Starszy jegomość siedział, jak zwykle o tej porze, na swojej ulubionej ławeczce w parku, karmiąc gołębie. Czuł do nich sympatię, w przeciwieństwie do innych ludzi, którzy albo od czasów ptasiej grypy obwiniali je o wszystkie nieszczęścia, albo nazywali zasrańcami. To ostatnie stwierdzenie miało w sobie więcej niż nutę prawdy, mężczyzna musiał to przyznać, ale w końcu wszyscy mamy tego typu potrzeby fizjologiczne, a nie tylko gołębie nie nauczyły się po sobie spuszczać wody.
Jegomość siedział więc i rozsypywał wokół swoich stóp, odzianych w buty niewątpliwie pamiętające parę wcześniejszych dziesięcioleci, krąg okruszków, po czym przypatrywał się, jak gołębie je wydziobują. Cieszyło go, że zachowują się swobodnie w jego towarzystwie.
Jegomość siedząc tak, nie tylko karmił gołębie, ale też czekał. Czekał, aż na horyzoncie pojawi się nastoletnia dziewczyna, pędząca na swym składaku, prawdopodobnie odziedziczonym po kimś z rodziny, bo dzisiaj się już takich nie kupuje. Staruszek widywał ją codziennie od jakiegoś czasu. Nadjeżdżała tym swoim dwukołowym wehikułem, a gdy wychodziła na prostą ciągnącą się również przy jego ławeczce, nieśmiało odrywała dłonie od kierownicy. Tak naprawdę dotychczas tylko zwalniała uścisk, pozwalając końcówkom palców spoczywać na uchwytach, ale mężczyzna wiedział, że w końcu dziewczyna uniesie ramiona w bok, odchyli głowę do tyłu i poczuje ten sam wicher ponadczasowej wolności co on kilkadziesiąt lat temu.
Jegomość siedząc również myślał, który to proces w czasach dzisiejszych trudny jest do zaobserwowania. Myślał o tym, że ta dziewczyna doprawdy powinna urodzić się wcześniej. Ubrana była zawsze w sposób odbiegający od kanonów dzisiejszej mody- nie obnosiła się z częściami ciała, które, chyba że podczas pobytu na plaży, nie powinny być wystawione na oczy gapiów. Jej twarz wolna też była od jakichkolwiek mazideł, o ile był to w stanie stwierdzić przy słabym już przecież wzroku. Długie, proste włosy splecione były w luźny warkocz, bądź puszczone wolno, wystawione na igraszki z figlarnymi nurtami powietrza. Podczas swoich samotnych przejażdżek dziewczyna śpiewała, co niejednokrotnie wzbudzało zdumienie a nawet potępienie przechodniów. Staruszek znał te piosenki, wryły mu się doskonale w pamięć podczas nieustających sesji muzycznych jego dzieci. Nie były to dźwięki z czasów jego lat młodzieńczych, ale młodości. Bo tak teraz patrzył na okres, kiedy liczył sobie lat czterdzieści i myślał, że jest już jedną nogą w grobie. Uśmiechał się na te wspomnienia, zasnute lekką mgiełką zapomnienia. Zapomnienia nie lubił i żywił do niego wrogość. Złościł się, kiedy nie mógł sobie czegoś przypomnieć, a zdarzało się to ostatnio coraz częściej. Z tej złości rodziła się bezsilność niejednokrotnie zwieńczona paroma łzami, spływającymi po starych, pomarszczonych policzkach. Ale teraz łez nie było. Był uśmiech.
Jegomość siedział na ławce, karmiąc gołębie, rozsypując okruszki i śledząc ich dalszy los, czekał, myśląc o dziewczynie i o swej młodości oraz uśmiechał się do wielu rzeczy na raz. Te i inne procesy, które zachodziły przy jego udziale, niejednokrotnie mimowolnie, nie przeszkodziły mu w uniesieniu głowy, co więcej, w spostrzeżeniu, że oto nie musi już czekać, ale pozostaje mu obserwować.
Jegomość siedząc bowiem, widział już dziewczę nadjeżdżające na swoim zielonym składaku, który nie tylko się poruszał, ale także wydawał z siebie gamę dźwięków niemożliwą wręcz do powtórzenia, co jest nie lada sztuką - jak widać i rowery mogą mieć podzielną uwagę i talent muzyczny. Dziewczyna pedałując, wyśpiewywała coś o letnim czasie w języku angielskim. Wyjeżdżając na prostą drogę urwała, na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia, dłonie rozluźniły się, co więcej, jedna nawet całkiem oderwała się od kierownicy, wędrując w bok. Mężczyzna uniósł się z oparcia i wyczekująco patrzył na dziewczynę. Czy to możliwe, żeby już dziś jej się udało? Rozemocjonowany poczuł, jak jego serce zaczyna mocniej pompować krew. No, ciszej tam - pomyślał - jeszcze by mi tego brakowało, by i serce zaczynało się burzyć. Druga dłoń, jakby czując palące spojrzenie staruszka, uniosła się o parę centymetrów.
Jegomość siedział i obserwując zmagania, cieszył się z postępów zawodniczki. Może za chwilę będzie świadkiem triumfu. Nagle rower zachybotał się i do gamy wydawanych przez niego dźwięków dołączył chrobot kamieni między szprychami. Dziewczyna znów pochyliła się nad kierownicą i złapała ją kurczowo, opanowując sytuację. Prosta droga skończyła się, na dziś to koniec pokazu. Zielony składak cichł, znikając za zakrętem.
Jegomość siedząc na ławce, westchnął. Pomyślał, że to może dobrze, że dziewczynie się jeszcze nie udało. W końcu miałby tyle rzeczy mniej do robienia- czekanie, wyglądanie, spostrzeganie, oglądanie... Musiałby czymś innym, zapewne mniej konstruktywnym zająć ten czas. Zadowolony był z wniosku, do którego doszedł, a zadowolenie to przypieczętował skinieniem siwej głowy.
Jegomość siedząc na ławce, chwycił leżący po jego prawicy kapelusz. Założył go by zaraz uchylić na pożegnanie kłębiącym się gołębiom, po czym wstał, strzepał spodnie i ruszył powoli przed siebie parkową alejką. Już się cieszył na jutrzejsze zmagania.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Sirocco · dnia 19.08.2008 15:50 · Czytań: 696 · Średnia ocena: 4,6 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: