Andrzej Pilipiuk - Rzemieślnik - valdens
Dla użytkownika » Warsztaty Andrzeja Pilipiuka » Andrzej Pilipiuk - Rzemieślnik
A A A

powrót do części pierwszej:
"Andrzej Pilipiuk - Skąd się wziąłem"



Pisanie to rzemiosło. Zasadniczo nie różni się niczym od garncarstwa, ciesielstwa czy snycerki artystycznej. Jest klient, jest zamówienie, bierze się materiał i tworzy to co trzeba.

W średniowieczu i okresach późniejszych rzemieślnicy, aby uzyskać lepszą pozycję w walce z patrycjatem, skupiali się w cechy. Cech miał strukturę hierarchiczną. Na dole byli uczniowie - terminatorzy. Wykonywali zasadniczo czynności pomocnicze, sprzątali w warsztacie, przygotowywali materiał. Było ich dużo, znacznie więcej niż potrzebowano.
Spośród kilku-kilkunastu uczniów rzemieślnik wybierał jednego-dwu, którzy wykazywali odpowiednią pilność i smykałkę do danego zawodu. Ci mogli awansować i zostawali czeladnikami. Spośród kilku czeladników jeden, czasem dwu stawało do egzaminów cechowych - majstersztyku. Jeśli zdali go pomyślnie mogli zostać samodzielnymi rzemieślnikami - majstrami.
Na czele cechu stał starszy cechu lub cechmistrz. Co jakiś czas odchodził na emeryturę i wówczas następowała pomiędzy majstrami ostra walka o jego stanowisko. Zdobywał je ten, kto wykazał się najlepszym opanowaniem profesji.

Wśród pisarzy jest podobnie. Gdy pracowałem w "Fenix`ie" jako "ten koleś, który czyta to wszystko co kochani czytelnicy wyknocą i nam podeślą" przez moje ręce w ciągu kilku miesięcy przepłynęły teksty około 60 początkujących autorów. Mamy więc grupę uczniów.
Statystyki były nieubłagane. Na 10 tekstów nadesłanych notowaliśmy średnio jeden nadający się do publikacji, dwa lub trzy których autorzy wydawali się rokować pewne nadzieje. Reszta szła do kosza. Ten jeden autor miał szanse na publikację.
Z mrowia terminatorów podnosiliśmy go do godności czeladnika. Żałuję ogromnie, że nie zapisywałem wówczas nazwisk, sądzę jednak że chyba nikt spośród tych, którym odmówiliśmy zgody na druk nie podjął kolejnej - tym razem udanej próby.

Środowisko czeladników też jest zróżnicowane. Czasem pojawia się genialne opowiadanie. Ktoś błyśnie pomysłem, włoży w niego ogrom wysiłku i gaśnie. Publikacja jednego lub kilku opowiadań zaspokaja jego potrzeby emocjonalne, choć widać jak na dłoni, że byłby naprawdę dobry.
Niekiedy ktoś napisze dwa, trzy teksty i wypala się. Wyobraźnia przestaje mu pracować i spada z powrotem w otchłań bezimiennych uczniów, którzy nigdy nie zostaną mistrzami... Wreszcie niektórzy czeladnicy są w stanie utrzymać się na powierzchni. Pracują przez kilka lat publikując po kilka opowiadań, zdobywają grono fanów i stają przed swoim majstersztykiem. Muszą napisać powieść. Wydanie pierwszej książki czyni ich samodzielnymi rzemieślnikami pióra.

Czeladnik cechu garncarzy w XVI-wiecznym Krakowie jako majstersztyk musiał wytoczyć na kole, a następnie wypalić, garnek o pojemności jednego garnca - czyli circa 60 litrów. Garnek napełniano wodą, sprawdzano czy doklejone ucho wytrzyma taki ciężar. W cechu piwowarów egzamin był jeszcze ciekawszy. Piwo uwarzone przez aplikanta wylewano na dębową ławę. Siadali na niej mistrzowie w skórzanych portkach i jedli kolację. Gdy wstawali od stołu, ława musiała wstać razem z nimi - dobre piwo przylepiało ją do majstrowych zadków...

Przed dwu laty miałem okazję skonfrontować wiedzę wyniesioną z uczelni z relacjami samych rzemieślników. Podczas Arraconu odwiedziliśmy bowiem warsztat prawdziwej garncarskiej dynastii - rodziny Neclów. Na pytanie, zadane bodaj przez Ewę Białołęcką, ile czasu trzeba uczyć się tego fachu, padła odpowiedz: dwa lata żeby być z siebie zadowolonym.
Gliniane dzbany rodziny Neclów nie pomieszczą 60 litrów cieczy - przypuszczam, jednak że ci z nich którzy mają za sobą te dwa lata nauki i kilka lat doskonalenia kunsztu zdaliby XVI-wieczny krakowski majstersztyk.

Podstawowym błędem początkującego pisarza jest przekonanie o własnej genialności. Sam przez to przechodziłem. Gimnazjalista lub licealista siedzi w ławce i skrobie w kajecie ósmy tom przygód Wiedźmina z Cymmerii. I myśli tłuką mu się od czaszką: "Piszę. Tylko ja jeden z całej mojej klasy, albo i szkoły mam takie hobby. Jestem niezwykły, jestem genialny". Następnie wysyła swoje dzieło do redakcji. W redakcji siedzę ja i czytam opowieść o kierowcy tira, który jedzie przez opanowane przez zombiaki USA. Frapująca akcja, zaczerpnięta niemal żywcem z filmów stanowiących klasykę tego podgatunku, okraszona miałkimi opisami i drętwymi dialogami. Oczywiście trafić musi tam gdzie trzeba - do kosza...

Ktoś siadł i postanowił zostać genialnym pisarzem. Z marszu. Od razu. Skompilował kilka wątków znanych mu z kultury masowej, ciut poprzekręcał albo i nie. Ruszył do ataku i poległ, odszedł w niesławie. Nie zrozumiał, że pisanie jest rzemiosłem. Tu nic nie ma na łapu-capu. Jeśli nie ma się wrodzonego talentu (spotkałem w życiu tylko jeden taki przypadek) trzeba przejść długą drogę terminowania...
Ze szkoły młody człowiek nie wynosi praktycznie nic. Poza nielicznymi przypadkami wychodzi z niej ze znajomością języka ojczystego w stopniu podstawowym. Umie mówić po polsku na tyle, by dogadać się z kumplami, w sklepie, czy w urzędzie. Tymczasem pisanie jest rzemiosłem.
Garncarz poświęca na opanowanie swojego zawodu dwa lata. Przez siedemset dni wstaje o świcie, przez godzinę lub dwie międli glinę w fasce, potem przygotowuje sobie odpowiednie pacyny, uruchamia silnik koła garncarskiego (w dzisiejszych czasach jest to zmechanizowane, dawniej musiał ręcznie obracać...) i zabiera się do dzieła. Garnki powstają lepsze i gorsze, przeciągnięte, za grube, za cienkie, zapadnięte, krzywe... Aż wreszcie pojawia się pierwszy udany. Potem jest po klika udanych w każdej serii. Wreszcie wszystkie są udane...

Podobnie jest z językiem. Ten, kto chce zostać pisarzem, na początek czeladnikiem, musi nauczyć się urabiać polszczyznę jak garncarz glinę. Musi opanować ją w stopniu ponadpodstawowym. Pomyślcie jaki to szmat czasu: 700 dni po 6-8 godzin siedzenia przy kole garncarskim i patrzenia w wirujący placek gliny.
Na szczęście pisarza wykształcić łatwiej. Można niekiedy iść nieco na skróty, korzystać z doświadczeń kolegów po piórze. Ile czasu trzeba poświęcić na nadrobienie zaległości szkolnych?

Na początku był sen o hotelu-mordowni. Chodziłem do piątej klasy. Miałem 12 lat. Postanowiłem napisać książkę na kanwie tego snu. Potem były trzy bardzo ciężkie lata. Fatalna klasa, bardzo zła szkoła. Marzenia i ucieczka w pisanie. Nowy pomysł - "Norweski Dziennik". Potem było liceum, jeszcze gorsze, jeszcze bardziej dobijające... I świadomość, że dwie pierwsze wersje są do niczego. Wersja trzecia. Zawód miłosny, rok totalnej depresji czwarta wersja - ok. 2000 stron maszynopisu... Wreszcie po drugim roku studiów spotkanie z Pawłem Siedlarem i zachęta żebym może napisał coś krótszego. Pisząc pierwszego Wędrowycza miałem za sobą około 9-10 lat prób literackich. Moje doświadczenie wynosiło 2000 stron, które prawie spełniały wymogi drukowalności oraz około 1000 stron wprawek i pierwszych prób.
Innym terminatorom konkurującym ze mną o stopień czeladnika mogłem przeciwstawić swoje doświadczenie.
2000 stron maszynopisu to około 500 godzin pracy. Sądzę, że ktoś obdarzony większym talentem, lub korzystający z pomocy doświadczonego redaktora, jest w stanie osiągnąć porównywalne efekty szybciej.
Często pada pytanie, jak ja to robię, że żyję z pisania. Często zadają mi je - o zgrozo! - koledzy i koleżanki po fachu. Odpowiadam: to jest mój zawód.
Polska literatura SF ma to do siebie, że tworzą ją hobbyści. Opowiadania i powieści powstają w wolnych chwilach, podczas ferii, wakacji, urlopów, weekendów. Kosztem czasu poświęconego na odpoczynek, lekturę, sen... Chwała ludziom, którzy dla nas zrezygnowali z wielu drobnych radości życia. Jednak czy to dobra droga? Czy potrafimy sobie wyobrazić garncarza, który jest z zawodu, powiedzmy, księgowym, a naczynia lepi w wolnym czasie? Niestety, w życiu nie ma łatwo. Jeśli chce się osiągnąć naprawdę wymierne efekty, trzeba dokonać wyboru. Mogłem zostać stolarzem, archeologiem, lub masztalerzem na fermie kucyków. Stwierdziłem, że najbardziej interesuje mnie pisanie.

Zadebiutowałem, potem przyszły lata pracy - czeladnikiem byłem niezłym, a moje garnki, tfu, opowiadania wychodziły na tyle zgrabne, by znaleźli się nabywcy. Załapałem się do pisania kontynuacji przygód Pana Samochodzika. Wydano mi 4 zbiory opowiadań - zarówno publikowanych wcześniej, jak i zupełnie świeżych. Na bazie dwu opowiadań machnąłem powieść pt. "Kuzynki". I ciągle miałem wrażenie, że to jeszcze nie jest majstersztyk. Że samodzielnym rzemieślnikiem dopiero będę.

Gdy zaczyna się walka o fotel cechmistrza, każdy majster lub mistrz danego fachu staje na uszach, by stworzyć coś wstrząsającego, dzieło swego życia. To jak kolejny egzamin cechowy, ale skala trudności niepomiernie większa. Bo tu już nie ma sentymentów. Trzeba zmierzyć się z ludźmi, którzy nie poprzestali na dwu latach nauki, ale którzy doskonalili kunszt przez całe dorosłe życie. Stanąć naprzeciw mistrzów i ulepić gar, jakiego dotąd świat nie widział. 120 litrów, 180... A ścianki mają mieć 3 milimetry grubości. Bo jeśli damy więcej, przegramy z człowiekiem, który na kole obok lepi z jednego kawałka gliny wazon wysoki na półtora metra...
Warto zwiedzić choćby muzea cechów zegarmistrzowskiego i szewskiego w Warszawie. Tam mają efekty zmagań mistrzów. Zegarki, których wskazówki chodzą w różne strony, buty zrobione z jednego kawałka skóry i szereg innych nieprawdopodobnych cudów ludzkiej pomysłowości popartej doświadczeniem liczonym w tysiącach godzin...

Tej wiosny skończyłem pisać powieść pt. "Księżniczka". Od chwili debiutu w 1996 roku napisałem około 7 tysięcy stron maszynopisu. 4 tomy Wędrowycza, kilkanaście opowiadań i mikropowieści, 19 tomów kontynuacji przygód pana Samochodzika, 2 nie wydane tomy "Operacji Dzień Wskrzeszenia", dwa tomy ostatecznej wersji "Norweskiego Dziennika".
W "Księżniczce" zawarłem to co wiem, i to co umiem. Mój marniuchny talent i potworne doświadczenie zebrane w ciągu 8 lat katorżniczej pracy. Liczę, że tą książką znajdę się w gronie najlepszych pisarzy naszego getta. A gdy tron cechmistrza pod Sapkowskim zachwieje się, będę mógł o niego walczyć jak równy z równymi...


Drużyna.

W chwili gdy w prasie ukazały się pierwsze moje opowiadania sytuacja na rynku polskiej książki fantastycznej była tragiczna. Istniały trzy wydawnictwa: Jedno płaciło autorom absolutne gorsze. Drugie twierdziło, że zapłaci jak sprzeda książki po czym konsekwentnie robiło wszystko, by dochód ze sprzedaży nie przekroczył groszowych zaliczek. Wreszcie trzecie które obiecywało zapłacić ale dziwnym trafem nikomu prawie nie zapłaciło, za to w międzyczasie kilkukrotnie zmieniało nazwę. Od czasu do czasu ukazywało się kilka książek wydanych przez nikomu nieznane spółki lub zgoła sumptem własnym autora. Ja także miałem takie plany...

Nowe tysiąclecie przyniosło tu rewolucyjne zmiany. Na rynek weszły niemal jednocześnie trzy nowe wydawnictwa. Układ sił nieco się przetasował... Pojawiły się nowe serie książkowe. Autorzy których przez lata z różnych przyczyn nie publikowano nagle dostali swoją szansę i w wielu przypadkach skwapliwie z niej skorzystali. Kilku wydawców którzy dotąd czuli głębokie obrzydzenie do polskich nazwisk nagle się wyleczyło.

Jednak tak naprawdę nie zmieniło się prawie nic. Nakłady ciągle są niskie, uzyskiwane honoraria najczęściej stanowią tylko miły dodatek do pieniędzy zarabianych w krwawym trudzie gdzie indziej. W dodatku wraz z każdą reformą naszego kochanego rządu dziwnie kurczy się liczba czytelników. Dla autorów do podziału pozostaje coraz mniejszy kawałek tortu...

Ogień który niesie w duszach wielu młodych ambitnych i początkujących pisarzy rozbija się w zderzeniu z rzeczywistością.
Książki nawet te najlepsze tylko niekiedy uzyskują pięciocyfrową liczbę sprzedaży. Za ponure memento uchodzi tu "Narrenturm" A. Sapkowskiego. Sztandarowe dzieło człowieka okrzykniętego królem polskiej fantastyki wydano w nakładzie 50 tyś egzemplarzy. Autor może za to przeżyć od biedy trzy lata.

W Polsce rocznie drukuje się około 160 milionów książek. (w tym encyklopedie, albumy, poradniki, przewodniki, podręczniki etc.). Jaki ich procent stanowią książki polskich pisarzy SF i Fantasy?
Policzmy: Co roku ukazuje się w najlepszym razie 20 tytułów naszych autorów. Średni nakład wynosi zapewne ok. 2 tyś... Przyjmijmy że rocznie sprzedaje się 40 tyś sztuk. Ile to jest? 0,025%.

Oto obnażona nędza polskiej fantastyki. Czwarta część już nawet nie procenta ale promila - oto nasz udział w rynku. Z punktu widzenia statystyki nie istniejemy.

Prawdopodobnie przeciętny czytelnik fantastyki kupuje w ciągu roku 4 książki polskich autorów. Oznacza to że takich zagorzałych wielbicieli gatunku mamy ok. 10 tyś. To znowu ćwierć promila populacji naszego kraju.
W konwentach klubach i innych tego typu zorganizowanych formach percepcji fantastyki uczestniczy może 2 tyś osób. Tu darujmy już sobie procenty.

Gryzło mnie od dawna pytanie dlaczego tak to wygląda. I widzę tu dwa problemy. Pierwszym, bardzo poważnym, jest brak czytelników. Drugim jeszcze bardziej dramatycznym jest brak pisarzy. Zatem od pierwszego zaczniemy.

Plany operacyjne sformułowałem na przełomie tysiącleci. Istniała wówczas "Asocjacja Polskich Pisarzy Fantastyki" skupiająca około pół setki ludzi. Jako członek tego gremium wystosowałem list do kolegów po piórze wzywając do podjęcia działań na rzecz upowszechniania gatunku wśród dzieci i młodzieży. Działania te planowałem rozpocząć od wystosowania listów do komisji MEN ustalającej kanon lektur.
Chodziło mi o to żeby młodzi ludzi na początku swojej drogi przez literaturę nie zniechęcali się do naszego gatunku.
Drugim posunięciem było by stworzenie serii książek fantastycznych skierowanych do młodego czytelnika. Zanim sienie po ociekające krwią dzieła typu "Achai" trzeba go przygotować...
Wprowadzenie na rynek 20 książek rocznie skierowanych do czytelnika w wieku 9-12 lat pozwoliłoby stopniowo "wychować" odpowiednią populacją ludzi zainteresowanych fantastyką... Przykład książek o przygodach Harrego Pottera pokazuje potencjalne możliwości "młodego" rynku.
Zaproponowałem by każdy ze zrzeszonych w Asocjacji napisał w ciągu roku jedną powieść dla tej grupy wiekowej. W odpowiedzi na moje apele otrzymałem dwa listy, jeden z ostrą kpiną drugi nieco łagodniejszy, ale też krytykujący...

Po sukcesie 3 tomu przygód młodego czarodzieja zaatakowałem raz jeszcze sugerując wprost, że czas jest najwyższy. I znowu nic... Pojawiły się klony Pottera tłumaczone z języków obcych. A powinny powstawać tu w kraju...

Zajmijmy się teraz problemem od drugiej strony. Ile osób zajmuje się w Polsce pisaniem fantastyki? Wbrew pozorom jest to liczba znikoma. Pisarzy publikujących kilka tekstów rocznie mamy nie więcej niż 40-tu. Pozostali to twórcy okazjonalni lub debiutanci poddający się po opublikowaniu 2-3 opowiadań...
Uznani literaci jeżdżący regularnie na konwenty to w wielu przypadkach ludzie, którzy od lat nic nie napisali... Klęska mojego pomysłu serii dla dzieci pokazuje potworną słabość tej grupy zawodowej. Wśród 40 ludzi zajmujących się pisaniem (przynajmniej teoretycznie) nie było ani jednego, który zdecydowałby się poświecić odrobinę czasu i zaryzykować napisanie 200 stroniczek...
Nowi czytelnicy przyłączają się do nas w sposób przypadkowy. Czasem ktoś ma na półce książki po wujku, czasem ktoś ma mądrego ojca, który czyta fantastykę albo starszego brata który pokaże jakie to fajne.
Czasem ktoś znudzony grami RPG sięgnie po książkę. Niewątpliwie Heniek Portier i ostatnie widowiskowe ekranizacje dzieł Tolkiena mogą podziałać tu trochę jak reklama. Nadal jednak przełożenie tych zjawisk na kondycję polskiej SF czy fantasy będzie znikome...

Co zatem należy zrobić? Widziałbym to następująco. Należy zebrać drużynę. 15-20 młodych ambitnych debiutantów o plastycznej wyobraźni. Powinni pochodzić ze małych miasteczek i wsi - regionów o strukturalnym bezrobociu. Muszą to być ludzie tacy jak ja, twardzi, o kapitalistycznym podejściu do życia, gotowi ciężko i wydajnie pracować. Gotowi obudzić w sobie geniusz, byle tylko wyrwać się z bagna. Należy zorganizować im kilkutygodniowe regularne brutalne szkolenie - porównywalne z wojskową unitarką - pokazać co knocą i jak to poprawić.
Najbardziej obiecujących poddać dalszemu wszechstronnemu treningowi. Z 20 kandydatów uda się drogą selekcji uzyskać 4-5 zawodowych pisarzy. Oczywiście zaraz należy przystąpić do szkolenia kolejnej grupy.
Co powinien umieć kandydat do naszej drużyny po przejściu szkolenia? Na przykład napisać cykl powieściowy na zadany temat. I powinien uzyskiwać przy tym średnią wydajność 4-6 książek rocznie. Nierealne? Ja tak pracuję...

Popatrzmy jak wygląda sytuacja książki młodzieżowej obecnie. Owszem bytuje sobie w tej niszy kilka wydawnictw. z reguły zajmują się z grubsza tym czym kiedyś zajmowały się wydawnictwa publikujące SF - coś tam niby robią, ale zasadniczo drukują rzeczy sprawdzone - bestsellery tłumaczone z języków obcych, tudzież dzieła "uznanych twórców" polskich, przeważnie straszliwe ramotki powstałe dziesiątki lat temu. Nowych autorów drukuje się niechętnie i często pod anglosaskimi pseudonimami. Stawki są zazwyczaj żenująco niskie np. swojego czasu jedno z takich wydawnictw zaproponowało mi 6,13 zł za stronę maszynopisu płatne jednorazowo... 1226 zł za napisanie książki i oddanie jej w wieczyste użytkowanie zamawiającemu - a sądziłem, że po 6 latach w zawodzie nic mnie już nie zdziwi.

Zastrzyk świeżej krwi postawiłby ten rynek na głowie. W ciągu kilku lat weszło by tam 15-20 nowych autorów kpiących pomysłami, młodzieńczą energią, a przy tym zdyscyplinowanych i zmotywowanych ekonomicznie do walki. Układ rozsypałby się natychmiast jak domek z kart... Co można wówczas osiągnąć?
Co roku mimo zapaści demograficznej rodzi się ok. 400 tyś dzieci. Interesuje nas grupa 4-5 roczników - czyli ok. dwa miliony potencjalnych klientów. Sukces serii o przygodach Heńka Pottera bez odpowiednich nakładów na reklamę będzie trudny do odtworzenia. Ale wyniki tej serii pokazują nam jakby drugie dno problemu.
Bzdurą jest twierdzenie że współczesne dzieciaki nie lubią czytać. Owszem w niektórych przypadkach jest to kwestia wychowania przez rodziców troglodytów, oraz druzgoczący psychikę wpływ szkoły i listy lektur. Ale najczęściej one po prostu mają totalny deficyt literatury - dobrej literatury dla nich przeznaczonej. Utarło się jakoś wśród wydawców przekonanie ze książka dla dzieci nie powinna mieć więcej niż 100 stron. Wiele podobnych szkodliwych mitów funkcjonuje na co dzień...
Pani Rowling podeszła do zadania na poważnie (nie ma w tym momencie znaczenia czy pomagali jej spece od psychologii dziecka i public relations). Potraktowała młodego czytelnika jak równorzędnego partnera. I wygrała. Żadne polskie wydawnictwo nie przyjęło tej strategii do wiadomości.

A zatem przyszłość należała będzie do tego kto pierwszy zmontuje odpowiednią drużynę i wyciągnie wnioski z cudzych sukcesów ale i błędów. Jeśli zrobi to ktoś od nas - może spokojnie zarazić 100 tyś dzieciaków miłością do fantastyki. Może oswoić je z polskimi nazwiskami, z książkami które dzieją się w naszej rzeczywistości, tylko umagicznionej czy ufantastycznionej. Na dzień dobry (tzn. w ciągu kilku lat) zdobędzie 100 tyś wiernych klientów którzy kupią powiedzmy cztery książki rocznie. Na szlaku jego drużyna zdobędzie skarby. Wysokie nakłady, uznanie czytelników, niezłe zarobki. Być może wydawcy uda się wypromować bestsellery na miarę Pottera. Ostatecznie za komuny książki Szklarskiego i Nienackiego schodziły w nakładach o jakich wydawcy Harrego mogą dziś tylko marzyć. Dzieci dorastają szybko. Po dziesięciu, może piętnastu latach polska "dorosła" fantastyka zdobędzie już nie 0,025% ale powiedzmy 1% rynku. Tam też będzie miejsce dla "nowych".

Chcę mieć taką drużynę. Chcę wyruszyć na wyprawę po łupy. Osiągnę to, albo polegnę. Ale polegnę w walce.

przejdź do
następnej części
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
valdens · dnia 12.08.2008 15:29 · Czytań: 7815 · Średnia ocena: 3,25 · Komentarzy: 46
Komentarze
ginger dnia 12.08.2008 16:45 Ocena: Bardzo dobre
Oj tak... Lubię czytać, i faktem jest, że swego czasu nie miałam co. Bo dziecko, jeśli się je zaciekawi, jest w stanie łyknąć dużo więcej niż 100 czy 200 stron...
A jeśli się dzieci czytać nie nauczy, to dorośli też czytać nie będą.
Mądre rzeczy zostały powiedziane...
roman dnia 12.08.2008 22:43 Ocena: Świetne!
Połączenie dobrego rzemiosła z bezgraniczną wiarą w zwycięstwo, musi przynieść efekty i przyniesie. Wielu się wstydzi rozpychać łokciami tam, gdzie należy, inni rozpychają się mimo. Ot, samo życie. Pewnie nic nie pomogę, ale trzymam kciuki, walka warta świeczki, a młodzież walki.
Samuel Niemirowski dnia 13.08.2008 00:40 Ocena: Bardzo dobre
No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak swoim zwyczajem trochę popolemizować.

Teza główna: pisanie to rzemiosło. No cóż, na pewno takie podejście gwarantuje sukces we współczesnym rozumieniu tego słowa. Zastanawiam się tylko, czy takie podejście nie obraża literatury. Porównanie sztuki do garncarstwa. O ile ulepione garnki, nawet w XVI wiecznym Krakowie, służyły do gotowania jedzenia i miały wartość czysto użytkową, tak literatura spełniała inne, o wiele wyższe zadania.

Przypominam sobie skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju. Ganster-menel przyszedł do galerii i szuka obrazu, ponieważ potrzebuje zakryć grzyba na ścianie. Najlepiej jakiś jeleń na rykowisku. Ekspresjonizm czy barok, co za różnica, wszystko to jakieś dziwne, daj pani jakiegoś jelenia. Zapewne gdyby w jego mieście nie było galerii poszedłby do miejscowego malarzyny, zamówił jelenia, takego jakich miejscowy malarzyna maluje na każdym obrazie i miałby spokój. Malarz by wziął materiał i namalował co trzeba, bo jest klient i jest zamówienie. Takich jeleni sprzedał zapewne bardzo wiele i jeleń jest, przekładając na literaturę, bestsellerem. Tylko czy ten malarz był artystą czy może tylko autorem obrazów?
roman dnia 13.08.2008 06:07 Ocena: Świetne!
No tak :) Czy Ty, Samuelu, aby zrozumiałeś tekst, z którym chcesz polemizować? Szeroko pojęta twórczość, w tym i literacka, jest rzemiosłem, a każdy artysta jest swoistym rzemieślnikiem. Jeżeli rzemieślnik nie wejdzie na stopień zwany artyzmem, będzie po prostu zwykłym wyrobnikiem lub partaczem, co jednak nie pozbawi go prawa do bycia rzemieślnikiem. Ot, niuanse.
Nie piszę prozy, a pewnie moja radosna twórczość poetycka nie jest z jakiejś tam półki dla artystów, ale wiem, co to jest warsztat poetycki (może jestem warsztatowcem? :) ) i ile trzeba terminować na dyplom czeladnika (metafora - sic!).
Jestem przekonany, że Pan A.P. wie co mówi (pisze), kiedy np.
Cytat:
Pisanie to rzemiosło. Zasadniczo nie różni się niczym od garncarstwa, ciesielstwa czy snycerki artystycznej. Jest klient, jest zamówienie, bierze się materiał i tworzy to co trzeba.

proszę, zwróć uwagę na zwrot podkreślony, to tylko porównanie, przenośnia, jak stwierdzenie, że: "zasadniczo, to kobiety nie różnią się między sobą" oprócz tego, że się różnią.
Joachim dnia 13.08.2008 09:10 Ocena: Dobre
Trochę nie rozumiem walki prowadzonej przez p. Pilipiuka... wyliczanie, procenty, udziały w rynku, raptem trzy lata życia za wydanie książki, zróbmy obóz przetrwania dla młodych autorów - niech coś piszą, a może Uda Się To Wypromować. Moim zdaniem świetna literatura obroni się sama, a... hm, rozumiem podejście, za przeproszeniem, "wyrobnika", bo chyba takie określenie pasuje wg mnie najlepiej - każdy chce zarobić, ale odkąd wynaleziono prasę z ruchomymi czcionkami wiadomo, że z literatury nie ma kokosów, a wysokie nakłady osiągają dopiero utwory sprawdzone. Sytuacja zmieniła się dopiero przy harrychpotterach i kodachleonarda (które, notabene, też najpierw miały niski, próbny nakład), ale na polskim rynku nie ma takiego potencjału wydawniczego jak na zachodzie, nie poświęca się też takich funduszy na promocję. Literatura piękna wciąż pozostaje, powiedzmy, w pewnym sensie "sztuką", a nie "biznesem", wg mnie dobrze, bo unikamy zalewania rynku pozycjami typu "tajemnica mrocznego całunu", czy "ostatni trynitarz na tropie zagadki świętego graala", które najłagodniej moża określić jako bezwartościowe. Chociaż nie rozumiem polskich wydawców i tego, że uparcie chcą wydawać zachodnie produkcje podobnej klasy... lecz w takim wypadku nie można już mówić o literaturze, ale właśnie o biznesie, wyrobnictwie i czytadłach.

Nie rozumiem też upartego parcia w stronę promowania fantastyki, fakt - jest to gatunek, który p. Pilipiuk zna znajlepiej, ale, taka determinacja prowadzi do wydawania książek, które można porównać do harlequinów.

Zupełnie do mnie nie przemawia argument za wydawaniem powieści... "lekkich", tzw. "czytadeł", p. Pilipiuk nie użył tego argumentu w swoim tekście, ale już wiele razy słyszałem, że "nie ważne, co młodzież czyta - byleby czytała", a czy są to kryminały, książki z serii "plotkara", czy jeszcze coś innego, to już nie ważne... cóż, moim zdaniem kto chce czytać i tak będzie to robił, więc po co ułatwiać dostęp do książek kiepskich, lecz "łatwo wchodzących", by jednocześnie utrudnić dostęp do książek, które są wartościowe, są już klasyką, którą wypada znać i podobnych. Tutaj dochodzi do głosu ten "wydawca", czy "kapitalista", który oznajmia, że takie książki nie sprzedają się. A szkoda.

Co do głównej tezy tekstu - o rzemieślniczym podejściu do literatury... antyczne rzemiosło - garnki, naczynia, sandały, cokolwiek - to teraz skorupy, śmiecie i proch, a literatura antyczna wciaż zachwyca swoim pięknem i pozostaje nieśmiertelna, bo jest "pomnikiem trwalszym niż ze spiży" :)
valdens dnia 13.08.2008 11:47
"Poczytaj mi mamo." Były kiedyś takie książeczki. I taka scena stanęła mi przed oczami jak czytałem ostatniego posta.
_________

Sześcioletnia Małgosia, tuląc głowę do poduszki:

- Poczytaj mi mamo.
- Dobrze, kochanie - szepnęła czule rodzicielka i otwarła "De revolutionibus orbium coelestium" Kopernika.
- Znów Mikołaj? - jęknęła Małgośka.
- Cii. "Albertum et eius ordinem super iniuriis irrogatis..." - zaczęło się. Po łacinie.

Dziewczynka usnęła błyskawicznie. Nie rozumiała ni w ząb.

Mijały lata. Małgosia rosła i była już całkiem duża, a mama ciągle czytała jej "Wielkie Dzieła" do poduszki. Jak smarkuli. "Obronę Sokratesa" w starożytnej grece, "Les Plaisirs et les Jours" Prousta po żabojadzku, "Der Antichrist - Fluch auf das Christentum" Fryderyka Nietzschego po szwabsku...
Pewnego dnia nie wróciła ze szkoły. Nie wróciła obiad, a nawet na kolację i na noc! Dopiero rano się znalazła.
Wisiała na trzepaku.
ginger dnia 13.08.2008 12:13 Ocena: Bardzo dobre
Hmm... To, co czytamy, musi być dostosowane do wieku, zainteresowań, rozwoju emocjonalnego... Chodzi o to, żeby czytanie sprawiało przyjemność, a nie było męczarnią.
Rodzice nie mają czasu czytać dzieciom bajek. Więc przygodę z książką te zaczynają w szkole, czasem od niezbyt szczęśliwie dobranych lektur. Do końca życia książka kojarzy im się z nudnymi opisami przyrody czy jakimikolwiek innymi nudami, i ciężko wtedy dorosłego już człowieka przekonać, że czytanie to sama radość. Poza tym ludzi czytających wolno obszerniejsze książki przerażają. A żeby czytać szybko, trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, i ćwiczyć...
Także moim zdaniem ważne jest, od czego się zaczyna. Później... Ja czytam co mi w ręce wpadnie, nie znoszę patrzeć na niedokończoną książkę na półce. Największy nawet gniot mnie nie jest w stanie do czytania zrazić. To zasługa moich dziadków, którzy od małego czytali mi cudowne bajki, za co będę im wdzięczna do końca moich dni. Nie wyobrażam sobie życia bez książek, Z przykrością stwierdzam, że podobne uczucia do książek żywi niewielu moich znajomych...
roman dnia 13.08.2008 13:02 Ocena: Świetne!
Podpisuję się pod postem valdensa w całości.

Joachim natomiast pisze:
Cytat:
już wiele razy słyszałem, że "nie ważne, co młodzież czyta - byleby czytała", a czy są to kryminały, książki z serii "plotkara", czy jeszcze coś innego, to już nie ważne...

Ważne, ważne, byleby książka treścią nie przerastała czytelnika. Znacznie łatwiej zniechęcić do czytania, niż zachęcić. W szóstej klasie szkoły podstawowej zostałem nakłoniony do udziału w konkursie wiedzy o M. Koperniku, przytoczona przez valdensa "De revolutionibus orbium coelestium" była pozycją obowiązkową do przeczytania (po polsku) - nigdy już M. K. i jego fachowych wywodów nie trawiłem, coś zostało, ale przede wszystkim zniechęciło. W ósmej klasie (bodajże) był "Pan Tadeusz" A. M. - jak na piętnastolatka, to było nie do przejścia, dopiero po latach ponownie się wziąłem (też zresztą z mieszanymi uczuciami). Do wszystkiego, niestety, trzeba dorosnąć, a każdy dorasta w innym wieku, trudno dopasować. W dobie wszechpanujących multimediów tylko czekać, kiedy ludzkość zapomni słowa pisanego, a ono same stanie się przeżytkiem, kalką, wtórnością. Przecież "pstryk" i lektor czyta, "pstryk" i słowo pisane kilka wieków wcześniej zostanie rozpoznane przez odpowiedni program, ech.
Nie czytam kryminałów (kiedyś czytałem), nie czytam harlequinów (kilka przeczytałem), nie czytam bajek (uwielbiałem je za dziecka) i wiele innych gatunków mógłbym sobie tak opisywać, tylko po co? Czytanie stanowi wartość samą w sobie, każda pozycja na rynku ma swoją rację bytu. Zawsze koło tzw. SZTUKI był kicz, musi być, bo nikt by nie wiedział, dlaczego sztuka jest sztuką. Tylko nie można zapominać, że pojęcie „sztuka” jest prawie zawsze pochodną smaku, wiedzy, obycia, a w zakresie literatury - oczytania. Oczytanie, to nie tylko pozycje z górnych półek i te, na których wykształcona krytyka się nie wyżywa, to również bzdety pisane na drzwiach publicznych szaletów, na podstawie których niejeden socjolog zrobił doktorat.
Droga do szacunku dla słowa pisanego prowadzi od dołu do góry (truizm?), nie można ani skakać po szczeblach, ani zaczynać drogi od najwyższego. Do tego, aby dla innych być autorytetem w jakiejkolwiek dziedzinie, trzeba coś więcej niż pozytywna samoocena czy też stopień z nadania. Na świecie są miliony filologów, ale nieliczni zajmują się twórczością, dlaczego?
Wszechogarniający marazm obezwładniający współczesną literaturę jest, według mnie, spowodowany lenistwem i wygodnictwem wśród młodzieży (nie generalizuję, przepraszam tych, których to nie dotyczy), młodzieży od co najmniej 15-20 lat (początki komputeryzacji). Słowo pisane swój powolny schyłek zaczęło notować od czasów wynalezienia TV, komputery spowodowały dość duże przyspieszenie, do czego zmierza - nie wiem. Pewnie zawsze znajdą się fascynacji i miłośnicy dbający o jego kondycję, ale z biegiem czasu i doskonaleniem się technik zerojedynkowych, książka może stać się wartością tylko dla koneserów, archeologów. Dlatego też popieram każdą formę walki o czytelnika, o przetrwanie księgarń, antykwariatów, wydawnictw i, a może przede wszystkim, o autora - bez nich literatura umrze na pewno.
Mam nadzieję, że tego czasu nie dożyję.
Samuel Niemirowski dnia 13.08.2008 13:53 Ocena: Bardzo dobre
A ja się zgadzam z Joachimem i o to mi chodziło co on pisze, więc Romanie, zdaje się, że zasadniczo zrozumiałem. Mam alergię na to Pilipiukowe gadanie jak to on heroicznie walczył i w końcu został pisarzem. Zasadniczo nie ma, Romanie, czegoś takiego jak rzemieślnik wnoszący się na poziom artyzmu, bo artyzm jest artyzmem, a rzemieslnik rzemieślnikiem, jak się łączy sztukę z użytkowością to to jest design. Ale w galeriach stoją nie tylko krzesła i garnki, czasem też niepotrzebne nikomu obrazy, np. taki Witkacy. Obrzydlistwo! To ja już wolę jelenia na rykowisku.
Usunięty dnia 13.08.2008 14:03 Ocena: Słabe
Z wielką uwagą, a nawet z dużym zainteresowaniem, czytam podobne zdania, a czytam je, bo lubię się dowiadywać NOWEGO

Z tekstu pana Andrzeja, dowiedziałem się, że pisarz, odróżnieniu od CYSORZA z piosenki Chyły, to nie ma klawego życia i w przeciwieństwie do niego, musi myśleć. Co jest zjawiskiem zaskakującym, gdy przypomnę sobie literackiego bufona o ksywie Jerzy Putrament, człeka wyrwanego ze snu o partyjnej prozie na obstalunek. W jednym z wywiadów na temat pisania, wyraził się jak kmiot. Powiedział mianowicie, że pisze, jak leci, nie zwracając uwagi na kropki, przecinki i inne śmiesznostki. Tak samo traktuje dobór słów. W tekście nic nie zmienia, ze wszystkiego jest kontent, itd. (tu przyszedł mi do głowy przykład Malcolma Lowry'ego. Niezapomniany twórca powieści Pod wulkanem, przez 20 lat pisał opowiadanie Lapis i gdyby żył, jeszcze by je zmieniał. Pisał po kilkanaście wersji jednego zdania, akapitu, czy rozdziału, potem z każdego wybierał najlepsze fragmenty, łączył je w całość i choć nigdy nie był zadowolony z ich końcowego rezultatu, to przecież do rąk jego czytelników trafiały arcydzieła, o Putramencie zaś - głucho).

Zresztą przykładów ludzi wywijających intelektem, jak kołatką, osobników pretendujących do miana autorytetów moralnych, artystów sztucznych, mamy bez liku. Choćby Szczypiorski, mały człowiek poruszający nośne tematy, a jednocześnie TW, gigantyczny schizofrenik piszący swoje utwory z takim przekonaniem, jakby rzeczywiście wierzył w to, co można było z nich wyczytać.

Być może nadarzy się tu okazja do dyskusji o podwójnej moralności w literaturze.

Czego j e s z c z e dowiedziałem się z tekstu? Sprawą numer dwa jest praca. Intensywna praca nad sobą. Bezustanne samokształcenie się. Wzbogacanie swojego słownictwa i środków wyrazu. Podpatrywanie roboty lepszych od siebie. Ich dokonań. Obserwowanie rezultatów tychże. A także szukanie własnych rozwiązań. Rzecz dotyczy zarówno prozy, jak i poezji.

Punktem numer trzy, jest poważne potraktowanie nas, użytkowników PP. Fakt, że autor cieszy się pokaźnym dorobkiem i że m i m o t o jest z nami, świadczy, iż nie uderzyła mu do głowy sodowa woda.

Ps.

Komentarz ten odnosił się do pierwszego tekstu Pana Andrzeja http://portal-pisarski.pl/readarticle.php?article_id=3890. Zamieszczam go ponownie, przy czym odszczekuję ostatni jego fragment mówiący o POWAŻNYM traktowaniu czytelników PP.

Niestety, z przykrością stwierdzam, że woda sodowa wybiła Panu Pilipikowi dziurkę w głowie. Co prawda nie tylko jemu sukces zaszkodził; wielu znanych i uznanych cierpi na pyszałkowatą niemożność prowadzenia dyskursu z odbiorcą swoich tekstów, ale nie przypuszczałem, że valdens zaprosi na PP człowieka przemawiającego z pozycji wszystkowiedzącego. Z pozycji faceta mającego w dupie tych, do których pisze. To niegrzecznie jest, gdy autor nie odpowiada na pytania skierowane do niego.
Joachim dnia 13.08.2008 14:17 Ocena: Dobre
Vaaaldens, a epos o Gilgameszu po sumeryjsku? zapomniałeś :p
co kto czyta swoim dzieciom to jego sprawa. Jeszcze się nie dorobiłem potomstwa, ale chciałbym mieć czas, by czytać im Kubusia Puchatka, Przygody Mikołajka (notabene, stąd moje imię, więc sentyment jest ;)), powieści Szklarskiego i Niziurskiego, czy pozycje w dzisiejszych czasach tak niepewne jak przygody Pana Samochodzika (ale tylko te autorstwa Nienackiego:)). I mam nadzieję, że będą się pojawiały inne pozycje dziecięce zasługujące na uwagę :)

Cytat:
Co zatem należy zrobić? Widziałbym to następująco. Należy zebrać drużynę. 15-20 młodych ambitnych debiutantów o plastycznej wyobraźni. Powinni pochodzić ze małych miasteczek i wsi - regionów o strukturalnym bezrobociu. Muszą to być ludzie tacy jak ja, twardzi, o kapitalistycznym podejściu do życia, gotowi ciężko i wydajnie pracować. Gotowi obudzić w sobie geniusz, byle tylko wyrwać się z bagna. Należy zorganizować im kilkutygodniowe regularne brutalne szkolenie - porównywalne z wojskową unitarką - pokazać co knocą i jak to poprawić.
Najbardziej obiecujących poddać dalszemu wszechstronnemu treningowi. Z 20 kandydatów uda się drogą selekcji uzyskać 4-5 zawodowych pisarzy. Oczywiście zaraz należy przystąpić do szkolenia kolejnej grupy.
Co powinien umieć kandydat do naszej drużyny po przejściu szkolenia? Na przykład napisać cykl powieściowy na zadany temat. I powinien uzyskiwać przy tym średnią wydajność 4-6 książek rocznie. Nierealne? Ja tak pracuję...


Tutaj jeszcze się odniosę do tekstu p. Pilipiuka, ale lżejszym tonem. Nie wiem pod wpływem czego powstały te akapity, ale brzmi to a la radziecka wytwórnia prawomyślnych twórców :) Wezmę to za żart, bo inaczej chyba się nie da. Ale, ale mam lepszy pomysł - zamiast chłopków z bagna z kapitalistycznym zacięciem weźmy małpy i wyuczmy je stukania fabuł na klawiaturach, albo w drugą stronę - weźmy wszystko co dotychczas napisane i wprowadźmy do programu komputerowego, który będzie losowo generował wątki i składał je w powieści. Skoro garnki robią maszyny, to czemu i nie literaturę? :D
valdens dnia 13.08.2008 14:20
OWSIANKO, spokojnie :D Te pretensje, to w złym kierunku poszły. A.P. prosił, żebym dał mu znać jak już dyskusja się rozbuja, bo nie ma czasu śledzić nas na okrągło. Jeszcze nie dałem mu znać, sorry OWSIANKO, może i masz rację. Może już czas.
valdens dnia 13.08.2008 14:43
A do Joachima mam pytanie: Czy nie zauważyłeś wewnętrznej sprzecznosci w swojej wypowiedzi?

Cytat:
I mam nadzieję, że będą się pojawiały inne pozycje dziecięce zasługujące na uwagę


a dalej

Cytat:
Ale, ale mam lepszy pomysł - zamiast chłopków z bagna z kapitalistycznym zacięciem weźmy małpy i wyuczmy je stukania fabuł na klawiaturach


Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy oczekujecie książek pisanych przez małpy. Że tak se rzeknę.
Sam widzisz (czytasz wyżej u A.P.), że pisarze książek dla młodzieży pisac nie potrafią. A małpom się nie chce.
I co wymyślisz?
Joachim dnia 13.08.2008 16:12 Ocena: Dobre
a nie zauważyłeś, że to o małpach to żart? ;)
DamianMorfeusz dnia 13.08.2008 16:36 Ocena: Bardzo dobre
Mój znajomy w podstawówce miał problemy z nauką. Wolał łazić po lasach, jeździć rowerem, motorynką, komarem, motorem, chodzić na ryby i do przyjaciela. Nie wiem ile lektur przeczytał, ile książek spoza tzw. kanonu. Chyba nie za wiele. W zawodówce i technikum - środowisko również nie sprzyjało czytaniu, ludzie mieli masę innych zajęć niż siedzenie z nosem w książkach. Jednak przeczytał kilka lektur - ba, przeczytał Pana Tadeusza, coś, czego nie tknąłem i możliwe, że nie tknę przez następne lata lub do końca życia. W pracy wyjeżdżał na delegacje, gdzie często czekali na jakąś część do silnika, na instrukcje, na sam silnik :) Do tego podróżował pociągami. Wypożyczał i kupował książki, poznawał Kinga, zaczął czytać. Komentarz naszego wspólnego przyjaciela - Czytasz? Przejdzie ci. To nie dla ciebie. - Twierdził, że kto nie czytał, ten czytać nie będzie. W niektórych kręgach czytanie uchodzi za coś wstydliwego i nie na miejscu. Posłuchajcie młodych w autobusach czy tramwajach - Przeczytałeś to? - No co ty, ściągę przejrzałem. - Za to są specjalistami od komórek, ciuchów, luzakowania, kompów i innych gadżetów. Ech, czasy. Czytanie nie jest modne. Czytanie nie prowadzi do niczego specjalnego. To tylko jedna z form spędzania czasu. Wielu ludzi mówi niegramatycznie, niepoprawnie, do tego dochodzi pisanie, a raczej brak umiejętności pisania - pism, listów, podań, o prozie czy poezji nie wspomnę. W e-mailach i gadu-gadu skrótowe myśli, znaczki i kody - 3maj się, nara plus kolekcja przesympatycznych buziek :)
Co czytanie przyniesie młodemu człowiekowi? Co przyniesie znajomość lektur, wielkich dzieł, powieści fantastycznych czy to, kim był Mickiewicz? Co przyniesie poprawność pisania i mówienia, skoro język polski nagina się do nas - ludzi? Popytajcie polonistów ile w ostatnich latach jest zmian, ile potocznego nazewnictwa i czegoś, co przez iks lat uchodziło za błąd, teraz powoli, powoli jest akceptowane przez specjalistów od naszej ojczystej mowy.
Czytanie i pisanie - poza nielicznymi wyjątkami - nie przyniesie młodym ludziom tego, do czego dążymy i co jest potrzebne, aby żyć na przyzwoitym poziomie: pieniędzy, działki, domu, samochodu, ubrań, jedzenia. To tylko hobby, tylko spędzanie wolnego czasu. Wielu zaczyna pracę o 7, kończy ją o 17, je w biegu obiad i pędzi na fuchę do kogoś, żeby zapewnić przyzwoity byt rodzinie. Gdzie tu czas na coś więcej, jeśli nie palimy się do tego, nie mamy pasji, ognia?
Chyba że specjaliści czytający fachową literaturę, książki, czasopisma - ci, którzy szanują siebie i swój fach, chcą go dalej rozwijać, tym samym szanując klientów.
I niektórzy z nas - zapaleńców słowa pisanego, którzy potrafią przysiąść nad lekturą, przysiąść nad kartką i klawiaturą. Ci, którzy będą pisać, czytać, pisać, czytać. Porównujcie to do radzieckiej mentalności, przymusu i nadbijania normy. Może to najlepsza droga? Bo ilu z was pisze regularnie - każdego dnia, każdego tygodnia, tworzy nowe opowiadania, nowe powieści, poprawia, kształci się w tym kierunku, potrafi swój czas wolny poświęcić na pisarstwo, bo bardziej go to kręci niż tv, komp, net, wyjście z domu, jazda samochodem czy inne hobby?
W wojsku wstawaliśmy o 5.30. Spałem 2 godziny w czasie 24-godzinnej służby i kilka podczas doby wolnego, która polegała na sprzątaniu, pracy w kuchni, czy w końcu zajmowania się młodymi ;) Gdybym miał być aktywny tyle czasu teraz, w cywilu, to chyba bym sam siebie wyśmiał z takiego pomysłu. Podobnie z pracą - na działkę u siebie idę na 10,12, po obiedzie, czasem wcale. Jeśli mam coś do zrobienia u kogoś albo idę do pracy - wstaję i po 5 rano, zapieprzam cały dzień i jest ok. Bo czuję psychiczną motywację, pewien przymus, pewne - muszę, powinienem, tak wypada. Umieszczając młodych, zapowiadających się fascynatów pisania do obozu pisarskiego, odcinamy im dostęp do innych zajęć, zapewniamy czas i możliwości, dajemy szansę, że wejdą do grona Wielkich - każdy który wytrwa wejdzie tam jako jeszcze jedno indywiduum, które wyrobi swój styl i zabłyśnie, wyda książkę, książki nawet, spełni marzenie. O ile wytrwa. O ile się obudzi.
Ryzykowna sprawa z pisaniem - zwłaszcza u nas, w Polsce. Nie kryjmy się z tym - u nas jest biednie i partacko w wielu sferach życia. Myślę, że za np. amerykańską zaliczkę nieźle byśmy sobie pożyli, ale nie wypowiadam się głośno, bo nie znam obecnych stawek.
A jeśli chodzi o rzemieślnictwo - tak, pisanie to rzemiosło. Jedno wielkie rzemiosło. I zrozumcie to w końcu - jeden uczy się dłużej, inny wolniej, niektórzy nigdy się nie nauczą, inni od razu wykażą talent - ale to fach, rzemiosło, opiera się na praktyce. Praktyce pisania. Nie ma innej drogi. Nigdy nie było. Myślicie, że wielcy autorzy sprzed lat ot tak sobie usiedli nad kartką papieru i machnęli dzieło, bo mieli talent? Kto tak myśli, chyba na głowę upadł. Odsyłam do pozycji - Alchemia słowa - autorstwa Jana Parandowskiego. Tam jest o wielkich literatury światowej - od antyku do czasów współcześniejszych. Przyjemna lektura.
A propo lektur - nasi wielcy poeci i pisarze, zagraniczni także, napisali inne pozycje, które do lektur szkolnych włączone nie zostały - bo nie były tak grzeczne, więcej w nich było prawdy na temat ustroju, sytuacji w kraju i na świecie, czy w końcu prawdy o ludziach.
Usunięty dnia 13.08.2008 17:19 Ocena: Słabe
Rozróżniam podział na literaturę dobrą i spożywczą. Spożywcza, komercyjna, powielaczowa, tramwajowa i pilipczukowa, to literatura z dolnej grzędy.
Miłosz powiedział: literatura dobra zawsze jest współczesna. Tak więc lepiej uczyć się od Mistrzów, aniżeli od ich kwaśnych epigonów.
Usunięty dnia 13.08.2008 17:40 Ocena: Słabe
Kpinorecepta
na literacki sukces (wg. AP): Należy zebrać drużynę. 15-20 młodych ambitnych debiutantów o plastycznej wyobraźni. Powinni pochodzić ze małych miasteczek i wsi - regionów o strukturalnym bezrobociu. Muszą to być ludzie tacy jak ja, twardzi, o kapitalistycznym podejściu do życia, gotowi ciężko i wydajnie pracować. Gotowi obudzić w sobie geniusz, byle tylko wyrwać się z bagna. Należy zorganizować im kilkutygodniowe regularne brutalne szkolenie - porównywalne z wojskową unitarką - pokazać co knocą i jak to poprawić.
Najbardziej obiecujących poddać dalszemu wszechstronnemu treningowi. Z 20 kandydatów uda się drogą selekcji uzyskać 4-5 zawodowych pisarzy. Oczywiście zaraz należy przystąpić do szkolenia kolejnej grupy.
Co powinien umieć kandydat do naszej drużyny po przejściu szkolenia? Na przykład napisać cykl powieściowy na zadany temat. I powinien uzyskiwać przy tym średnią wydajność 4-6 książek rocznie. Nierealne? Ja tak pracuję...

valdens dnia 13.08.2008 18:50
No dobrze, OWSIANKO, teraz podaj lepszą receptę "Skąd brać pisarzy."
Szukać w kapuście?
Samuel Niemirowski dnia 13.08.2008 20:52 Ocena: Bardzo dobre
Owsianko, jak ja Cię lubię :) Czekam tylko aż przyjdzie monsieur Pilipiuk i powie, że przecież Ci wszyscy wybitni, te wszystkie Bułhakowy, Exupery i inne Camusy też tak zaczynały :D

Valdens - a po kiego grzyba trzeba ich brać?
Usunięty dnia 14.08.2008 00:06 Ocena: Słabe
skąd ich brać, valdens? Sami się wezmą i do tego, by się pojawili, nie trzeba zakładać przedsiębiorstwa o nazwie Literatura made in Pilipczuk. Niech ten Pan pisze swoje dochodowe brykiety, lecz niech ich nie nazywa prozą artystyczną. A poza tym niech się wypowiada na temat fantasy, a nie o całej literaturze.
Usunięty dnia 14.08.2008 00:32 Ocena: Słabe
nie ma nic zdrożnego w pisaniu nagradzanym mamoną. Ale jest coś fuj w zarobkowym pisaniu pod publiczkę. Co nie, Samuel?

ps.

Teź jestem ciekaw, co na to monsieur P. Obawiam się jednak, że nie przyjdzie na PP, tylko nadal będzie zaocznie błyszczał.
Samuel Niemirowski dnia 14.08.2008 03:26 Ocena: Bardzo dobre
A mnie, Owsianko cieszy, że być może niezasłużenie, ale pomimo wszystko potrafimy być krytyczni, na jednym forum patrzą na A.P. jak na guru. Ja widziałem gościa w realu, to znajomy mojego znajomego, poznałem go osobiście i jest sympatyczny i nie mam osobiście nic do niego, natomiast zupełnie inaczej postrzegam literaturę. Nawet jeśli nasza aatorska, artystyczna wizja pisarza jest romantyna i nieżyciowa, to ja się z tym dobrze czuję.
bury_wilk dnia 14.08.2008 08:36 Ocena: Dobre
Też zupełnie inaczej postrzegam literaturę i pisarstwo, co nie przeszkadza mi uwielbiać Wędrowycza. Pan Pilipiuk, w mojej opini, geniuszem literackim nie jest, ale część pomysłów ma rewelacyjnych, niezły chumor i zupełnie poczytne pióro. Abstrachując od jego wizji, poglądów i czegokolwiek bądź, z całą pewnością można się od niego sporo nauczyć i jeśli będę miał taką możliwość, to wyciągnę dla siebie jak najwięcej tego, co uznam za odkrywcze, przydatne, pożyteczne, etc...
Dodam jeszcze, że dobre pisanie, choćbyśmy się obsrali, rzeczywiście jest rzemiosłem, tyle, że rzemiosłem specyficznym, bo wymagającym telentu. Wyrobnik bez wyobraźni i "tego czegoś" nie ma tu czego szukać, ale też nie wiem jak pomysłowy gość, o wspaniałym darze opowiadania, niesamowitej wyobraźni i co tam jeszcze chcecie, ale nie potrafiący poświęcić się pracy, nie wytrwały i nie chcący si uczyć i udoskonalać warsztatu, również nic nie osiągnie (no dobra, pewnie przeciw obu tym przypadkom znajdę się przykłądy, ale będą to bardzo, bardzo sporadyczne wyjątki).
Usunięty dnia 14.08.2008 11:12 Ocena: Słabe
sproboję się na dniach odnieść szczegółowo do tej dyskusji - w tej chwili cierpię na chroniczny brak czasu ;-(
*
Na szybko: Od dawna głoszę tezę: nasza literatura została za komuny zarżnięta. Aby się odrodzila nie są potrzebne działania rewolucujne ale ewolucyjne. W normalnym kraju wygląda to tak: jest warstwa śmiecia, harlekiny, pornosy, badziewne kryminały etc. Na niej opiera się piramida. Dużo książek "dla ludu" - tzn. takich które bierzymy po robocie żeby sobie odpocząć i rozerwać się. Wyżej są dzieła bardziej ambitne, gdzieś na samym czubku siedzą rozmaici guru których książki rozumieją tylko krytycy - a i to każdy inaczej.
*
Dysponująć tylko dziełami Lema i Dukaja nie będziemy mieli normalnego rynku. (znam sie na fantastyce więc będę pisał na przykładzie fantastyki). Będziemy mieli czubek piramidy zgubiony wśród wydm na pustyni. Budowla musi mieć ławę fundamentową bazę i nadbudowę. Nie mamy wystrczającej ilości zawodowych pisarzy. Padły tu postulaty żeby poczekać aż się sami pojawią. A co zrobimy jak się nie pojawią? Ja uważam że przyszłe sukcesy trzeba budować. Stąd mój pomysł szkoły.
*
a rzemiosło? chodzi m.in. o tę wodę sodową. Jak ktoś sie uzna za artystę to będzie czekał na natchnienie by stworzyć dzieła wiekopomne. Będzie sie uważał za geniusza. Znam takiego co pisze ksiązki i siedzi w domu czekają aż jakiś wydawca go odkryje. Nawet nie wysyła maszynopisów...
*
Ok. Każdemu wolno być romantykiem, każdemu wolno być artystą. Tylko kto mu te arcydziela wyda jeśli nie będzie wydawnictw? A wydawnictw nie będzie jesli nie zbuduje się rynku. Kto mu to kupi jak nie będzie czytelników? A czytelników nie będzie jeśli ich mowiąć brutalnie nie wyhodujemy i nie będziemy rozmnażali.
Usunięty dnia 14.08.2008 11:13 Ocena: Słabe
Owsianko pisze:
> ale nie przypuszczałem, że valdens zaprosi na PP człowieka
> przemawiającego z pozycji wszystkowiedzącego. Z pozycji faceta
> mającego w dupie tych, do których pisze. To niegrzecznie jest,
> gdy autor nie odpowiada na pytania skierowane do niego.

Myslę że przed rzuceniem tego typu "owocu głębokich przemysleń" należało by sprawdzić czy potencjalny rozmówca w ogóle zarejestrował się na forum i jak właściwie sie ten rozmówca nazywa.
Usunięty dnia 14.08.2008 11:17 Ocena: Słabe
i jeszcze o garnkach - zainteresowanych odsyłam do mojego felietonu "u konkurencji"
http://ksiazki.polter.pl/Disco-polo-polskiej-fantastyki-c8095
Samuel Niemirowski dnia 14.08.2008 11:50 Ocena: Bardzo dobre
"Od dawna głoszę tezę: nasza literatura została za komuny zarżnięta. Aby się odrodzila nie są potrzebne działania rewolucujne ale ewolucyjne. W normalnym kraju wygląda to tak: jest warstwa śmiecia, harlekiny, pornosy, badziewne kryminały etc."

A czemu za komuny? Za komuny ludzie czytali, nie było telewizji, chyba, że u sąsiada za firanką. A literatura, choć ideologicznie poprawna jakoś się rozwijała. To właśnie PRL stworzył całą serię różnych serii :) (że się tak wyrażę) powieści, chociażby dla młodzieży, po '89 na próżno szukać Panów Samochodzików, Tomków Wilmowskich, M . Musierowicz, Ożogowskich, Alcybiadesa. Owszem, może nie były to czasy dobre dla fantastyki. Jeśli zaś chodzi o wierzchołek piramidy to właśnie Paryż jest wspaniałą tradycją. Zeszyty Literackie, Miłosz (Nobel - 1980).

Dlatego wydaje mi się trochę pomylonym to całe mówienie w tekście "Skąd się wziąłem", jak to było beznadziejnie i wszystko było takie nudne. Przynajmniej młodość, powinieneś wspominać jako czas wspaniale rozwiniętej literatury młodzieżowej.
Usunięty dnia 14.08.2008 11:56 Ocena: Słabe
serdecznie przepraszam Pana za przekrecanie nazwiska. Jest to ohydny zwyczaj i też mnie rzuca, jak czytam. Ale choć staram się ze wszystkich sił, czasami jakieś dziadostwo PRZEACZAM.

pozdrowienia i biegnę czytać "o garnkach"
valdens dnia 14.08.2008 11:59
Cytat:
OWSIANKO dnia sierpień 14 2008 00:06:59
skąd ich brać, valdens? Sami się wezmą i do tego, by się pojawili, nie trzeba...

Czy Mozart, Beethoven, Bach... pewnego pięknego dnia ot tak sobie usiedli przed fortepianem i z marszu wyklepali swoje bestsellery? A może to zły przykład, OWSIANKO?
Joachim dnia 14.08.2008 12:36 Ocena: Dobre
hm, a ja mam pytanie - skąd w ogóle wzięła się idea takiego... eee... schreibenlagera? Pan jako osoba z traumatycznymi wspomnieniami z okresu szkolnego - gnojenie, depresje, scysje z nauczycielami, utrata wiary w siebie, brak perspektyw etc. nagle wymyśla "szkołę dla pisarzy", nie chcę nawiązywać do pana osoby konkretnie, ale czy to nie byłaby spirala "przemocy"? Bo przecież w tym obozie przetrwania dla młodych autorów ktoś musi prowadzić coś na kształt zajęć i teraz nasuwa się pytanie: kto? Każdy ma swoje traumy i kompleksy, a moim zdaniem w takim miejscu przekładać się to będzie szczególnie mocno na jakość takiej "edukacji".

Prosta sytuacja - autor-prowadzący ma kompleksy, był ostro krytykowany jako młody pisarz, na dodatek wpadał w depresje z powodu szkoły (to nie nawiązanie konkretnie do pana osoby :)). Jak będzie się zachowywał wobec swoich podopiecznych, szczególnie na przykład takich, którzy kwestionują jego autorytet, mają własne poglądy i własną wizję literatury, która niekoniecznie pokrywa się z wizją nauczyciela? Szczerze wątpię, by ów pisarz-nauczyciel był zadowolony, piał z zachwytu nad wartościowym uczniem, który ma inne zdanie, prędzej będzie go gnoił, krytykował na każdym kroku i szukał "dziur w całym" podczas analizy jego tekstów.

Nie dość, że to sytuacja szkolna, to na dodatek połączona z rywalizacją zawodową. Jak dla mnie nie do pogodzenia i moim zdaniem idea przedstawiona przez pana nigdy nie powinna zostać wprowadzona w życie, nawet na próbę.
Usunięty dnia 14.08.2008 12:39 Ocena: Słabe
drogi valdensie!
a należeli do literackiego harcerstwa, studiowali w łapankowej szkole szczurzego przetrwania?

PSTROWSKI
bury_wilk dnia 14.08.2008 12:42 Ocena: Dobre
"autor-prowadzący" - "ojciec-dyrektor"
:D
pw dnia 14.08.2008 12:44 Ocena: Bardzo dobre
Nie ma to jak z dystansem traktować słowa ;-) Artyści przecież nie od dzisiaj tworzą rozmaite kolektywy, szkoły etc. AP ma pomysł na kolektyw internetowy, o charakterze bardziej edukacyjnym, kto wie jak to ewoluuje?
Usunięty dnia 14.08.2008 12:49 Ocena: Słabe
FERDZIO KIEPSKI TEŻ MA POMYSŁA, PW!
valdens dnia 14.08.2008 13:15
Najbardziej przygnębiają mnie ludzie ślepo zakochani w klasykach. Nieraz słyszałem na forach panienki i metroseksualistów wzdychających, że "to było piękne, a oni byli wielcy, a Ty choćbyś się skichał to nigdy..."
Świat pędzi do przodu, telefonia, samoloty, nauka, podbój kosmosu... a literatura ma stać w miejscu, bo kilku osłów głosi, że lepiej niż sto lat temu, to już się nie da. To jest żałosne, litować się nimi się trzeba, bo oni z całą pewnością nic dobrego nie napiszą.
Ja uważam, że największe dzieła powstaną w przyszłości i kolosalne znaczenie dla ich powstania będzie mieć internet. To co mówię jak naiwno-romantyczne, albo jest reklamą strony? Absolutnie! Wystarczy mieć trochę wyobraźni, żeby to wiedzieć.
Joachim dnia 14.08.2008 13:25 Ocena: Dobre
na szczęście jeszcze nikt tu nie powiedział, że się nie da lepiej niż sto lat temu :) w tedy wszystko co tu uprawiamy byłoby bez sensu :D
valdens dnia 14.08.2008 13:41
No, a czy kilka osób tu dyskutujących nie stara się udowodnić, że to bez sensu? OWSIANKA już znamy. Wiemy, że reaguje alergicznie na każdą próbę wytkania błędów w jego tekstach. Jego postawa nosi nazwę "JA WIEM LEPIEJ" (kiedy jego byki są często większe niż słonie) no i rozumiem, że takie same duszności go biorą na samą myśl, by ktoś miał go pouczać. Ma jakiś kompleks (geniusza czy mniejszości, na jedno ostatecznie wychodzi) i jego problem, ale dlaczego próbuje zniechęcić innych do pracy?
Usunięty dnia 14.08.2008 13:56 Ocena: Słabe
valdens!
odpowiedź jest pod nowym postem.
gabstone dnia 14.08.2008 17:20 Ocena: Bardzo dobre
Niestety Valdens, Mozart, Bach i Beethoven to geniusze i prędzej uwierzę w to, że klepali swoje dzieła "z marszu" przy fortepianie, niż w to, że p. Pilipiuk "wybitnym autorem jest". Chwali Ci się, że dajesz tak dużo możliwości temu portalowi, ale nie można nikogo potępiać za to, że ceni klasykę. W niczym nie uchybiając p.P. sto razy wolę przeczytać "Ogniem i mieczem" niż "Jakuba..." p.Pilipiuka. Wg mnie to właśnie jest literatura dla wąskiego grona odbiorców, nie tak potępiana przez wielu klasyka. Ale to oczywiście tylko moje zdanie i nikt nie musi się pod nim podpisywać.
Samuel Niemirowski dnia 14.08.2008 17:37 Ocena: Bardzo dobre
Valdens: "Świat pędzi do przodu, telefonia, samoloty, nauka, podbój kosmosu... "

I widzisz, Valdens, tak się składa, że i podbój kosmosu i modyfikacje genetyczne. A jednak nadal zachwyca Dyskobol, Partenon czy chociażby Homer z "Odyseją". Rozumiał to i Herbert i Wyspiański. Poza tym nie uważam, że nie da się nic lepszego napisać, owszem, da się. Ale nie o tym mowa. Mowa o tym, że mamy zupełnie inne spojrzenie na te sprawy.

Twoje argumenty uważam więc po prostu za zwyczajnie chybione :-)
Usunięty dnia 14.08.2008 20:25 Ocena: Słabe
Samuel Pisze.

> A czemu za komuny? Za komuny ludzie czytali, nie było telewizji, > chyba, że u sąsiada za firanką. A literatura, choć ideologicznie >poprawna jakoś się rozwijała.

nie bardzo. W okresie miedzywojennym mieliśmy w miarę naormalną literaturę. Były badziewne romanse, były powieści detektywistyczne, szpiegowskie, awanturniczo - przygodowe, historyczno przygodowe etc. Wyżej byli różni Gombrowicze, Żeromscy i wreszcie klasyka.

Za komuny wypalono cały dół. Ostał się kryminał milicyjny jako tuba iedeologiczna, trochę fantastyki (dopiero od lat 70-tych zaczęto to w miarę regularnie wydawać). Było torchę literatury dla dzieisejszych gimnazjalistów. Zasadniczo traktowano obecność prozy rozrywkowej jako zło konieczne. (czego dowodem choćby śladowej wielkości nakłady Tolkiena). Z historyczno przygodowej wydawano klasykę i niewielkie ilości rzeczy pisanych współcześnie (np Rychliński). Tylko że ludzie pozbawieni gumy do żucia dla oczu zamiast rzucić sie na klasykę i dzieła socrealistyczne po prostu trzasneli drzwiami i poszli.

Powinien to opisać lepszy fachowiec niż ja - podałby liczby i iciekawe przykłady. Ale fakt jest niezaprzeczalny.

Joachim pisze:
> teraz nasuwa się pytanie: kto?

Ja ;)
praktyk i teoretyk - autor 35 wydanych książek ;)
(wiem wiem woda sodowa).

> Każdy ma swoje traumy i kompleksy, a moim zdaniem w takim
> miejscu przekładać się to będzie szczególnie mocno na jakość
> takiej "edukacji".

tylko skąd obrzydliwe (i obraźliwe poniekąd) przypuszczenie że mam zamiar leczyć moje traumy gnojąc innych?

> Jak będzie się zachowywał wobec swoich podopiecznych,
> szczególnie na przykład takich, którzy kwestionują jego
> autorytet, mają własne poglądy i własną wizję literatury, która
> niekoniecznie pokrywa się z wizją nauczyciela?

nie zamierzam narzucać swoich wizji.
Zamierzam skoncentrować się na eliminacji czysto technicznych usterek tekstów.

> Szczerze wątpię, by ów pisarz-nauczyciel był zadowolony, piał z
> zachwytu nad wartościowym uczniem,

i tu się trochę mylisz. Jestem zadowolny z sukcesów każdego mojego ucznia.

***********************************************

Nie zdaję sobie pytania czy szkoła pisania jest potrzebna.
Moim zdaniem jest niezbędna.

Mam przejściowe kłopoty organizacyjne ale do wiosny powinienem je pokonać. I szkoła będzie.

A za 10 lat ocenicie efekty. I ja też ocenię.
Joachim dnia 14.08.2008 21:15 Ocena: Dobre
mimo moich zastrzeżeń, żeby nie odbierać mojego wywodu i tego przykładu personalnie, to zrobił to pan... no, ale skoro od początku myślał pan o uruchomieniu schreibenlagera pod własnym kierownictwem, to trzeba było uprzedzić - oszczędziłbym sobie rozpisywania przykładowych sytuacji ;)
Dzon dnia 21.08.2008 12:23 Ocena: Dobre
Witam.
hmmm, no to się niektórzy zacięli...
Czemu pisanie nie ma być rzemiosłem? Szczerze powiedziawszy, zgadzam się z grubsza z poglądami Andzreja Pilipiuka. Jeśli będziesz zdolny wygnieść te kilka ksiązek w ciągu roku, posiądziesz formę, to niebędzie ci ona przeszkadzać w przekazywaniu żadnych treści, będzie doskonałym narzędziem. Salvador Dali też musiał miec sztalugę i farby. Ideał to móc napisać jakikolwiek utwór na zamówienie, wtedy będziesz mógł napisać także wiekopomne dzieło, albo nie. W każdym razie nie stracisz na tym. Ja sam widzę że to jest coś co chciałbym robić, ale brak mi samozaparcia, probem nie jest w idei, a głowie. W każdym razie, pomysł jak dla mnie co najmniej dobry. Cieszy mnie że coś takiego dzieje się na naszym Portalu Pisarskim.
Pozdrawiam
valdens dnia 31.08.2008 13:22
No proszę. I powiedział to, co mnie zaskakuje, poeta a nie prozaik. Tym samym rozwiązał w pewnym stopniu zagadkę, którą sobie zadawałem czytając jego wiersze. Bardzo mi się podobały (a rzadko mi się podoba poezja).
Teraz się okazuje, że to wynik mozolnego układania wyrazów, pieszczenia, "rzeźbienia". Niektórym poetom (i o zgrozo prozaikom często też) wydaje się, że najlepiej iść na żywioł i tak zostawić, bo pierwsza wersja jest nietykalna i święta.
Sayuri dnia 27.10.2009 20:31 Ocena: Dobre
Oj oj oj wreszcie trafiłam na stronkę, na której wywiązała się kłótnia i o losie łaskawy, kłótnia pod tekstem p. Pilipiuka. :D Od początku: pisanie to rzemiosło. Nie zastanawiałam się nad tym, rozumiem czym jest pisanie, a porównywanie go do rzemiosła... dla mnie, choć to banalne i może zaraz zostanę zbluzgana; pisanie to pisanie. Czy jest klient? Pisarze piszą dla czytelników? Piszą, ale mnie się to nie podoba. Idziemy dalej. Na 10 tekstów 1 rokował pewne nadzieje? Czyli wszystkie były do d...
Mam koleżankę, która pisze. Jej teksty to dno. I bez wzgędu na to ile razy jej mówiłam co, gdzie, jak i kiedy, ona tego nie przyjmowała bo: jednym tekstem się wyładowywała, a bez wyładowania żyć nie może, a te inne to jej "dziecko" bla bla bla bla. Gdyby więcej ludzi z jej otoczenia miałoby podobne zdanie ona by przestała. Niestety pani polonistka się rozpływa, jej wiersze ukazały się w Viktorze i wątpię, że przestanie. Sukcesem dla niej jest napisanie książki.
WW młodzież postępuje tak samo. Gorsze jest to, że większość pisarzy dużych i małych pisze schematami, które biorą się z zachwytu osobistego lub masowego nad pewną książką. Żeby to zlikwidować potrzeba bomby atomowej. Pomysł warsztatów nie przypadł mi do gustu, bo do tego jest potrzebne założenie: nauczyciel jest lepszy od ucznia. Przy obecnym stanie fantastyki mało możliwe. No i oczywiście wysuwa się wniosek, że mentor nawet gdyby był lepszy od tego ucznia stworzy sobie coś na kształt kopii. I jak my się tu mamy rozwijać? Należy też zwrócić uwagę, że fantastyka to młody gatunek, jeszcze się rozwinie (choć może nie teraz bo teraz jest kicz). I drogi panie, czy pan poczuwa się do tego, żeby wziąć na siebie odpowiedzialność kształtowania świeżych umysłów? Czy ma pan do tego wystarczające umiejętności? Woda sodowa, woda sodowa.... nieładnie. Pisarz nie powinien mieć wysokiego mniemania o sobie. Co do serii dla "młodych" żaden pisarz ci nie napisze, drogi panie Pilipiuk czegoś takiego. Pisarz dba o siebie a ja osobiście bym wolała, żeby taki pisarz zaczął pisać coś lepszego, czyli powiedzmy sobie inteligentniejszego, niż zniżać się do poziomu 9 latka. Dalej, książki po 1000 stron. Niby co miałoby na nich być. Jestem zwolenniczką stereotypu, że długa książka jest z reguły beznadziejna, bo ok 80% książki to opis, który pełni rolę zapychacza. I na koniec, piszesz pan 4-6 książek rocznie. Co w nich jest? Przekazują w sobie treść czy są źródłem utrzymania? Doradzam głębszą refleksję
Reghina dnia 23.05.2012 19:13
Wszystko super, ale pisarz takiej marki nie może robić takich błędów, bo przerażenie człowieka ogarnia.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty