J. - Otello
Proza » Humoreska » J.
A A A

- Wstawaj! - ktoś mnie obudził teatralnym szeptem.
- Mmmm... - wymruczałem coś bliżej nieokreślonego pod nosem.
- Co tam mruczysz?
- Wrrrrrrrr!!! - dookreśliłem, przewracając się jednocześnie na drugi bok. Miałem ciężki dzień, ciężką noc i tylko tego mi trzeba było. Żeby kacowi wcześniej powiedzieć rześkie „dzień dobry”. Za oknem królowała ciemna, głucha i do pewnego momentu cicha noc, to nie będę wstawał na zawołanie niewiadomokogo. Spać będę! A jak się niewiadomokomu nie podoba to niech spieprza.
- Dobranoc – zawyrokowałem jednoznacznie. A co!
ŁUP!
Nagle znalazłem się na podłodze. Nie to, żebym wcześniej się zgubił, chociaż takie odniosłem wrażenie. Nie byłem zadowolony. Po chwili dotarło do mnie, że przyczyna mojego właśnie powstającego siniaka na tyłku znajduje się tuż nade mną. Z moją prywatną kołdrą i prześcieradłem w swojej intruzowskiej dłoni.
- Kto zacz? – zapytałem. Chociaż nie mogę mieć stuprocentowej pewności, że w stronę niewiadomokogo z moją cieplutką, nocną otulinką w dłoni, nie poleciała cała kawaleria przekleństw. Jednak „kto zacz?” miało jakiś dostojny wydźwięk. W końcu „Gość w dom, koniom lżej”. Czy jak to leciało?
- Nie ubliżaj mi – odrzekł niespodziewany gość. Widać był lekko urażony. To tylko dowodzi, że najprawdopodobniej nie spytałem go jednak „Kto zacz?”.
- Kto zacz? – zapytałem więc tym razem, siląc się na jak najbardziej przystępny ton głosu, chociaż łeb mi pękał. Tak się musiał czuć Zeus tuż przed urodzeniem Ateny. W ogóle ciekawa historia z tym Zeusem. Ale to może kiedy indziej. W każdym razie słuch miałem wyczulony do tego stopnia, że byłbym w stanie usłyszeć jak karaluch wiąże sobie sznurówki w pokoju obok.
- Jam jest Gabryjel – przedstawił się gość, który w tym momencie przeszedł ze statusu „niewiadomokto” na „Gabryjel niewiadomoskąd”.
Odepchnąłem od siebie wszelkie bezpodstawne rozważania i postanowiłem coś z tym fantem, nagłego najścia na moją świętość, zrobić. Przez chwilę, jak Boga kocham, przyszło mi na myśl, że wzorem cioci Stasi z Klanu „A może ja czaju naparzę?”, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie.
- Super, Gabryjel – rzekłem chwiejąc się lekko na nogach. – Oddawaj kołdrę i spieprzaj.
No tak, rozegrałem to po mistrzowsku. Nawet mój prywatny kac wydawał się zadowolony i na chwilę odpuścił łupanie mnie w czaszkę młotem kowalskim.
- Jam jest Archanioł Gabryjel! Nie lękaj się! Bóg mnie przysłał! – powiedział.
Jasne... Trzymam pistolet w drugiej czy w trzeciej szufladzie?
- W trzeciej – pomógł, chociaż moja myśl nie pokonała krótkiej drogi między mózgiem a jadaczką.
- Dzięki – podziękowałem wylewnie, chociaż mogłem sobie darować. Otworzyłem trzecią szufladę, wyjąłem broń i strzeliłem do Gabryjela tak ze cztery razy. Na wszelki wypadek. A ten dalej stał jak gdyby nigdy nic z moją kołdrą w dłoni i dziwnie się na mnie gapił. Nie podobał mi się taki obrót sytuacji.
- Dobra. Czego chce Bóg? – Udawałem, że się poddałem, ale tak naprawdę tylko grałem na czas. Cholera. Nigdy nie pudłowałem z dwóch metrów. Zresztą nie wiem po co w ogóle zadawałem mu to pytanie. Zaczął coś do mnie mówić, a ja słyszałem tylko dzwony kościelne. Powinni dołączyć do opakowania na broń jakieś ostrzeżenie w stylu: „Strzelanie z broni palnej podczas kaca nie sprzyja późniejszej komunikacji. Ministrowie Zdrowia i Obrony Ostrzegają”. Po jakichś trzech minutach łoskot w głowie ustał.
- Coś mówiłeś? – spytałem. Pan Gabryjel nie był zachwycony. Ja też bym nie był, jakbym nawijał z najwyższym poświęceniem przez trzy minuty, a potem ktoś by mnie zapytał, czy przypadkiem czegoś nie mówiłem. – A oddasz mi kołdrę zanim odpowiesz? – Spróbowałem go podejść z tego frontu i wziąć go na litość. Chociaż pewnie gdyby nie kac, to nawet bym tego palanta na ryby nie wziął.
- Nie będzie ci potrzebna tam, dokąd idziemy – powiedział arbitralnie Gabryjel, którego kule się nie imają.
No po prostu nie mogłem uwierzyć! Wchodzi mi tu takie tałatajstwo do domu, sandałów nawet nie wytrze, a podłoga wszakże świeżo cyklinowana, w środku nocy, kołdrę mi zabiera, droczy się ze mną, w szufladach mi dziad grzebał, a teraz jeszcze mnie na wycieczkę krajoznawczą chce wziąć? O nie!
- Ja z tobą nawet na ryby bym nie poszedł! – odgryzłem się spontanicznie. Dobrze, że za dobrze mnie nie znał, bo ja za rybami nie przepadam. I nawet wędki nie mam.
- Ty nawet wędki nie masz – uśmiechnął się pobłażliwie.
Po prostu świetnie! Zdążył mi jeszcze całą chałupę przegrzebać! O tempora! O mores! O cholera! Nigdzie z nim nie idę. Ale ja to mam szczęście, nie powiem. Całe życie człowiek czeka, żeby jakaś apetyczna dziewica w środku nocy wskoczyła przez okno, obudziła, pogłaskała, w końcu człowiek ciężko całe życie pracuje, a tutaj mi się zwala jakaś przybłęda pijana najwidoczniej, z imieniem conajmniej niepopularnym, ubrany w gigantyczną poszewkę na poduszkę, nóg nie wytrze... Ot, taka sprawiedliwość na tym świecie. Pewnie mi jeszcze wszystkie chipsy zeżarł z szafki, łachmyta. Jeszcze się kiedyś doczeka! Oj, pokażę mu miejsce w szeregu! A żeby wiedział, że sobie kiedyś kupię wędkę! O! I na ryby pójdę. I go nie zabiorę. Zobaczymy komu wtedy będzie głupio. Będzie miał się z pyszna. Przyjdzie takie niewiadomoco niewiadomoskąd i myśli, że będzie mi się w moim własnym domu panoszył. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!
- Niemiec? – spytałem znienacka.
Zaprzeczył.
„Pewnie Ruski”, pomyślałem.
- Chodź ze mną – powiedział jeszcze raz. No facet już naprawdę jaja sobie robił. Niech spada. Wyjmę sobie koc z szafy i pod kocem będę spał. Nawet na podłodze, jak będzie trzeba! Niech zna moją determinację, moją zawziętość i – znaną w szerokich kręgach, bohaterską wręcz – nieugiętość (że o niezłomności ducha, tylko przez równie legendarną skromność mą, nie wspomnę).
Pan Gabryjel wyjął spod pazuchy wielki, ognisty miecz, a nad jego głową zajaśniało potężne światło. Jakby tego było mało, to zza jego pleców wyrosły białe skrzydła o pokaźnej rozpiętości.
- Czekaj, tylko szlafrok włożę.


Nie wiem jak się tam znaleźliśmy, ale coś trzasło, błysło, pierdykło, a po chwili staliśmy przed wielką, złotą bramą, a mi znowu dzwoniło w uszach. Czułem się, jakbym stąpał po świeżo rozłożonej wacie. Nic dziwnego. Po krótkich oględzinach doszedłem do jedynego słusznego wniosku.
- Chmura – rzekłem, a na twarzy miałem wypisane „Eureka!”.
- Zaiste – odparł Gabryjel, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Coraz bardziej zaczynał mi się podobać ten gość, mówię wam! – zaraz będziemy u szefa – dodał beznamiętnie, otwierając złotą bramę jakimś małym, pewnie japońskim, pilotem.
Super. O takich wizytach to się powinno wcześniej jakoś informować. U samego Szefa! Szefa wszystkich szefów! A ja taki nieogolony, na kacu, w starym szlafroku, włosy przetłuszczone i potargane (że o niedoleczonej grzybicy stóp nie wspomnę). Dawno nie czułem się taki niegodny. Normalnie zabiłbym za butelkę mineralnej...
- Czy ja umarłem? – spytałem dla pewności. Miałem dziwne przeczucie, że jak przychodzi ci w środku nocy archanioł z ognistym mieczem, a potem zrzuca się z wyra i każe gdzieś iść, to potem już się raczej nie czyta znów sprośnych gazet w swoim własnym fotelu, kwiatów się nie podlewa (i tak nie podlewałem. Bo po co, skoro nie mam. Hmmm... głupi przykład), przez okno się nie wygląda, zaschniętej patelni nie myje. Jednym słowem nie wraca się do siebie w jednym kawałku. W każdym razie nie słyszałem, żeby ktoś ze znajomych opowiadał o czymś takim. Jak kiedyś wrócę to zapytam sąsiada.
- Ależ skąd. Żyjesz i masz się dobrze – uśmiechnął się dobrotliwie Archanioł.
Cholera jasna. Z jednej strony fajnie coś takiego usłyszeć, ale jakby się nad tym głębiej nad tym zastanowić, to właśnie powiedział mi to skrzydlaty Gabryjel z ognistym mieczem. Zaczynałem mieć wątpliwości, czy te wczorajsze grzybki to aby na pewno były maślaki...
Przed nami rozsuwały się kolejne drzwi. Jedne były na odcisk palca, drugie na skan siatkówki oka, potem była próbka głosu, aż w końcu stanęliśmy przed ostatnimi drzwiami, których strzegło dwóch strażników z halabardami. Byli ubrani w jakieś kretyńskie stroje w barwach angielskiego klubu piłkarskiego Crystal Palace, z czego strasznie chciało mi się śmiać, ale przypomniał mi się mój szlafrok, więc się zamknąłem.
- Hasło – zażądał jeden z gwardzistów.
- Masło – odpowiedział Gabryjel, drzwi się otworzyły, rozbrzmiały trąby jerychońskie, chór aniołów zaczął śpiewać psalm piętnasty, a jakiś facet w rogu zaczął naparzać w lutnię.
- Mam kaca... – jęknąłem cichutko, ale nikt nie wykazał zrozumienia dla mojego wewnętrznego cierpienia. Co za parszywy dzień. Ciekawe ile płacą temu od lutni, bo moja babcia lepiej grała na gumce od majtek. Cholera! Dostałbym świra nawet, gdyby po podłodze przeszła kawalkada mrówek, a oni mi tu z trąbami wyjeżdżają.
- O Boże... – jęknąłem.
- Bluźnierca! – syknął Gabryjel.
- Gabryjel! – odgryzłem się. To było dziecinnie łatwe, jeśli gadało się z kimś o takim imieniu. A co do Sali. Była imponujących rozmiarów. Mnóstwo złota, kolumn, ozdób. Przepych, bogactwo i niesamowite echo. Właśnie...
- Echo! – zawołałem.
Odpowiedziała mi cisza.
- Nie ma echa – powiedział archanioł Gabryjel – Szef je zlikwidował, bo strasznie Go przedrzeźniało. - Trochę byłem zawiedziony, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nie wypada marudzić, jak się przyszło w gości. – Szef nadchodzi! Padnij plackiem!
Archanioł mówi, więc trzeba robić. Moje drobiazgowe pomiary odległości, które przeprowadziłem dla zmiennych X – podłoga i Y – moja głowa, okazały się, delikatnie mówiąc, lekko chybione. W związku z czym odzyskałem przytomność pięć minut później, a moje czoło zdobił solidny guz.
- He he – zaśmiał się jakiś mały człowieczek przepasany białą wstęgą z jakimś napisem. Był to pierwszy odgłos, jaki usłyszałem po przebudzeniu, a wiedziony jakimś odległym wspomnieniem z przeszłości, miałem zawsze wrażenie, że jeśli w pobliżu słyszę śmiech, to najprawdopodobniej ktoś nabijał się ze mnie. Intuicja mnie nie zawiodła. Jakiś ktoś o wzroście dochodzącym może ledwo do półtora metra w kapeluszu, śmiał się z mojego guza. Poczułem się urażony, a jednocześnie zobligowany, by w niezbyt kulturalny sposób wyrazić moje niezadowolenia, ale język przywarł mi do podniebienia, bo oto ujrzałem napis na szarfie niziutkiego jegomościa, który bezceremonialnie głosił: „Jam jest Jahwe”.
Normalnie aż mi kac przeszedł. A więc tak wyglądał Bóg? Metr pięćdziesiąt, rzadkie włosy, gładka twarz dwudziestolatka? No i siedem palców u każdej stopy.
- Trochę inaczej sobie Ciebie wyobrażałem – odezwałem się w końcu – o Panie! Panie Boże! Wasza Ekscelencjo! Wielmożna Czcigodność! Magnificencjo! Wasza Wysokość! – rzuciłem na wszelki wypadek wszystkie grzecznościowe zwroty jakie mi przyszły na myśl, z międzywierszowym dopiskiem: „niepotrzebne skreślić”. Miałem nadzieję, że któryś pasował do sytuacji.
- Ja też inaczej sobie ciebie wyobrażałem – przyznał Pan Bóg – i dajmy sobie spokój z tymi ceregielami. Mów mi J. – uśmiechnął się dobrotliwie. – I możesz wstać. Ciężko nam się będzie gadało, jeśli będziesz tak leżał plackiem.
Wstałem z godnością. Tak wtedy myślałem. Potem się okazało, że spod szlafroka widać mi było trzy czwarte tyłka.
Mimo tego wszystkiego wciąż miałem wątpliwości czy to naprawdę Bóg. W końcu Stwórca ma tyle zajęć, że mogli kogoś podstawić. Może chcieli sprawdzić jak zareaguję albo coś w tym dziwacznym guście.
- Na stole jest mineralna, częstuj się – zaprosił Bóg.
- Chwalmy Pana! – wykrzyknąłem, aklamując moją bezgraniczną wiarę. Jakże mógłbym zwątpić? Znany jestem wśród znajomych z żarliwego oddania swemu Stworzycielowi już od wielu lat. Muszę przyznać, że mają tam wyborną mineralną. Jeśli to ma być tylko wstęp, to nie mogę się doczekać własnej śmierci. Teraz tylko pozostaje pytanie, co ja tu robię? Czyżby była to nagroda za moje oddanie, religijność i wiarę? Może dostanę jakiś medal z napisem „Dobry człowiek” albo „Jego słuchajcie, dobrze gada”.
- Strzelałeś do mojego archanioła? – zapytał Pan Bóg.
Świetnie. Jeden do zera dla Niego. Przytaknąłem nieśmiało. Moje niezdobyte ordery przemaszerowały mi przed oczami.
- Wybraliśmy ciebie spośród całej ludzkości – zaczął J. – jako iż jesteś jej statystycznym, przeciętnym przedstawicielem, średnio wierzącym, średnio inteligentnym, średnio przystojnym i ogólnie w każdym calu średnim. Tak ogólnie mówiąc, muszę przyznać, że nie wyszedłeś mi zbytnio.
Nagle zrobiło mi się bardzo przykro.
- Właśnie dlatego stoisz tu przed moim majestatem, aby reprezentować ludzkość.
Wypiąłem pierś do orderu, ale nikt nie nadchodził z zamiarem wręczenia mi pucharu, wyróżniania, nawet głupiej laurki. Właśnie do mnie doszło, że raczej nikt mi nie uwierzy, że byłem w niebie i gadałem z J., więc stwierdziłem, że warto by było wziąć coś na pamiątkę. Zacząłem rozglądać się za jakimiś fajnymi sztućcami.
- Jesteś tu, bym mógł zapytać cię o radę – powiedział wreszcie Pan Bóg.
Ha! Super. W środku nocy ze snu wyrwany, jakiś anioł mi się wtarabania z brudnymi sandałami, pościel zabiera, mieczem macha, w szufladach grzebie... Jakby już listu nie można było wysłać. Chętnie bym odpisał. Ciekawe jaka to rada. Może miałbym doradzić w co się lepiej ubrać na spotkanie z Cesarzem Rzymu? Nie znam się na modzie. Wystarczy spojrzeć na mój szlafrok.
- Postanowiłem zmienić kilka rzeczy na świecie w związku z religią, bo ludzie trochę stracili wątek w tym wszystkim – wyjaśnił J.
- Rzeczywiście – przytaknąłem służalczo. Nie wiedziałem do czego zmierza i po co ja tu jestem, ale jak będę przytakiwał to może sobie jakichś punktów więcej nazbieram i szybciej do łóżka wrócę.
- Powiedz mi zatem, człowiecze, jak mnie tam na dole postrzegają? – zapytał Bóg z grubej rury i trochę się zląkłem, bo teraz się zwykłym potakiwaniem nie wykręcę.
- No więc cóż, ludzie, jak to ludzie, po stereotypach lecą – zacząłem dość odważnie – że srogiś, groźnyś, ale jednocześnie mądrość Twa nieskończona, a i Sprawiedliwość we wszystkich zakątkach Ziemi znana i chwalona. Poza Chinami, zdaje się, bo tam gorzej ze znajomością Twego majestatu.
- A boją się mnie? – dociekał.
- A boją – odpowiedziałem ośmielony, choć wiedziałem, że zdania nie powinno się zaczynać od „A”, ale skoro wszedłeś między wrony...
- To niedobrze – zafrasował się J., a mi się zrobiło przykro, że to przeze mnie. Spojrzałem w kierunku archanioła Gabryjela, który z kolei poczęstował mnie takim wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: „I widzisz? Przykro się zrobiło Szefowi przez ciebie, nędzniku”. No tak. Ja zawsze muszę coś palnąć. – A powiedz mi, śmiertelniku, jak odbiera się moje ingerencje w życie ludzkie na Ziemi?
- Z tym to różnie – musiałem być bezpieczny w tej kwestii, więc starałem się wybadać sytuację. Poczułem jednak, że kłamstwo nie będzie najlepszym rozwiązaniem. – Ludzie nie są zbyt zadowoleni jeśli chodzi o potop. Kilka domów nie wytrzymało tego, były spore zniszczenia i w ogóle. Trochę też psioczyli na czterdziestoletnie krążenie po pustyni w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej. Ale doszli i im przeszło. Bardzo im się podobały plagi egipskie. Zwłaszcza szarańcza. Przeważnie chwalą Cię, Panie.
- Z wdzięczności czy strachu?
No i tu mnie ma. Ja sam prawie popuściłbym w gacie, gdybym akurat je miał pod szlafrokiem, ale jeszcze bardziej bałem się kłamstwa.
- Ze strachu – powiedziałem cichutko. Pan Bóg znowu posmutniał. Niedobrze. Wylecę stąd szybciej niż przybyłem, albo od razu mnie do piekła wtrącą. Och, co ja bym dał, żeby teraz chłodne piwko w cieniu pić.
- A jak oddają mi cześć? – dopytywał się Stwórca.
- Głównie to zwierzęta palą – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Co? Myszy, koty, szczury, chomiki, żyrafy?
- Nie, woły, koze, owce i baranki przeważnie – odparłem bez namysłu. Mam nadzieję, że Bóg nie należy do jakiegoś Green Peace, bo pewnie nie byłby zbyt szczęśliwy.
- Poważnie? – wyglądał na zszokowanego – ale czemu? To widziałem, że coś palą, ale dym do góry leciał i mi zasłaniało.
- No tak, Panie J. – znowu mogłem przytaknąć, z czym poczułem się nadzwyczaj dobrze – coś im się uda w życiu, ktoś się z choroby wyleczy, zbiory się udadzą, albo jakieś wesele w rodzinie, to zaraz ludzie biegną i palą zwierzęta z radości. – Zdałem krótką relację, a Bóg wpatrywał się we mnie zdumiony. Ha! Wreszcie ktoś się liczy z moimi słowami. Następnym razem dwa razy się zastanowią, zanim mi anioła z brudnymi sandałami do domu wyślą.
- To tylko potwierdza, że czas na zmiany – rzekł po długim namyśle Pan – Po licznych konsultacjach postanowiłem wprowadzić Nowy Testament – oznajmił z dumą w głosie. Dziwne. Może nie zawsze jestem na bieżąco, ale nie słyszałem nigdy o Starym Testamencie. – Od tej pory Tora będzie nazywana Starym Testamentem – wyjaśnił, uprzedzając moje pytanie.
„No cóż, przydałoby się chyba będzie zabrać za przeczytanie tego Starego Testamentu, skoro już ma nowy niedługo wejść w życie”, pomyślałem zapobiegawczo.
- Chciałbym znieść trochę zakazów i bardziej umilić mój wizerunek – kontynuował, więc nie śmiałem mu przerywać. Zgadnijcie, co robiłem. Tak jest. Przytakiwałem. – Chcę, aby nie uważano mnie za surowego sędziego, tylko za dobrego i miłosiernego ojca.
Byłem lekko zdziwiony, bo szykowała się naprawdę duża zmiana. Nie wiem, czy ludzie to łykną, ale z pewnością woły, kozy, owce i baranki z radością powitają Nowy Testament.
- Co o tym sądzisz? – zagadnął Bóg.
- Obawiam się, że może się wytworzyć podział na tych, którzy będą zwolennikami Starego Testamentu i na tych od Nowego – zakomunikowałem swoje wątpliwości. To chyba było najmądrzejsze zdanie jakie w życiu powiedziałem. Wizja medali i orderów przybierała coraz wyraźniejsze kształty.
- Czas zacząć nową erę! – ogłosił potężnie Stwórca.
- Erę Wodnika! – zawołałem, ale najwyraźniej nie o to chodziło, bo wszyscy patrzyli na mnie jak na dzikusa, który przyszedł do swojej wioski i oznajmił, że jedzie do Ameryki robić karierę.
- Erę miłości – poprawił mnie Bóg. Jak dla mnie nazwa była trochę mniej chwytliwa, ale też całkiem niezła. Szkoda, że mój pomysł nie przeszedł, bo już widziałem jak drukują w milionowych nakładach Nowy Testament z moim motto na okładce: „Nowy Testament. Czas zacząć Erę Wodnika!”. No trudno. Może kiedy indziej.
- Ale jak ludzie się zorientują, że nowe czasy nadeszły? – zapytałem, bo ogarnęła mnie wątpliwość, że rozpoczęcie nowej ery bez jakiejś porządnej kampanii promocyjnej nie przejdzie.
- Ześlę na Ziemię Zbawiciela, na którego czekają ludzie! – rzekł tryumfalnie Bóg, wypatrując mojej reakcji na twarzy. Dobrze, że nie powiedziałem tego, co wtedy mi przyszło na myśl, bo nie wiem jak J. zareagowałby na sugestię, aby upewnić się, czy ten cały Zbawiciel będzie miał czyste sandały, bo ludzie są dość drażliwi w takich sprawach, o czym w niebie chyba nie mają pojęcia.
- Świetny pomysł – powiedziałem jednak – a kim on będzie? Ten Zbawiciel.
- Mesjaszem.
- No, tyle to wiem, ale tak konkretnie? – dociekałem, ale nie mogłem się powstrzymać przed wtykaniem nosa w nie swoje sprawy. Ale skoro mnie już tu zaprosili, to mam prawo domagać jakichś szczegółów.
- Mojego syna – powiedział wreszcie Bóg, co wydało mi się genialnym pomysłem, bo ludzie wiedząc, że sam Stwórca zsyła swojego syna, który zbawi świat, będą urzeczeni jego miłosierdziem i natychmiast przestaną palić zwierzęta. Wszyscy będą zadowoleni, nastąpi pokój, miłość, równość, braterstwo, zabrzmią chóry anielskie, trąby jerychońskie, wszyscy będą śpiewać psalmy, hymny pochwalne i niech tylko zmienią tego gościa, co na lutni brzdęka, bo jest beznadziejny i gotów całą boską sielankę i harmonię do diabła posłać.
- A jak ma na imię syn? – spytałem bardzo uprzejmie. Wtedy właśnie wszedł On. Przystojny, dobrze zbudowany, długie kasztanowe włosy, broda. Naprawdę świetny kandydat na Mesjasza. Tylko imię głupawe.
- Właśnie się zastanawiam, czy posłać go między ludzi z tym imieniem co ma, czy lepiej mu zmienić, żeby się ludzie nie czepiali. – Zastanawiał się J.
- No ale jak ma na imię? – moja niecierpliwość może była zbyt ryzykowna, ale gra była warta świeczki.
- Stewart.
- Jezu Chryste!
- O, to nawet lepiej brzmi – przyznał Pan Bóg i zapisał moją propozycję na kartce. Dobrze mieć wkład w rozwój religii na świecie. Sąsiedzi pozielenieją z zazdrości. Zapytają gdzie byłem, a ja najpierw machnę lekceważąco ręką, a potem skromnie (jak to ja zwykle) przyznam się, że mój dobry kumpel, J., pytał się o radę w sprawie modernizacji religii, i żeby lepiej zrobili sobie miejsce na półce, bo niedługo ma wyjść Nowy Testament, ale lepiej niech nikomu o tym nie mówią, bo to taka mała tajemnica między mną, a J.
- Planuję też stworzyć instytucję Trójcy Świętej, żeby ludziom trochę zamieszać w głowach, czyli będę ja, Stewart i Duch Święty jako jedna osoba – rzekł Bóg.
- Nie rozumiem...
- I bardzo dobrze – ucieszył się J., zacierając ręce. Ale ja naprawdę nie rozumiałem. Czyli że co? Ojciec z Synem i jeszcze jakiś Duch Święty? Trzech dorosłych facetów będzie się przedstawiać jako jedna osoba? Co na to urząd skarbowy?
- No więc aby zbawienie dokonało się całkowicie – mówił dalej Bóg – jeden z jego uczniów go zdradzi, a ludzie go zabiją.
- Co? – byłem zszokowany. To najpierw się chucha na owieczki, kozy, woły i baranki, żeby potem, tak z czapy, zabić własnego syna? Żal mi było Stewarta, ale przecież Stwórcy nie mogę się sprzeciwiać.
- Nie martw się – uspokajającym tonem mówił J., - mój syn powstanie z martwych i wróci do nieba, gdzie zbudujemy mu krzesełko i będzie siedział po mojej lewicy.
- Może lepiej prawicy? Zgrabniej brzmi – zasugerowałem nieśmiało. A ten pomysł z powstawaniem ze zmarłych też mi się nie podobał. Już o czymś takim słyszałem. Zombi, czy jakoś tak. Chodzi to to w obdartych szmatach z łapami wywalonymi do przodu, jakby do pianina szedł polkę jakąś zagrać, burczy coś pod tym swoim kikutem nosa, straszy biednych ludzi, zabija i strasznie śmierdzi. Niezbyt przypadła mi do gustu taka wizja Zbawiciela, jeśli mam być szczery.
- Zostało nam tylko pomyśleć nad sposobem śmierci, bo potem ludzie zrobią z tego symbol religijny, więc warto, żeby to jakoś porządnie wyglądało – powiedział Pan Bóg, więc wysiliłem swoje obolałe neurony do wzmożonej aktywności.
- Zrzucenie ze skały raczej nie wchodzi w grę – myślałem na głos. Pomaga. Spróbujcie. Tylko może nie przy ludziach, których nie znosicie. – Rozciągnięcie przez konie mogłoby wyglądać dość ciekawie, ale byłoby trudne do odtworzenia. Trucizna to też raczej zły pomysł.
- A ukamienowanie? – zapytał Bóg. Stewart przyglądał się naszej wymianie zdań z niepokojem. Coś mi się wydaje, że nie polubi za bardzo Ziemi.
- Trudno będzie nosić scenę z ukamienowania nosić na szyi, albo zawiesić w szkole – rzekłem po namyśle. Wtedy przyszła mi do głowy genialna myśl.
- Ukrzyżuj – powiedziałem.
- Trochę zbyt barbarzyńsko – zastanawiał się Bóg – co o tym sądzisz, Stewart?
- A nie mógłbym na grypę, czy coś? – spytał nieśmiało przyszły Zbawiciel. Szybko mu to odradziliśmy, bo nie wypada, żeby przedstawiać Syna Bożego jako kaszlącego faceta z czerwonym, zakatarzonym nosem. Przez chwilę się zastanawiałem, czy jeśli Stewart zachoruje na grypę, to czy w ramach Trójcy Świętej wszyscy będą chorzy, ale od tego całego myślenia rozbolała mnie już głowa. Marzyłem tylko o ciepłym łóżku.
- Drogi śmiertelniku – zaczął podejrzanie miło J. – a nie chciałbyś być tym, który zdradzi Stewarta i wyda go na śmierć krzyżową?
- Ja? – ręce zaczęły mi się pocić i dostałem gęsiej skórki. Ktoś tu wymagał ode mnie zbyt dużej odpowiedzialności. A co ludzie powiedzą? Zdradzę im Zbawiciela, to nawet jak będę tłumaczył, że taki był plan Boży i tak musi być, to w najlepszym wypadku uznają mnie za wariata i w ramach kuracji wrzucą mnie do jaskini z lwami, tak jak tego Daniela. Tyle, że ja mogę nie mieć tyle szczęścia. – Ja to niekoniecznie, ale mój sąsiad, Judasz, to własną matkę by sprzedał za trzydzieści srebrników – zaśmiałem się nerwowo. – Mogę wam dać numer – dodałem konspiracyjnie i już po chwili wszystko wróciło do normy. Pan Bóg i Stewart podziękowali mi za pomoc i kazali Archaniołowi Gabryjelowi wziąć mnie z powrotem do domu. I bardzo dobrze.
- Gotowy? – zapytał Gabryjel, a złota brama zamknęła się za nami z cichym trzaskiem.
- Najpierw sandały wyczyść – zasugerowałem.



Obudziłem się nad ranem ze strasznym bólem głowy. Czułem się nieświeżo, wyglądałem nieświeżo i miałem dobijająco głupawy sen. Poza tym było mi strasznie zimno. Nigdzie nie mogłem znaleźć mojej kołdry. Porozglądałem się trochę po pokoju, znalazłem cztery tajemnicze ślady w mojej ścianie. Jakby po jakiejś strzelaninie. „Ta impreza naprawdę musiała się wymknąć spod kontroli”, pomyślałem lekko oszołomiony. Nie pamiętałem absolutnie nic. Boże, zabiłbym za butelkę wody mineralnej...
No tak, na stoliku stała butelka wody mineralnej i wazon z kwiatami. Szybko napiłem się kilka łyków i zacząłem szukać aspiryny. Woń kwiatów drażniła mnie bardziej niż pies sąsiada. „Ale skąd te kwiaty?”, uderzyła mnie nagle myśl. Sięgnąłem po leżącą przy nich karteczkę.
„Dziękuję. J.”, pisało na niej. Nie miałem pojęcia kim był, lub była „J.”. Ale jeśli miałaby się okazać jakąś fajną dziewczyną, to mam nadzieję, że zostawiłem jej swój numer telefonu.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Otello · dnia 04.03.2013 19:18 · Czytań: 704 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
al-szamanka dnia 04.03.2013 20:09 Ocena: Świetne!
Cytat:
Spróbowałem go podejść z tego fro­n­tu i wziąć go na litość.


zbędne

Cytat:
jak przy­cho­dzi ci w środku nocy ar­cha­nioł z ogni­stym mie­czem, a potem zrzu­ca się z wyra


cię

Cytat:
z czego strasz­nie chciało mi się śmiać, ale przy­po­m­niał mi się mój szla­frok, więc się zamknąłem.


Cytat:
Bóg nie należy do ja­ki­egoś Green Peace


Greenpeace

Cytat:
- To tylko po­twi­e­r­dza, że czas na zmi­a­ny – rzekł po długim namyśle Pan(.)


Cytat:
- Właśnie się za­sta­na­wi­am, czy posłać go między ludzi z tym imie­ni­em co ma, czy le­pi­ej mu zmie­nić, żeby się lu­dzie nie cze­pi­a­li. – Za­sta­na­wiał się J.


żeby się ludzie nie czepiali - zastanawiał się J.


:) :) :) :) :) :) :) :) :) :)
Czytało się jak scenariusz do kolejnego odcinka Monty Pythona, coś jakby Życie Stewarta.
Zabawne aż do rozpuku i łez.
No co ja zrobię, że śmieję się z takich parodyjek.
Szczególnie gdy tak wartko, leciutko i dowcipnie pisane :)

Pozdrawiam :)
zajacanka dnia 05.03.2013 17:27 Ocena: Bardzo dobre
To kolejny Twój tekst, przy czytaniu którego świetnie się bawię. Styl lekki, swobodny, z dużą dawką humoru i ironii, ale nie pozbawiony błyskotliwych spostrzeżeń. Miejscami do dopracowania, niektóre sprawy już Ci podsunęła szamanka, przejrzyj ponownie. Zabawne od pierwszego zdania (wykrzyknik i szept) po ostatnie niemal:
Cytat:
„Dziękuję. J.”, pisało na niej
- było napisane.
Dobra rozrywka na to popołudnie :)
Otello dnia 05.03.2013 18:31
Wywoływanie takich emocji w czytelniku, jakie się wcześniej zakładało to wspaniała informacja dla autora :)
Szkoda tylko, że nie mogę tego zobaczyć na własne oczy ;) Ale skoro tak piszecie, to nie pozostaje mi nic innego jak Wam uwierzyć i przy okazji gorąco podziękować za przeczytanie i komentarze.
Zawsze do usług :)
Wasinka dnia 16.03.2013 10:57
Z humorem, lekkością, pomysłem. Zaprawdę, powiadam Ci, że z przyjemnością wskoczyłam w plany boże i świat skacowanego bohatera. Uśmiech - od małego po szeroki, nawet z parsknięciem (chociaż koniem nie jestem).
Zręczne pióro w pomysłowych dłoniach z poczuciem humoru.
Początkowo myślałam, że Ten, Który Miał Kaca okaże się Jezusem (tfu, Stewartem), zarezerwowanym na potrzeby boskich dobrotliwości, ale to tylko mała subiektywna dygresja.

Warto nieco podszlifować, ale zaprawdę niewiele. Z pierwszej cząsteczki pokażę Ci, że przecinki czasem trzeba wymusztrować (przykłady jeno) :
Cytat:
A jak się nie­wi­a­do­mo­ko­mu nie po­do­ba(,) to niech spi­e­prza.

Cytat:
otu­linką w dłoni, nie po­le­ciała cała
- bez przecinka
Cytat:
byłbym w sta­nie usłyszeć(,) jak ka­ra­lu­ch wiąże sobie

Cytat:
po­sta­no­wiłem coś z tym fa­n­tem, nagłego najścia na moją świętość, zrobić.
- zrezygnowałabym tu z przecinków
Cytat:
A od­da­sz mi kołdrę(,) zanim od­po­wi­e­sz?

Cytat:
Zo­ba­czy­my(,) komu wtedy będzie głupio.


I takie cosiki, np.
Cytat:
zaśmiał się jakiś mały człowi­e­czek prze­pa­sa­ny białą wstęgą z jakimś na­pi­sem. Był to pier­wszy odgłos, jaki usłyszałem po prze­bu­dze­niu, a wi­e­dzi­o­ny jakimś
- wiem, ze to słownictwo i sposób wypowiedzi bohatera, więc wielce dowolnym byc może, ale jednak może za dużo podobnie brzmiących słów? jakiś/jakimś/jaki/jakimś
Cytat:
jeśli w pobliżu słyszę śmiech, to naj­pra­w­dopo­do­b­ni­ej ktoś na­bi­jał się ze mnie.
- dałabym czas teraźniejszy w nabijał (nabija)
Cytat:
- Tru­d­no będzie nosić scenę z uka­mie­no­wa­nia nosić na szyi
- się Ci powtórzyło nosić/nosić
Cytat:
z imie­ni­em co­na­j­mni­ej
- co najmniej
Cytat:
jakby się nad tym głębiej nad tym za­sta­no­wić
- nad tym/nad tym

Powyżej też masz propozycje, warto skorzystać (i plis - było napisane) i ogólnie sobie przejrzeć tekst, bo jest tego troszkę jeszcze, głównie interpunkcja (ale niewiele zupełnie).
Aha, czasem Ci się rymują wyrazy, nie wiem, czy to celowe.

Pozdrawiam słonecznie, z uśmiechem.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:119
Najnowszy:Mateusz199