Anna weszła do mieszkania. Ostatkiem sił łapała powietrze. Jej oddech był płytki i pourywany. Powoli, wejście na drugie piętro było dla niej nie lada wyzwaniem. Obok niej cichutko sapali jej dwaj synowie, ich pulchne policzki pokrywał ciemny rumieniec. Im również nie było łatwo wejść po schodach. Byli jeszcze bardzo mali, młodszy Tomuś miał dwa lata, starszy Pawełek, trzy i pół. Byli jednak dzielni i doskonale sobie radzili. Chyba nawet lepiej niż ona. Prawda była taka, że brzemię, które przyszło jej dźwigać jako kobiecie, z tygodnia na tydzień ciążyło jej co raz bardziej.
Wciągnęła powietrze by poczuć unoszący się w nim zapach. Była to mieszanka wielu woni, chusteczki nawilżane dla niemowląt, których używa do pielęgnacji swoich dzieci, konwaliowy zapach płynu do płukania, uwalniający się ze świeżo wypranych ubrań, starannie rozwieszonych na suszarce, ustawionej przy otwartym oknie. Z kuchni dolatywał też słodki zapach jabłek, nieco już psujących się, Anna już wczoraj obiecywała sobie, że je przejrzy, gdy odkryła, że wokół nich zebrała się dosyć liczna rodzina muszek owocówek. W tym różnorodnym bukiecie zapachów wyczuwała jeszcze jedną woń, ostatnimi czasy ledwie wyczuwalną, subtelnie unoszącą się w powietrzu, prawie nie do wychwycenia, jednak dla niej, tę najważniejszą. Zapach cynamonu. To mogło oznaczać tylko jedno. Mama już na nią czekała. Wiedziała o tym, jednak lekki niepokój ukłuł ją gdzieś w okolicy serca nalegając natrętnie by bezzwłocznie ruszyła na spotkanie swojego gościa.
Przez krótką chwilę, gdzieś na progu, pomiędzy przedpokojem, a kuchnią, jej serce niespokojnie przyspieszyło. Gdzieś w głębi jej duszy czaił się strach o to, że jej, po ludzku, ułomne zmysły mogły ją zawieść, a to nieprzemożone pragnienie obecności mamy mogło sprawić, że jej mózg mógł próbować ją oszukać i nagiąć rzeczywistość.
Przystanęła na chwilę i odruchowo przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, ujrzała JĄ na swoim miejscu. Krew Anny zawrzała radośnie, zupełnie jakby widziała ją po raz pierwszy.
Mama siedziała tam gdzie zwykle miała w zwyczaju. Przy stole, na krześle ustawionym najbliżej kąta. W tym miejscu, wpadające przez okno światło słoneczne, miękko kładło się na wszystkim co stanęło na jego drodze. Twarz mamy była więc jasna i łagodna, ale coś było inaczej, Anna od kilku dni widziała, że była ona nieco przygaszona, bardziej blada… niewyraźna. Właśnie to ją martwiło, z tego powodu bała się, że któregoś dnia wróci, a jej nie będzie, a wtedy byłoby jej ciężko. Naprawdę ciężko… Może nie tak jak za pierwszym razem… jednak z pewnością byłby to dla niej cios.
Kobieta dopiero teraz położyła torby z zakupami na podłodze i odwróciła się w stronę swoich pociech. Jej dwóch synów stało w progu, przyglądając się jej swoimi pięknymi, wielkimi oczyma.
Zabrała się za rozbieranie swoich pociech. Gdy tylko rozprawiła się z bucikami Tomka, ten bez zastanowienia ruszył w stronę kuchni. Anna uśmiechnęła się pod nosem. Widocznie on również kojarzył zapach cynamonu z obecnością swojej babci.
Pawełek, w odróżnieniu do niego, nie zwracał uwagi na jej obecność, wolał iść do swojego pokoju i zająć się zabawą. Tak było odkąd skończył trzy lata.
Anna, w ślad za swoim młodszym synem udała się do kuchni. Mama uśmiechnęła się do niej serdecznie. Nie patrzyła jej w oczy. Anna wiedziała na co patrzy, udała jednak, że tego nie dostrzega. Nie chciała o tym myśleć, mama powinna o tym wiedzieć.
Odwróciła się tyłem do swojego gościa i zabrała się za rozpakowywania zakupów. Mleko, margarynę i jajka do lodówki, deserki i soczki dla chłopców do szafki, jarzyny i szkielet drobiowy zostawiła na blacie, z lodówki wyciągnęła kawałek kości wołowej. Miała zamiar ugotować rosół, w prawdzie był środek tygodnia, jednak już od kilku dni czuła na niego niepohamowaną ochotę.
Spojrzała na mamę. Nie powinna się na nią gniewać, ale ostatnio była nieco rozdrażniona.
Tomuś przyniósł ze swojego pokoju klocki i siadał na podłodze obok babci. Wysypał je z rozmachem, po czym usiadł po turecku i zabrał się za budowanie. Anna śmiała się w duchu, widząc jak co chwilę zerka na babcię, sprawdzając czy ta widzi jak on się stara, czy podobają jej się jego budowle, czy jest z niego dumna. Mama oczywiście patrzyła, była niezawodna.
Do kuchni wszedł Pawełek, usiadł obok brata i z ochotą zabrał się za zabawę. Nie patrzył w stronę babci.
Fakt, że trzecie urodziny syna musiały wiązać się z tym, że póki co, nie będzie widzieć babci przygnębiał ją. Przeżyła to bardziej niż się spodziewała. Z Tomkiem, pewnie za niedługo będzie podobnie i będzie musiała się z tym pogodzić.
Kiedy mama przyszła po raz pierwszy, Anna najnormalniej w świecie, po ludzku, się jej przestraszyła. Miała przez to wyrzuty sumienia, nie powinna się jej bać. Owszem, pragnęła jej obecności, ale ten sposób był ciężki do zaakceptowania. Tęskniła za nią, jednak te wizyty przerażały ją. Gdy teraz o tym myśli, niespecjalnie ją to dziwi, przecież to nie było… normalne. O takich sprawach nie słyszy się codziennie.
Marcin, mąż Anny, złościł się na nią.
-Przestań. Nie chcę tego słuchać. Straszysz dzieci- mówił.
-Marcin, proszę Cię!- Czuła się z tym wszystkim samotna. Komu miała powiedzieć jak nie własnemu mężowi? A on jej nie wierzył, uważał że zmyśla, że stworzyła sobie to wszystko w głowie, z szoku… z żalu…
Fakt, było jej ciężko, ale niczego sobie nie wymyśliła! To była najczystsza prawda!
Chłopcy się nie bali, znali przecież swoją babcię. Byli przyzwyczajeni do jej obecności. To dzięki nim wyzbyła się lęku. Dzieci wyczuwają niebezpieczeństwo, jakimś dodatkowym, nieznanym w dorosłym świecie, zmysłem. Jej dzieci były spokojne, tak więc ona również nie powinna się obawiać. Przestała zastanawiać się nad sensem całej sytuacji. Skoro Bóg tak tym wszystkim pokierował, to ona powinna mu zaufać i po prostu przyjąć ten niecodzienny dar. Tak. Dar. Właśnie wtedy to zrozumiała. Od tamtej pory było jej lżej. W jej sercu zagościła zgoda i spokój.
Nie można tego jednak było powiedzieć o sercu Marcina. Jej mąż, chwilami był święcie przekonany, że jego żona wariuje. Nie miał jej tego za złe, ani razu nie powiedział jej, że jest stuknięta, nie stracił do niej szacunku. Można nawet powiedzieć, że ją rozumiał. Po takich przeżyciach nie jeden, choćby najzwyklejszy z normalnych, wariował. Nie wiedział jednak jak się zachować. Kochał ją przecież, a więc i martwił się. Wspierał ją, ale ona nie oczekiwała tego od niego. Chciała tylko żeby jej uwierzył.
-Czujesz cynamon?- zadała to pytanie z lękiem, przeczuwając jaka będzie odpowiedź.
-Cynamon?- spytał niczego się nie spodziewając, po czym wciągnął mocno powietrze i ze zdziwieniem stwierdził, że niczego nie czuje.
Kiedy, któryś raz z rzędu zadała mu to pytanie, w jego oczach zobaczyła lęk.
-O co ci chodzi z tym cynamonem? Co się z tobą dzieje?- Anna spuściła wzrok. Miała mętlik w głowie. Co miała mu powiedzieć? Przecież jej nie wierzył.
-Przecież ci mówiłam- szeptała w końcu- mama tu jest.
Spojrzała mu głęboko w oczy, teraz oprócz lęku zobaczyła również całą gamę emocji, ból, smutek, ale najwyraźniej rysowała się w nich bezsilność. To wszystko próbował zamaskować nieszczerym do bólu spokojem. Przytulił ją mocno i pocałował w czubek głowy. Wziął głęboki oddech, a później najłagodniej jak tylko potrafił, wyszeptał:
-Kochanie, twoja mama nie żyje…- Jego słowa ledwo dało się słyszeć. Nie chciał jej ranić, a wiedział, że słowa te rozedrą serce jego żony na strzępy.
Jej serce było jednak w całości. Już nie krwawiło. Zaczęło się powoli goić gdy mama przyszła po raz pierwszy. Po raz pierwszy od jej śmierci. Czuła się bezsilna. Nie chciała po raz kolejny mu tego tłumaczyć. Wiedziała, że to i tak nie ma sensu.
Wyrwała się z zamyślenia i spojrzała na swoją ukochaną mamę. Nadal siedziała w swoim kąciku i przyglądała się jej pracy. Patrzyła jak płucze jarzyny, kroi marchewkę w słupki, jak powoli zanurza ją w garze pełnym wody. Anna starała się wykonywać wszystkie czynności jak najlepiej. W końcu mama na nią patrzyła, a to ona nauczyła ją robić rosół. Pokazywała co zrobić by był klarowny, doradzała kolejność dodawania składników. Rosół w ich rodzinie był świętością, a jego przygotowanie nie lada wyzwaniem. Wrzuciła do garnka korzeń pietruszki i selera, znów poczuła słodką woń psujących się jabłek. Odwróciła się do stołu by je wyrzucić w drodze powrotnej zahaczyła brzuchem o kant stołu. Było to bolesne, odruchowo chciała rozmasować uderzone miejsce, jednak jej dłoń zatrzymała się milimetr od bolącego miejsca. Nie chciała go masować. Rozdrażniona zabrała się za robotę i znów zanurzyła się w swoich myślach.
Marcin uwierzył dopiero dzieciom. Anna usłyszała jego wołanie. Niezbyt głośne, pewnie bał się, że ją spłoszy. Rzuciła w przysłowiowy kąt, czytaną książkę i, za głosem męża, ruszyła do pokoju chłopców. Jej mąż stał nieruchomo ze wzrokiem wbitym w synów. Tomek siedział w łóżeczku, obie dłonie wyciągał przed siebie, zupełnie jakby ktoś chciał wziąć go na ręce, uśmiechał się przy tym od ucha do ucha, patrzył przed siebie. Na swoją babcię. Anna widziała ją wyraźnie, pochylała się w stronę młodszego wnuka strojąc żartobliwe miny. Zupełnie jak za życia. Obok stał Pawełek, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją. Co jakiś czas zaśmiewał się w głos.
Małżonkowie spojrzeli na siebie. Na twarzy Marcina tańczyły ze sobą strach i zdziwienie, ale Anna dostrzegła coś jeszcze. Ulgę i niemal namacalne przepraszam, które zaraz potem znalazło się również na jego ustach.
-Widzisz ją?- spytała Anna niepewnie.
-Nie. A ty?- Spojrzał na swoją żonę z powagą.
-Widzę. Rozśmiesza dzieciaki- powiedziała cicho z lekką nieśmiałością.
-Jeszcze raz przepraszam- wyszeptał- więcej w ciebie nie zwątpię- dodał. Zupełnie jakby czytał w jej myślach. Podszedł do niej, objął ramieniem i poprowadził w stronę Pawełkowego łóżka. Usiedli, a on uśmiechnął się do niej łagodnie.
-Niech się pobawią- powiedział.
Tak więc siedzieli cały wieczór przyglądając się temu niezwykłemu spotkaniu. Marcin głaskał żonę po głowie. W jego oczach widać było jeszcze niedowierzanie, w jej, łzy. Łzy wzruszenia.
Mama przychodziła niemal codziennie. Zwykle siadała w kuchni, przyglądała się jak jej córka gotuje, sprząta, krząta się. Czasami zaglądała do pokoju chłopców by się z nimi pobawić.
Starszy Pawełek z czasem przestał ją zauważać. Po prostu nie patrzył w jej stronę, nie widział jej. Anna raz spytała go czy widzi babcię. Pokręcił przecząco głową. Więcej nie zadawała mu tego pytania. Nie chciała go straszyć czy sugerować mu, że coś jest nie tak.
Kiedy ksiądz odwiedzał ich po kolędzie Anna opowiedziała mu o swoim nadzwyczajnym gościu. Kapłan opowiedział jej o niezwykłych zdolnościach dzieci, które nie skończyły jeszcze trzeciego roku życia. Jedną z nich były właśnie kontakty ze zmarłymi. Później zdolność ta zanika. To by się zgadzało, przynajmniej w przypadku Pawełka. Dlaczego więc ona widziała? Tego ksiądz nie wiedział. Po zastanowieniu dodał, że musiała ją łączyć z mamą silna więź, a może jej mama ma do spełnienia jeszcze jakąś misję na tym materialnym świecie i dobry Bóg zrobił odstępstwo od reguły. Przecież On wszystko może.
Kobieta cieszyła się z obecności swojej matki. To, że była z nią, chociaż tylko duchem, było pokrzepiające, to dawało jej siłę do życia.
Gdyby nie dzieci i fakt, że dla nich musi żyć, czyli nie tylko wstawać rano, wegetować i iść spać, ale naprawdę, aktywnie żyć, jej świat skończyłby się wraz z odejściem mamy. Dzięki nim, czas, który normalnie przeznaczałaby na żal i ból, poświęcała szeregowi czynności dzięki którym nie musiała myśleć o niczym. Mogła jakoś funkcjonować, nie jak człowiek, bardziej jak automat, ale jednak funkcjonowała. Najbardziej ciążył jej fakt, że z punktu widzenia kobiety, została sama. Dookoła niej zostali sami mężczyźni, mąż, synowie, ojciec, bracia. Wszyscy oni byli silni, dawali jej wsparcie. Robili to tak jak potrafili najlepiej. Po męsku. Mówili jej, że nie jest sama, że musi się trzymać, że ból minie, a ona nie chciała się trzymać. Chciała z całą, kobiecie tylko znaną mocą, dźwigać ciężar przytłaczającego ją cierpienia. Potrzebowała kobiety, która dźwigałaby go razem z nią, która nie mówiłaby, że ma to z siebie zrzucić, tylko pomogłaby nieść, tak żeby było jej lżej. Wtedy pojawiła się mama, w swojej niematerialnej postaci. Nie mówiła ani słowa, tylko podtrzymywała i to dało Annie moc.
Ze strachem spojrzała na mamę. Wiedziała, że niedługo odejdzie, a ona nie będzie mogła jej powstrzymać, chociaż najchętniej, egoistycznie, zatrzymałaby ją przy sobie na zawsze. Wiedział, że to niemożliwe i gdzieś w głębi serca, a może całkiem na wierzchu, czuła, że ten czas nieubłaganie się zbliża. Wiedziała to bardzo dobrze, ale nie chciała o tym myśleć.
Do jej oczu mimowolnie zaczęły napływać łzy i właśnie w tym momencie, w chwili gdy prawda zaczęła cichutko pukać do jej świadomości, poczuła TO. Najpierw bardzo delikatnie, niby trzepotanie skrzydeł motyla gdzieś w okolicach pępka. Później nieco mocniej, jakby ktoś pukał od wewnątrz w powłoki jej brzucha. Świat zamarł, ogarnął go Święty Bezruch, ten sam, który jest zawieszony pomiędzy ustami nastolatków zanim złączą się nieśmiało w swoim pierwszym, niezgrabnym pocałunku, ten, który towarzyszy nowożeńcom w chwili, w której zawierzają się sobie nawzajem, który zapada podczas narodzin nowego życia gdzieś pomiędzy ostatnim krzykiem matki, a pierwszym krzykiem dziecka, który jest razem z matką machającą na pożegnanie swej pociesze gdy ta, po raz pierwszy znika za drzwiami szkoły, ten sam wreszcie, który zapanował w domu Elżbiety kiedy to z wielkiej radości poruszyło się dzieciątko w jej łonie. Zupełnie tak jak w łonie Anny… Mokrymi od łez oczyma spojrzała na mamę. Jej oczy błyszczały, po swojemu, na tyle na ile błyszczeć mogą oczy ducha. Nie mogła dłużej udawać przed samą sobą, że rozwijające się w jej ciele nowe życie nie istnieje. ONO właśnie upomniało się o uwagę.
Od początku nie chciała tego dziecka. Zostało poczęte z przypadku. Nie miała siły na kolejne, nie w tak krótkim czasie. Żywiła do TEGO dziecka niechęć, ale to co czuła w tym momencie zbiło ja z tropu. Zalała ją fala tak dobrze jej znanego ciepła. Wystarczył jeden ruch tej, nieznanej jej jeszcze, istoty by poczuć do niej MIŁOŚĆ.
Mama podeszła do niej i położyła swoją dłoń na jej brzuchu. Dotknęła jej po raz pierwszy. Poczuła jedynie ciepłe mrowienie. Oddech Anny znów zaczął się zrywać, zupełnie jak po przemierzeniu dwóch kondygnacji schodów, spojrzenia matki i córki skrzyżowały się. Anna widziała ją co raz mniej wyraźnie, to przez łzy które co raz mocniej cisnęły się jej do oczu, chciała oderwać od niej wzrok, ale mama nie pozwoliła jej na to. Wpatrywała się w nią uważnie, zupełnie jakby chciała jej coś powiedzieć…
Anna uśmiechnęła się. Już wiedziała. Zamknęła oczy i pogłaskała się po brzuchu. To będzie dziewczynka. Nazwą ją Marysia. Po babci. Kiedy podniosła powieki mamy nie było. Wiedziała, że już nie przyjdzie, ale teraz wszystko się zmieniło.
-Witaj maleńka- wyszeptała. Już nie była sama.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt