Umorusany Mateusz wszedł do mieszkania. Trzynastolatek rzucił plecak w kąt i ściągnął buty. Do przedpokoju weszła zdenerwowana matka. Czterdziestoletnia, chuda kobieta trzymała w dłoni talerz i ścierkę. Popatrzyła na syna z dezaprobatą.
- Ehh… spóźniłeś się synku. Znowu. Nie rób tego więcej. – Matka starała się brzmieć groźnie, jednak zbyt kochała syna, by na niego krzyczeć.
- Ale mamo. Przecież jest dopiero pięć po piątej! Jeszcze jest jasno. Słońce jeszcze wysoko.
- Synku, wiesz, że miałeś być o piątej. Dzień jest coraz krótszy. Za parę dni słońce będzie zachodzić już przed szóstą.
- Ale to tylko pięć minut mamo. Przecież nic wielkiego się nie stało.
- O pięć minut za dużo! Koniec tej rozmowy, synku. Idź do salonu. Za chwilę będzie obiad. Tylko ojciec wróci z pracy. – Mateusz wszedł do pokoju. Zgodnie ze słowami matki, stół był już nakryty. Na fotelu obok, Łukasz, starszy brat czytał gazetę.
- Cześć młody! – życzliwie przywitał się z Mateuszem.
- No hej – odpowiedział, i usłyszał, iż ojciec właśnie wrócił do domu. Cała rodzina zasiadła do posiłku. Podczas jedzenia Mateusz zrelacjonował rodzicom, co działo się w szkole.
- Pani uczyła nas o geografii! To super mamo!
- Wiem, wiem Mateuszku. Geografia jest ciekawa. Co konkretnego wam mówiła, co?
- Mówiła, gdzie leży Azja, albo gdzie znajduje się Nowa Zelandia. Fajna nazwa, co nie? W ogóle to ciekawe czemu akurat nowa, a nie stara? Mamo, a ty byłaś kiedyś za granicą?
- Nie, nigdy synku – odpowiedziała chlipiąc zupę. Reszta rodziny jadła w ciszy i przysłuchiwała się rozmowie. Ojcu powoli przestawała się podobać. Konwersacja schodziła na złe tory.
- Czemu? W ogóle mamo… czy byłaś kiedyś poza miastem? – Pytanie zaskoczyło i speszyło matkę. Po chwili odpowiedziała:
- Też nie synku. Nie ma takiej potrzeby. Tu jest wszystko czego mi trzeba, czego nam trzeba. Przede wszystkim mam was! Po co miałabym gdzieś jeździć?
- Daj już matce spokój! – Ojciec podniósł głos. Zauważył przez okno zachodzące słońce. – Zejdę na dół do dozorcy, pomogę mu zamknąć drzwi i sprawdzić wszystko. Łukasz, ty jak zjesz to sprawdź dobrze okna – zwrócił się do starszego syna.
- Okej tato – odpowiedział Łukasz. Ojciec wstał i wyszedł z mieszkania. Teraz mały Mateusz poczuł się nieco pewniej. Bał się, jednak zadał pytanie, które dręczyło go od dłuższego czasu.
- Mamo, czy ty byłaś kiedyś na zewnątrz po zmroku?
- Nie! Oczywiście, że nie! Skąd w ogóle ci to przyszło do głowy?! – Pytanie syna zmroziło matkę. Zakrztusiła się zupą i wybałuszyła oczy. Starszy syn udawał, że nie zrobiło to na nim wrażenia. – Masz szczęście, że ojciec tego nie słyszał.
- Mamo, ale dlaczego?
- Co „dlaczego”? Nie wiesz? Nie pamiętasz, co zawsze mówi komisarz? Nie pamiętasz, co zawsze mówi biskup? Burmistrz?
- No pamiętam, ale…
- Nie synku! Nie ma żadnego „ale”!
- Jak się modlimy każdego dnia?
- Jezu..
- No jak!!! – matka ryknęła, co zdarzało się niezwykle rzadko. Wymusiła tym samym odpowiedź.
- „ Wielbię pana swego, bo on jest miłosierny i sprawiedliwy, a dzień jest jego świętą porą. I wyrzekam się nocy, gdyż jest to pora cienia, pora zła i niesprawiedliwości…” – bez zająknięcia wyrecytował Mateusz.
- No właśnie. Pamiętasz synku, co mówił biskup na ostatnim kazaniu, co mówił o starych diabłach?
- Pamiętam, ale dalej nie wiem dlaczego. Mamo, dlaczego?
- Koniec! Słyszysz? Ojciec już wraca. Koniec tematu, albo dowie się, o co pytałeś.
- Dobrze mamo, przepraszam.
- Ja też cię przepraszam synku, nie powinnam krzyczeć, ale zrozum, że to dla twojego dobra – zakończyła rozmowę matka. Ojciec wrócił do mieszkania. Na zewnątrz zapadł zmrok. Mateusz wrócił do pokoju. Jego brat siedział już przy swoim komputerze.
- Hej młody, a może partyjkę w starcrafta, co?
- Pewnie! Dzisiaj ci dokopię!
- No zobaczymy. Dawaj kabel i podłączaj laptopa. – Mateusz posłusznie wykonał polecenie starszego brata i po chwili obaj zaczęli wirtualną rywalizację. Po dwóch godzinach skończyli grę. Łukasz po cichu rzekł do brata.
- Młody, wiem o czym myślisz.
- Tak? Niby o czym? O co ci chodzi?
- Nie udawaj głupa. Kiedyś byłem w twoim wieku. Mówię o rozmowie z matką, przy obiedzie. Ja wiem, wiem, że czasem ciężko zaakceptować pewne rzeczy. Sam przez to przechodziłem. Łeb pełen marzeń o podboju świata, młodzieńczy bunt, chęć pokazania, że jest inaczej. Rozumiem to, ale po pewnym czasie przychodzi refleksja, młody. Refleksja, że jest jak jest i się tego nie zmieni, i to jest dobre. Skoro działa, to po co zmieniać?
- Ale ja nie chcę nic zmieniać. Ja chcę po prostu wiedzieć. Czy to źle?
- Czasem tak, młody. Czasem niewiedza jest błogosławieństwem.
- Nie rozumiem. Wcale tak nie jest.
- Zrozumiesz, za parę lat zrozumiesz.
- Więc odpowiedz mi na te proste pytanie: Dlaczego? Dlaczego w tym mieście nikt nie wychodzi z domu po zmroku? Dlaczego nikt stąd nie wyjedzie?
- Bo tak jest. Tak jest i koniec.
- Wcale nie! – krzyknął Mateusz i za późno zorientował się, że mógł krzykiem obudzić rodziców. - Czemu mówisz „bo tak”? Czemu mamy wierzyć burmistrzowi i komisarzowi? Czemu wierzyć biskupowi?
- Bo oni mówią mądrze i dobrze.
- Ale dlaczego? Czy ktoś prócz nich wie dlaczego? Może oni sami nie wiedzą? Może coś knują i nie chcą, by ich nakryto? Czy znasz kogoś, kogokolwiek, kto zna kogoś, kto wie dlaczego tak jest?
- Nie. Słuchaj. Po prostu, przyjmij, że tak jest lepiej i tyle. Nie wiem „dlaczego?”, nikt nie wie, ale tak jest i koniec.
- Więc czemu nie wyjedziemy z tego cholernego miasta?!
- Przecież wiesz, że najbliższe miasto znajduje się zbyt daleko, aby dojechać tam przed zapadnięciem zmroku. – Mateusz wiedział już, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Przytaknął bratu i sięgnął po książkę. Gdy Łukasz poszedł do łazienki wziąć prysznic, Mateusz wdrapał się na parapet. Wyjrzał przez okno. Wiedział, że gdyby zobaczył go ojciec zostałby surowo ukarany. Dobrze znany mu plac przed kamienicą był pusty. Żadnego ruchu. Latarnie oświetlały chodnik. Nie zobaczył nic ciekawego, ani szokującego. Nie znalazł odpowiedzi na swoje pytania. W nocy nie mógł spać. Rozmyślał nad frapującymi kwestiami. Leżąc i wpatrując się w sufit podjął decyzję. Zbyt długo już zwlekał.
Okazja nadarzyła się szybciej, aniżeli mógłby przypuszczać. Następnego dnia o godzinie siedemnastej trzydzieści zdyszany ojciec wbiegł do mieszkania.
- Chłopaki! Szybko! Ubierać się! Musicie mi pomóc! Auto nawaliło! Stoi trzysta metrów dalej! Szybko! Chodźcie, musimy je tu dopchać i wjechać do garażu. – Łukasz i Mateusz wyskoczyli z mieszkania i pognali za ojcem. Po chwili byli już przy samochodzie. W trójkę poszło im zaskakująco sprawnie. Po dziesięciu minutach byli już pod garażem.
- Super chłopaki! Dzięki. Mateusz idź już do domu. Ja z bratem wepchniemy je do garażu. Damy sobie radę. – Chłopak patrzył jak mężczyźni znikają wewnątrz garażu. To był idealny moment. Odwrócił się i pobiegł w odwrotną stronę, w kierunku centrum miasta. Schował się w śmietniku i postanowił poczekać kilkanaście minut, aż nadejdzie zmrok.
Ojciec i Łukasz weszli do kamienicy.
- No, macie szczęście! Właśnie zamykam – powiedział napotkany dozorca.
- No chyba by pan nas nie zostawił, co panie Heniu? – roześmiał się ojciec. Obaj weszli do mieszkania. W przedpokoju napotkali matkę.
- A gdzie Mateusz? – zapytała.
- Jak to gdzie? Kazałem mu już wracać do domu – odpowiedział zdezorientowany ojciec. Wszyscy usłyszeli trzask zamykanego zamka. Dozorca zaryglował drzwi. Ojciec zbladł. Matka zemdlała i upadła na ziemię.
Mateusz wyszedł z ukrycia. Był niezwykle podniecony i podekscytowany. Podejrzewał, że gdy rano wróci, dostanie najsurowszą karę od ojca, jaką sobie mógł wyobrazić, jednak mimo to, uważał, iż warto było. Będzie pierwszym. Już jest pierwszym. Zapadł zmrok, a on znajdował się poza domem. Co teraz? Zastanowił się. Podjął decyzję, iż pójdzie w stronę starówki. Tam znajdowała się katedra. Przypomniał sobie słowa biskupa, mówiące o tym, iż jest ona zawsze otwarta, i jeśli nie daj boże, ktoś znalazłby się po zmroku poza domem, zawsze może się w niej schronić. Zaczynało się robić zimno, więc tym bardziej powinien się tam schronić. Samo przejście po zmroku spod jego domu do katedry na pewny wystarczy, by obwołać go bohaterem, by pokazać, że nie ma się czego bać.
Szedł dzielnie przed siebie, aż trafił na dobrze znany, długi, wybrukowany deptak. Na drugim jego końcu znajdowała się katedra. Szedł środkiem, po obu stronach co kilkanaście metrów stały latarnie. Kroczył dzielnie przed siebie, wsłuchany w swój krok. Wokół cisza przerywana tylko metalicznym stukotem obcasów. Zaraz, zaraz. Pomyślał. Jak to możliwe, że gumowe trampki wydają metaliczny stukot, niczym wojskowe obcasy. Przystanął. Przeraził się. Cisza. Zrobił kolejne dwa kroki. Znów wtórował im metaliczny stukot. Wiedział, że to nie jego buty wydawały te dźwięki. Ktoś lub coś podążało jego śladem. Rozejrzał się na boki. Nic nie zauważył. Zaczął żałować, iż porwał się na tak szalony pomysł. Zrobił kolejny krok. Ten sam dźwięk. Zatrzymał się, spojrzał przerażony na swoje buty i wtedy dopiero zgroza sięgnęła zenitu. Zmysły odmówiły mu posłuszeństwa. Na brukowanej kostce zauważył swoje cienie. Trzy cienie, szare kontury jego postury. Trzy, mimo, że za plecami miał tylko dwie latarnie. Zatrzymał wzrok na środkowym cieniu, którego istnienia nie dało się logicznie wytłumaczyć. Wyrzekam się nocy, gdyż jest to pora cienia. Fraza ta zagrzmiała nagle w jego umyśle. Zrozumiał, jak wielki błąd popełnił. Spojrzał przed siebie, na drzwi katedry. Rzucił się jak oszalały w stronę świątyni. Znów zabrzmiały te kroki. Biegł ile miał sił. Nie zauważył, iż cienie pod jego nogami mnożyły się.
Mnich trzymający nocną straż ujrzał przez okno biegnącego chłopca. Szybko doskoczył do masywnych, drewnianych drzwi i otworzył. Dał ręką znak, by nie zatrzymywał się, by biegł dalej.
- Szybciej! Szybciej synu! Biegnij! – przerażony mnich dopingował chłopca z daleka. Przygryzł wargi. – Ojcze nasz, któryś jest w niebie... – Mateusz zauważył mężczyznę w habicie. Już był niemal u celu, gdy piętnaście metrów przed katedrą, zdradziecko wystająca kostka spowodowała jego upadek. Chłopak runął na ziemię. Potargał nowe spodnie, jednak nie to było jego największym problemem.
- Wstań!!! – ryknął mnich. – Nie odwra… - nie zdążył dokończyć. Mateusz, w naturalnym odruchu popatrzył za siebie. Nie odwrócił jeszcze całkowicie wzroku, gdy usłyszał świst. Nie dojrzał ostrza, podobnie jak mnich. Głowa chłopca powoli potoczyła się po deptaku, zostawiając za sobą krwawy ślad. Mnich zamknął gigantyczne drzwi. Był bezradny. Nikt nie będzie mieć do niego żadnych pretensji. Minęła chwila. Od stóp bezgłowego ciała odkleił się cień i w powolnym rytmie stukotu metalowych obcasów odszedł w stronę najbliższej bramy, gdzie zniknął wśród innych cieni.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt