie wszystkie zamieszkane wówczas ziemie. Epidemia szalała piętnaście lat. Ucierpiały wszystkie rasy. Wymarła połowa populacji w tym Mojżesz i większość jego zwolenników. O sprawie zapomniano. Dopiero dokumenty znalezione przed ostatnią porą tajfunów spowodowały, że wrócono do tematu pochodzenia rasy podróżników, twojej rasy Omi Ar – Bri Comm pochylił z szacunkiem głowę przed młodszym kolegą. Sprawę trzeba dogłębnie zbadać – dodał.

 

-         Mamusia? – szepnęła Sabina nie mogąc z nadmiaru emocji zrobić kroku.

-         Tata – dodał Dawid przełykając z wielkim trudem ślinę, która nie mogła przebrnąć przez wyschnięte na wiór gardło. Jakim cudem…?

-         Nie takie trasy pokonywaliśmy z tatkiem w młodości. Prawda tatku? - Tatko kiwnął głową na znak, że prawda. Pulchna kobieta o ogniście rudych włosach i rumianych policzkach zaśmiała się radośnie. – Nie mogliśmy pozwolić, żebyście sami spędzili święta, zamknięci na tym odludziu, drżąc przed jakimś wyimaginowanym kataklizmem. Postanowiliśmy więc sprawić wam niespodziankę i oto jesteśmy. Cieszycie się?

-         Oczywiście! – krzyknęła Sabina, która wreszcie odzyskała władzę w nogach. – Wejdźcie!

-         A kataklizm, wbrew pozorom wcale nie był wyimaginowany, tylko jak widać, inny niż się spodziewano – mruknął Dawid.

-         I to już koniec? Więcej pokoi nie ma? Jak wy się tu mieścicie? – usłyszał z wnętrza.

 

-         Będziemy więc badać, ale porównując archaiczne fotografie znajdujące się obecnie w Instytucie Pamięci i zapisy twoich wizji nie można zaprzeczyć faktom, które mówią, że rasa podróżników, jak to słusznie zauważyłeś Bri Comm, moja rasa – Omi Ar odkłonił się grzecznie starszemu koledze – pochodzi z Ziemi. Widocznie moi przodkowie źle ocenili rozmiar katastrofy, która w tradycji przetrwała pod nazwą Erupcji Yellowstone. Jak widać życie na Ziemi przetrwało.

Jakby na potwierdzenie tej tezy gdzieś daleko w lesie rozległo się głośne, przeciągłe wycie jeżące włosy na głowie wszystkim, którzy takowe posiadali.

-         I może nas jeszcze bardzo, ale to bardzo zadziwić – skomentował spokojnie Bri Comm.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
aleina · dnia 31.01.2013 00:03 · Czytań: 428 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty