Nigdy przedtem nie był w stanie wyobrazić sobie, że ciemność może być tak czarna i przerażająca. Bał się jej. Bał się jej bardziej niż czegokolwiek w życiu. Śmieszne. W życiu! O ile jeszcze je miał. Na razie wiedział tylko, że jest. Jak? Gdzie? Dlaczego? Coś huczało dziwnym rytmem. Coraz potężniej. Uporczywie. Otaczało go ze wszystkich stron, zdawało się potrząsać całym ciałem.
Ciało!
Rytm rozszalał się nagle drobnym, chaotycznym pukaniem. Nie do wytrzymania w momencie, gdy zrozumiał, że słyszy własne serce. Wstrzymał oddech, chciał się wsłuchać, rozpoznać, umiejscowić. Niemożliwe! Spokojnie. Uspokój się idioto, już lepiej, już dobrze.
Oczy!
Mam chyba otwarte, nie wiem. O Boże! Nie wiem! Dudnienie... nie we mnie! Niemożliwe! Tak nie wali ludzkie serce, to gdzieś obok. Gdzie!? Żeby chociaż iskierka, choć trochę światła...
Bach, bach, bach. Bach! Wołanie z daleka. Skąd?
Poczuł niezmierne wzruszenie, wręcz paraliżującą wdzięczność, że gdzieś coś jest, jakiś inny dźwięk oprócz tego duszącego dudnienia.
I w tym momencie zobaczył czerwoną plamę. Zbliżała się z przerażającą szybkością, roztrzepotana szaleńczym pulsem. Chciał uciekać, zamknąć oczy - nie wiedział, czy je ma. Plama zmieniła barwę rozszczepiając się nagle w srebrzyście rozedrgane smugi, pomykające w zawrotnym tempie donikąd. Był oszołomiony, opanowały go niemożliwe do umiejscowienia mdłości.
Adasiu, Adasiuuuu.
Dawno zapomniany głos, pełen trwogi i czułości, był tuż, tuż i nie do końca, gdyż w tej samej sekundzie przytłumiła go istna kakofonia nieprawdopodobnych dźwięków: krzyki i szepty, śmiech i kwilenie dziecka, ujadanie psa, niepohamowany, pełen straszliwej rozpaczy szloch, przejmujący jęk cierpienia, idiotyczny bełkot pijackiej kłótni.
Chyba oszalał!
Boże!
Spomiędzy zamglonego światła jednej ze smug wyłoniła się, wymachująca laską, skurczona postać starca. Twarz wykrzywiona makabrycznym grymasem, strasząca żółtobrązową resztką zębów i potwornie zdeformowanym nosem - gdzieś już ją widział. Gdzie? Kiedy? Nie mógł sobie przypomnieć, zafascynowany nowym obrazem - samego siebie.
Miał wtedy osiem lat - pierwszy prawdziwy garnitur, Pierwsza Komunia, wielki tort, którym musiał się ze wszystkimi podzielić, pomimo że był to jego dzień - teraz frunął ku niemu na kryształowym talerzu, wspaniały, nienaruszony, niezapomniany różowy krem, a tuż za nim, mrużąc oczy, z tym swoim niepowtarzalnym uśmiechem i stukając obcasami... Anna.
Nigdy potem nikogo tak nie kochał.
Nie odchodź, Anno. Zostań! Nie chcesz?
Widział wszystko na raz i z osobna, był obok i wśród wszystkiego. Jednocześnie. Jechał na drabiniastym wozie pełnym wonnego siana, w szale bezsilnej rozpaczy deptał odznaczenie za ratowanie kolegi - bezskuteczne. Czuł pod stopami rozgrzany piasek tunezyjskiej plaży, wyjątkowy smak pierwszego pocałunku, przypalał schabowego na patelni. Aaaa, dzwoni telefon, Jacek się urodził. No gdzie ta koszula? Do diabła, spóźnię się do pracy.
Nie odchodź, Anno, proszę.
Wyciągnął rękę, aby odnaleźć, zatrzymać jej cień, gdzieś, pomiędzy ośnieżonymi szczytami gór i przeraźliwie miauczącym, rudym kotem.
Bach, bach, bach!
Wyciągnął rękę. Rzeczywiście wyciągnął. Czuł ją i był to ból nie do opisania, i wiedział, że dzikie, nieludzkie wycie, które w tym samym momencie usłyszał, to jego własny głos.
Boże!
Wiem, wiem wszystko, to już koniec, nigdy mnie tu nie znajdą, za głęboko!
Muszę!
Chociaż trochę światła. Nie mogę odejść w ciemność, zawsze się jej bałem!
Miał w kieszeni zapalniczkę. Wydłubał ją z lepkiej, jeszcze pulsującej miazgi swojej własnej nogi, oszalały z bólu, półprzytomny.
Szybko, szybko, dłużej nie wytrzymam.
Metan, co tam. Byle szybciej... muszę nacisnąć!
Nawet nie zdążył zobaczyć światła.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt