Nadzieja
Matka szła powoli. Tak, jakby nie istniał żaden cel jej podróży. Może nie miała dokąd, a może dlatego, że zmęczenie dawało jej znać o sobie.
Noc była pochmurna, a mijany przez nią budynek wydawał się być uśpiony spokojnym, zasłużonym snem.
- Zajrzę tu na chwilę i sprawdzę, czy wszystko w porządku. Później przycupnę gdzieś cichutko, by przez chwilę odpocząć po kolejnym bardzo pracowitym dniu - pomyślała matka.
Dom nie był aż tak wielki. Wewnątrz znajdowało się kilka pomieszczeń, sień, dwie komórki i spora jak na owe czasy kuchnia.
Był to dom, w którym mieszkał Kopciuszek. Dziewczynka cichutko pochlipywała. Złośliwe siostry dosypały do grochu małych kamyczków i dziewczynka siedziała teraz, wybierając groch, oddzielając go od reszty kamieni. Matka nachyliła się nad dziewczynką, przytuliła jej wątłe ciałko, pogładziła po rozwichrzonych włoskach i wyszeptała do ucha znaną czytelnikowi prawdę.
-Zostaniesz kiedyś królewną, nie będziesz już ciężko pracować. Piękny i bogaty królewicz pokocha cię. Zostaniesz jego żoną i będziecie żyli długo i szczęśliwie.
- Kopciuszek nie słyszał słów matki, ale jakiś dziwny spokój opanował teraz całe ciało dziewczynki.
Nie dostrzegała już mozołu wykonywanej pracy.
Matka szła dalej. Wiedziała, że tej nocy, jak i poprzedniej i poprzedniej i poprzedniej nie zmruży oka. Tyle było już tych nieprzespanych nocy…
Mijała właśnie duży budynek, był mocno oświetlony, ogrodzony wysokim, kolczastym murem. Matka zmrużyła oczy od nadmiaru światła, czując zawrót głowy.
- Tak, to tutaj... Tu mam zawsze tyle pracy… Zbyt często nie zdążam… Stara już jestem, odpoczęłabym chętnie, ale nie ma nikogo, kto chciałby mnie zastąpić. Wszyscy są tacy wygodni. Obiecują, że pomogą, że pójdą, że to nieprzyzwoite, by taka starsza pani jak ja tak ciężko pracowała, ale kiedy proszę ich o pomoc okazuje się, że nagle mają do wykonania ważny projekt z terminem na wczoraj, że umarła im właśnie babcia, że się żenią, że kupili dom i muszą go urządzić, że nabyli piękną działkę w górach i muszą się nią trochę nacieszyć, a w ogóle to mówili tylko tak sobie. Nie mają przecież czasu nawet dla siebie, a co dopiero dla innych…
Matka zaczyna jak zwykle od pierwszej celi po prawej stronie wielkiego holu. Dawno tu nie była, chce sprawdzić, czy człowiek zamieszkujący ten skrawek więziennej podłogi jest ciągle ten sam. Odetchnęła z ulgą. Tak, nic się nie zmieniło. Dalej mieszka tu Johan.
Matka nachyla się nad skuloną postacią i delikatnie gładzi jego skronie.
-Miał kiedyś takie bujne, jasne włosy, które opadały mu luźno na ramiona. Kiedyś… pomyślała matka. Gdyby można było cofnąć czas, choć raz, gdyby otrzymała choć jednorazowo taką możliwość, wykorzystałaby ją na pewno w przypadku Johana…
Johan „mieszkał” w tym miejscu najdłużej. Na początku zauważała jeszcze na jego twarzy coś, co przypominało uśmiech. To było na początku. Teraz Johan się nie uśmiechał, prawie nie zmieniał pozycji. Czy to była noc czy dzień, dla Johana nie miało to żadnego znaczenia. Inni lokatorzy tego, skądinąd ponurego miejsca, chodzili na spacery, grali w piłkę, czytali książki. Czasem robili również rzeczy, które powodowały przedłużenie ich obecności we wspomnianym miejscu. To wszystko działo się obok Johana. Nie było niczego, co mogło spowodować jego zaciekawienie.
Matka o tym wiedziała. Bolała nad tym bardzo. Był to jej najważniejszy podopieczny. Nie wiedziała, jak do niego dotrzeć, próbowała już wszystkiego, na nic się to zdało. W ostatnich latach tak często przegrywała. Może potraktowałaby przypadek Johana jak pozostałe przypadki skazane na przegraną, gdyby nie obietnica, którą złożyła jego babce na łożu śmierci, że odnajdzie Johana i że się nim zaopiekuje. Ostatnim razem, gdy odwiedzała to miejsce, widziała w oczach Johana, że był u niego jej największy, najbardziej zacięty przeciwnik, który za nic miał ludzkie cierpienie, ból, tęsknotę, wspomnienia, drogie osoby, dobre uczucia. W tym miejscu zbierał największe żniwo. Paradoks polegał na tym, że ona musiała bardzo ciężko pracować, by odnieść jeden malutki sukces, on - jej przeciwnik - prawie nie robił nic. Najczęściej wystarczało jedno zdanie, tak jak w przypadku Johana . Jedno malutkie, na pozór niewinne zdanie, które niczym zakażenie wywołane wirusem Ebola, rozlewało się na cały organizm zatruwając ciało, umysł i wolę człowieka. Matka nie wypowiadała tego zdania nigdy. Ono nie było w zgodzie z jej istotą, z sensem jej istnienia.
Podniosła zsunięty koc z pleców Johana, poprawiła spadającą poduszkę i postanowiła poczekać.
Będzie czekać do świtu, aż Johan się przebudzi, może dziś będzie miała więcej szczęście i czymś, czymkolwiek zwróci na siebie uwagę Johana. Pobudzi go do jakiegokolwiek działania, spowoduje , że ten zacznie słyszeć własne myśli, może spróbuje odróżnić prawdę od fałszu, dobro od zła. Może zauważy, że jego życie zmierza prosto do unicestwienia, do zaspokojenia żądzy jej największego przeciwnika. Może…
Matka od zawsze wiedziała, że będzie nieznośnie trudno. Że będzie miała ochotę poddać się, że może zabraknąć jej zwyczajnie sił na ocalenie Johana. Taka była już zmęczona… I stara.
Zaczęło świtać. Johan poruszył się niespokojnie na swym posłaniu. Matka zamarła w bezruchu. Niestety był to fałszywy alarm. Johan dalej spał.
Strażnicy nie zmuszali Johana do opuszczania celi. Patrzyli na niego, jak patrzy się na starego psa w schronisku dla bezdomnych zwierząt. Johan nie miał już nadziei na nic. Stracił ją ostatecznie, gdy jego matka, która zeznając w jego sprawie mogła, mówiąc prawdę, ocalić Johana nadzieję. Jego matka, egoistyczna kobieta, która wolała wolność, jaką dawała jej nieobecność syna, nie tylko nie powiedziała prawdy, ale jeszcze zmyśliła, obciążając syna dodatkowymi oskarżeniami. Johan miał wtedy 14 lat.
To było dawno. Wtedy tliła się w nim jeszcze resztka nadziei.
Kobieta stała teraz nad pryczą Johana i bardzo ubolewała. Nic nie mogła zrobić, by cofnąć czas. Matka Johana w końcu żałowała tego co zrobiła, ale nie miała okazji powiedzieć o tym nikomu, ponieważ pewnego dnia znaleziono ją w domu martwą z przedawkowania.
Matka zaczęła myśleć. Może jest jeszcze ktoś, komu mogłoby zależeć na Johanie, może jakaś ciotka, kuzynka, koleżanka z dawnych lat. Przeglądała w pamięci życie Johana, kadr po kadrze, robiła to już setki razy . Za każdym razem łudziła się że coś przeoczyła… nic … I tym razem nic. Nic nie znalazła.
Ludzie mają taki ograniczony sposób myślenia i patrzenia – myślała Matka. Gdyby mogli zobaczyć prawdziwą rzeczywistość, która ich otacza, tę, którą widzę ja. Nie miałabym w ogóle pracy…
Z zamyślenia wyrwała ją postać Johana stojącego nad pustą szklanką. Johan zrobi teraz to, co zwykle robi rano, napije się wody, zje przyniesiony więzienny posiłek, skorzysta z latryny, po czym legnie na swej pryczy. „Johan siedział w więzieniu, które zbudował sobie sam” -myślała Matka, tak jak mnóstwo jej podopiecznych. Gdyby Matka umiała do niego dotrzeć, powiedziałaby mu, że jest wolny, że prawdziwa wolność polega na wolności myśli, że kraty więzienne nie czynią jego umysłu zniewolonym, że wszystko co jest prawdziwe, nie polega na fizyczności i materii, że w końcu wszyscy ludzie żyją w jakichś ograniczeniach, że może inni maja tylko większe przestrzenie, ale ograniczenia maja wszyscy, że będąc w tym miejscu może żyć, może się śmiać, może marzyć i śnić. Że ten kawałek więziennej podłogi może stanowić dla Johana całkiem spore wyzwanie.
Johan już leżał na pryczy, wpatrzony w kawałek podłogi za kratami więziennej celi.
Matka nie próbowała już szeptać Johanowi do ucha, nie próbowała wykorzystywać światła słonecznego, motyli, zapachu wiosny, śpiewu ptaków. To wszystko na nic.
Dziś spróbuje jeszcze raz, może ostatni. Wyjmie z zanadrza najsilniejszą broń, której używa w starciu z tym, który doprowadzał Johana i innych do stanu, w którym Matka nie mogła już nic zrobić. Położy na stoliku małą książeczkę i poprosi podmuch, by otworzył ja na pewnej konkretnej stronie…
Rozległ się dźwięk kluczy, ktoś przesunął ciężką zasuwę i do celi wszedł strażnik. Położył na malutkim stoliku książeczkę, coś wymamrotał, po czym zamknął celę, głośno już dodając, że temu to przecież na nic, bo i tak nie przeczyta, nawet nie sięgnie, że ten pewnie nawet czytać nie umie a nawet jeśli kiedyś umiał, to z pewnością teraz już nie umie.
I być może to lub może jakieś dotkliwe ukąszenie przez moskita spowodowało, że Johan nagle usiadł. Matka spojrzała przenikliwie, by dojrzeć jego oczy . Po oczach poznawała stan duszy swoich podopiecznych. Johan siedział tyłem do światła , jakie dawało małe okno umieszczone przez konstruktorów wysoko pod sufitem celi. Chyba bezwiednie sięgnął ręką po małą książeczkę. Zaczął powoli przewracać kartki, jedna po drugiej i nagle palce Johana się zatrzymały. Matka zastygła w bezruchu, Johan czytał. Czytał Starą Księgę, która w formie małej książeczki znalazła się w więziennej celi, nie tylko jego, ale również pozostałych więźniów, bo była to akcja grupy zapaleńców, którzy wierzyli w moc Starej Księgi.
Johan czytał.
Matka kątem oka zobaczyła cień obecnej w celi osoby. Miał na sobie długi płaszcz. Twarzy jak zwykle nie było widać, bo szczelnie osłaniał ją długi szpiczasty kaptur. Często myśląc o nim, Matka nazywała go Kapturowcem. Był Istotą, która jak ona pochodziła z innego świata, świata, którym nie rządziły prawa materii.
Tak, jego nie mogło tu zabraknąć. Pojawiał się zawsze wtedy, gdy człowiek zaczynał dokonywać analiz.
Pojawiał się, by zaburzyć jasność myśli człowieka, by zatruć jadem wszelkie oznaki nadziei, radości, szczęścia. Pojawiał się ,by krzyczeć do uszu człowieka, że nie ma nadziei, że nikt go nie kocha, że jest na świecie sam, że śmierć da mu ulgę, że śmierć stanowi najlepsze rozwiązanie, że śmierć w końcu stanowi jedyne rozwiązanie.
Zbliżał się właśnie do Johana i Matka wiedziała, że teraz ona ma ostatnią szansę, by dotrzymać złożonej kiedyś obietnicy.
Stanęła za plecami Johana. Objęła go swymi dłońmi, najsilniej jak potrafiła. Zostanę tu tak długo jak będzie trzeba. Będę tak stała cały dzień, całą noc, może dwa dni a może miesiąc. Nie usunę się i nie opuszczę Johana.
To była jedyna szansa ocalenia Johana. Kapturowiec nigdy nie odważył się uderzyć Matki lub siłą jej odepchnąć. Wiedziała, że będzie próbował różnych sztuczek, ale póki ona jest tak blisko, Johan może być bezpieczny.
Lektura Starej Księgi wciągnęła Johana tak dalece, że nie zauważył obiadu, który strażnik postawił na stoliku, z dziwnym wyrazem twarzy widząc jak Johan czyta.
Będzie pewnie stary umierał, pomyślał strażnik. Im wszystkim przed śmiercią się odmienia, niektórzy nawet zdrowieją.
Johan dotarł do miejsca, w którym Stara Księga opowiada historie pewnej owcy, która nie słuchając głosu swojego pasterza oddaliła się od stada, zaplątała w ciernie i nie mogąc wrócić do stada, pobekiwała zrozpaczona, że będzie musiała samotnie zginąć .Pasterz zostawia całe stado owiec i szuka tej jednej, nieposłusznej, niepokornej, lekceważącej wszystko owcy. Johan przeczytał jeszcze raz tę opowieść, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Nie słyszał nigdy, by ktokolwiek postąpił w ten sposób. Normalny pasterz nie poświęci całego stada dla jednej niepokornej owcy. Poświęci owcę, to oczywiste, to zwykła kalkulacja, rachunek ekonomiczny.
Tak, pomyślał Johan, to zdarzyć się może tylko w bajce. Nie ma takiej możliwości, by w normalnym życiu ktoś dokonał tak nielogicznej kalkulacji, by wybrał jedno zamiast wielu. Po tej historii następowała inna opowieść o tym, że ktoś szuka jednego małego grosza, gdy do dyspozycji ma wiele innych. „Co to za nieżyciowa książka, co to za nierealne historie”- myślał Johan. Zaczęła go również drażnić postać jakiegoś Jezusa, który opowiadał o sobie niestworzone rzeczy, że jest Synem Bożym, że przyszedł zbawić świat od złego. „Biedny ten Jezus” - myślał Johan – „Nie udało mu się, gdyby teraz żył, pewnie musiałby znaleźć inny cel swego pobytu na ziemi. Zła jest tyle, ze człowiek nie jest w stanie odróżnić dobra od zła. Zresztą, nie bardzo wiedział, co byłoby tym dobrem. Nie przypominał sobie niczego, co mógłby tak nazwać, no może jeden dzień, gdy był małym chłopcem i matka wzięła go na kolana, by udowodnić jakimś obcym ludziom, że jest dobrą matką . Pogładziła go wtedy po głowie. Poczuł się dumny, ale to było tylko jeden raz…
Jednak nie odkładał lektury książki, czytał dalej, jakby jakaś siła nie pozwalała mu przestać czytać.
Czytał historię człowieka, który dziwnie przypominał mu jego samego z tą tylko różnicą, że Johan nie pamiętał, by zrobił kiedyś cokolwiek dobrego. Kiedy matka go oskarżyła, poczuł kompletny bezsens swojego istnienia. Nie pytał, dlaczego. Nie dziwił się. Czuł tak wielki ból, że ten pozbawiał go kompletnie myślenia. Z nikim o tym nie rozmawiał. Co można sadzić o człowieku, którego wyrzeka się własna matka?
Pewnie zakończyłby to cierpienie, gdyby nie fakt, że brakowało mu odwagi.
Wróciły wspomnienia. Tym razem o dziwo związane z lekturą książki. Johan zobaczył swoją
starą babcię, która nocą przy kuchennym stole czytała jakąś dziwną książkę. Johan nagle zobaczył babcię, jak czyta i płacze. Łzy spływają na jej pomarszczone policzki i Johan słyszy szept babci, jakąś prośbę do Jezusa, by zbawił jej córkę i wnuka.
Te wspomnienia jak siła obucha trafiają prosto w serce Johana. Coś zaczyna palić jego wnętrze. Jakaś siła rozdziera w bólu jego pierś. Babcia modliła się o mnie do tego Jezusa, o którym jest księga…
Johan widzi babcię, która nachylona nad jego łóżkiem, gładzi jego skronie. Czuje, jak jakieś nieopisane ciepło wypełnia jego wnętrze. Ktoś dotyka jego dłoni, kładzie dłoń na jego ramieniu.
Matka Nadzieja wie, że Johan poczuł jej dotyk, że po raz pierwszy w swoim życiu doświadczył miłości, która nie pochodzi z tego świata. Pochodzi z jej świata i jest to miłość doskonała, bezwarunkowa, miłość dla niej tak bardzo realna jak rzeczywistość, która ją otacza. Wiedziała, że teraz Johan też już o tym wie.
Hanna Czerwińska Rogoźnica lipiec 2012
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt