Rozdział 2
Wstał o trzeciej rano i wziął prysznic. Za godzinę mieli przyjechać Misicki z Bogdanowem. Założył swoje stare, aczkolwiek dobre jeansowe spodnie, a do kompletu wojskową koszulę, miała już prawie pięćdziesiąt lat, a wciąż wyglądała jak nowa. No, no, pomyślał, dawniej też robili dobre rzeczy. Miał jeszcze dużo czasu więc postanowił zrobić sobie bardzo wczesne śniadanie. Pałaszując jajecznicę i kanapki z szynką zastanawiał się jakim cudem dał się namówić na tą szaloną awanturę. Szybko porzucił te myśli dochodząc do wniosku, że to zakrawa na jakiś psychiczny masochizm. Zaczął szukać za to błędów w planie przedstawionym przez Misickiego. Dokładnie przestudiował wszystkie otrzymane materiały, postarał się też na własną rękę zdobyć co się da. Otrzymane informacje pokrywały się. Redaktorek odwalił faktycznie kawał roboty. Mimo to, coś mu nie pasowało, złe przeczucia nie dawały spokoju, niczym reumatyczne bóle w kolanach. Ponieważ miał jeszcze trochę czasu postanowił zakopcić ulubioną fajkę.
***
Punktualnie o czwartej zajechali pod bramę. Komputer domowy powiadomił Henryka o przybyciu towarzyszy. Punktualnie, to dobrze pomyślał, spóźnialskich ludzi zawsze uważał za partaczy.Dogasił i wysypał tytoń z główki po czym wyszedł.
Na ulicy stała niewielka ciężarówka starego typu, chyba z początku wieku.
- Wybieracie się po miliardy, a nie stać was na porządny samochód – zakpił, przywitawszy się z przybyłymi.
- Każdy wie, że naukowcy są niedopłacani, - odrzekł nie zrażony Misicki. – Po za tym, jak już wspominaliśmy, pojazd jest specjalnie zmodyfikowany. Ma nowoczesny silnik na plazmę, a miejsce po klasycznym dieslu, chłodnicy, akumulatorze, itd. zamieniliśmy na przestrzeń ładunkową.
- No, no, panowie, coraz bardziej mnie zaskakujecie - rzekł z przekonaniem. – Oczywiście na plus.
- Jedziemy? – Spytał Rosjanin.
- Jedziemy. – Henryk wspiął się do szoferki i zajął miejsce obok Nikity.
Ruszyli. Adam prowadził, trochę zdziwiło to Henryka, bardziej na kierowcę pasowałby mu drugi z towarzyszy. Redaktor sięgnął na chwilę do kieszeni i podał Kurczyńskiemu dokumenty.
- Naucz się nowego nazwiska, tak na wszelki wypadek.
Mknęli autostradą z prędkością 200 km/h. Ciężarówka choć zabytkowa radziła sobie świetnie, nowy silnik sprawiał się naprawdę znakomicie. Teoretycznie bez przeróbek, mogłaby mieć podobne osiągi, ale kilkadziesiąt lat temu. Teraz niektórym wydać się to mogło lekko podejrzane. Staruszek podzielił się tą uwagą z kierowcą, ale ten tylko zbył go machnięciem ręki. Może i racja, potrzeba im więcej luzu.
Po dwóch godzinach stanęli na granicy Strefy. Wyszedł do nich strażnik z wartowni. Misicki wyskoczył mu na spotkanie. Stanęli na tyle daleko, że nie było słychać o czym mówią, ale wyglądało na to, że konwersacja przebiega pomyślnie. Redaktor przekazał coś rozmówcy, a po chwili obaj podeszli do ciężarówki. Wartownik przywitał się skinieniem głowy.
- Oddajcie wszystkie wasze dokumenty, odzyskamy je po powrocie. Ten pan wyświadcza nam wielką przysługę i nie chcielibyśmy uczynić mu jakiś przykrości.
Jednak przydały się lewe papiery, pomyślał Kurczyński, jeśli ci dwaj tak dobrze przygotowali cały plan, to naprawdę może być spacerek po złoto.
Pasażerowie bez ociągania oddali swoje papiery, wartownik sprawdził je na czytniku i uśmiechnięty odwrócił się w stronę Strefy, dając kierowcy znak, że może jechać. Natychmiast podniósł się też szlaban.
- Odjedziemy kawałek i przebierzemy się w kombinezony, tutaj nie możemy stać, upozorowali awarię kamer, która nie może trwać za długo.
Jechali już wolniej niż do tej pory. Za oknami mijali widoki z poprzedniej epoki, rozsypujące się murowane domy, przegniłe drewniane płoty lub przerdzewiałe ogrodzenia, a wszystko zarośnięte niczym w jakiejś puszczy. Widać budynki w tych wsiach postawiono na początku XXI wieku, albo jeszcze w XX. Od dwudziestu paru bowiem lat nie stosowało się już cegieł ani pustaków jak dawniej, zastąpiły je tańsze i lepsze jakościowo bloki ze sprasowanej słomy. W dobie wszechobecnego monitoringu, również ogradzanie czegokolwiek stało się niepotrzebne. Prewencyjne oddziały robotów ochroniarzy pojawiały się w parę sekund, tam gdzie coś złego się działo. Zresztą w czasach dobrobytu przestępczość drastycznie spadła. Droga którą jechali była całkiem dobrej jakości, może lekko zarośnięta i porozrywana przez korzenie po bokach (ćwierć wieku robi swoje), ale o ile lepsza niż drogi, które Henryk pamiętał z młodych lat, tamte zaraz po zakończeniu budowy zaczynały się sypać. Nikt wtedy nie wierzył, że to się może w przyszłości zmienić, a jednak cudowne lata dwudzieste przyniosły prawdziwy przełom. Polska zaczęła się wtedy uwalniać ze swej wiecznej bylejakości i już w 2029 roku dogoniła z PKB Niemcy, po zaledwie ośmiu latach rządów wojskowej junty. A przecież w tamtym czasie Niemcy wciąż jeszcze byli potęgą, dopiero następna dekada miała przynieść im islamskie rewolucje i ustanowienie II Republiki Tureckiej. Szczęśliwie Rzeczpospolita szybko przeprowadziła wojnę prewencyjną, zajmując ziemię od Stralsund, przez Berlin po Drezno i tworząc tam buforowe państwo niemieckie. Dzięki temu udało się też powstrzymać ekspansję muzułmanów na ich mniejszych sąsiadów, jak Benelux czy Austria. Mieliśmy wtedy dużo szczęścia, że właściwa Republika Turcji odcięła się od tych fanatyków. Nawet dziś byłaby ona ciężkim przeciwnikiem dla nas. A jakim problemem było dla nich wtedy dokonać inwazji na Polskę? Wyszliby z garnizonów w Serbii i następnego dnia staliby pod Krakowem, rozdeptawszy po drodze Węgry.
Z przemyśleń tych wyrwał Henryka widok niespodziewanej przeszkody na jezdni, w poprzek leżało kilka drzew. Zatrzymali się przed nimi i wysiedli.
- Ani to okrążyć, ani po tym przejechać – zasępił się Rosjanin.
- Użyjemy materiałów wybuchowych? – zapytał Adam.
- Jesteśmy za blisko granicy, nie kuśmy losu.
- Dobra, idę po piły.
Po chwili wrócił z dwiema piłami mechanicznymi i zaczęli ciąć powalone pnie na mniejsze kawałki, które można będzie przeciągnąć linką holowniczą. W czasie gdy oni usuwali przeszkodę, Henryk zaczął spacerować wzdłuż pobocza.
- Nie uważacie, że to dziwne?
- Co? – zapytali obaj.
- Myślicie że te drzewa same się tu zwaliły?
- Pewnie wojskowi to zrobili, jakby się tym z kontrolnego zachciało na szaber jechać.
Usunięcie przeszkody zajęło im 20 minut. Wsiedli na ciężarówkę i ruszyli dalej, lecz po przejechaniu kilkuset metrów sytuacja się powtórzyła. Chociaż zdenerwowani, to jednak nie tracąc zapału Bogdanow i Misicki wyskoczyli znów po piły.
- Adam, teraz moja kolei – zwrócił się Kurczyński do redaktora, już poprzednim razem zauważył, że ten słabo sobie radzi z piła mechaniczną.
- Nie trzeba – odrzekł niepewnie.
- Daj.
Wziął piłę do ręki i zaczął torować przejazd dla wozu. Niezmiernie się przy tym ucieszył, widząc że niewiele ustępuje w tej sztuce Bogdanowowi. Już chwilę później znów gnali Rokicińską na zachód. Kurczyński zaciekawiony widokami puszczy za oknem zdał sobie sprawę, że wcale nie czuje niepokoju z powodu powrotu do miasta. Tu gdzie teraz jechali, parędziesiąt metrów za ścianą drzew było osiedle, na którym się wychował i spędził większość dorosłego życia. A może by w drodze powrotnej zatrzymać się tu na chwilę i spróbować wejść kawałek w głąb lasu, zobaczyć jak teraz wygląda dom, pomyślał. Albo lepiej teraz, póki jest kluczowym elementem ich planu, może stawiać warunki i grymasić.
- Zatrzymaj się – rzekł do Adama.
- Hę? – zdziwił się kierowca.
- Jesteśmy koło mojego dawnego domu, chcę go odwiedzić – wytłumaczył i powtórzył dosadniej – zatrzymaj się.
- Nie możemy tego zrobić – odrzekł redaktor, ale zatrzymał wóz. – Nie mamy czasu.
- Nieprawda, nie mamy żadnych limitów czasowych.
- No, ale tam jest niebezpiecznie – w oczach Adama malował się autentyczny niepokój, co nie uszło uwagi Henryka.
- Żubry? Niedźwiedzie? Po to chyba mamy broń - zauważył muzealnik.
- Tak, ale nie ma potrzeby specjalnie ryzykować -bąknął tamten, odwracając głowę.
- Posłuchaj, od lat zastanawiałem się co by było gdybym tu kiedyś wrócił. Wszystkie te lata załamań nerwicowych, depresji, nocnych koszmarów, naprawdę zrujnowało to moje życie. Tej wyprawy bałem się jeszcze bardziej, ale o dziwo czuję się dobrze. Potraktujmy więc wypad do mojego domu jako część psychoterapii. Bo wiesz, tam na miejscu nie chciałbym dostać jakiegoś napadu lękowego. No?
Adam zdawał sobie sprawę, że nie może odmówić, ale chciał przedłużyć tę chwilę, liczył też na poparcie Bogdanowa. Zauważył to Henryk i sam zwrócił się do Nikity:
- No, a co ty myślisz wielkoludzie?
- Myślę, że nie mamy się czego bać – odrzekł spokojnie. – Ja mogę iść.
- Ale, ale… - jąkał się redaktor. – Te… zwierzęta.
- Boisz się jakby to były jakieś krwiożercze bestie – zauważył muzealnik.
- Po co ryzykować…
- My idziemy, zostajesz? – zapytał Rosjanin.
- Ktoś musi pilnować samochodu… - wymamrotał zaciskając nerwowo pięści.
- Bo co? Niedźwiedź ci go przewróci na bok? – Zakpił Kurczyński.
Nie doczekał już odpowiedzi. Redaktor teraz już zupełnie nie ukrywając przerażenia wyszedł z nimi na zewnątrz by wziąć z kipy broń. Był to jeden z nowszych modeli polskiego uniwersalnego karabinu szturmowego, na pace były jeszcze takie dwa, ale Nikita zaproponował Henrykowi, by wzięli po zwykłej strzelbie, tak na wszelki wypadek.
Uzbrojeni w maczety ruszyli w las. Henryk był zdziwiony, że główna ulica jest całkiem przejezdna, prócz przeszkód z obalonych drzewach, a reszta osiedla zarosła tak, że ledwie widać na 10 metrów przed sobą, a i nie zawsze. Zupełnie jakby ktoś dbał o tą drogę. Może wojskowi mieli w tym jakieś interesy. Postanowił się nad tym chwilowo nie zastanawiać, cała sytuacja była dość dziwna, ale czego się spodziewać po podróży do wymarłego miasta w skażonej strefie. Jego towarzysze z grubsza potrafili rozwiać jego wątpliwości, a pewnych rzeczy i oni nie mogli przecież przewidzieć. Porzucając te myśli zaczął się skupiać nad ledwie wyczuwalnymi płytkami chodnikowymi pod cienką gdzieniegdzie warstwą ziemi. Część została powyrywana przez krzaki i drzewa, by sterczeć teraz nad ściółką, pokryte mchem. Z trudem, ale jednak, odnajdywał kontury osiedlowych uliczek, a zza koron drzew zaczęły wyglądać pierwsze bloki.
- Tyle lat minęło, nie myślałem, że jeszcze tu wrócę. O to tutaj był chodnik – zauważył, wskazując Bogdanowowi widoczne w trawie zarysy po dawnym trakcie, - ostatni raz szedłem tędy tamtego dnia rano.
- Czas musiał uleczyć twoje rany - zauważył Rosjanin.
- Chyba tak – skwitował Kurczyński i zmienił temat – dlaczego Adam tak się bał wyjścia z nami i pozostawienia auta?
- Nie mam pojęcia. - Odpowiedział zbyt szybko Bogdanow.
- To nie był strach przed nieznanym, a że boi się dzikich zwierząt nie wierzę. On chyba coś wie i zdaje mi się, że nawet z tobą się tym nie podzielił.
Nikita rzucił mu przelotne spojrzenie.
- Całe życie byłem biedny, jedyne czego zaznałem to głód, chłód, smród i ubóstwo. Potem przyszła ta cholerna wojna z Chińczykami. Tu w Polsce nam Rosjanom jest niewiele lepiej niż dawniej, ale cieszymy się i tak, bo tam w Zachodniej Rosji jest już tylko dzicz. Więc po tym wszystkim, gdy trafiła mi się okazja zostania miliarderem, mogę tu walczyć nawet z tygrysami.