Takie maleństwo, a cieszy
Natychmiast przypomniał mi się nieśmiertelny przebój Franka Sinatry
"Fly me to the moon", w którym chce zabrać swą miłość na odległe planety, by tam ujrzeć jak rozkwita wiosna, by bawić się beztrosko wśród gwiazd...
Wiele namiętności i żaru w tych wersach, na pozór ukrytych w spokojnie brzmiących strofach, wiele "ognia, co nas spala" w słowach, między wierszami.
Poczucia spełnienia, wewnętrznej ciszy, która rodzi się tam, gdzie kochanie daje poczucie bezpieczeństwa.
A wszystko rozpięte jak pajęcza przędza między wieczorem a świtem...
W oczekiwaniu na ciąg dalszy, na bycie w sobie.
Na bliskość.
To słowa, cicho szeptane, w chwili niezwykłej - nie ma większej magii nad ludzkie kochanie, nad osiąganie szczytów, dotykanie razem gwiazd.
Byłem obok, poczułem, widziałem tę parę.
Ta zmysłowość jest moją, bliską i potrzebną jak tlen.
I znów wraca Frank i śpiewa: "Innymi słowy, bądź moja, innymi słowy, kocham cię".