Non stop przemoc - Quentin
Proza » Historie z dreszczykiem » Non stop przemoc
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

                                                               „Każda rozkosz pragnie wieczności”

                                                                                             F. Nietzsche

 

U zarania…

 

Sto trzydzieści osiem dni − tyle mija, odkąd stałem się bezrobotnym marzycielem. Ale już czuję, że coś we mnie pęka. Zderzam się z górą lodową i idę na dno. Sto trzydzieści osiem, dziewięć i dalej. A im dalej, tym bliżej dna jestem. Powoli zaczynam zastanawiać się, na ile czasu zostało mi jeszcze tlenu.

Najpierw wariuje mózg. Racjonalne myślenie zostaje upośledzone i już nie wiesz, czy budząc się przed południem, masz kilka szarych komórek mniej, czy to zwyczajne otumanienie snem. Czasem niemoc jest tak duża, że budząc się, poruszam nogami i rękoma w obawie, że te dotknęła dystrofia mięśniowa i niedługo nawet śliny nie będę mógł zetrzeć z kącika ust. Wtedy wsadzą mnie na odpowiedni wózek, taki, który utrzyma ponad siedemdziesięciokilowy ciężar i powiozą do Disneylandu, żebym zrobił sobie zdjęcie z jebaną myszką Miki, albo potrzymał Małą Syrenkę za płetwę.

Leję do kibla po ściance, bo nie lubię hałasu, chociaż wszystko jedno. I tak jestem sam w domu, bo matka poszła do roboty. Za oknem słychać szczebiotanie tych skurwysyńskich ptaków. Głupio mi, że nazwałem je skurwysyńskimi, w końcu nie z nimi mam problem. To ludzi nie mogę znieść, a ptaki są w porządku. W ogóle zwierzęta są spoko. Nawet, jak któreś cię z góry obesra, albo wdepniesz w fekał psa, czy krokodyla, to co z tego? Zawsze można to potraktować, jako komunikat od zwierząt: „patrz pod nogi, chuju!”. I dobrze, że tak srają wszędzie, gdzie popadnie. Wkurwia to ludzi, a ja lubię, kiedy ludzi coś wkurwia.

Myję się i czeszę, bo nie lubię wyglądać jak menel. Zdarza mi się nie ogolić, ale ten zarost, co mi ryja porasta, nie razi aż tak bardzo w oczy. Kobitkom może się nawet podobać. A zresztą gówno mnie to obchodzi. I tak nie mam kasy, żeby przygruchać pannę. Oczywiście mógłbym udawać, chuj wie kogo i puszyć się jak kogut, ale to byłoby nieuczciwe. To już lepiej niech zostanie, jak jest. Pornografia i ostrzenie fujary do tej pory wystarczyły, to i teraz obędzie się bez udogodnień. Lepsze wrogiem dobrego.

Po krótkim spacerze z psem, idę do sklepu. Tym razem dalej muszę iść, kurwa, bo w tym małym sklepiku, co zawsze tam chodzę, same stare baby utworzyły łańcuszek w kolejce, jakby chciały, pizdy jedne, grać w głuchy telefon, a ja nie lubię tłoku. Fobię mam społeczną, czy coś i zwyczajnie to gderanie o kiełbasie i kutasie drażni mnie. A teraz to już w ogóle, od kiedy nie mam roboty. Ludzie myślą, że jak jesteś bezrobotny, to czas nie ma dla ciebie znaczenia.

No więc idę do tego sklepu koło szkoły, mojej starej budy kochanej, a tam koło śmietnika jakieś dzieciaki się piorą. Szczyle, po dziesięć lat może, młócą w powietrzu chudymi łapami, jakby komary odganiały. Pozostałe gnojki przyglądają się tylko z boku i nagrywają zajście na telefony. Za moich czasów to na zewnątrz jeden, czy dwóch nauczycieli dyżur miało, no więc rozglądam się w poszukiwaniu jakiegoś pedagoga i widzę, ale na drugim końcu placu, gdzie najwięcej dzieciaków biega i drze mordę. Chyba to nawet ten sam koleś, co mnie matematyki uczył.

W końcu dwóch łebków przy śmietniku przestało się tłuc. Rozeszli się w dwu różnych kierunkach, a za nimi poszła reszta. Tak sobie uświadomiłem, że przez całe swoje zasrane życie, nie obiłem nikomu mordy. A i nie dostałem także nigdy. Jakoś mnie nie interesował wycisk. Może nawet uznałem, że to zbyt prymitywne zachowanie. Coś takiego przystoi jaskiniowcom, albo dzieciom jaskiniowców.

Przelazłem na drugą stronę ulicy, gdzie był samoobsługowy sklep, którego właściciela znali wszyscy w okolicy i nazywali chujem. Nie wiem, dlaczego, ale też gnoja nie lubiłem.

 

Gniew…

 

Siadam przed komputerem, jak zwykle o tej porze, żeby poszukać pracy. Jeszcze zanim wpiszę prawidłowy adres, już wiem, co mnie czeka. Doradców samych szukają, skurwysyny. Naganiacza im trzeba, co będzie za nich świecił oczami. „Pani kupi, pani weźmie, mam propozycję…”. A do tego serwują gruntowne przeszkolenie, jakby, kurwa, lizusostwo było tym, czego w życiu najbardziej trzeba.

Jeden naganiacz, drugi, trzeci i tak cała strona zbliża się ku końcowi. Żeby mnie tak chociaż raz zaskoczyło coś pozytywnie.

Żyłem w atmosferze niepowodzeń. Zewsząd spodziewałem się porażki, jak, kurwa, paranoik jakiś, ale inaczej nie potrafię. Nawet jak wszystko zaczyna iść dobrze, to już się rozglądam w poszukiwaniu zagrożenia. Już wypatruję widma końca, bo nie umiem się chyba cieszyć. Nie potrafię pierdolnąć się a trawę jak hipis i patrzeć w chmury, kiedy wiem, że coś jest nie tak. Rozpacz przysłania mi wszystkie ciekawe widoki, a im bardziej jestem zrozpaczony, tym więcej we mnie gniewu wzbiera do ludzi, do świata, a także do siebie.

Zanim wyłączę komputer, szperam trochę w poszukiwaniu rozrywki. Oglądanie co dzień pornosów to nuda, trzeba by zrobić ze dwa, trzy dni przerwy.

Przeglądam filmiki, gdzie starzy, młodzi, biali, czarni, ładni, brzydcy okładają się pięściami, albo czym popadnie. Półtorej godziny tak siedzę przed monitorem, aż ten hałas bójek zaczyna mi dźwięczeć w uszach nieprzyjemnie. Nawet, kiedy wyłączę komputer, dalej ten hałas mam w głowie, a przed oczami migają mi obrazki tych, których oglądałem. Nie czuję absolutnie nic, jakbym patrzył na widok za oknem, który mam na co dzień.

 

Bezsenność…

 

Dzień się już dawno skończył, a ja nadal nie mogę zasnąć. Myślę więc o tym, co mógłbym zrobić jutro, a w zasadzie to dzisiaj, bo już północ minęła. Książkę mogę jakąś przeczytać, albo film obejrzeć. Coś z klasyki, żeby nie katować się gównem. Po dłuższej chwili dochodzę do wniosku, że wcale nie mam na to ochoty. Wszystko mi zbrzydło. Od miesięcy nawet telewizora za często nie włączam, bo wciąż trafiam na mordy polityków, a to mnie wkurwia. Nic tak mnie w życiu nie drażni, jak te świńskie ryje w garniturach. Nigdy także nie byłem uprzedzony. No, może poza stosunkiem do Niemców i Rosjan, ale to jest, kurwa, konsekwencja dziejów. Sam po części jestem Niemcem z pochodzenia, ale na usprawiedliwienie dodam, że siebie też za to nienawidzę.

Demokracja napawa mnie obrzydzeniem. Władza głupich ludzi odstrasza. Zastanawiam się, czy ktoś w tej chwili, gdy leżę tak sobie na łóżku przy zgaszonym świetle, planuje zamach. Olbrzymie przedsięwzięcie terrorystyczne, do którego przygotowywać trzeba się całymi latami, zaprząta mi umysł, jak uciążliwa piosenka. Dzisiaj świat jest wyczulony na zamachowców, ale przecież każdy spodziewa się jakiegoś islamskiego fundamentalisty. Kto podejrzewa sąsiada z góry o ciągoty do trotylu? Europejczycy i nie tylko sądzą, że każdy atak terrorystyczny poprzedza okrzyk „Allah Akbar” Potem jest głośne pierdolnięcie i ziemia pod nogami natychmiast zmienia się w świeży grób.

 

Rozkosz…

 

Następnego dnia do późna chodzę ulicami miasteczka. Wszystkie są tak samo nudne i ciemne. W oddali dostrzegam dawną koleżankę z podstawówki. Dziewczyna pcha przed sobą dziecięcy wózek. Nie zazdroszczę młodym, którzy przyjdą na ten pieprzony świat. Z drugiej jednak strony może to jakiś mały, srający w pieluchy i jedzący zupki rewolucjonista. Przyszły Ernesto Che Guevara, którego wizerunek nosić będzie rzesza niczego nieświadomych ludzi.

Całe życie zastanawiam się, kim chciałbym być. Co zwykły człowiek może po sobie pozostawić, by po jego odejściu nie wszystko zostało stracone?

Jedni dążą w tym celu do posiadania dzieci, inni gromadzą majątek, a reszta brnie w sztukę, albo świeci mordą w telewizji. Są jeszcze ci, którzy budowali swoją potęgę i pamięć orężem. Wszyscy znamy Hitlera, Stalina, Mao, Ho Szi Mina, Mansona, czy Breivika. Zbrodnie ugruntowały ich pozycje i spisały legendę.

− Zgubiłeś się? − słyszę za plecami czyjś głos.

Obracam się więc powoli i widzę łysola w asyście dwóch osób. Chłopaka i dziewczyny. Bardzo niskiej dziewczyny.

− Przewietrzyć się wyszedłem − mówię, patrząc w tępą mordę łysola. Wyglądał na tak upośledzonego, że zechciałem go przytulić.

− Pieniędzy trochę potrzebujemy − oświadczył.

− Tak? − Odparłem zaciekawiony. Bawił mnie ten gość z kalectwem wymalowanym na twarzy. Postanowiłem grać dalej. − A ile potrzeba?

Przygłup zdawał się mieć przygotowaną wcześniej odpowiedź.

− A ile masz?

Pierwsza zasada samoobrony mówi, że najlepszą obroną jest ucieczka. Miałem wystarczająco dużo czasu i przestrzeni, żeby czmychnąć w któryś z trzech kierunków świata, ale byłoby to zbyt trywialne. „Witaj przygodo” − pomyślałem.

− Zupełnie cię nie rozumiem, człowieku − powiedziałem. − Skoro potrzebujesz pieniędzy, dlaczego nie pójdziesz w ślady matki i nie obciągniesz jakiemuś dzianemu ramolowi druta? Twoja stara jest tak dobra, że na pewno nie zrobisz jej konkurencji.

Już teraz nie mogłem uciec. Nawet, gdybym chciał, łysol dopadł do mnie z pięściami i musiałem uporać się z tym problemem. Pomyślałem sobie, że przychlast bez włosów jest niższy, co najmniej o głowę, a więc z koszykarzem napierdalać się nie muszę.

Skurwiel był wyjątkowo silny i sprawny w bójce. Trafiał mnie raz po raz, ale dałem sobie radę i z trudem utrzymywałem pozycję pionową. Okładaliśmy się nawzajem zapalczywie, dopóki w płucach nie zabrakło tlenu. Odepchnąłem go od siebie, łapczywie połykając powietrze. Obaj byliśmy obici i wyczerpani.

W ustach nagromadziło mi się tyle krwi, że musiałem splunąć. Językiem wyczułem, że górna szóstka, o której dentysta powiedział „do roboty”, zaczęła się ruszać. Chwyciłem więc ząb między palec wskazujący a kciuk, i szarpnąłem. Ząb poturlał się po trotuarze pod nogi łysola.

− No i za to masz u mnie piwo − powiedziałem.

 

Orbitowanie…

 

Łysola nazywaliśmy Skinem, jego kumplem był Dzikus, a jedyna dziewczyna w naszej paczce to Mała Mi. Ja postanowiłem ochrzcić się jako Bękart. To ze względu na moje połowiczne sieroctwo. Byłem najstarszy z całej grupy i wzbudzałem czasem podziw pozostałych. W gruncie rzeczy nie było czym się chwalić, ale dla niech stanowiłem swego rodzaju ciekawostkę.

− Co się robi na studiach? − zapytał mnie pewnego razu Skin, który nie ukończył chyba nawet gimnazjum.

− Różne rzeczy − odparłem. − Przeważnie marnuje się czas i słucha różnych profesorów, dla których najbardziej fascynującą rzeczą jest przedmiot, którego uczą.

− Kiedyś chyba wjebałem jednemu profesrowi − zastanawiał się. Nie chciało mi się poprawiać go za każdym razem, kiedy robił błąd. Syzyfowa praca.

Podobnie wyglądała edukacja Dzikusa, który według mnie miał ADHD, ale w sumie nie przeszkadzało mi to. Przyjemnie było patrzeć, jak miotał się niespokojnie, gdy chciał komuś spuścić wpierdol. Był dużo bardziej porywczy niż Skin i nieco brutalniejszy. Kiedyś powiedział mi, że uwielbia skakać po głowie człowieka, do momentu, aż usłyszy cichy trzask pękania kości czaszki. Najbardziej wytrzymałe łby według niego mieli smoluchy. To znaczy czarni.

Mała Mi była z nas najmłodsza. Niedawno skończyła szesnaście lat, ale wyglądała na młodszą. Poważnie, była jak trzynasto, a może czternastoletnia dziewczynka. Taka, u której widać już cycki, ale nie ma wątpliwości, że to dziecko.

Mi była specjalistką w naganianiu niczego nieświadomych łochów. Zdziwilibyście się, jak wielu dojrzałych mężczyzn chciało dobrać się do jej małego ciałka. Wyciągali w jej kierunku lubieżne łapska, bo myśleli, że to biedna, bezbronna trzynastka, z którą pójdzie łatwiej niż ze zwyczajną dziwką. Wywlekała więc tych ramoli z klubów, albo samochodów, i doprowadzała w cichy kąt jednej z bocznych ulic, a tam czekaliśmy już my. Zawsze zwlekaliśmy do momentu, aż koleś spuści spodnie. W razie próby ucieczki ułatwiało nam to sprawę, chociaż ja osobiście lubiłem trochę pognać za zwierzyną. Pod warunkiem, że nie miałem kaca.

No więc jak już zboczek był na miejscu, Mi gwizdała głośno na znak, a ja, Skin i Dziki dopadaliśmy pojebanego zwyrola i tarliśmy jego perwersyjnym dupskiem po ulicy. Na deser delikwent otrzymywał od Małej kopa w nabiał. Gdy już leżał nieruchomo, trzepaliśmy mu kieszenie.

Mi nurtowała mnie najbardziej ze wszystkich. Sposób, w jaki obchodziła się ze swoją seksualnością, nasuwał mi koncepcję gwałtu. Podejrzewałem, że jako dziecko musiała paść ofiarą, ale nie powiedziałem tego głośno. Co mnie to, kurwa, obchodzi. Każdy ma jakąś przeszłość, od której chciałby uciec.

Spędzaliśmy wieczory na łajdaczeniu się i szukaniu okazji. Było kurewsko fajnie, kiedy nocą napotykaliśmy zbłąkanych przechodniów. Z czasem sama kradzież była już zbędna. Mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy, żeby poluźnić pasa, dlatego też tłukliśmy kogo się dało. Bogaty czy nie, żadna różnica. Chodziło przecież tylko o rozrywkę.

Nie byliśmy jedyną grupą, dla której nocny terror stał się sposobem na życie. Co jakiś czas pojawiały się kolejne pseudogangi, z których większość nie przetrwała jednej nocy. Najgorsza była ekipa Szweda.

Szwed to była taka świnia, kawał pryszczatego chuja, z którym mieliśmy największe tarcia. Nazywaliśmy go Szwedem, bo to był blondyn. Żeby go dobrze wkurwić wołaliśmy na tę pizdę Albinos. Nigdy nie potrafiliśmy przejść obok siebie, żeby nie skończyło się to napierdalanką. A przemoc to była pierwszorzędna, bo o ile zboki uganiające się za Mi, nie potrafiły stawić oporu, banda Szweda trzaskała się zdrowo.

Gołe pięści, my i oni. Zwykle po takiej imprezie musieliśmy znieczulić się jakimś mocnym ścierwem, bo wypadające zęby i stłuczenia nie pozwalały nawet zasnąć. Warto było wypluć parę kafli, żeby przeżyć porządny łomot. Po ostrej zabawie na pięści następował moment wyciszenia. Siedzieliśmy wtedy przeważnie w jednym miejscu i lizaliśmy rany.

W starym pudełku po czekoladkach trzymałem wszystkie swoje kosztowności. Od chwili, kiedy przyłączyłem się do Skina, Mi i Dzikusa, zamieniłem pojemnik po łakociach na pudło od butów. W środku miałem pełno banknotów, których nawet nie liczyłem, kilka zegarków na nadgarstek, bransoletek, obrączek i łańcuszków. Znalazł się nawet jeden złoty ząb, który widocznie zabrałem na pamiątkę jednemu z tych rozpustnych burżujów.

Opuchlizna z twarzy schodziła dość szybko, jeśli dużo spałem i okładałem sobie ryja lodem. Mimo wszystko stanowiło to pewien problem, gdyż nie mogłem w kółko powtarzać matce, że pobili mnie skini, albo przewróciłem się. Kto się, kurwa, przewraca kilka razy w miesiącu? Wymyśliłem więc gadkę, że zapisałem się do klubu bokserskiego, a tam się nie pierdolą. Do pewnego momentu mogę ją zwodzić, ale co później? Postanowiłem, że muszę się wyprowadzić.

Znalazłem sobie mieszkanie w kamienicy, niedaleko miejsca, gdzie spotykaliśmy się paczką wieczorami. Teraz wreszcie czułem się samodzielny i szczęśliwy. Nawet ćmiący ból w gnatach i mięśniach nie był w stanie przełamać tego cudownego stanu, w jakim znajdował się mój umysł. Było mi kurewsko dobrze.

 

Bóg…

 

Dzikus i Skin przekonali mnie, że zadawanie bólu i przyjmowanie go to sztuka. Dopóki nie czujesz dolegliwości wątroby, nawet nie wiesz po której stronie ją masz. Wątroba i śledziona bolały najbardziej po walce, nie licząc ryja, bo to norma. Było w tym mnóstwo hedonizmu, gdy z narażeniem zdrowia dopadałeś wściekłego skurwiela, a potem role odwracały się i po chwili to ty byłeś skurwielem. Smak krwi w ustach, napięte mięśnie i gniew fascynowały mnie bardziej niż cokolwiek do tej pory.

Świętem dla oczu była przemoc kobiet, a właściwie to dziewczyn, bo kobietą żadna jeszcze nie była. Pamiętam jak Mi szarpała się z jedną wywłoką, kurewką taką, co to od gadulstwa ma koparę jak rekin. No więc nasza filigranowa Mi zwarła się z tamtym rekinem w dzikim uścisku za kudły i robiły sobie nawzajem karuzelę. Kręciły się tak w kółko, dopóki tamta szczekaczka nie upadła cycami do ziemi, a Mała dokończyła dzieła obcasem. Zawsze musieliśmy odciągać ją od zabawy. Nasza chuda szkapa nie znała umiaru.

Dziewczęta zostawiały po sobie zawsze burdel. Podczas gdy nam, facetom, wypadały w walce przeważnie tylko zęby, kobitki gubiły wszystko, co się dało, a nawet jeszcze więcej. Normą było, że jak któraś miała doczepiane włosy, druga ściągała z niej ten skalp i potem leżał, kurwa, taki pukiel na ulicy, jak przejechany kot. Lalki łamały sobie paznokcie, albo obcasy, metalówy gubiły kolczyki, ćwieki i inne żelastwo, a chuliganki trwoniły fanty z włamu, którymi miały wypchane kieszenie szerokich bluz.

Kobitki były też dużo bardziej zaciekłe. Słowo daję, że gdybyśmy nie odciągali za każdym razem Mi od tych, które leżały na glebie, wskaźnik zgonów na skutek pobicia rósłby szybciej niż dług publiczny społeczeństwa. Nie wiem, z czego wynikała ta ich wścieklizna. Może chciały uchodzić za równe facetom w świecie, który zdominowaliśmy? A może tak ostrzyły sobie pazury na nas w razie jakichś kłopotów?

W meksykańskich gangach dziewczęta takie jak Mała Mi zajmowały się przede wszystkim dilowaniem i spuszczaniem wpierdolu opozycji. One także były jedynie pionkami na szachownicy podczas gry mężczyzn. Jeśli któraś popełniła błąd i poszła nie w tym kierunku, co trzeba, czekała ją kara ze strony koleżanek, bądź perspektywa wielokrotnego gwałtu. Żadna nie chciała paść ofiarą mężczyzn. W tym świecie Bóg nie był kobietą.

 

Nihilizm…

 

Siedzieliśmy pewnego wieczora na jednej melinie i nudziliśmy się. Wychlałem pół butelki jakiegoś syfiastego wina, chociaż nienawidzę wina, jak sam skurwysyn. Nikomu nie chciało się pójść do sklepu, a i mnie noga pobolewała od paru dni, bo niefortunnie zapierdoliłem jednemu ćwokowi kopa w łeb. Był to jeden z tych twardogłowych, a ja miałem na nogach trampki. Nie opłacało się dla tych pięciu dych, jakie miał w portfelu, butować go w cymbał. Nawet dla rozrywki.

− Co chcecie robić? − spytałem trójki swoich ziomków.

− Można by się przejść na spacer − odezwał się Skin.

− Ale ja nie o tym mówię − odparłem. − W życiu, co chcecie robić?

− Jak w życiu? − zdziwił się Skin, co z kolei mnie nie zaskoczyło.

− Srak, kurwa. Normalnie. Jest coś takiego jak życie. Najpierw nasi rodzice biologiczni robią bara bara, a potem dziewięć miesięcy od zapłodnienia, kiedy rozwarcie jest na tyle duże, żeby przecisnąć łeb, przychodzimy na świat. Od tego momentu mówimy o życiu, z tym, że na początku jest fajnie, bo możemy srać w gacie i jeść zupki, a potem są schody. No i właśnie my jesteśmy na początku tych schodów.

Patrzyli na mnie wszyscy nieco zaskoczeni, ale nie aż tak bardzo. W końcu znaliśmy się trochę.

− Pytasz o plany na przyszłość, takie jak rodzina, praca? − rzekł Dzikus.  

− Jeśli masz takie plany, to tak − odparłem.

− Załatwię sobie sklep z bronią − zaczął Dziki. − To dobry pomysł. Ludzie lubią broń i potrzebują jej. Może nawet sam będę coś produkował. Jakiś nowy model śrutówki, albo coś.

− A mi tak dobrze jak teraz − wtrącił Skin.

− Do czasu − kończę zdanie za łysola, na co on zareagował, jak zwykle, zdziwieniem. − Ja zawsze chciałem być kimś − mówię dalej. − Rodzinę, dom, byle jaką pracę i bachory mają wszyscy. To mnie nie kręci. Człowiek musi być, kurwa, odkrywcą świata. Żyje się tylko raz i trzeba robić wszystko, żeby żyć. Nie chcielibyście, aby za pół wieku wspominano was jako wielkich ludzi?

− Idź do telewizji − drwił Dzikus.

− Telewizja jest dla tumanów. − Chciałem jeszcze dodać, że w telewizji to się można co najwyżej pierdolić przed kamerami, ale coś mi przyszło do głowy. Zwracam się więc do Dzikusa: − Znasz się dobrze na broni?

Chłopak zastanawia się chwilę, po czym rzecze:

− Zależy, co masz na myśli. Maczety, kastety i inne takie kurestwo to żaden problem. Gnata w sumie też bym wyrychtował, a bo co?

− Ładunek wybuchowy − rzucam hasło. − Dałbyś radę zrobić jakąś małą bombę?

Wszyscy patrzą na mnie z zaciekawieniem. Czekają na wyjaśnienia. Dzikus waha się dłuższy czas i wierci niespokojnie na starym, rozwalonym krześle, jak to on. W końcu odpowiada:

− Znam kogoś, kto może coś takiego zrobić, ale po co?

− Chcę wysadzić w pizdu jakiś ratusz, szpital, urząd, albo najlepiej sejm, ale na to trzeba by pewnie czegoś dużego i dobrego planu. Moglibyśmy zebrać większą ekipę i pojeździć trochę po kraju. Wiecie, jeden mały wybuch tu, drugi tam… Byłoby fajnie, gdyby zaczęto o nas mówić, nie? Ile chcecie chodzić po ulicach i okradać tych nieszczęsnych ludzi? Po jakimś czasie staje się to nudne.  Przecież można równie dobrze kogoś zabić. Mi. − Spoglądam na dziewczynę. − Co o tym wszystkim myślisz i dlaczego nic nie mówisz?

− Chodźmy lepiej na spacer − odparła wymijająco. − Może po drodze spotkamy Szweda.

− Pies go jebał − odpowiadam na jej propozycję. − Ten kmiot skurwysyński nigdzie się nie ruszy. Będzie tu się szwendał ze swoimi obszczymurkami pewnie przez następne dwadzieścia lat, chyba, że ktoś zdzieli chuja porządnie kosą po żebrach. Mała, boisz się zabić człowieka?

− Nie chcę nikogo zabijać, to głupie.

− A kopanie jakiejś kurwy, suki na ulicy nie jest głupie?

− To co innego! Zresztą, co ci tak zależy?

− Siedzimy tu jak szczury w klatce. Trzeba się wyrwać z tego syfu.

− Ja tak nie chcę − odmawiała.

− To może idź sobie w świat. Znajdziesz dzianego fagasa, kupicie se domek z ogródkiem. Urodzisz mu parę małych gnojków i będziesz gotowała obiadki. Chcesz, to idź, przekonaj się, czy jest tam gdzieś miejsce dla ciebie.

− Może pójdę, chuj ci do tego − próbowała się odgryźć.

− No to won! − Wskazałem jej ręką dziurę w ścianie, przez którą wchodziliśmy do pustostanu. − Ty mała, pierdolona kryminalistko.

No i wyszła. Przysiągłbym, że chwilę przed tym widziałem łzy w jej oczach.

Siedzieliśmy dalej we trzech, z tym, że teraz nikt nic nie mówił. Widać scenka wywarła wrażenie na obu moich kompanach. Skoro nie poszli za Mi, znaczy, że trzymali moją stronę, ale jakoś ich lojalność mnie nie pociągała.  Nie wiązałem ich, kurwa, na smyczy, więc mogą robić, co chcą. Szczerze mówiąc liczyłem, że sobie pójdą.

− Pierdolić to − odezwałem się wreszcie, a chłopcy na mnie spojrzeli, jakby czekali na znak. − Poszukajmy Małej, bo ta cisza jest przejebana.

Na zewnątrz było chłodno. W końcu to późny wieczór z początku marca, a do tego piździło jeszcze od Wisły, której to brzegiem szliśmy. Tuż przed mostem kolejowym przystanęliśmy i poczęliśmy w skupieniu obserwować grupkę ludzi, którzy obserwowali jakąś bójkę. Tłukły się dwie dziewczyny. Jedną poznałem od razu jako Bertę. Wiedziałem, że jeśli jest tutaj ta kurewka, zapewne w pobliżu krąży także Szwed. Później przyjrzałem się także drugiej dziewczynie.

− To Mi − ubiegł mnie Dzikus. − Chyba ją posrało, żeby prać się z tą maciorą.

− Obejdźcie ulicę z drugiej strony, chłopcy − zakomenderowałem. − Spłoszę tego gównozjada Albinosa.

Dzikus i Skin bez słowa przemknęli na drugi brzeg jezdni, a ja postąpiłem kroku naprzód. Wszedłem w strefę, gdzie latarnie rzucały płowy snop światła. Chciałem, by ta jebana hołota zwróciła na mnie gały. Żaden z matołów jednak nie spojrzał. Nie dziwiło mnie to. Też lubiłem popatrzeć na kobitki i ich przemoc.

− Szwed! − wrzasnąłem i poczekałem, aż wszyscy zwrócą oczy ku mnie. − Ty szczynami śmierdzący, skurwysynu. Twojego pedalskiego ryja poznam wszędzie. Chodźcie tu, wielbiciele kutasów. Ja was nawrócę z tej dupodajnej drogi życia.

Zerwali się do galopu z jęzorami na wierzchu, ale do mnie dobiegł jedynie ten cwel o włosach blond, gdyż resztę zaskoczyli moi dwaj druhowie. Pięknie było patrzeć, jak jeden po drugim szorują mordami po chodniku. Poczułem się jak strateg, który rozumem przezwycięża mniej biegłego w myśli przeciwnika. Pozostał mi już tylko Szwed. Gnało w tej chwili to rozeźlone bydle, a ja czekałem, upajając się zwycięstwem. Był już samotny. Jeden jedyny spośród śmierdzieli na placu jatki. Przestał być zagrożeniem, a stał się ofiarą. „Jakie to smutne” − pomyślałem i uśmiechnąłem się.

Gdy był już na wyciągnięcie ręki, zrobiłem błyskawiczny unik w lewy bok i z całej siły przyłoiłem zasrańcowi pięścią w brzuch, chyba na wysokości splotu słonecznego, ale tego dokładnie nie mogę określić, bo wszystko działo się zbyt szybko. Szybciej niż moje oko zdołałoby wychwycić.

Białas upadł momentalnie i zaczęło nim zabawnie telepać po ziemi. Tłukł się jakoś konwulsyjnie po chodniku, uderzając cały czas tyłem głowy o bruk. Na dodatek jego brzydką mordę wykrzywił dziwny grymas, też całkiem śmieszny, ale nie miałem okazji dłużej się przyglądać, bo usłyszałem syrenę policyjną. Zabawa skończona.

Miałem już brać nogi za pas, ale dostrzegłem, że Mi pochyla się nad tą grubą zdzirą i tłucze jej mordę ciosami młotkowymi. One nigdy nie wiedziały, kiedy rozrywka się kończyła. W innych okolicznościach olałbym Małą i naginał co tchu w płucach, jednak byłem jej coś winien za kłótnię, którą wywołałem. Poza tym uznałem, że zanim ciotki wygramolą tłuste dupy z radiowozu, zdołam w porę spierdolić razem z Mi.

Kiedy dobiegłem na miejsce, Berta leżała sztywno z zakrwawioną japą. Po malutkich piąstkach Mi ściekała farba, pewnie z pyska grubaski, pomyślałem. Mała wyglądała okropnie. Do widoku krwi zdążyłem się przyzwyczaić, a nawet go polubić, ale twarz Mi autentycznie odstraszała. Wyglądała jak nafazowana świruska. Tak zahipnotyzował mnie jej obłęd, że straciłem czujność i oberwałem w kark od mundurowego cwaniaka. Skurwiel celował pewnie w łeb.

 

Choroba…

 

Nad ranem obudziłem się w szpitalu i ,ni chuja, nie pamiętałem nic. Dopiero gliniarz, wysiadujący przed moim pokojem, powiedział, że Berta wyciągnęła kopyta na skutek rozległego urazu mózgu, a ten gównozjad, blondas, leży w innym szpitalu i walczy o życie. Ten policjant bełkotał coś, że jak Szwed umrze, postawią mi zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci, ale ja tam w to nie wierzę. Pedryl zrobi wszystko, żeby wylizać się i dojebać mi za krzywdę.

Czułem się, jak kupa gówna pływająca w szambie. Kark bolał mnie tak, że nie mogłem nawet się kimnąć porządnie i w ogóle byłem odrętwiały. Pałkarz musiał mi pogruchotać odrobinę kręgi szyjne, ale to było najmniejsze zmartwienie. Zastanawiałem się, gdzie jest teraz Mała Mi i jak prysnąć ze szpitala. Jeśli przewiozą mnie do pudła, będzie licho.

Gliny chyba czytały w moich myślach, bo już następnego dnia zabrali mnie do aresztu, gdzie miałem czekać dalszych wieści. Nie wyglądało to, kurwa, dobrze. Najbliższe lata jawiły się, jako odsiadka z bandziorami i całą resztą przygłupów. Blondas miał fuksa i uszedł z życiem. Nikt się nawet o niego nie upomniał w psiarni, co było skandalem, kurwa. Dla wszystkich było jasne, że padł moją ofiarą. Jak grzyby po deszczu zaczęli wynurzać się świadkowie po moim zatrzymaniu. Był koleś, któremu groziłem nożem, kilku skopanych przeze mnie dziadów, a nawet jakaś pizda, której rzekomo obiecywałem gwałt, w co uwierzyć nie zdołałby nawet najbardziej podatny na sugestie jełop. Ciemne chmury nad moim łbem robiły się coraz czarniejsze. Proces Mi rusza lada moment, a ja czekałem na bieg wydarzeń.

Ekspertyzy psychologów dowiodły, że jestem pojebany. Osobowość dyssocjalna − taka adnotacja przewijała się od teraz w moich papierach. Nie była to wcale zła wiadomość, biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo, że nie można skazać takiego czuba, jak ja, pomimo rażących przestępstw. Coś jednak mnie w tym irytowało. Nie chciałem być czubem. Kto, do kurwy nędzy, upoważnia tych profesorków do wyrokowania, kto jest, a kto nie jest normalny? Bo nie dbam o to, co myślą na mój temat inni? Bo nie akceptuję cudzych norm i nie przestrzegam konwenansów? Bo ubóstwiam przemoc? To wystarczy, aby uznać mnie za psychola. Przyjdzie czas, kiedy powiedzą o mnie wizjoner.

 

Zgliszcza…

 

Z więźnia przewieźli mnie do ośrodka dla innych aspołecznych świrusów, jak ja. Tuż przed wyjazdem gad powiedział, że Mi dostała łagodniejszy wyrok ze względu na stan emocjonalny w chwili popełnienia zbrodni. Podobno była pod tak silnym wpływem mnie, że zachowywała się, jak w amoku. Nie mogła myśleć racjonalnie, bo była zbyt bardzo zakochana. Dziwnie poczułem się, gdy to usłyszałem. To trochę, jakby truchło Berty miało być dla mnie prezentem, albo przysługą. Coś zamiast pocałunku.

Przechodziłem stopniowo przez terapię, której celem było wyciszenie. Miałem podobno kurewsko niską tolerancję frustracji, a i próg wyzwalania agresji też nie był zbyt wysoki. Tacy jak ja, to orka na ugorze dla terapeutów. Nie potrafiłem niczego się nauczyć, bo nie byłem zdolny do odczuwania winy. Tak przynajmniej twierdziły psychokonowały. Nakazali mi unikać niewłaściwej stymulacji i wyrażać uczucia w sposób bardziej odpowiedni. Nie mogłem już powiedzieć, że coś mnie wkurwia, bo takie są reguły panujące w społeczeństwie. W chwilach zadumy wyobrażałem sobie, jak to będzie, gdy znajdę się na wolności przystosowany do życia z innymi.

− Kim pan jest z zawodu? − pyta stara raszpla w mojej wyobraźni.

− Rasistą − odpowiadam jej na to dumny i skurwysyńsko zuchwały, po czym dodaję sprostowanie: − Nie, nie, przepraszam… Jestem chuliganem. Nie dbam o kwestie narodowościowe. Z powodzeniem przelewam także krew rasy Panów. I nie próbuj mnie oceniać, drętwa dziwko. Patrzysz na oblicze przyszłego narodu. Tak, powinnaś się bać. Kopiecie grób sobie i swoim dzieciom, sługusy kapitalistycznego reżimu. Przyjdzie czas, kiedy zbijemy na ulicach całego kraju szubienice i zawiśniesz, dziwko, za to, żeś kurwą zbrodniczego systemu. Ugięłaś się przed nim, ugniesz także przed nami. Jest nas zbyt wielu, żeby pozostały choćby zgliszcza.

Zasypiam z uśmiechem na ustach, bo nawet najwięksi bohaterowie bywają czasem zmęczeni.  

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Quentin · dnia 16.03.2013 20:12 · Czytań: 780 · Średnia ocena: 4,67 · Komentarzy: 20
Komentarze
pablovsky dnia 16.03.2013 21:29
Wiele emocji, sporo krwi, mnóstwo zachowań behawioralnych i ogrom kurewskich zwrotów. Sam sposób napisania tego opowiadania jest specyficzny, umiejętnie wprowadzasz w klimat. Gdybym bym małolatem, którego można "zbałamucić", siedziałbym teraz przerażony wizją demokracji. W pewnym sensie jest coś pociągającego w tym opowiadaniu. Zakładając, że to nie autobiografia ;) Osobiście drażni mnie tylko wielokrotne powtarzanie tych samych przekleństw. Oczywiście zakładam, że tak musi być. A jeśli tak, to dobra robota.
Quentin dnia 16.03.2013 21:45
Witaj, pablovsky
To nie autobiografia na szczęście ;)
Przekleństwa może rzeczywiście się powtarzają, ale lubię je, więc repetuję ;) Poza tym ludzie, o których piszę nie są zbyt kreatywni pod tym względem, więc to trochę nieuniknione.
Dziękuję za dość wnikliwą analizę i dobre przyjęcie tekstu.
Pozdrawiam
al-szamanka dnia 16.03.2013 22:53 Ocena: Świetne!
Zdarzyło mi się kiedyś wejść pomiędzy kopaną ofiarę a napastników. Zaskoczeni zawahali się przez ułamek sekundy i to wystarczyło, aby kopany skoczył na równe nogi, machając na oślep myśliwskim nożem.
Nie wiem, co w tamtej chwili powstrzymało eskalację. Moja zdecydowana postawa, czy autorytet. W każdym bądź razie miałam szczęście.
Do dzisiaj pamiętam odgłos ich charkoczących, zwierzęcych oddechów, napięte mięśnie, przyczajone postawy, wykrzywione twarze, obłęd w oczach i dziwnie szklane spojrzenia.
Powietrze uginało się pod ciężarem straszliwego napięcia.

W Twoim opowiadaniu odnalazłam tamto szaleństwo.
Brutalność jako sposób na życie.
Oddałeś je świetnie, podkreśliłeś słownictwem, bez którego już pierwszy akapit nie byłby wiarygodny.
Narracja, której ciężar skupia się tylko i wyłącznie na agresji, wywołuje ciarki na plecach i zwyczajny strach. Niedowierzanie, że ktoś może być zdolny do takiego bestialstwa.
Jest!
Brawo!

Pozdrawiam nocnie :)
wienczyslaw dnia 17.03.2013 01:46
początek jest fajny, bo piszesz o tym co przeżywasz. i to jest autentyczne. ale potem ześlizgujesz się w fikcję. podziemnym kręgiem czuć. nie wiem. wołałbym poczytać o prawdziwych problemach kogoś kto nie może znaleźć pracy, zamiast dostać kolejną wersję amerykańskiego kina akcji.
Quentin dnia 17.03.2013 10:27
Witajcie

wienczyslaw - w zasadzie do samego końca piszę, co przeżywam, chociaż jest w tym oczywiście mnóstwo fatalizmu i naturalnie fikcji, ale nie chodziło mi w tekście o to, aby pisać o tym, jaki to jestem rozgoryczony z powodu braku pracy, zaś zawrzeć pewną wizję wydarzeń o dość dramatycznym przebiegu. Taka mała apokalipsa. Absolutnie nie chciałem, aby wyglądało to jak kino akcji, ale zdanie twoje szanuję i uznaję za pomocne.
Dzięki za wizytę i pozdrawiam.

al-szamanka - Dziękuję za wizytę i podzielenie się przeżyciami, a skoro już przy tym jesteśmy, to dręczy mnie już od jakiegoś czasu pytanie: Czym ty właściwie się zajmujesz? ;)
Już przy kilku poprzednich komentarzach nurtowała mnie ta kwestia, ale jakoś nigdy nie pytałem, więc pozwól, że zrobię to teraz, oczywiście jeśli nie jest to tajemnica :)
al-szamanka dnia 17.03.2013 10:32 Ocena: Świetne!
Chyba nie jest to tajemnicą, wiele razy wspominałam o mojej pracy z wielokrotnie upośledzonymi Klientami. Jestem psychologiem klinicznym... oj długo już :)
Dlatego skupiam się przede wszystkim na emocjach.
Twoje teksty ukazują je w wyjątkowy sposób, dlatego chętnie się przy nich zatrzymuję :)
Quentin dnia 17.03.2013 10:47
Uwielbiam psychologów ;) serio. Może nawet chciałbym się tym zająć, ale już raczej nie w tym życiu.
Jeśli w takim razie psycholog mówi mi, że moje teksty ukazują emocje w wyjątkowy sposób, czuję się dozgonnie wdzięczny, zobowiązany do rzetelności i doceniony.
Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam.
henrykinho dnia 17.03.2013 11:20
Dooobre! Przekleństwa zupełnie nie rażą, skoro historia jest opowiedziana z punktu widzenia takiego, używając nomenklatury opowiadania, chuja (poza tym to pierwsze uzasadnione zastosowanie znacznika "+18", na jakie się natknąłem na portalu).
"Ekspertyzy psychologów dowiodły, że jestem pojebany" Świetne, autentycznie się uśmiechnąłem. A takich "złotych myśli" było po drodze więcej, czyniąc tekst wiarygodnym i miejscami zabawnym, trochę neutralizując tym wulgaryzmy.
Przypomniało mi się podczas czytania, że mimo zagrożenia płynącego od ludzi tego formatu, wad demokracji, to są także plusy - brutalne półgłówki w typie Skina czy Dzika często odnajdują swoją drogę w armii, robiąc coś pożytecznego. Niestety, bohater opowiadania to psychol do kwadratu do samego końca.
Cóż, głęboko wierzę, że takich ludzi jest jednak mniej, niż więcej ;)

pozdrawiam
Quentin dnia 17.03.2013 18:00
Witaj, henrykinho
Cieszę się bardzo, że przypadło do gustu i dziękuję za wizytę.
Co do pożytku z takich ludzi dla armii nie byłbym taki pewien, ale to bardziej wynika z moich pacyfistycznych zapędów niż kwestii praktycznych.
Ja także wierzę, że takich ludzi jest mniej, ale boję się, że może być więcej w niedalekiej przyszłości ;)
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.
Druus dnia 17.03.2013 20:07
Jestem na bezrobociu prawie rok i po przeczytaniu Twojego tekstu ogarnia mnie zdziwienie, że jeszcze nie pożegnałem się z rozumem. Myślałem, że irytację z tym związaną mam już za sobą, a tu bomba może jeszcze wybuchnąć.
Twój bohater ma nieskończone pokłady agresji, które przez beznadziejną sytuację życiową jeszcze bardziej się uwidaczniają. Jestem ciekawy. Jeśli byłby spełniony zawodowo, jego agresywne zapędy zostałyby uśpione? Bo nie możemy powiedzieć, że od początku był to człowiek marginesu.
Cała historia bardzo prawdziwa, także dzięki wszechobecnym wulgaryzmom, które są tutaj niezbędne.
Kawał dobrej roboty. Gratuluję.

Pozdrawiam.
Wasinka dnia 17.03.2013 22:05
Ech, bardzo ponury świat tutaj kreślisz. Choć sposób pisania (odzwierciedlający zręcznie charakter bohatera) nie jest ciężki, raczej nawet podszyty specyficznym poczuciem humoru, takim... hm... ciemnym, że tak powiem, ale jednak. Smętnie się robi człowiekowi na duszy, gdy widzi takie zejście w dół, takie smętne, szorstkie odczuwanie świata, pełne agresji, która zrodziła się pod wpływem sytuacji, bezsilności, sfrustrowania. Być może cały ów zgiełk, który ma w sobie bohater, wychynąłby na zewnątrz także przy innej sposobności, ale tu akurat mamy zetknięcie z problemem bardzo aktualnym i przygnębiającym.
Rysujesz obraz, w który się wierzy. do tego jest tu sporo ciekawych skojarzeń myślowych, słownych.

Pozdrawiam z księżycem zamglonym.
Quentin dnia 17.03.2013 23:21
Druus - Dzięki za uznanie.
"Jestem ciekawy. Jeśli byłby spełniony zawodowo, jego agresywne zapędy zostałyby uśpione?" - to rzeczywiście wielka niewiadoma i cieszę się, że o niej napomknąłeś. Ja wierzę w teorię, że człowiek posiada w sobie pokłady zła, które właśnie przeważnie są uśpione.

A no ponury, Wasinko. Świat w ogóle jest ponury, gdy jest się w kiepskiej sytuacji ;)
Strasznie się także robi, gdy człowiek uświadomi sobie, że wcale to nie jest taka fikcja literacka, a przynajmniej być nią nie musi, o zgrozo. Bo ilu jest ludzi, których drażni niefrasobliwość rządu, żeby nie nazwać tego skurwysyństwem...

Pozdrawiam i dziękuję za wizytę.
wienczyslaw dnia 18.03.2013 18:36
Cytat:
Dzi­kus i Skin prze­ko­na­li mnie, że za­da­wa­nie bólu i przy­j­mo­wa­nie go to sztu­ka. Dopóki nie czu­je­sz do­legli­wości wątroby, nawet nie wiesz po której stro­nie ją masz. Wątroba i śle­dzi­o­na bolały naj­ba­r­dzi­ej po walce, nie licząc ryja, bo to norma. Było w tym mnóstwo he­do­ni­zmu, gdy z narażeniem zdro­wia do­pa­dałeś wściekłego sku­r­wi­e­la, a potem role od­wra­cały się i po chwi­li to ty byłeś sku­r­wi­e­lem. Smak krwi w usta­ch, napięte mięśnie i gniew fa­scy­no­wały mnie ba­r­dzi­ej niż co­ko­l­wi­ek do


MUSIAŁEŚ oglądać "Podziemny Krąg". jeszcze parą uwag. umiesz pisać. masz łatwość pisania... "lekkie pióro" -tak się kiedyś mówiło, teraz , kiedy wszyscy piszą na kompie, brzmi staroświecko.
jednak wykorzystujesz swój talent do opowiadania o czymś, co już opowiedziano. wiele razy. to kolejna wersja. przyznaję, opowiedziana zręcznie. mógłbyś mając takie pokłady mizantropii, noszony adrenaliną, napisać coś znacznie lepszego. to tylko mój sąd. wiem ,że ciężko wyrzucić z własnej świadomości wszystkie filmy i książki, które się wchłonęło, to jest straszny balast, bo wymyślane historie często "same" ześlizgują się w schematy i czasem nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Quentin dnia 18.03.2013 21:06
Słuszne spostrzeżenie, wienczyslaw.
W istocie widziało się "Fight Club" i myślałem o nim trochę podczas pisania tekstu, ale nie jakoś ortodoksyjnie. Raczej nie lubię powielania, choć to trochę nieuniknione.
Twoje uwagi biorę do serca, bo są jak najbardziej przydatne i konstruktywne. Masz rację i dziękuję za podzielenie się nimi. Już dawno nie otrzymałem tak rzeczowej rady.
Dzięki i pozdrawiam.
zajacanka dnia 20.03.2013 17:22
Dziwne, że nie ma tu mojego komentarza. Jestem pewna, że go pisałam. Może nie za-pisałam.
Teraz tylko krótko: wciągnęło mnie, choć żadnych mocniejszych emocji przy czytaniu nie było. Nie zaszokowało, nie wzburzyło. Główny bohater stanowczo patologiczny - świetnie udało Ci się stworzyć tę postać. Mała też dobrze opisana, jak żywa stała mi przed oczyma. A skojarzenia z Fight Clubem nie miałam ani przez moment, choć go widziałam ze trzy razy.
Do poczytania.
Quentin dnia 20.03.2013 18:53
Dziękuję za komentarz, Aniu.
Być może, że nie zapisałaś. Ja nic nie majstrowałem ;)
Pozdrawiam serdecznie.
aga63 dnia 21.06.2013 23:12 Ocena: Bardzo dobre
Mocne.Brutalne.Napisane językiem "ulicy". No i "brzmi" bardzo osobiście. A jednak nawet w takim tekście potrafiłeś mnie rozśmieszyć:

Cytat:
gde­ra­nie o kieł­ba­sie i ku­ta­sie


oraz

Cytat:
Sam po czę­ści je­stem Niem­cem z po­cho­dze­nia, ale na uspra­wie­dli­wie­nie dodam, że sie­bie też za to nie­na­wi­dzę.


to moje ulubione z tego tekstu :)

Nie lubię czytać o przemocy, ale to mnie wciągnęło.

Pozdrawiam :)
Quentin dnia 22.06.2013 00:09
A ja lubię czytać o przemocy :| :) Myślę, że dzięki temu nie muszę jej używać. Nabieram awersji w ten sposób.
Fajnie, że cię wciągnęło.
Pozdrawiam
ipsylon dnia 03.07.2013 14:09 Ocena: Świetne!
Cytat:
I nie pró­buj mnie oce­niać, drę­twa dziw­ko. Pa­trzysz na ob­li­cze przy­szłe­go na­ro­du.
W tym przypadku masz chyba - jakbyś to ujął - kurewską rację.
Bardzo podobał mi się ten tekst. Naturalizm bijący z każdego zdania jest Twoim największym atutem. Bo to, o czym piszesz, nie jest w żadnym stopniu wymuszone czy sztuczne. Po prostu jest. Nawet nagromadzenie wulgaryzmów nie wywołuje oburzenia, jest oczywiste i nie razi w oczy. Dlatego w takim kontekście postrzegam Twoje pióro, jako wierną projekcję trudnej rzeczywistości, w której przyszło nam żyć. Początkowo poznajemy bohatera na rozdrożu i ten fakt budzi w nas swego rodzaju współczucie. Później okazuje się, że to tylko gra pozorów, ale... nadal żywimy do niego jakąś dziwną sympatię, jakbyśmy pochwalali jego postępowanie. Dopiero ostatnie zdania napawają nas prawdziwym niepokojem. Przyszła mi do głowy Daphne du Maurier, która dosłownie jednym (najczęściej ostatnim) zdaniem potrafi o 180 stopni zmienić wydźwięk utworu. Wywołałeś u mnie podobne odczucia i stąd wysoka ocena :)
Pozdrawiam
Quentin dnia 03.07.2013 23:22
Dzięki serdeczne, ispylonie, za odświeżenie tekstu.
Cieszy mnie bardzo, że dostrzegasz w mojej twórczości naturalizm. Staram się być wiarygodny jako twórca. W twoich opowiadaniach to także jest widoczne, więc tym bardziej jestem rad.

Dzięki i pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty