Minęło południe, a bezchmurne niebo zapowiadało obiecujący początek wakacji. Ostatni dzwonek w tym roku szkolnym ucichł jakiś czas temu, wysyłając na zasłużony odpoczynek ciało pedagogiczne oraz czterystu ośmiu uczniów. Większość z tych młodych ludzi nie potrafiła powstrzymać okrzyków podniecenia na myśl o dwóch miesiącach lenistwa, jednak nie na wszystkich twarzach gościł wyraz zachwytu.
W najodleglejszym kącie szkolnego boiska siedział młody chłopak, trzymając w zaciśniętych palcach świadectwo szkolne, na którym widniało jedno interesujące go zdanie.
Uczeń Marian Kanicki nie otrzymał promocji do klasy ósmej.
W głowie miał pustkę, a oczy piekły go od wpatrywania się w wydrukowane literki. Bał się. Doskonale wiedział, że ojczym mu nie podaruje. Najlepszym rozwiązaniem byłoby nie wracać nigdy więcej do domu, ale świadomy był, że skurwysyn wyżyłby się wtedy na matce. Nie chciał tego. Istniało wystarczająco dużo powodów, za które obrywała baty, nie musiał jeszcze dorzucać jej swoich grzechów.
Tylko, że tym razem naprawdę nie on był winny zaistniałej sytuacji. Nic za to nie mógł, że przegrał starcie z pierdolonym matematykiem – rasistą.
Do obraźliwych komentarzy zdążył się przyzwyczaić już dawno temu, jednak w tym przypadku wiedział, że nienawiść nauczyciela podyktowana była osobistymi urazami. Stary kutas szalał kiedyś za jego matką, ta jednak wybrała przystojnego studenta ekonomii, pochodzącego z Angoli. Pech chciał, że po obronie pracy magisterskiej facet wyruszył w świat, pozostawiając w Polsce bękarta, a matka musiała przerwać studia i odium córki marnotrawnej wróciła do rodzinnej wsi. Miała przechlapane, jednak chłopak uczciwie przyznawał, że dla niego zawsze była dobra. Mimo razów, których nie szczędził jej los, starała się dać mu tyle miłości, ile była w stanie. Potrafił to docenić, chociaż bronił się przed myślą, że zmuszały go do tego jakiekolwiek uczucia. Miłość była dla słabeuszy, a on musiał być silny, szczególnie w takie dni, jak ten.
Marian rozejrzał się dookoła i ze zdziwieniem stwierdził, że na boisku został zupełnie sam. Czas do domu – pomyślał niechętnie. - Nie ma sensu odkładać tego, co nieuniknione. Wiedział, że minie trochę czasu, zanim stanie twarzą w twarz z podchmielonym ojczymem. Wciąż czekał go dziewięciokilometrowy marsz przez las. Właściwie mógł pojechać pekaesem, jednak na myśl o spoconych ciałach podróżnych zbierało mu się na wymioty. Już lepiej było nabawić się pęcherzy na piętach, niż tłoczyć z innymi, jak stado prosiaków w ciasnym chlewie.
Złożył świadectwo na pół, wsadził do kieszeni i wolnym krokiem ruszył w kierunku bramy. Wyszedł na ulicę, skręcił w lewo i po kilku minutach dotarł do granicy lasu. Z ulga wszedł między drzewa. Tak naprawdę to tutaj był jego dom, wśród wysokich sosen i na polanach pokrytych mchem, i krzaczkami jagód. Doskonale znał okolicę, gdyż w ciągu ostatnich kilku lat spędził tutaj niezliczoną ilość godzin. Nawet z zasłoniętymi oczami potrafiłby trafić do rodzinnej wsi, dlatego też, po kilkudziesięciu metrach zszedł ze ścieżki i zagłębił się w nieodwiedzanej przez wędrowców części. Mimo półcienia powietrze było duszne. Na czole chłopaka perliły się kropelki potu, a mokre plamy pod pachami rosły z każdą minutą. Nie pomogło zdjęcie marynarki ani podwinięcie rękawów koszuli - gorączka stawała się nie do wytrzymania.
Zgrzany, postanowił w końcu odłożyć powrót do domu. Skierował kroki w stronę płynącego niedaleko strumienia i po kilku minutach dotarł do celu. Z ulgą zrzucił z nóg obuwie i skarpetki, podwinął nogawki, po czym wszedł do chłodnej wody. Sięgała mu zaledwie kostek, lecz to wystarczyło, by ukoić skołatane nerwy, a także złagodzić na chwilę upał i zmniejszyć zmęczenie.
– Mam nadzieję, że mogę zająć ci kilka minut.
Marian prawie umarł na zawał, słysząc za plecami obcy głos. Z walącym sercem odwrócił się w stronę, z której dochodził.
Kilka kroków dalej stał elegancki mężczyzna o krótko obciętych włosach, niesamowicie intensywnych, zielonych oczach i finezyjnie przystrzyżonej bródce. Był wysoki, dobrze zbudowany i ubrany w czerwony garnitur oraz czarną, jedwabną koszulę.
Chłopak z trudem przełknął ślinę.
– Kim pan jest? - zapytał odrobinę zbyt piskliwym głosem.
– Różnie mnie nazywają. - Nieznajomy uśmiechnął się. - Iblis, diavolo, diabo, devil, a jeśli wolisz w ojczystym języku, to możesz mówić do mnie diabeł.
Marian nie wiedział czy parsknąć śmiechem, czy rzucić się do ucieczki.
– Jasne, taki z ogonem, rogami i kozimi kopytami. – Nie zdążył ugryźć się w język.
– Fuj, Teufel. – Mężczyzna sprawiał wrażenie szczerze zniesmaczonego. – W takiej postaci nie wyrwałbym żadnej laski. A musisz wiedzieć, że dzień bez bzykania to dzień stracony – dokończył filozoficznie. - No, ale dosyć o mnie. Wyjdź z kąpieli, to powiem ci, z czym do ciebie przychodzę.
Chłopak nie odważył się sprzeciwić. Z ociąganiem wyszedł z wody, zbierając po drodze, pozostawione na brzegu rzeczy.
– Ciężki dzień? - zapytał nieznajomy ze szczerym zainteresowaniem.
– Jak każdy.
– Doskonale! - Ucieszył się diabeł. - W takim razie kwalifikujesz się, by wziąć udział w naszej akcji.
– Akcji? - Marian nie był pewien czy dobrze usłyszał.
Mężczyzna potwierdził skinieniem głowy.
– Przejdźmy się, to wyjaśnię ci, w czym rzecz.
Chłopak wzruszył ramionami. Szaleniec nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego, więc równie dobrze mogli rozmawiać, po prostu idąc. Założył skarpetki i buty, po czym udał się we wskazanym przez diabła kierunku.
– Na początku tego roku... – zaczął nieznajomy – ...Najwyższa Rada Diabelska wydała zarządzenie o poprawie wizerunku piekła i zadecydowała, że najlepszym sposobem będzie promowanie młodzieży. Każdy sześćset sześćdziesiąty szósty młody człowiek, pomiędzy czternastym a dwudziestym czwartym rokiem życia, otrzyma od nas możliwość rozwiązania nurtujących go problemów.
– W jaki sposób?
– Spójrz. - Mężczyzna zatrzymał się i machnął ręką.
Marian podniósł wzrok. Ze zdziwieniem stwierdził, iż stoją na skraju lasu, naprzeciwko domu, należącego do matematyka. Nie miał pojęcia, w jaki sposób było to możliwe. Nauczyciel mieszkał przecież po drugiej stronie miasteczka i żeby przebyć trasę, którą pokonali, trzeba było iść co najmniej czterdzieści minut. Wiedział jednak, że od momentu, w którym spotkał mężczyznę, podającego się za diabła, nie minął nawet kwadrans.
– Co my tu robimy? - wyjąkał.
– To twoja szansa na pozbycie się tego, który zatruwa ci życie.
– Niby jak?
– Wejdź do środka, a na pewno znajdziesz coś ciekawego.
– Mam się włamać do domu nauczyciela? - zapytał z niedowierzaniem chłopak.
– Ach, od razu włamać – prychnął nieznajomy, wydymając wargi. - Przecież drzwi są otwarte. A jak to ci nie wystarcza, to wmów sobie, że słyszysz wołanie o pomoc.
Chłopak wciąż się wahał. Pomysł, sam w sobie, nie był mu obcy. Wcześniej już kilkakrotnie krążył po okolicy, zastanawiając się nad taką ewentualnością, jednak do tej pory zawsze brakowało mu odwagi.
– Strach cię obleciał? - Szatan sprawiał wrażenie autentycznie zdziwionego.
– No coś ty! - Marian za nic w świecie by się do tego nie przyznał.
– Czyli jak? Decydujesz się?
– Dobra, w porządku. Wchodzę w to!.
– Doskonale! - Diabeł, aż zatarł ręce z zadowolenia. - W takim razie, nie będzie ci to już potrzebne – dodał, wymachując kartką papieru.
Chłopak ze zdziwieniem rozpoznał w niej własne świadectwo.
– Co masz na myśli? - zapytał niepewnie.
– Faktycznie, zapomniałem ci powiedzieć. Jest poniedziałek, dwudziesty czerwca, czyli do końca roku szkolnego pozostały jeszcze cztery dni.
– Jak to możliwe? - Marian z niedowierzaniem wybałuszył oczy.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Szczegółów nie znam – odpowiedział. - To część kampanii reklamowej.
Chłopak nie wiedział, co myśleć. Zapewne najlepiej zrobiłby, gdyby natychmiast wziął nogi za pas, prawdę powiedziawszy jednak, ta opcja wcale nie przypadła mu do gustu. Chciał raz na zawsze zakończyć utarczki z matematykiem i właśnie nadarzała się ku temu okazja.
Złożył marynarkę, położył na miękkim mchu i nie oglądając się na swojego towarzysza, ruszył wolno w kierunku budynku. Po kilku minutach wspiął się na ganek i zaczął nasłuchiwać. Jego uszu docierały tylko wesołe trele ptaków z pobliskiego lasu. Żaluzje w oknach były pospuszczane, przed domem nie parkował żaden samochód i nic nie wskazywało na to, by gospodarz był w domu.
Marian na palcach podszedł do drzwi i położył dłoń na klamce. Nie wiedział, co zrobi, gdy okaże się, że są zamknięte, jednak niepotrzebnie zaprzątał sobie tym głowę. Nieznajomy miał rację; były otwarte.
Jeden zero dla diabła – pomyślał sarkastycznie, wślizgując się do środka. W tej samej chwili usłyszał ciche tony muzyki oraz zduszone, kobiece krzyki.
A jednak ktoś był w domu.
Zimne kropelki potu wystąpiły mu na czole. Rozejrzał się pospiesznie w poszukiwaniu czegoś, co mogło posłużyć za broń. Jego wzrok padł na kominek i leżący obok pogrzebacz. Chwycił gruby, metalowy pręt w drżące ręce, po czym pobiegł w głąb budynku. Chociaż nigdy tutaj nie był, nie miał problemów z orientacją. Wszystkie domy w okolicy, zostały zbudowane w bardzo podobny sposób; najpierw ogromny salon, dalej korytarz i drzwi, prowadzące do innych pokoi, a na samym końcu kuchnia. Ruszył w tamtym kierunku i po chwili zatrzymał się na progu ostatniego pomieszczenia. Zlokalizował źródło muzyki. Zza uchylonych drzwi do piwnicy słychać było głos Michaela Jacksona, wyśpiewującego zwrotki „Thrillera”.
Marian wiedział, że wszystko ryzykuje, jednak nie był w stanie zawrócić. Coś usilnie pchało go do przodu. Na paluszkach podszedł do drzwi i zajrzał do środka. Za progiem znajdowały się schody, prowadzące w głąb piwnicy, a dalej ciągnął się wąski korytarz, skręcający po kilku metrach w prawo.
Jak w transie, dzierżąc w dłoni uniesiony pogrzebacz, zaczął schodzić w dół i po chwili dotarł do pomieszczenia, z którego dochodziła muzyka. Nie myśląc wiele, popchnął lekko uchylone drzwi i znieruchomiał, gdy dotarł do niego sens rozgrywającej się w środku sceny.
Na ustawionym centralnie stole leżała naga, czarnoskóra kobieta. Oczy zasłonięte miała kawałkiem szmaty, a nadgarstki i kostki przywiązane do metalowych prętów. Sprawiała wrażenie nieprzytomnej.
Obok niej, niczym dyrygent na scenie, stał matematyk, trzymając w uniesionej dłoni gruby, błyszczący drąg z zaokrągloną końcówką.
– O kurwa! - szepnął Marian, uzmysławiając sobie, do czego ów przedmiot miał posłużyć.
Mimo głośnej muzyki mężczyzna usłyszał wypowiadane słowa lub po prostu wyczuł obecność intruza, gdyż błyskawicznie odwrócił się w jego stronę. Z oczu biło mu ogromne szaleństwo.
Kolejne wydarzenia potoczyły się tak szybko, że chłopak nie był w stanie powiedzieć, jak właściwie do nich doszło. Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić czy działał sam, czy może jakaś obca moc kierowała jego wolą. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Liczył się fakt, że w tym samym momencie rzucił się w kierunku znienawidzonego nauczyciela, wziął zamach i z całej siły walnął go pogrzebaczem w brzuch.
Mężczyzna z cichym jękiem zgiął się wpół. Kolejny cios trafił go w szczękę, rozcinając skórę, następny prosto w skroń. Kolana się pod nim ugięły i padł bez czucia na podłogę.
Mariana to nie powstrzymało. Wręcz przeciwnie. Jego uderzenia spadały teraz na ofiarę z niesamowitą prędkością, trafiając przede wszystkim w głowę i po chwili betonową podłogą spłynęła ciepła krew. Zapewne biłby tak jeszcze, aż do opadnięcia z sił, gdyby w pewnym momencie nie dotarł do niego dziwny dźwięk. Podniósł głowę i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła. To uwięziona kobieta szarpała w panice krępujące ją więzy, wydając przy tym niekontrolowane wrzaski.
Na ten widok chłopak rzucił się do ucieczki.
W trzech susach znalazł się na szczycie schodów, po czym jak szalony pognał przez dom. Wypadł na ganek i automatycznie skierował kroki w stronę postaci, stojącej na granicy lasu.
– Zadowolony? - wrzasnął, rzucając mężczyźnie pod nogi zakrwawiony pogrzebacz. - Zrobiłem to! Naprawdę to zrobiłem!
– Oczywiście – odparł diabeł z uśmiechem. - Dobrze się spisałeś.
Chłopak dyszał ciężko, próbując zebrać myśli.
– I co teraz? Już po wszystkim? - zapytał w końcu.
– Jeszcze jedno - powiedział mężczyzna spokojnie. - Twoja nagroda.
Marian spojrzał na wyciągnięte w jego kierunku świadectwo, a jego wzrok zatrzymał się na jednym zdaniu.
Uczeń Marian Kanicki otrzymał promocję do klasy ósmej.
Zamknął oczy, czując niesamowitą satysfakcję. Zmieniłem bieg historii – pomyślał oszołomiony. - Jestem niezwyciężony.
Diabeł pokiwał głową.
– Mission complete – powiedział zadowolony, przypatrując się chłopcu. – Pora poszukać kolejnego kandydata.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt