Wypełniamy coroczny rytuał odchodzenia –
zaorane pola będą gorączkować po blady świt.
Całując mnie w czółko przywołasz po raz enty
te same historie: o dziedzicu, niemieckich
sklepikarzach albo styczniu 1945, kiedy zrośnięci
jęzorami wód nie mogliście pójść na żywioł
polodowcowym krajem, obrazem dokonującym się
czystym cięciem w rozrzedzonym powietrzu;
o grodach sterczących w strefie przyboju, pełnych
praśmieci, śmierci bezimiennych, nieopisanych, dzikich
kaczek – opowiesz mi, a ja taka rozespana i drżąca
wyczekiwać będę narodzin swojej matki,
zupełnie jakby to było zależne ode mnie. Kreacja
poza wszelką dialektyką. Rozpruwanie ziemi uwikłanej
w następujące po sobie wyże i niże baryczne. Zgrzyt
i zatrzask. Zębów, drzwi albo okien, które wypuściły
kolejnych domowników, znacząc odległość stąd do
nieba, rozbłysku supernowej, zgruchotanych kości.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
marta raczynska · dnia 21.02.2013 13:39 · Czytań: 807 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: