powrót do
części pierwszej
W poprzednim odcinku roztoczyłem przed Wami, drodzy przyszli pisarze, ponurą wizję tragicznego losu waszych rękopisów. Wizja ta nie byłaby pełna gdybym pominął problem redaktora. A zatem kto to taki?
Z Waszego punktu widzenia redaktor to koleś który weźmie do ręki Wasze dzieło i skrzywiwszy się po przeczytaniu siepnie je do kosza.
Jednak jeśli nie stać Was na założenie własnej gazety celem publikacji swoich utworów jesteście skazani na kontakty z takimi typkami. Nie ważne co piszecie, czy są to artykuły do gazet, felietony, opowiadania czy powieści - zawsze traficie na redaktora.
Skąd biorą się redaktorzy? Przeważnie z przypadku. Trafiłem w życiu na kilku różnych. Byli wśród nich niedoszły biolog, technik urządzeń chłodniczych, dentysta, świadek Jehowy, grafik komputerowy, artysta od sztuki nowoczesnej, były tłumacz, technolog żywności, magister archeologii... - jak widać aby zostać redaktorem nie jest konieczne specjalne wykształcenie. Od razu zaznaczę że wśród wyżej wymienionych trafili się zarówno fachowcy jak i totalni partacze. Jak odróżnić fachowca od partacza? Fachowiec umie ocenić i zredagować tekst, partaczowi wydaje się ze umie.
Redakcji tekstu nie można się nauczyć w zasadzie nigdzie. Podstawy poznałem w czasie warsztatów organizowanych przed laty przez "Klub Tfurców". To była jednak tylko pewna ogólna podstawa. Dalsze umiejętności zdobyłem dokonując szczegółowej analizy gramatycznej różnych rodzajów błędów językowych. Przypuszczać należy że redaktorzy którzy cośkolwiek wiedzą o tej robocie kształcą się systemem cechowym - starsi i bardziej doświadczeni szkolą swoich uczniów - zachowując atoli dla siebie najważniejsze sekrety fachu, co sprawia że uczniowie nie są w stanie zagrozić w przyszłości ich pozycji.
Partacze nie uczą się wcale, wydaje im się że wiedza wyniesiona z liceum wystarczy. Ano niestety nie wystarczy. Gramatyki uczy się u nas w sposób kompletnie skandaliczny - zmuszając uczniów do kucia formułek i odwalania głupich ćwiczeń, zamiast położyć nacisk na rozumienie zasad i umiejętność ich zastosowania. Kilka zagadnień z dziedziny wyższej gramatyki postaram się Wam przybliżyć w przyszłości.
Najgorszym rodzajem redaktora na jakiego możecie trafić jest niespełniony pisarz. Gość godzinami zastanawia się nad tym dlaczego nie jest w stanie nic spłodzić. Po kilku latach takich rozmyślań staje się zgorzkniały i cyniczny. Kontaktując się nim narażamy się na to że z dziką radochą uwali nasz tekst tylko dlatego że napisaliśmy go nieźle - lepiej niż on sam by potrafił. Oczywiście prawdziwy "Wielki Redaktor" nie uwala tekstów od tak, on musi znaleźć sobie powód. Tu nie wystarczy sama nienawiść do nas - trzeba ją podbudować odpowiednim uzasadnieniem.
A zatem redaktor taki będzie z ołówkiem w ręce liczył ile mamy znaków w linijce i ile linijek na stronie. Z satysfakcję będzie zaznaczał gdzie zapomnieliśmy postawić przecinka po czym odrzuci tekst z uwagi na "rażące niedoróbki formy". Dla niego natrafienie w naszym tekście na literówkę jest jak wydłubanie z muszli dorodnej perły, a każdy błąd ortograficzny, niczym piękny diament znaleziony po wielu dniach pracy. Człowiek taki będzie analizował tekst pod kontem jego odrzucenia.
Teraz rozumiecie dlaczego tyle miejsca poświeciłem w poprzednim felietonie na wbicie wam do głów jak powinien wyglądać dobry maszynopis? Tego typu sukinsynowi nie możemy dać żadnej formalnej okazji do uwalenia z miejsca naszego tekstu. Większość redaktorów oceniających opowiadania jest w porządku, jednak ostrożność i tu nie zawadzi.
Praca redakcji zazwyczaj wygląda następująco: Na czele stoi redaktor naczelny. Czasem jednocześnie pełni funkcje redaktora prozy polskiej. Podlega mu redaktor graficzny - który zajmuje się obrazkami (on na nie interesuje, chyba że uprze się by dać jakieś bazgroły jako ilustracje naszego tekstu), oraz sekretarz redakcji. Redakcja zazwyczaj liczy od dwu do 5 osób, do przeszłości odeszły kilkunastoosobowe składy...
A zatem redaktorski grzech główny - lenistwo. Lenistwo naczelnego sprawia że całość działa bardzo niemrawo. Człowiek który sam przeżywa życie w półśnie nie jest w stanie zdopingować podwładnych do roboty. Rozmamłanie faceta od prozy polskiej powoduje że nasz tekst może zostać przeczytany po tygodniu od nadesłania, lub po miesiącu. Bywa że wcale nie zostanie przeczytany. Jeśli słodka błogość nieróbstwa dotknie sekretarza redakcji sytuacja jest tragiczna - gdyż to od tego gościa zależy czy i kiedy dostaniemy naszą forsę...
Leniwy redaktor nie zechce nic poprawiać, wyrzuci nasz utwór do kosza. O ile frustrata ciężko pokonać, o tyle rozanielonego można przeskoczyć dość łatwo. Wystarczy napisać na tyle dobrze by przełożył tekst na kupkę tych do wydania i zapadł w dalszą drzemkę...
Niekiedy lenistwo redaktorów powoduje skutki zgoła dramatyczne. Na przykład w pewnym wiodącym wydawnictwie naszej branży spiętrzył się stos około stu(!!!) maszynopisów nadesłanych powieści. Stos ten narasta od lat. Tworzą go głównie maszynopisy debiutantów, w tym jeden - 700 stron autorstwa niżej podpisanego... Tekst ten złożyłem bodaj w 1998 roku. Do dziś dzień nie został przeczytany i pewnie nie zostanie bo z dobrze poinformowanych źródeł wiem że z racji grubości został użyty do podparcia konstrukcji regału...
Inną wadą redaktorów jest bałaganiarstwo. Redaktor potrafi zgubić wszystko. Nasze dane, nasz tekst, nasze umowy, nawet nasze honoraria. Tu na marginesie uwaga psychologiczna. Chaos panujący na biurku i w otoczeniu redaktora zazwyczaj jest dokładnym odbiciem stanu jego myśli. Ludzie zorganizowani utrzymują wokół siebie porządek i z reguły nie gubią ważnych papierów...
Wspominałem poprzednio o podpisywaniu maszynopisów z obu stron. W pewnej redakcji widziałem niezły stosik tekstów które w zasadzie kwalifikowały się do druku, ale podpisane zostały jedynie imieniem i nazwiskiem. Autor dane pozwalające na nawiązanie kontaktu zawarł w liście lub umieścił na kopercie - i niestety zostały one zagubione w redakcyjnym bałaganie.
Ponadto redaktorzy posiadają swoje specyficzne narowy. Po prostu pewna tematyka im się podoba inna nie. Jak poznać gust takiego typa? Ano analizując co też dopuścił do druku. Oczywiście dużo ciekawsze byłoby zbadanie czego nie dopuścił - ale to niestety w naszych warunkach jest niewykonalne. (chyba że wiemy do którego zasobnika z makulaturą trafiają odrzucone przez redakcję maszynopisy).
Miejscem gdzie możemy dokonać rozpoznania redaktora są konwenty miłośników fantastyki. Warto wybrać się na spotkanie z redakcją i posłuchać o czym i w jaki sposób będą mówili zaproszeni redaktorzy.
W zasadzie na konwentach nie należy wręczać im swoich maszynopisów. Wysoce prawdopodobne jest że zostaną one zgubione. Cóż impreza taka trwa kilka dni i kilka nocy, częste zmiany knajp... Jeden z redaktorów zgubił nawet komplet kart kredytowych, więc maszynopis lepiej wręczać w budynku redakcji. W żmudnym procesie poznawania narowów redaktora ważne może okazać się zasięgnięcie opinii u autorów którzy już coś w danym piśmie puścili. Starszy kolega po piórze może być kopalnią ciekawych informacji, zwłaszcza jeśli postawimy mu piwo i pociągniemy za język. Dowiemy się wówczas rozmaitych rzeczy które pozwolą nam starannie zaplanować strategię.
Spośród cech charakteru redaktorów warto wymieć jeszcze jedną - zaborczość.
Bywa i tak, że po szczęśliwym debiucie redaktor uzna nas za swoja wyłączną własność i alergicznie będzie reagował na próby publikacji gdzie indziej. Tak było w przypadku pewnego autora.
Złożył w wydawnictwie dwa maszynopisy - powieści i zbioru opowiadań. Zbiór został odrzucony z wstrętem powieść skierowana "do produkcji". Autor nie przejmując się odmową zaniósł opowiadania do konkurencji gdzie zostały przyjęte przychylnie i oddane szybko do druku. Niebawem ukazały się w postaci sympatycznej książeczki. Na wieść o tym, pierwszy wydawca wpadł w szał i nie wydaną jeszcze powieść wykreślił z grafiku. Autor nie zrażony pokazał mu figę i udał się tam gdzie wydali jego powiadania. Niestety redaktorom powieść się nie spodobała i niestety musiało minąć coś ze cztery lata zanim wreszcie doczekała się publikacji jeszcze gdzie indziej. Mamy tu więc zaborczość połączoną z mściwością...
W przypadku czasopism nie jest to aż tak ostro, choć pamiętam, że jako autor "ze stajni" Fenixa do redakcji "Fantastyki" po raz pierwszy szedłem z duszą na ramieniu... Z przypadkami zaborczości nie spotkałem się w aż tak ostrej formie, choć z redaktorem Grzędowiczem miałem umowę że opowiadania o Wędrowyczu puszczam tylko u niego. Dopiero gdy pokłóciliśmy się o honoraria (konkretnie poszło nie o wysokość tylko dlaczego z czteromiesięcznym poślizgiem) tytułem ostrzeżenia puściłem jeden tekst o Jakubie w "Magii i Mieczu".
Najłagodniejszą formą tego narowu jest dumne głoszenie wszem i wobec że autor debiutował właśnie w piśmie kierowanym przez danego redaktora, lub że "debiutował u konkurencji ale te naprawdę wartościowe teksty poszły u mnie". Albo "coś tam chałturzył w tych fanzinach a ja go nauczyłem pisać"...
W przypadku wydawnictw książkowych umowa na wyłączność lub pierwokup jest usprawiedliwiona jeśli wydawca inwestuje w reklamę i promocję autora.
I wreszcie na zakończenie. Jak poznać dobrego redaktora? Taki koleś zaprosi nas do redakcji pokaże nam nasz maszynopis tu i ówdzie pokreślony na czerwono a potem wyjaśni nam szczegółowo jakie kropnęliśmy błędy i jak należy je skorygować... Prawdziwy redaktor powinien być nie tylko fachowcem w swoim fachu ale także porządnym i życzliwym człowiekiem. Niewielu dziś takich ale trzeba szukać.
przejdź do
następnej części