Cały pracowity miesiąc chylił się ku końcowi i wydawało się, że nic ciekawego już się nie zdarzy, a jednak okazy trafiały się jak „perełki’. Nasza Anulka siedziała na okienku, ale już od trzech dni źle się czuła i ledwo z siebie głos wypuszczała. Około godziny 13,00 wpadła bardzo rozmowna pani z rozczochraną fryzurą. Opowiadała jaką to jest szczęśliwą babcią. Po jej odejściu Ania ziewając całą gębą mówiła: - No i z czego ta kobitka tak się cieszy, córka panna, czwórka dzieci, każde ma innego ojca. Potem trafiła się druga radosna, która nie miała kontaktu ze sobą ani z czasem, który ją posuwał i zaczęła piskliwie szczebiotać: - Kochaniutka, miałam tu być wczoraj, ale rozumiesz kochaniutka, że są takie sprawy, które na to nie pozwalają. Jesteśmy prawie w jednym wieku to chyba kochaniutka mnie rozumiesz? - szła na jednym wydechu interesantka. Prawie ten sam wiek - ona na oko lat 47 a nasza Ania 23. Ania spojrzała na panią miażdżącym wzrokiem i niskim głosem zasyczała:
- Proszę napisać oświadczenie, co było powodem pani niestawiennictwa.
- Czego ? Dziewictwa ? - to na spowiedzi będę gadała albo książkę napiszę a nie tu. Odwróciła się na pięcie i odeszła zdenerwowana.
- Boże, czy ja naprawdę tak staro wyglądam, że to stare babsko przyrównuje mnie do siebie - przeżywała dalej Ania. To nie był jeszcze koniec, dzień okazał się obfity w okazy. Przed samą godziną czternastą z wielkim hukiem otworzyły się drzwi, bo pani która wchodziła miała energię wielką i bardzo się spieszyła. Ubrana była raczej młodzieżowo, buciki na wysokim obcasie, spódniczka do kolanek, torebeczka na długim pasku się bujała. Jak na swoje lata wypisane na twarzy, to była zbyt zwiewna. No i w tym jej wielkim pędzie torebeczka zahaczyła o obcasik i przed samym okienkiem wyłożyła się jak długa. Oczywiście szybko się pozbierała z podłogi i zaczęła się rozmowa. Ania ożywiła się i jakby nam ozdrowiała.
- Co ta moja córka mi zrobiła. Puściła mi jakiegoś pieprzonego SMS - a, że muszę się tu dzisiaj „wstawić”. Ja miałam dzisiaj spotkanie towarzyskie, no oczywiście w sprawie pracy. Kurwa, cała spocona już jestem. Ale wstawiłam się dzisiaj prawidłowo?
- Wstawiła się pani na pewno - powolnym ruchem podała kartę do podpisu.
Nastało lato i my znowu zaczynaliśmy swoją podróż do Kamieńczyka.Tym razem jechaliśmy osobno.Renia z Wiesiem kupili nowy samochód i chcieli go sprawdzić na trasie. Gospodarze byli już w wielkim stanie oczekiwania. Oleś od dawna wyposzczony od alkoholu miał wielkie chęci do spożycia. No więc jak zajechaliśmy to piwka poszły w ruch. Puszka szła za puszką. Potem te puszeczki ładnie składał jak praska i wrzucał do woreczka. Mówił, że jeszcze na tym zarobi, bo będzie tego ogrom. Trochę ciężko się siedziało tego wieczora, bo było bardzo zimno. Następny dzień powitał nas piękną pogodą więc wyruszyliśmy do lasku na grzyby. Muszę powiedzieć, że było bardzo ciężko, ale mimo to udało nam się znaleźć pięć pięknych okazów. Nasza trójca szukała grzybów a Wiesiu przysiadł i zbierał jagódki. Po jakimś dłuższym czasie zauważyliśmy brak jego osoby. Renia nawoływała, ale tak bez przekonania - przecież on ma słaby słuch i tak mnie nie usłyszy. Nie przejmowałyśmy się tym zbytnio, bo wiedziałyśmy, że Wiesiu zawsze sobie poradzi. Nagle zaczął padać deszcz, więc szybko zaczęłyśmy zabierać swoje dupki z lasu. Na odchodnym, na polnej dróżce Renia puściła e-meila do mężulka – narysowała na piasku kopertę : to skrzynka kontaktowa, strzałki i wiadomość - jesteśmy już w domu, nie szukaj nas i szybko wracaj - Enter - dodusiła nogą. Muszę powiedzieć, że bardzo mnie to ubawiło.
Wieczór znowu był zabawny, znowu ktoś inny miał swoje pięć minut i się otwierał.Tym razem był to Wiesiu, który opowiadał o swoim młodym żołnierskim życiu. Jego historia była super śmieszna, można było go porównać do Franka Dolasa z filmu „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Ubaw był po pachy. Potem chłopaki nam się zmyli i jak zwykle udawali, że oglądają program w telewizji a jeden przez drugiego szpaka ciął na siedząco, że aż huczało. Renia jak zwykle zaczęła mądzić, że „chyba” chce iść spać. Na nas to „chyba” nie robiło wrażenia. Wcześniej przy stole śmiałyśmy się z fajnych reklam „Biedronkowych”- o ziemniaczkach, które miały się rozebrać a nie chciały. Potem Renia zaczęła inną gadkę: - Danka a jak to się nazywa jak przedmioty martwe odzywają się ludzkim głosem?
- Ty mnie teraz nie pytaj, bo ja jestem od dłuższego czasu na urlopie - padła odpowiedź.
- Mnie się wydaje, że to jest onomatopeja - drążyła dalej Renia.
- Na razie nie myślę, więc nie wiem czy masz rację - zakończyła gadkę Danka. Na tym drążenie się skończyło, bo nikt z nas nie był w stanie jej pomóc. No i dalej tak sobie wieczorkiem siedziałyśmy a Renia dalej snuła swoją pieśń, że by chciała się w końcu rozebrać.
- Kartofelki czegoś chciały, chciały być w mundurkach. Zawsze trzeba czegoś chcieć - dodała Danka.Nasz śmiech już się rozchodził po uśpionych okolicach. Później nastał taki moment, że to my z Danką chciałyśmy kończyć imprezę a Renia była wielce oporna. Najlepsze jednak było następnego dnia, jak nasza siostra zaczęła robić notatki do swojej książki, którą pisze dla potomnych. Pisała zimnym piórem : - Pierwszy dzień - rozmowy, czytanie i przeglądanie pamiątek rodzinnych i fotografii.
- Napisz, że tankowałaś od samego rana - śmiała się Danka.
- No chyba ogłupiałaś, ja nie mogę czegoś takiego pisać, przecież kiedyś dzieci będą to czytały - śmiała się i jednocześnie oburzała Renia.
- Ale robiłaś to dzięki Bogu, a przecież Twoje dzieci ciebie dobrze znają i to ich nie zdziwi?
Nie zgodziła się z tym, pisała swoje. Niedziela po maratonie sobotnim była bardzo leniwa, ale jednak też jakoś treściwa. Wszystkie wypatrzone roślinki były już wykopane, nowe kupione przygotowane do pakowania - plan wykonany w 100%. Gęby nam się cieszyły, ale pod koniec dnia zabrakło nam napojów energetyzujących. Zaczęłyśmy się przymilać do Antosia, bo było czuć z daleka, że za jego pozwoleniem coś jeszcze dobrego nas czeka na pożegnanie. Zaczęły się negocjacje - najpierw co ma a potem za ile. Było jak zwykle ugodowo.
Rok szybko przeminął i znowu jechaliśmy na wypoczynek. Powitał nas mały, piękny, rudowłosy piesek, który biegał radośnie po trawniku. Po stracie Kabiego, Danka z Alkiem postanowili przygarnąć psinkę z „Palucha”. Nazwali go Polo. Przy kolacji, piesek mnie nie odstępował. Lizał po nogach i ciumkał spodnie. Dopiero na drugi dzień zauważyłam duży ubytek materiału w nogawce. Następny dzień był bardzo pogodny, siedzieliśmy z wielką przyjemnością na tarasie. Chłopaki grali w „Tysiąca” a my przeglądałyśmy nowe przepisy kulinarne, przywiezione zdjęcia i czytałyśmy nasze literackie wypociny. Było miło, potem Renia pokazała nam książkę, którą stworzyła dla swojego wnuczka Filipka. Bardzo ładnie jej to wyszło, szczerze podziwiałyśmy jej dzieło. Jak wieczór chylił się ku końcowi a słońce przestało dawać po oczach, to Wiesiu wziął się za robotę, którą miał już wcześniej przypisaną do siebie. Wdrapał się na wielkiego modrzewia, łaził po nim jak kotek i ciął te niepotrzebne gałęzie. Ja tylko patrzyłam, by nie zerżnął sobie tej gałęzi na której stał. On jednak dobrze wiedział co robi. Potem nastał wieczór. Reni przypomniał się kabaret „Hrabii” pt. „Terapia”. Jak tylko o tym zaczęła mówić to mnie już śmiech rozrywał. Wprost uwielbiałam ten kabaret. - Wspieramy Cię, jesteśmy z Tobą - zaczęła moja siostra, by przybliżyć temat Dance. Już miałam ich przed oczami, widziałam te ręce splecione nad ofiarą i potem słowa, które padały od wspierających i które jednocześnie bodły w samo serce ofiarę."Czy chcesz z nami porozmawiać o swoim problemie? Wiedz, że zawsze możesz, na nas liczyć, jesteśmy z tobą - wspieramy Cię. To przykre, że nazywasz się właśnie Jarek, no cóż na to nie ma rady, ale jesteśmy z Tobą, wspieramy Cię". Po jakimś czasie Renia znowu zaczęła dyrygować: - Warto zakończyć imprezę o dwunastej - mówiła. Jakoś dziwne, ale nie wcinałyśmy się w jej rozmowę. Robiłyśmy swoje a ona swoje. Zaczęła pomalutku znosić wszystko ze stołu. Nam się wydawało, że jest fajnie bo ktoś wykona brudną robotę. Potem Danka idąc do WC trafiła na kuchnię i zobaczyła stosy jedzenia na blacie. - No co siostra nam tu probiła? - pytała z wielkim śmiechem.
- Przecież posprzątałam - padła odpowiedź. Wtedy moje oczy zobaczyły „nowy szwedzki” stół. Nasza kochana siostra wszystko znosiła, ale nic nie segregowała i nie chowała do lodówki - jak zniosła z jednego stołu tak stawiła w kuchni. Wszystko się piętrzyło. Trochę rozeźlona naszymi uwagami poszła spać. Po dłuższym czasie zaczynało nam jej brakować. Zeszłyśmy do piwnicznej izby, gdzie spała i chciałyśmy namówić ją do dalszej zabawy. Nie odzywała się do nas, zakryła buzię kołderką i udawała, że śpi. Jej mężulek był mniej odporny na nas. Wtrynił się do rozmowy :
- Czego od niej chcecie o tej porze? - tyle mógł z siebie wykrzesać. I tym nas bynajmniej nie ubawił. Obrońca jeden się znalazł. Bardzo nas wkurzył. Poszłyśmy rozeźlone na górę i omawiałyśmy tę sprawę. W międzyczasie odstawiliśmy list dla tych, którzy wstaną po nas. Narysowałam krąg trzymających się łapek a w treści było: lasy wasze, łąki wasze i lodówka wasza. Barek pusty. Współczujemy Wam. Bawiło nas to ogromnie o tej porze.
Zbliżały się Zaduszki więc niecierpliwie czekaliśmy na spotkanie w Pile. Renia zabrała się z nami, Wiesiu musiał jechać do swoich rodziców. Najpierw byliśmy na cmentarzu na grobie taty i naszych znajomych, potem rodzinnie przy stole. Było jak zwykle fajnie, ale jednak przyszedł czas, by przygotowywać tapczany do spania. Z tym spaniem u babci zawsze były kłopoty, więc zaradna Renia przywiozła sobie łóżko polowe, by mieć komfort spania. Rozłożyła je w rogu pokoju i legła na nim jak panisko. Ja z mamusią, mężem i bratem leżeliśmy na jednym tapczanie w poprzek z krzesłami pod nogami. Zdążyłam spokojnie przyłożyć głowę do poduszki, ciężkie powieki zaczęły nachodzić na oczy i już miał nadchodzić błogi sen. Miał, ale nie nadszedł, bo z kąta pokoju wybuchł głośny śmiech Reni - Mirka, ja miałam leżeć a ja tu siedzę, a ja jednak wolałabym leżeć. Łóżko mnie zatrzasnęło. Było wcześniej słychać jakieś chrupnięcie, ale nie myślałam, że Renia w pionie już siedzi.
- Czy mam Ci pomóc się otworzyć? - rechotałam ze łzami w oczach.
- Nie, lepiej będzie jak sama się otworzę - śmiała się. Trochę było trzasków, zgrzytów łóżka i otwarcie nastąpiło. Potwierdziła, że jest już dobrze. Nasza mamusia była jak nowo narodzona, tylko czekała na takie nocne śmiechy i wygłupy.
- A może Ty się tak szybko nie otwieraj, przecież wiesz, że „ ananas wyszedł z puszki” - gadałam głupoty z reklam telewizyjnych a wnętrzności bolały mnie ze śmiechu.
- Ale ja muszę, bo inaczej się uduszę. Zresztą już jestem otwarta.
Długo gęby nam się nie zamykały, gadałyśmy takie pierdoły, które trzymały nas przy śmiechu jeszcze długi czas. Potem Renia skumała, że musi leżeć bez ruchu, bo inaczej nie przyśniemy ani tyciu. Taki miała komfort spania. Na drugi dzień mamusia mówiła, że już nie pamięta kiedy tak zdrowo się uśmiała. I właśnie nam o to chodzi, bo po to są nasze wspólne spotykania.
W pracy czas leciał leniwie, była już połowa listopada. Nic ciekawego się nie działo. Z Ewką zaśmiewały się każdego dnia. Mogłam powiedzieć jakąś pierdołę a śmieszka już robiła swoje, oczy miała pełne łez a ja byłam jej idealnym odbiciem. Muszę też dodać, że co chwilę odwiedzał nas Jureczek, bo byliśmy bliziutko siebie. Ostatnio jak przyszedł powiedział, że wybiera się z wizytą do syna. Jak już dodał, że samolotem do Londynu to Ewa zaczynała już walczyć sama z sobą, by nie wybuchnąć śmiechem. Swój łepek wkładała pod biurko i ukradkiem ocierała oczy ręcznikiem. Ja już wiedziałam czym to pachnie.
- Zastanawiam się tylko, czy nie wykupić dwóch miejsc na moją grubą dupę - dopowiedział Jurek. Można sobie wyobrazić co dały te słowa. To była eksplozja, wielki wybuch śmiechu. On jakby tylko na to czekał, siedział na krześle, śmiał się a jego wielki brzuch falował. Po paru dniach Jurek zawołał nas do siebie w regały.
- Coś dobrego dla was przygotowałem, śmiał się i już grzebał w swoich reklamówkach, by wyjąć kelunki .
- Sam zrobiłem, na pewno będzie wam smakowało, brzoskwiniówka. Jureczek był kochany, zawsze chciał nam zrobić przyjemność. Najlepsze działo się w dniu następnym. Ewa musiała zebrać dane pewnej osoby z karty archiwalnej. Jurek jednak jak ją zobaczył z rana przy sobie pomyślał, że ona chce powtórki z rozrywki.
- Ewcia, może potem, bo inaczej wdupimy. Ona szybko sprowadziła go na ziemię. - W regały Jurek, do roboty.
Na koniec dnia trafił się facet, który nas rozbawił:
- Chciałem się podpisać - mamrotał pod nosem jakiś taki wczorajszy wygląd chłopa a oddech jego porażał na odległość.
- Swoją gotowość do podjęcia pracy pan przyszedł potwierdzić ? - pytała nasza koleżanka.
- No, no właśnie to.
- Ale pan jest w stanie wskazującym na spożycie. Nie dał jej dokończyć zdania.
- Pani, ja pijany ? Pani, ja dopiero wstałem! - a była godzina 14,30.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt