Już od godziny siedziałyśmy z Julenką w Namiocie Księżyca, gdzie skryłyśmy się przed nagłym Rzęsistym Deszczem. Nie była to zbyt dobra ochrona, gdyż poprzez wypalone spadającymi gwiazdami dziury sączyły się ciężkie krople i, spadając, oznajmiały głośnym "pac" swoje spotkanie z oczekującą na wilgoć ziemią. Powietrze pachniało parującymi ziołami, Las, dziwnie cichy i spokojny, zdawał się trwać w oczekiwaniu na bezchmurne niebo i gdy niedługo potem przepiękna tęcza oznajmiła koniec deszczu, rozszumiał się radośnie. Dzięcioł Stopuk odpowiedział mu głośnym pukaniem, a zadowolone, dochodzące od Rozlewiska pochrząkiwanie Kawalera Zarylskiego rozśmieszyło Julenkę do łez.
Ach, czy wiesz, co on teraz robi? Czy wiesz, co takiemu wielkiemu dzikowi sprawia największą przyjemność? Tapla się w miękkim błocie i wiem, jak wygląda, gdyż raz go takiego widziałam. Jest... błotnisty i ma prześmieszny, uszczęśliwiony twarzoryjek.
Julenka pokręciła się jeszcze trochę wokół Namiotu, dłuższą chwilę obserwowała Mimozę, rozkładającą ku słońcu stulone do tej pory listki, pomachała ręką zanikającej w błękicie nieba tęczy, po czym, podskakując wśród wilgotnych traw, pobiegła do Lasu. Pozatykałam naprędce dziury w Namiocie, oczyściłam z nawianych liści wnętrze Wielkiego Pieca, aby w nim, jak to mówiła Julenka, na nowo mogły się rozpalić spadające gwiazdy i wzlecieć z powrotem do swoich, nazbierałam półmisek cudownie pachnących poziomek i dopiero wtedy ruszyłam w kierunku Rozlewiska. Obrałam jedną z lepiej mi znanych ścieżek, lecz deszcz bardzo ją odmienił. Krzewy, pod ciężarem wilgoci, pochylały się inaczej niż zwykle, roztrzepane paprocie tarasowały przejście, obsypane drobniutkimi kropelkami sieci pajęczyn skrzyły w słońcu i rzucały na poszycie kolorowe, świetliste plamy. Cały świat naokoło szeleścił, drżał i pulsował parnym oddechem.
Lekko tym wszystkim oszołomiona miałam wrażenie, że pomylę dróżki, lecz nagle zarośla zaczęły się przerzedzać, poczułam intensywny zapach wilgotnej ziemi. Jeszcze parę kroków i stanęłam niemal na samym brzegu Rozlewiska. Rozejrzałam się i w pierwszej chwili nie zauważyłam znajomej postaci w błękitnej sukience. Minęłam parę konarów pokrytych gęstym mchem. Obok wielkiej, starej olchy, smętnie spoglądając na kilka pogniecionych muchomorów, na swojej małej poduszeczce, którą prawie wszędzie ze sobą nosiła, siedziała Julenka.
Ach, jeszcze przed chwilą była tu ze mną Mała Sarna, ale uciekła, gdy tylko usłyszała twoje kroki. Stała się taka nieufna, chyba dorośleje. Czy widzisz te biedne muchomorki? Odkryłam je przedwczoraj, były jeszcze dziećmi. Myślałam, że gdy ich kapelusze będą większe, zadomowią się pod nimi krasnoludki. Dzisiaj była pogoda jak w sam raz na porządki. Słyszałam, że krasnoludki piorą prześcieradła w deszczowce, a potem suszą je na sznurku rozciągniętym od jednej do drugiej grzybowej czapeczki. Szkoda, tak bardzo chciałam, aby tu się sprowadziły, nareszcie bym je zobaczyła. Ale jak mogły tu zamieszkać, gdy ten niezgraba Kawaler Zarylski, nie patrzy pod nogi i wszystko depcze.
Julenka, rozżalona utraconą okazją spotkania krasnoludków, siedziała przez chwilę w milczeniu, lecz nagle wyraz zakłopotania pojawił się na jej twarzyczce.
Ach, nieładnie to powiedziałam, Kawaler Zarylski jest moim przyjacielem i wiem, że nigdy nie zrobiłby czegoś takiego złośliwie, pewnie nawet nie zauważył, co się stało. Obok naszego płotu wyrosła wczoraj olbrzymia kania. Czy myślisz, że takie starsze, troszkę już niedowidzące, miłe krasnoludki zechcą ją pomylić z muchomorem?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt