Maciek, z zawodu ogólnie wykształcony niedoszły student, a z zamiłowania koszykarz, noszący dres Adidasa i w letnie wieczory popijający piwo na ławce przed blokiem, nie należał do złych ludzi. Maciek miał młodszą siostrę Asię. Tak naprawdę nie była jego rodzoną siostrą, tylko taką przyszywaną, żeby nie powiedzieć przygarniętą sierotą, która miała szczęście zostać jego siostrą.
Asia miła dziewięć lat i cierpałai na chorobę, która prawie całkowicie pozbawiła ją włosów na głowie i była najbardziej dokuczliwą i widoczną z jej wszystkich licznych przypadłości. Z pewnością myślicie, że to nowotwór oszpecił Asię. Otóż nie, Asia chorowała na łysienie plackowate, które absolutnie nie zagrażało jej życiu, ale za to bardzo zagrażało jej psychice. Wyobraźcie sobie, że macie o połowę mniej niż teraz włosów na głowie, w dodatku skupionych tylko w kilku miejscach w formie kępek, a reszta skóry jest całkowicie łysa. Okropne, prawda? Może, gdyby nie nadmierne zainteresowanie otoczenia, Asia nie zwracałaby szczególnej uwagi na swoją oryginalną fryzurę. Niestety, gdy tylko Asia wyjdziła z domu natychmiast osaczały ją wścibskie spojrzenia, szepty, szemrania i głośne niewybredne uwagi na jej temat. Szeptali dorośli, w których nie zostało już nic z dzieci, a głośno wyśmiewały dzieci, których szczerość przeraża dorosłych, a wszystkim tym ludziom, dużym i małym brakowało jednego, granic.
Zatem Asia postanowiła, że nie będzie w ogóle wychodzić z domu, co bardzo zmartwiło Maćka.
- Mała, nie można tak – próbował nieudolnie tłumaczyć mimo wyraźnego zakłopotania. – Śmieją się, bo... bo zazdroszczą...
- Gówno! – krzyknęła rozpaczliwie dziewczynka. – Jestem brzydka, o!
Miotała się po pokoju niczym przestaszony owad, szukający otwartego okna, przez które mógłby uciec. Wyjąc przeraźliwie, usiadła na podłodze i ukryła twarz w drobnych dłoniach. Maciek poczuł paraliżujaca bezsilność. Cóż mógł zrobić, co miał powiedzieć temu biednemu dzieciakowi? Że wszystko będzie dobrze, miał kłamać w dalszym ciagu, że włosy niedługo odrosną? Wszystko, co mówił do tej pory, nie znalazło odzwierciedlenia w rzeczywistości i czuł, że dziewczynka straciła do niego zaufanie.
- Kupię ci perukę, która wygląda jak prawdziwe włosy. – Aiał wrażenie jakby ktoś powiedział to za niego, a po krótkiej pauzie, w trakcie której dostrzegł delkiatny jak musnięcie skrzydeł motyla uśmiech na twarzy Asi, jego usta mimowolnie wyrzuciły kolejne słowa. – Jutro ją przyniosę!
- Serio? - zapytała z rzadko spotykaną u dzieci powagą i na wskroś przeszywając Maćka podejrzliwym spojrzeniem, wycedziła groźnym tonem. – Jak jutro nie dostanę nowych włosów, to wyskoczę przez okno, o!
- To mówię ci, że nie będziesz musiała skakać – odpowiedział Maciek drżącym głosem, potulnie pochylając głowę.
Asia jeszcze raz rzuciła w jego kierunku znaczące spojrzenie, po czym opuściła pokój nucąc po nosem „Księżyc raz odwiedził staw”, co stanowiło niepodważalny dowód na to, że wspólnie z Maćkiem obejrzany ostatnio film o Panu Kleksie i jego niesamowitej szkole, odbił się szerokim echem po wewnętrznym świecie dziewczynki. Od tamtej pory Asia podróżowała po mieszkaniu jak po tytułowej akademii i zdobywała piegi, a im więcej ich zdobyła, tym głośniej odtwarzała ścieżkę dźwiękową filmu.
"No, to się wpakowałeś w niezłą kabałę Macieju" - pomyślał mimowolnie zanurzając dłonie we własnej bujnej czuprynie. Z chęcią oddałby Asi wszystko, co miał na głowie, a miał tam zdecydowanie więcej niż w kieszeni, portfela nie posiadał w ogóle. W związku z faktem, że dziewczynka miała nad nim swoistego rodzaju władzę i nie był w stanie wykrzyczeć jej prosto w twarz: musisz nauczyć się żyć na wpół łysa, w dniu dzisiejszym zobowiazał się do spełnienia jej wielkiego marzenia. Do jutra musiał zdobyć spore pieniądze na zakup peruki z naturalnych słowiańskich włosów, co w tym momencie stanowiło nie lada wyzwanie dla kogoś, kto od miesiąca zaliczał się do zacnego grona osób bezrobotnych.
Maciej nie potrafił kraść, ani zarabiać na tak zwanym „boku”, bynajmniej nie z braku pomysłów na błyskawiczne zdobycie gotówki. Nie pozwalało mu na to jego spokojne usposobienie, pod względem którego bardziej przypominał uciekającego przed wilkiem zająca, niż goniącego zająca wściekłego wilka. Nic to, najwyżej sprzeda ostatnią wartościową rzecz, jaką posiadał.
Złoty pierścionek z rubinem, który pracownik prosektorium zdjął z palca matki, gdy zmarła, trafił w jego ręce, jako coś w rodzaju zadośćuczynienia za długie dni dziecięcej samotności, pozbawione rodzicielskiej opieki. Ojciec Maćka był człowiekiem uzależnionym od alkoholu, bez stałego zatrudnienia, imał się rożnych dorywczych prac, a zarobione pieniądze przepijał zanim jeszcze dotarł do domu. Wspierał swoją rodzinę awanturami i pustymi kieszeniami. Syn na trzeźwo zupełnie go nie obchodził, natomiast w stanie upojenia alkoholowego, Maciek był dla niego obiektem drwin i istotą, na której mógł wyładować negatywną energię. Trudno zatem powiedzieć, pomijając oczywiście aspekt biologiczny, że Maciek miał ojca.
Z kolei matka Macieja była osobą całkowicie wolną od nałogów i trudniła się sprzątaniem. Dbała o czystość i porządek w przedszkolu, a że była osobą niezwykle dokładną i uczciwą przypadła do gustu pani dyrektor, która z racji korzystnego zamążpójścia zamieszkiwała razem z mężem i jego schorowaną matką luksusową willę. Potrzebowała dodatkowych rąk do pracy, sama nie była w stanie doprowadzić do porządku ogromnego domostwa, więc mama Maćka dorabiała do skromnej przedszkolnej pensji popołudniami i w weekendy. W krótkim czasie zaskarbiła sobie sympatię samotnej staruszki, matki głowy rodziny, której poświęcała cały wolny czas zaniedbując własnego syna. Być może był to realizowany z premedytacją plan żony alkoholika, matki i sprzątaczki, plan na uszczknięcie drobinki z bogactwa i przepychu tego świata.
Ostatecznie uwzględnianie służącego albo służącej w testamencie i zapisywanie im fortuny nie stanowiło przypadków sporadycznych i odosobnionych, bo jeżeli pomóc, to tylko osobie najbardziej zaufanej i najbardziej oddanej. Jeśli rzeczywiście pozostawienie syna samemu sobie miało na celu zapewnienie mu lepszego życia, to można stwierdzić z całym przekonaniem, że się nie udało. Przyjaźń z bogatą staruszką zaowocowała jedynie antycznym złotym pierścionkiem z rubinem, którego wartość, mimo iż nie była mała, niestety nie odegrała istotnej roli w życiu Maćka. Natomiast dzisiaj ten siłą wydarty życiu matczyny spadek mógł bardzo pomóc Asi.
Maciek wygrzebał spomiędzy sterty niepotrzebnych szpargałów, znajdujących się pod łóżkiem, aksamitne granatowe pudełko z pamiątkami po mamie i wrzuciwszy pierścionek do kieszeni swoich starych dziurawych jak ser szwajcarski spodni, ruszył w miasto w poszukiwaniu lombardu.
Wszedł do pierwszego napotkanego i powoli zbliżył się do lady, za którą stała zadbana kobieta w średnim wieku, obwieszona złotem niczym monarchini na arcyważnym przyjęciu. Sprawiała wrażenie osoby czującej wstręt do miejsca, w którym się znalazła, zupełnie, jakby obsługa klientów lombardu była nieprzyjemnym zetknięciem z hołotą, z ludźmi gorszej kategorii. W tym momencie prowadziła aroganckie negocjacje z babinką, której pomarszczona skóra wyglądała, jakby była o kilka rozmiarów większa od ciała umieszczonego wewnątrz niej. Staruszka próbowała sprzedać ślubną obrączkę i dobić korzystnego dla siebie targu, ale cena, jaką proponowała kobieta za ladą, ocierała się o kradzież.
- Sprzedaje pani, czy nie, bo tylko czas tracę! - krzyknęła zniecierpliwiona. – Więcej nie zapłacę!
- No... chyba tak... co zrobić? – Staruszka obracała w chudych, pokrytych starczymi plamami dłoniach złoty krążek, aż jej oczy stały się niebezpiecznie szkliste. – Męża Bóg już zabrał do siebie i nie starcza z mojej emerytury, nie wiem co to będzie dalej... - Z jej głosu biła tak wszechogarniająca bezsilność i żal, że pod Maćkiem ugięły się kolana.
- To już nie moja sprawa, proszę pani – odrzekła chłodno kobieta za ladą. Mięśnie jej twarzy nawet nie drgnęły, ręce nie zadrżał,y kiedy zabierała z rąk staruszki sporą część życia, razem z zaklętymi w niej wspomnieniami o ukochanej osobie.
"Chyba tak wygląda odbicie zła" - pomyślał Maciek, wciąż dotykając zawartości własnej kieszeni, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. Nie wiedział, jakim cudem zdobędzie pieniądze, ale jednego był pewien, nie odbędzie się to w tak poniżający sposób.
Dobre dwie godziny snuł się po okolicy niczym mgła po łące wczesnym rankiem, układając w głowie coraz to bardziej nierealne plany zdobycia góry grosza. Z zamyślenie wyrwał go znajomy głos:
- Ej, Maciek!
Otoczona rudymi kędziorami piegowata męska twarz, z zapuchniętymi od nadmiaru wypalonej marihuany oczam,i szczerzyła się do niego przez otwarte okno czarnego BMW, zastygając co chwila z rozciągniętymi do granic możliwości ustami z powodu gwałtownych ataków śmiechu.
- Chodź no na chwilę, mam sprawę!
Maciek nie był w najlepszym nastroju, poza tym chichoczący mężczyzna od dawna zaliczał się do grona osób, na które powinien uważać, dlatego powłócząc nogami, jakby od niechcenia, podszedł do samochodu i burknął:
- Co? Streszczaj się, Rudy, bo nie ma za dużo czasu.
- Co z tobą stary? - Nieśmiałe promienie słoneczne padły na białą skórę twarzy mężczyzny i rozświetliły rude piegi. Słońce wydostawszy się zza opasłej burej chmury prysnęło płynnym złotem po świecie, co sprawiło, że przekrwione gałki oczne Rudego zupełnie zniknęły pod zmrużonymi grubymi powiekami.
- Potrzebuję sporo kasy do jutra! – wynaturzył się wściekle Maciek, czego w pierwszym momencie bardzo pożałował, ale już w następnej chwili wstydził się swej wylewności o wiele mniej, gdyż patrząc na tego rudego krętacza, wpadł na pewien pomysł, niebezpieczny pomysł. Pomyślał, że może by tak pożyczyć pieniądze od ludzi z półświatka, od których Rudy bierze narkotyki na handel.
- Nie mógłbyś pomóc w załatwieniu drobnego kredyciku... od wiesz kogo... - wypalił bez namysłu.
- Powaliło cię? Zapomnij o tym... nie masz i w najbliższym czasie nie będziesz miał z czego oddać, przecież nie robisz nigdzie, wiem od łebków z twojego bloku, to jak? – odpowiedział stanowczo Rudy. – Tak cię dojadą stary, że ci się wszystkiego odechce, ale... właź do środka, pogadamy. – Powaga Rudego spłonęła w zagadkowym uśmiechu, któremu towarzyszył zmanierowany ruch ręką, mający na celu szybkie zwabienie Maćka na tylne siedzenie samochodu. Zadziwiająca jest prędkość, z jaką niektórzy ludzie potrafią zmienić wyraz twarzy i ton swojego głosu. Rudy władał tą niezwykłą umiejętnością od najmłodszych lat, był niczym afektywny kameleon wtapiający się w emocje otoczenia.
Kiedy Maciek znalazł się wewnątrz samochodu, Rudy, spoglądając badawczo w jego oczy za pośrednictwem wstecznego lusterka, przystąpił do wyjawiania tajemnicy, znacznie obniżając ton głosu:
- Jest towar do przewiezienia, do innego miasta. - Zrobił krótką pauzę, w trakcie której, wpatrzony we własne odbicie wygenerował, minę pierwszorzędnego cwaniaka i zawadiacko przechylił głowę w kierunku młodego chłopaka, zajmującego miejsce za kierownicą.
- Sporo dragów, jutro z samego rana. – Ekstremalne podniecenie, jakie zawsze wywoływał u niego proces werbowania ludzi do czarnej roboty, zakwitło czerwonym pąsem na twarzy Rudego. – Dobrze płacą, pewnie dostałbyś więcej, niż teraz potrzebujesz, musisz tylko swój transport załatwić. Jak cię zobaczyłem teraz takiego łajzowatego, to od razu pomyślałem, że to robota dla ciebie, kumasz stary? Wyglądasz na łamagę, w dodatku jesteś czysty, nienotowany, psiarnia się nie czepnie ciebie. Co ty na to?
Maciek nie sprawiał wrażenia szczególnie zachwyconego spostrzeżeniami Rudego względem jego osoby oraz wnikliwych wniosków, do jakich doszedł dzięki swej ponadprzeciętnej barowej inteligencji. Stłumił jednak w sobie przemożną chęć natychmiastowego opuszczenia czarnego BMW, a zranioną męską dumę, której resztk,i mimo życiowych niepowodzeń, udało mu się ocalić, pogrzebał na cmentarzysku własnej duszy, przykrywając obietnicą rychłej zemsty. Dał sobie zaledwie kilka sekund na podjęcie decyzji, z pewnością do jutra druga taka okazja się nie nadarzy.
- Zgadzam się. Gdzie i o której?
Wsteczne lusterko szczelnie wypełniła grubiańsko uśmiechnięta twarz Rudego.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – rzekł zadowolony niczym chlebodawca ze swojego szeregowego pracownika, któremu właśnie została złożona propozycja nie do odrzucenia, a on, nie mając wyjścia, ugiął się pod jej ciężarem uznając bezapelacyjnie wyższość swojego przełożonego.
– Tylko w razie czego nie rozprujesz się na dołku? Konfidenci nie mają łatwo, w puszce ostro jadą frajerni po rajtach, chyba nie chciałbyś do haremu dołączyć, co?
- To, że nie kradnę, nie przewalam ludzi i nie chodzę na dziwki nie znaczy, że nie znam zasad – odpowiedział spokojnie Maciek, nie pierwszy raz ktoś próbował go zastraszyć. – Nic nie powiem, nie musisz mnie uświadamiać, co czeka kapusia. Nie zapominaj, że wychowaliśmy się na tym samym podwórku.
- Taaa, tylko ty byłeś ten porządny. – Rudy zachichotał ironicznie, po czym podzielił się z Maćkiem kolejną bystrą uwagą, wyrażoną co prawda w sposób bezosobowy, ogólny, ale w kontekście wcześniej wypowiedzianego zdania jak i całej rozmowy, nie trudno było się zorientować o kogo chodzi. – Teraz wszyscy ci porządni w dziurawych gaciach z buta popylają, a ja pierdzę w skórzany fotel BMW i jeszcze daję im zarobić!
- Spokojnie, moje kieszenie w dalszym ciągu są puste, póki co nie mam za co dziękować, wielu już mi góry złota obiecywało - odparł beznamiętnie Maciek, zastanawiając się, kiedy jego opanowanie wyprowadzi Rudego z równowagi. Jednak nie mógł zrezygnować z jedynej możliwej formy odegrania się za bezczelne i prostackie opinie na jego temat.
- Poza tym, może to być moja ostatnia przejażdżka przed dłuższymi wakacjami, wątpię żebyś poratował mnie wtedy rakietą z szamunkiem.
Skóra twarzy Rudego zmieniła swoje zabarwienie z soczystej czerwieni dojrzałej wiśni na blady beż korzenia imbiru, dlatego Maciek, odnosząc w duchu ciche zwycięstwo, postanowił zakończyć konwersację, nim rudzielec się rozmyśli i odbierze mu szansę na zarobienie pieniędzy.
- Dobra, mów, gdzie mam być i o której? - zapytał bardzo głośno i dobitnie. Rudy sprawiał wrażenie człowieka, któremu właśnie przerwano intensywny proces myślowy, pochłaniający całość jego energii życiowej, przez co żadna inna aktywność w tym czasie nie była możliwa. Spoglądając zaczepnie we wsteczne lusterko, rzekł szorstko:
- … sam prosisz się o wywalenie na zbity pysk z tego samochodu! - Rudy nabrał głęboko powietrza świszcząc przy tym niczym wiatr hulający po polach, a po chwili chichocząc stwierdził dobrotliwie:
- ... ale w końcu kopaliśmy jedną piłkę... i ja byłem sto razy lepszy! Jutro, przy tylnym wejściu do psychiatryka, wiesz tam gdzie wtedy wpuściłem tych gości i szaloną Ulkę nauczyliśmy trochę pokory!
Maciek na dźwięk damskiego imienia znieruchomiał, jak rażony piorunem. "Spokój..." - powtarzał w myślach - "Tylko spokój może cię uratować".
- Wy nauczyliście, ja nie brałem w tym udziału – sprostował, wyraźnie zażenowany lekkością, z jaką Rudy napomknął o zdarzeniu, które dla każdego uczestnika powinno być czarną plamą na honorze, ale, jak widać, było takowym jedynie w mniemaniu Maćka. – Nawaliliście ją jakimś ścierwem, dobrze, że nic nie pamiętała.
- Tak... Ty tylko patrzyłeś... Sama się o to prosiła, łaziła półnaga i szczuła, a jak przyszło co do czego, to japę wydarła na mnie, żebym spierdalał od niej. – Ton wypowiedzi Rudego pozbawiony był jakichkolwiek oznak skruchy i żalu. – Zafundowałem chłopakom niecodzienną rozrywkę, dla nich to było coś, bo tacy kasiarze jak oni, to wiesz, mogą mieć każdą, o każdej porze i w każdej pozycji. Podobałeś się tej wariatce.
- Co z tego? - wysyczał Maciek. – Nie mogłem później niczego jej odmówić...
- To już twój problem, stary, że tak się za każdym razem na wszystko zgadzasz, jak ostatnia łajza. Inni mają z ciebie dużo pożytku, a ty dajesz się doić... wiesz, ty jesteś drzewo, a inni... jak to się tam nazywa, haba? - Rudy, spinając mięśnie twarz,y przełączył swój mózg na tryb myślący, co w jego przypadku groziło rychłym zwarciem na połączeniach nerwowych.
- Huba, człowieku! - krzyknął Maciek, straciwszy cierpliwość.
Nie mógł już dłużej wysłuchiwać tych złośliwości. Starał się po prostu być porządnym człowiekiem, z czystym kontem. Uważał, że trzeba odpokutować za każde, nawet najmniejsze przewinienie, a brak reakcji na chamskie wykorzystanie naćpanej dziewczyny przez kilku pijanych typów do błahostek nie należało, w jego mniemaniu oczywiście.
- Dobra, spadaj już, jutro się widzimy. – Rudego najwyraźniej znudziło filozofowanie na tematy bliżej nieokreślone, dla niego świat zawsze był albo biały albo czarny, jeden skutek miał jedną prostą przyczynę i nie mogło być inaczej. Maciek wydawał mu się tworem zbyt skomplikowanym, sztucznie napompowanym i zupełnie nie rozumiał jego zachowań. - Ulka rzeczywiście nie pamiętała, ale chyba przypomniała sobie, jak zaczął jej brzuch rosnąć...
Maciek patrzył tępo we wsteczne lusterko, które z każdą chwilą stawało się coraz mniejsze i czuł, jak zaciska się niewidzialna pętla na jego szyi. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, nie po tylu latach. Dlatego tak nagle zniknęła, dlatego już więcej jej nie spotkał... Z kolei Rudy w końcu znalazł powód, dla którego zechciał kontynuować rozmowę z tak nieciekawym osobnikiem, jakim był dla niego Maciek. Uwielbiał słowami rozpruwać ludzkie dusze. Czuł się wtedy jak żołnierz, który bagnetem pozbawia wroga tego, co najcenniejsze, życia, a następnie zadowolony upaja się widokiem konającej ofiary. W tym momencie patrzył w taki sposób na Maćka i wiedział, że zadał śmiertelny cios.
- Wiem stary, co sobie myślisz, ale muszę cię zmartwić. To nie mój bachor, jestem bezpłodny, od bardzo dawna. No, spadaj!
Maciek przeniósł wzrok na młodego chłopaka siedzącego obok Rudego. Zakapturzona postać trwała w bezruchu i nie wydawała z siebie żadnych dźwięków. Zaciśnięte na kierownicy pięści były bardzo jasne, wręcz białe i niezwykle gładkie. Przywodziły na myśl alabastrową rzeźbę i gdyby nie typowo męski ubiór, Maciek nigdy nie pomyślałby, że tak delikatne dłonie mogą należeć do mężczyzny. Z zamyślenia wyrwał go zniecierpliwiony głos Rudego:
- No, wysiadaj! Nie mam już czasu!
Maciek bez słowa wysiadł z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi. Pożegnał go nieprzyjemny pisk opon. Chciał wrócić do swojego mieszkania i pograć z Aśką w karty, obydwoje zawsze dobrze się przy tym bawili. Może wtedy uda mu się zrzucić z barków ciężkiego potwora, który przed chwilą znowu na nim usiadł. Potwór nazywał się poczucie winy i towarzyszył Maćkowi od dziecka. Pierwszy raz odwiedził go, gdy miał nie więcej niż dziesięć lat, a może stało się to już znacznie wcześniej, tylko dziecięca pamięć Maćka zwyczajnie nie zarejestrowała takiego faktu. Ukazał swoją straszną twarz zaraz po tym, jak ojciec wymachujac pustą butelka po wódce wybełkotał:
- Jesteś... bezużyt... tecznym... darmoz... jadem... przez... ciebie... mu... szę... pić... matka... też... jest... do... dupy...
Potem stracił przytomność, przewrócił się na pokrytą jasnobrązowym gumolitem podłogę przedpokoju i zastygł bez ruchu, przytulając butelkę do wychudłej piersi. Matka złapał go za nogi i z trudem zawlekła do sypialni, po czym bez słowa przeszła przez przedpokój i zaszyła się kuchni. Szczęk zmywanych naczyń i szelest cieknącej wody skutecznie zagłuszały jej częste pociąganie nosem.
Maciek w tym momencie nie różnił się niczym od bezbarwnego powietrza wypełniającego pokoje. Obracając w spoconych ze strachu dłoniach figurkę żołnierza trzymającego broń, nabierał dziecięcej pewności, że za całe zło gnieżdżące się w tym mieszkaniu, odpowiedzialny jest wyłącznie on sam. Jego matka nie zaprzeczyła, stała obok, słuchała, jak zamroczony mąż poniża syna i nie powiedziała Maćkowi, że to nieprawda. Milczenie jest oznaką zgody... milczeniem dała znak potworowi, że może zamieszkać w dziecięcej bezbronnej duszy... jednak nie był to jedyny potwór, którego zaprosiła...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt