Gambit salamandry - oldmann
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Gambit salamandry
A A A

ROZDZIAŁ I.1

Z łomotem serca obudziłem się z koszmaru – śniło mi się, że swym nowiutkim rowerem górskim wjechałem wprost pod koła tira. Sen był przerażająco realistyczny: jeszcze przez dłuższą chwilę przed oczami miałem obraz nieogolonej, zaskoczonej twarzy kierowcy i zbliżającego się gwałtownie zderzaka ciężarówki, połyskującego drapieżnie chromem w popołudniowym słońcu i oblepionego odwłokami zgniecionych owadów.

To, co zobaczyłem po obudzeniu się, zaskoczyło mnie chyba jeszcze bardziej niż sam sen. Nie leżałem w swoim łóżku, nie był to mój pokój i prawdę mówiąc nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Posłanie, na którym leżałem, składało się ze sterty wilgotnej słomy. Legowisko mieściło się w kącie ciemnej celi; było tu cholernie zimno, od ścian zionęło chłodem i wilgocią, do tego niezbyt przyjemnie pachniało, by nie powiedzieć, śmierdziało. Na sobie miałem dziwne ciuchy łudząco podobne do ubrania więziennego. Widziałem takie w filmach, moim brakowało tylko charakterystycznych pasków. W pierwszej chwili pomyślałem nawet, że śnię kolejny koszmar i zaraz się obudzę. Zamknąłem oczy i leżałem przez chwilę nieruchomo, szczypiąc siebie w udo, ale nic się nie zmieniło, koszmar na jawie trwał nadal. Usłyszałem jakby pisk i pomyślałem o szczurach – one mogą gdzieś tu być w ciemnościach! Zerwałem się na równe nogi i zacząłem nasłuchiwać próbując zgadnąć, gdzie się ukrywają te paskudne stworzenia.

Nagle rozległ się szczęk klucza i masywne, okute żelazem drzwi mojej celi z przeraźliwym skrzypieniem uchyliły się na szerokość dłoni. Skoczyłem w stronę drzwi, na usta cisnęły mi się setki pytań, zatrzymał mnie jednak stanowczy okrzyk:

- Stój! Nie zbliżaj się, bo strzelę!

Nogi się pode mną ugięły i poczułem skurcz w żołądku, gdy zobaczyłem w migoczącym świetle trzaskających płomieni pochodni wymierzoną we mnie kuszę. Chłopiec w moim mniej więcej wieku i podobnej postury, z blizną na prawym policzku, w skupieniu wycelował ostry bełt w okolicę mego serca.

- Co się tutaj dzieje? Gdzie ja jestem? To jakiś żart? – wrzasnąłem.

- Stój tam, gdzie stoisz! Powiedziałem, stój, baranie!

‘Kusznik’ nie był sam, za plecami miał towarzyszy, którzy teraz naradzali się po cichu między sobą za uchylonymi drzwiami. Po krótkiej naradzie najwyższy z nich, chyba dowódca tej grupki, z długim, metalicznie połyskującym mieczem w dłoni, rzekł władczym tonem:

- Zrób dwa kroki do przodu, bardzo powoli. Dobrze. A teraz stań tak, byśmy widzieli twoje oczy.

Rzuciłem się gwałtownie do przodu, wyrywając kuszę chłopakowi z blizną i mierząc do zaskoczonych przeciwników. W myślach oczywiście, bo aż taki głupi nie byłem, a i żadnych wschodnich sztuk walki nigdy nie trenowałem. Kiedyś tylko uczęszczałem przez dwa miesiące na treningi boksu, ale zrezygnowałem po tym, jak podczas sparingu kumpel solidnie przywalił mi w oko.

Wykonałem więc posłusznie rozkaz dryblasa, a cała ekipa przez dłuższą chwilę przyglądała mi się uważnie, jakby doszukując na mojej twarzy oznak patologii. Drzwi przy tym nadal były uchylone na kilkanaście centymetrów, a oni wyglądali mi na gotowych w każdej chwili użyć broni. Byłem pewien, że dobrze wiedzą jak jej używać. W końcu po przeciągającej się procedurze gapienia się na moją skromną osobę szef grupy zawyrokował: - Chyba jest w porządku. Ale uważajcie na niego. Nigdy nic nie wiadomo.

Otworzył drzwi szerzej i skinięciem kazał mi wyjść. Teraz mogłem przyjrzeć się całej grupie. Chłopców było pięciu; oprócz kusznika i dowódcy byli jeszcze grubasek i dwóch blondynów z mieczami. Grubasek wyraźnie tchórzył i intensywnie się pocił; swym wyglądem przypominał mi małego prosiaka. Nie miał żadnej broni i chował się za plecami towarzyszy. Na jego pucołowatej twarzy odmalował się wyraz nieskrywanej ulgi, kiedy szef stwierdził, że nie jestem mutantem czy jak on tam mnie nazwał i mogę wyjść z celi. Natomiast bliźniakom – blondyni byli bliźniakami - wyraźnie zrzedły miny, spodziewali się widocznie innego zakończenia całego incydentu. Byli barczyści i wysocy, chociaż młodsi i niżsi od szefa. Oprócz mieczy mieli też przypięte do pasa noże. Wyglądali mi na niebezpiecznych gości. Nazwałem ich w myślach wikingami. Wszyscy ubrani byli podobnie – w szare koszule i takiegoż koloru spodnie, buty mieli skórzane, o ile nie była to sztuczna skóra, w co wątpiłem.

Po opuszczeniu celi jeden z ‘wikingów’ sprawnie związał mi ręce z tyłu i ruszyliśmy wąskim korytarzem do wyjścia z lochu; sypiąca iskrami pochodnia omiatała słabym światłem kamienne ściany, pokryte ciemnymi naciekami. Wyraźnie czuć było zapach wilgotnych, starych murów i pleśni. Na czele grupy szedł szef, oświecając sobie drogę pochodnią, w drugiej ręce nadal trzymał miecz. Inni też jakoś się nie śpieszyli ze schowaniem do pochwy broni, a idący za mną kusznik nadal trzymał mnie na celowniku, o ile ta kusza miała celownik. Modliłem się w duchu, by nie potknął się i przypadkiem nie strzelił mi w plecy.

‘Ciekawe, czego się mogą obawiać, przecież mam związane ręce – pomyślałem. – I co to za maskarada? Kusze, miecze, dziwne stroje, ten paskudny loch… Czy to jakaś historyczna rekonstrukcja? Nigdy nie uczestniczyłem w czymś takim, więc co tu robię do jasnej cholery?’

Grubasek dreptał przede mną; nie czuł się komfortowo w moim towarzystwie, co chwilę się odwracał i zerkał płochliwie, jakbym był jakimś potworem i miał zamiar go pożreć lub co najmniej ugryźć. Próbował przyśpieszyć kroku, by znaleźć się jak najdalej ode mnie. Mimo absurdu sytuacji, w jakiej się znalazłem, rozbawiło mnie ten mały tchórz. W pewnej chwili nie zdołałem się oprzeć pokusie i wyszczerzyłem do niego zęby, robiąc straszną minę. Efekt był piorunujący! Całkowicie zaskoczony grubasek dał susa do przodu, z wrzaskiem wpadając na dowódcę. Darł się przy tym wniebogłosy cienkim falsetem jak zarzynana świnia. Powstało niezłe zamieszanie i już się w duchu żegnałem z życiem, żałując swego głupiego wybryku, na szczęście dowódca szybko opanował sytuację.

- Jeszcze jeden taki głupi żart i wrócisz z powrotem do lochu. Zrozumiano?’–  dowódca zwrócił się do mnie na pozór spokojnym tonem, ale mi ciarki przeszły po plecach. Przytaknąłem twierdząco, przełykając nerwowo ślinę.  

Przyprowadzono mnie do dużej, jasnej sali z wysokimi zdobionymi ścianami i udekorowanym sklepieniem. Bez wątpienia byłem w jakimś zamku czy twierdzy. Duże, strzeliste okna wypełniały kolorowe witraże przedstawiające rycerzy w złocistych zbrojach walczących z różnymi bestiami. Te ostanie ukazane były niezwykle sugestywnie, jakby artysta widział je na własne oczy, co oczywiście nie mogło być prawdą – takie potwory po prostu nie istniały.

Zza dużego, masywnego stołu, stojącego na środku sali, przywitał nas niewysoki rudzielec.

- Panowie, jak poszło? – zapytał pewnym tonem gospodarza, wychodząc nam na spotkanie. Zabrzmiało o tyle dziwnie, że miał góra trzynaście lat, czyli był najmłodszy z nas wszystkich. Wyglądał niepozornie: zwykła chłopięca twarz, nie wyróżniająca się niczym szczególnym, krótko ścięte rude włosy i odstające uszy. Wyjątek stanowiły oczy – koloru orzecha włoskiego, z lekka przymrużone, żywe i inteligentne, z rozbawieniem obserwowały moją skromną osobę. W pewnej chwili pomyślałem, czy aby na pewno ich właściciel ma trzynaście lat.

 Dowódca konwojentów zdał krótką relację z wyprawy do lochu, z wyraźnym szacunkiem zwracając się do rudzielca per Marku. Chciało mi się śmiać widząc, z jakim respektem inni traktują tego rudego brzdąca. Rudzielec zauważył moje rozbawienie i też się uśmiechnął. 

 - Panowie, chcę porozmawiać z naszym gościem na osobności. Rozwiążcie mu ręce.

 Dowódca konwojentów stanowczo zaprotestował: – Minęło zbyt mało czasu. Może być groźny, nie możemy ryzykować. Poparli go w tym inni, a ja się zdziwiłem – oni autentycznie się obawiali o bezpieczeństwo tego małego zarozumialca. ‘Płaci im, czy co?’ – pomyślałem. Czułem się poirytowany całym tym spektaklem.

 - Jestem prawie pewien, że nic mi nie grozi – odpowiedział z uśmiechem Marek. – W razie czego jakoś poradzę sobie. Jeden z wikingów niechętnie rozwiązał mi ręce i w czasie, gdy rozcierałem sobie nadgarstki, cała piątka opuściła salę.

 Rudzielec przyglądał mi się przez dłuższą chwilę uważnie.

- Jak masz na imię? – zapytał uśmiechając się uprzejmie. Wydawało mi się, że mrugnął przy tym porozumiewawczo, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Chciałem już wygarnąć wszystko co o tym myślę, ale udało mi się wykrztusić tylko krótkie ‘Eee…’. Obleciał mnie strach – nie pamiętałem swego imienia! Nie pamiętałem nic, absolutnie nic! Chociaż nie, chwileczkę, nagle przypomniałem sobie… o myszach. Było to jak nagły, mocny błysk w zupełnych ciemnościach, jak krótki i niezwykle kolorowy filmik. Przypomniało mi się, że mieszkały u mnie kiedyś myszki, w starym akwarium. Miałem trzy sztuki – białą, czarną i rudą. Dostałem je po kimś w spadku, razem z akwarium. Zabawne i sympatyczne były zwierzątka, nie jakiś tam głupi chomik. Można było myszkę brać do rąk, uprzednio chwytając zwierzątko za ogonek i unosząc na kilka sekund w górę, żeby się porządnie wysrało. Po tej procedurze dało się przez pół bezpiecznie się z nią bawić, na przykład wkładając komuś za kołnierz. I w tym miejscu filmik się urywał, a ja stałem i gapiłem się w osłupieniu na Marka, który ze zrozumieniem kiwał głową.   

 ROZDZIAŁ I.2

- Założę się, że przyszła ci do głowy jakaś totalna głupota. Swego imienia nie pamiętasz i raczej nie przypomnisz. To normalne, wszyscy tak mają – poklepał mnie po ramieniu ze współczuciem.

- Normalne? Wszyscy? Jacy wszyscy? Co to za wariatkowo? Gdzie ja jestem?

- Gdzie? Dobre pytanie – rudzielec spojrzał na mnie w zadumie. – Aktualnie przebywasz w naszym zamku. Zwiemy go Zamkiem Salamandry. Dookoła w promieniu setek mil nie mieszka prawie nikt. Mamy tu lasy, góry, rzeki i jeziora. Pełna idylla. Prawie pełna, bo te tereny zamieszkują też różne paskudy. Aha, zapomniałem dodać – to nie jest Ziemia.

Zatkało mnie na amen. Stałem i gapiłem się na swego rozmówcę jak baran na malowane wrota, on tymczasem rozsiadł się wygodnie na solidnym, drewnianym krześle, sięgnął po kryształową karafkę i nalał do dwóch srebrnych pucharów trunku o jasno-bursztynowej barwie.

- Usiądź proszę i napij się. Dobrze ci to zrobi – zaprosił mnie gestem. Usiadłem za stołem i jednym solidnym haustem opróżniłem puchar. Byłem w takim szoku, że nie czułem smaku.

- Tak, wiem, trudno w to uwierzyć, ale to prawda. Nie jest to Ziemia, na niebie nie zobaczysz znanych konstelacji gwiazd. Owszem, Księżyc tu też jest, ale większy niż satelita Ziemi. Jak już wspomniałem, dookoła w promieniu setek mil nie mieszka prawie nikt. Jest tylko kilka małych osad. Ale są też inne zamki…

Rudzielec zamilkł na chwilę, jakby czekając, aż przetrawię niewiarygodną informację. A może się zastanawiał, czy kontynuować temat, bo nie czułem się najlepiej. Po chwili wahania podjął wątek.

- Zjawiłeś się tutaj tak jak my wszyscy: znaleziono cię nieprzytomnego na Górze Gromu. Tak nazywamy górę niedaleko zamku; na jej szczycie są ruiny jakiejś świątyni. Raz na jakiś czas, zawsze w nocy, nad górą rozpętuje się prawdziwe piekło, walą pioruny, wieje huraganowy wiatr – to znak, że będziemy mieć kolejnego gościa. Rano patrol przeczesuje ruiny, a później transportujemy nieprzytomnego przybysza do lochu, na kwarantannę, która trwa trzy dni.

- Kwarantanna? Obawiacie się zarazy? – zapytałem słabym głosem.

- Nie – uśmiechnął się Marek. – Obawiamy się Innych. Są gorsi niż największa zaraza. Zauważyłeś już chyba, że nie ma tu dorosłych? Wszyscy, którzy tu trafiają, mają najwyżej czternaście lat. To znaczy ich ciała fizyczne mają tyle lat. W rzeczywistości mogą mieć nawet setkę na karku. Ja wyglądam na trzynaście lat, co wcale nie znaczy, że tyle mam. To coś, co przenosi nas do tego świata, daje nam nowe, młode, zdrowe ciała. Przy tym jako gratis funduje prawie całkowitą amnezję. Niektórzy z przybyszy po odzyskaniu przytomności wspominają jakieś fakty ze swego poprzedniego życia. Przeważają wspomnienia o gwałtownej śmierci. A właśnie, przypominasz sobie coś?

- Nie – skłamałem, sam nie wiem dlaczego.

Marek uśmiechnął się i ponownie napełnił puchary. Nie wiem co to był za napój, ale działał rozluźniająco i uspokajająco. Jakby czytając w moich myślach, Marek rzekł z udawaną powagą: - Ten napar z miejscowych ziół czyni cuda. Niejednego uratował już przed wariatkowem. Oczywiście mówię w przenośni – wariatkowa tu nie mamy. Jednak przybysze różnie reagują na rewelacje o nowym, ‘pięknym’ świecie. Napar skutecznie łagodzi zbyt agresywne czy histeryczne reakcje. Czasami potrzebna jest interwencja straży, ale rzadko. Im szybciej przybysz przyzwyczai się do nowych warunków, tym lepiej dla niego – rosną jego szanse na przeżycie.

- Czy coś mi grozi?

- Tak. Twoje nowe ciało jest podatne na wszystkie choroby tego świata. Już wkrótce zaatakują je różne miejscowe wirusy i pasożyty. Niestety, nasza medycyna - tak jak i wszystko tutaj - jest na poziomie Średniowiecza. Nasi lekarze są w stanie nastawić złamanie, zaszyć ranę, nie oczekuj jednak, że uodpornią twój organizm na tutejsze choroby.

- Czyli co, znów wrzucicie mnie do celi i będziecie obserwować, czy mój organizm poradził sobie z bakteriami, wirusami i szczurami?

- Nie, to pewna śmierć. A może i coś gorszego – Marek odpił łyk naparu, zerkając na mnie uważnie.

- Co może być gorsze niż śmierć?

- Może. Po około dwóch tygodniach albo umrzesz, albo zmutujesz. Staniesz się krwiożerczą bestią, bardzo silną, szybką, w jakimś stopniu inteligentną. Coś w rodzaju wampira.

- Czy eeee, czy jakoś można temu zapobiec? – wyjąkałem. Oczami wyobraźni widziałem już jak moje ciało atakują hordy wirusów, powoli przepoczwarzając mnie w bestię. Dostałem dreszczy jak przy wysokiej gorączce. Nawet cudowny ziołowy napar nie radził sobie z moim przerażeniem. Marek zauważył moją panikę i pośpieszył z wyjaśnieniem: - Istnieje uniwersalne antidotum. Nie jest to ani pigułka, ani mikstura. Musisz jak najszybciej wybrać się do Kręgu.  

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
oldmann · dnia 03.03.2013 19:08 · Czytań: 740 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
mike17 dnia 05.03.2013 10:58 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
To(,) co zo­ba­czyłem po obu­dze­niu się

Cytat:
by nie po­wi­e­dzieć(,) śmie­r­działo

Cytat:
Stój tam(,) gdzie sto­i­sz!

Cytat:
Rzuciłem się gwałto­w­nie do przo­du(,) wy­ry­wając kuszę chłopa­ko­wi z blizną

Cytat:
ale zre­zy­gno­wałem po tym(,) jak

Cytat:
Byłem dla­cz­egoś pe­wi­en

dlaczegoś? Nie ma takiego słowa w j.polskim, chyba że w kontekście:"Dlaczegoś mi to uczyniła?" ale to i tak brzmi mocno archaicznie.
Cytat:
moją skromną osobę szef grupy za­wy­ro­ko­wał – ‘Chyba jest w porządku

zamiast myślnika dwukropek
Cytat:
swym wyglądem przy­po­mi­nał mi czymś małego pro­si­a­ka

bez "czymś" - nie pasuje do kontekstu
Cytat:
Na czele grupy szedł szef(,) oświ­e­cając sobie


Z kwestii technicznych: nie zastosowałeś poprawnego zapisu dialogów (po myślniku), a to przeszkadza w czytaniu i nie wygląda najlepiej.
Jeśli chodzi o treść i klimat, tu jestem mile zaskoczony.
Mam już pewne podejrzenia odnośnie owych "wikingów" i wizyty bohatera w zamku.
Udało Ci się stworzyć atmosferę dawnych czasów, jakby cała rzecz działa się kiedyś, w czasach rycerskich, momentami nawet widziałem stylizację narracji na mowę dawną (szyk przestawny i pewne archaizmy).
Ogólnie nieźle napisany tekst, czyta się płynnie, czasem jakaś językowa niezgrabność przemknie, jednakże całość przemyślana i dobrze poprowadzona.
Czuć, że masz coś do opowiedzenia :)
pierzak dnia 10.03.2013 10:58
Witaj na Portalu!

Interpunkcja do przejrzenia, to na pewno. Z tego co widzę, jest to dopiero początek także zobaczymy jak to się rozwinie.

Jeśli chodzi o ten fragment, jest napisany bez większych zgrzytów, dialogi są do poprawy, to na pewno.

Dużo pytań pozostaje po przeczytaniu - kim jest bohater? Kim jest Grubasek? :) Kim jest Marek?

Wprowadzasz pewną tajemnicę, a chciałby się dowiedzieć, co będzie dalej, także poczekamy - zobaczymy.

Pzodrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty